Newsy |

Jak powstawał „The Mandalorian”? Zobacz film zza kulis serialu21.02.2020

źródło: materiały promocyjne

Zielone ekrany na planie zastąpiono ścianą z wyświetlaczy LED, wysoką na 6 metrów i rozciągającą się na 23 metry. To właśnie na jej tle, obejmującym zakres 270 stopni, występowali aktorzy.

The Mandalorian to pierwszy oryginalny serial platformy Disney+ i jej pierwszy duży sukces, a także pierwsza po Łotrze Jeden produkcja z uniwersum Gwiezdnych Wojen, która zamiast dzielić fanów, zebrała niemal jednogłośnie pozytywne recenzje. Część swojego sukcesu produkcja zawdzięcza niewątpliwie sposobowi przedstawienia swojego świata. Wolne tempo serialu pozwala na długie ekspozycje kosmicznych lokacji, które są przecież dla cyklu kluczowe. Czy to wnętrze stacji kosmicznej, czy pustynny krajobraz planety Arvala-7, różnorodność scenerii pomaga serialowi osiągnąć prawdziwie kosmiczną skalę. 

The Mandalorian od początku chwalony był za wybory związane z efektami specjalnymi. Wśród fanów Gwiezdnych Wojen jest to temat wyjątkowej wagi – praktyczne efekty w postaci np. fizycznych miniatur i kostiumów z oryginalnej trylogii zostały w okresie „nowej” (a raczej „prequelowej”) trylogii zrewidowane i na życzenie samego George’a Lucasa zastąpione komputerowo wygenerowanymi tworami, ku rozpaczy niektórych zagorzałych fanów. Po przejęciu franczyzy przez Disneya zaskakująco mało się w tej kwestii zmieniło – sam rozwój technologii CGI został najwyraźniej uznany za wystarczający. Dopiero The Mandalorian naprawdę odniósł się do problemu, łącząc obydwa podejścia i oferując widzom najlepsze z dwóch światów. Najlepszym tego przykładem jest Baby Yoda – uroczy kosmita, który stał się maskotką serialu. Choć jego ciało to fizyczna, istniejąca w rzeczywistości kukła, mimika twarzy wspomagana jest komputerowymi efektami specjalnymi.

Innym aspektem prequeli Gwiezdnych Wojen, przez wielu uważanych za mankament było ochocze używanie plansz z zielonymi ekranami w studio, zamiast budowy odpowiedniej scenografii. Po latach nawet Ewan McGregor nie krył swojego zażenowania takim procesem produkcji i publicznie narzekał na problemy z odpowiednim „wczuciem się” w rolę. Raport zamieszczony w magazynie „American Cinematographer” pokazuje, że twórcom The Mandalorian udało się rozwiązać i ten problem, choć pewnie nie tak, jak życzyliby sobie tego miłośnicy klasycznych, analogowych rozwiązań.

Technologia zastosowana w Mandalorianie jest przełomowa nie tylko dla gwiezdnej sagi, ale w zasadzie dla branży filmowej w ogóle. ILM, założone jeszcze przez Lucasa studio realizujące efekty specjalne we wszystkich Gwiezdnych Wojnach, pokazało swój proces produkcyjny na wypuszczonym w tym tygodniu filmie zza kulis serialu. 

The Virtual Production of The Mandalorian, Season One

Zielone ekrany na planie zastąpiono ścianą z wyświetlaczy LED, wysoką na 6 metrów i rozciągającą się na 23 metry. To właśnie na jej tle, obejmującym zakres 270 stopni, występowali aktorzy. Z pozoru wydaje się to dosyć oczywistym rozwiązaniem, na które ktoś musiał już wpaść w przeszłości. Nic bardziej mylnego – chociaż podobne próby faktycznie były już podejmowane, na przykład przy kręceniu Obliviona, dopiero przy Mandalorianie scena jest w stanie w czasie rzeczywistym dostosowywać się do ruchów kamery. Iluzja nie działa więc wyłącznie pod jednym, statycznym i wymuszonym kątem. To wyjątkowo trudne do osiągnięcia – kamera musi przesyłać dane o swoim położeniu względem ekranu do komputera, który następnie odpowiednio modyfikuje trójwymiarową przestrzeń, zmieniając m.in. perspektywę, oświetlenie i głębię obrazu. Jako że dla utworzenia wiarygodnej iluzji całość musi odbywać się natychmiastowo, używany w tym celu komputer musi mieć potężną moc obliczeniową – nie bez powodu całość odbywa się w znanym z gier silniku Unreal (a jego właściciele, Epic, opisują ten proces tu).

Cały ten sprzęt jest oczywiście ogromny, skomplikowany i niezwykle kosztowny. Korzyści płynące z jego używania wykraczają jednak poza dobre samopoczucie aktorów. Stagecraft, kiedy już stoi, potrafi znacznie uprościć i przyspieszyć produkcję. Przede wszystkim eliminuje on całkowicie potrzebę kręcenia scen poza studio i przenoszenia całej ekipy na drugi koniec świata, nie wspominając o uzyskiwaniu kosztownych pozwoleń. Znacząco ułatwia on też dodatkowe „dokrętki”, a nad całością łatwiej jest trzymać kreatywną pieczę, jako że reżyser nie musi już w ciemno polegać na pracy zewnętrznego zespołu, który postprodukcję kończy zazwyczaj tuż przed samą premierą – albo i nie, jak pokazało nam ostatnio Cats.    

000 Reakcji
/ @papaya.rocks

zobacz także

zobacz playlisty