Opinie |

Bruno Althamer | Opowieść powigilijna
29.12.2018

rys. Bruno Althamer

Znałem Łukaszka. Był naprawdę dobrym chłopaczyną. Kiedy do niego dzwoniłem, pytałem go o zdrowie. Opowiadał, że w porządku i mogliśmy ​​się ustawić. Ciągle ze słuchawkami w uszach. Nigdy się nie spóźniał i zawsze miał dobry towar. 

Na blokach latało zawsze kilku małolatów, ale ustawiałem się tylko z nim. Był, jakby to powiedzieć... profesjonalny. Ławka przy placyku albo za pawilonami. Wyłaniał się z ciemności, zbijał pionę i znikał. Potrafił jednym zręcznym ruchem zgarnąć hajs i przekazać zamówienie. Czasem wymieniliśmy kilka zdań. Coś na zasadzie… no, w sumie to nie gadaliśmy. 

Zioło pakował w równo pocięte kawałki jakiejś gazety (chyba program telewizyjny). To było całkiem spoko – w razie czego łatwo było się tego pozbyć, rozgniatając w ręku i porzucić ten niepozornie wyglądający śmieć. Był naprawdę ogarniętym dzieciakiem. Wiem, że mieszkał z matką. Kupił jej telewizor i dokładał się do czynszu. ​Ojca nie znał. Był jednym z tych dzieciaków, które życia uczyły się na podwórku. Był bystry i potrafił się zachować, więc dość wcześnie starsza ekipa wzięła go pod skrzydła. Było w niej kilku świrów, którzy ogarniali tematy dla całego rewiru. Potrzebowali „zręcznej małpki”, która obskakiwałaby wszystkich małolatów z dzielnicy. Dzieciaki rzadko brały więcej niż grama, ale jakby ich zebrać w jednym miejscu, to okazałoby się, że to całkiem niezła gromadka. W dodatku ciągle byli na ciśnieniu. 

Prowadzenie niezarejestrowanej działalności wiązało się ze sporym ryzykiem. To biznes, w którym twoi najlepsi przyjaciele to ci, którzy nic o tobie nie wiedzą.

Naprawdę można było zarobić. Wystarczało mieć głowę na karku. Gram wtedy chodził po trzy dychy, Więc gdy ​​brałeś stówę towaru, w hurcie wychodziło mu po siedemnaście. jeśli nie melanżowałeś to z miesiąca na czysto można było odłożyć kilka klocków. Czasami ktoś przynosił sikor lub telefon. Z fantami trzeba było się trochę pobujać, ale ostatecznie hajs się zgadzał. Dla dzieciaka z dzielnicy taki biznes to była okazja. Może nie jakaś życiowa szansa, ale przynajmniej można było się dobrze ubrać i porządnie zjeść.  

Naturalnie, prowadzenie niezarejestrowanej działalności wiązało się ze sporym ryzykiem. W pewnym momencie Łukaszek ogarniał całą dzielnicę. To biznes, w którym twoi najlepsi przyjaciele to ci, którzy nic o tobie nie wiedzą. Nie trzeba było długo czekać, by fortuna zatoczyła koło. 

rys. Bruno Althamer
rys. Bruno Althamer

Wyszedłem z mieszkania na klatkę. W całym korytarzu waliło przypalonym bigosem. Zawołałem windę. Założyłem się sam ze sobą, że drogę na dwór wytrzymam na bezdechu. Wygrałem. Był zimny grudniowy wieczór. Jeden z tych, na który synoptycy zapowiadają „możliwe przelotne opady”. Banda darmozjadów – przecież z nieba napieprzał śnieg. Z błogosławieństwem wiatrów swobodnie penetrował przestrzeń za moim kołnierzem. To, co nie wleciało mi za chabety, przeistaczało się w szarą breję po zetknięciu z chodnikiem. Zimowe cichobiegi, na które postanowiłem wydać znakomitą część ostatniej wypłaty, siorbały ten lodowaty sorbet jak gąbka. Przemierzałem osiedlową alejkę nasłuchując wron – chmary tych przeklętych ptaków serwowały nieuważnym przechodniom kurtynę spadającego gówna. 

rys. Bruno Althamer
rys. Bruno Althamer

Chciałem załatwić sprawę szybko i wracać do domu. Na końcu alejki, w blasku latarni ujrzałem jego sylwetkę. Było jakoś inaczej. Nigdy nie przychodził przed czasem… Miał na sobie nowy czarny komplet – czapeczkę z daszkiem i niedeptane kamasze. Kręcił się w miejscu, rozglądając po podwórku. Przywitałem się, ale tym razem nie otrzymałem swojego. Przez chwilę milczał. – Mordko, sprawa jest. Dawaj, podejdziesz ze mną… 

Łukaszek czekał między szóstym a siódmym. Nie dygałem. Byłem czysty, więc wiedziałem, że w razie czego skleję tacę i bez przypału.

Chwilę szliśmy. Powiedział, że ma ustawiony temat i że muszę coś dla niego zrobić: że jest taki typ, z którym ustawił się na automatach, że ma nakręcony z nim gruby temat. Miałem tylko wejść do salonu, obczaić typa, rozmienić pięć dyszek w kasie i wyjść. Hot-spot mieścił się w punktach usługowych na parterze, między apteką a monopolowym w najwyższym bloku. Miał zaklejone szyby jakąś wizją graficzną – przedstawiała latające nad miastem wisienki i arbuzy. Mały neon „777”. Łukaszek odbił do klatki po drugiej stronie ulicy. Czekał między szóstym a siódmym. Nie dygałem. Byłem czysty, więc wiedziałem, że w razie czego skleję tacę i bez przypału. 

Szybka akcja. Wchodzę. W środku baba za kasą, trzy automaty i typ. Podszedłem do stolika i pytam jej, czy mi rozmieni. Kątem oka obczajam. Przy maszynie siedzi gościu. Pierwsze wrażenie: poważniejszy świr, niby zgred. Cynkówy, kurteczka. Na ręku gruba srebrna bransoletka z walcowanego łańcucha. Jarał szluga. Niby spoko. Ona mówi, że nie ma drobnych. Wychodzę. Przechodząc obok zahaczyłem go łokciem. Nic nie powiedział. Po wyjściu z salonu skierowałem kroki na klatkę. Nakręciłem Łukaszkowi, co i jak. Że tak i śmak. Myślał chwilę. Nigdy nie zapomnę jego spojrzenia. Popatrzył na mnie i powiedział: 
– Przynajmniej będzie wiadomo, kto sprzedał. Dzięki mordo. Założył słuchawki, zapiął kurtałkę i zbiegł schodami w dół. Stałem tak przez chwilę. Wyszedłem. 

rys. Bruno Althamer
rys. Bruno Althamer

Przed salonem zawierucha. Ktoś z piskiem opon hamuje gablotę pół metra od jego otwartych drzwi. Widzę z oddali zgreda, macha. Od strony pasażera otwierają się drzwi, wyskakuje jakiś byczek. Wszyscy patrzą w stronę dwóch jaskrawych kamizelek.  
gonią kogoś, ale nie widzę kogo. Pewnie dlatego, że jest ciemno, a on ma czarny dres. Wracałem do domu z niczym. Przez chwilę zastanawiałem się, czy nikt za mną nie idzie. Nie było nikogo. Wiem że go nie złapali, ale jeszcze tego samego dnia wjechali mu na chatę. Nic nie znaleźli. W sumie to mi dynda, co tam sobie pomyślicie, ale i tak wam nakręcę. Po powrocie do domu chciałem wyciągnąć telefon z kurtki. Wkładam rękę do kiejdy. Znajduję małe, papierowe zawiniątko. 

Dzwoniłem później do niego, ale abonent niedostępny. Zniknął jak cień. Ciach temat.

000 Reakcji

Rysownik, Rzeźbiarz, ilustrator. Redaktor efemerycznego periodyku Szumowiny. Laureat nagrody specjalnej fundacji APH. Stara się dzielić czas na wszystkie swoje pasje. Pracuje głównie nocami. Czasami nie odbiera telefonów. Przeważnie oddzwania. Kocha to co robi.

zobacz także

zobacz playlisty