Filmy, które wyprzedziły swój czas06.07.2020
Filmowa klasyka nie ma dzisiaj łatwo. W nieustającym zalewie atrakcyjnych nowości łatwo zapomnieć o tym, co było. A przecież te produkcje weszły do kanonu nie bez powodu. Wracając do nich można łatwiej spostrzec, jak i dlaczego zmieniała się sztuka filmowa na przestrzeni dekad i zrozumieć wpływ X Muzy na kulturę masową. Co jednak najważniejsze – klasyki wciąż potrafią zapewniać wspaniałą rozrywkę i skłaniać do myślenia. Oto więc dziesięć takich filmów, czasem przełomowych, czasem wręcz wyprzedzających swoje czasy na różnych polach. Nie ma rzecz jasna jednej definicji „klasycznego kina”, więc jedynym wyznacznikiem był dla nas... czas – najnowsze filmy na liście są z lat 80. ubiegłego wieku.
Wideodrom (1983), reż. David Cronenberg
Szef goniącej za sensacją telewizyjnej stacji kablowej odkrywa przypadkiem nielegalny program, w którym fabuła została zastąpiona obrazami torturowanych i zabijanych ludzi. Zachwycony tym znaleziskiem, zaczyna z treści nielegalnie korzystać, próbując zarazem poznać prawdę na temat tego, co ogląda i wykorzystuje. Wideodrom powstał w ramach reakcji reżysera na świat, który otaczał go na początku lat 80., wliczając w to rewolucję VHS oraz coraz większą zależność ludzi od technologii. Okazał się jednak filmem proroczym na równi z późniejszym Truman Show Petera Weira. W 2020 r. technologia stała się przedłużeniem człowieka, zachodnie społeczeństwa żywią się sensacją i łatwymi do skonsumowania obrazami, a mnóstwo osób ma wrażenie, że żyje w jakimś niesprecyzowanym reality show, nad którym nikt nie sprawuje już od dawna kontroli.
TRON (1982), reż. Steven Lisberger
TRON pamięta się przede wszystkim ze względu na jego wizualną pomysłowość i przełomowość. Pionierska animacja cyfrowa w połączeniu z analogową dały wówczas iście awangardowy efekt, który okazał się niestety średnim wabikiem dla nieobytej z komputerami publiczności w kinach. Ale film Lisbergera zapowiedział też nadejście ery wirtualnej. Opowieść o programiście, który zostaje przeniesiony do cyfrowej rzeczywistości kontrolowanej przez złowieszczy program, powstała w reakcji na rosnącą popularność gier wideo, ale wyprzedziła je o dekady, pokazując, że kiedyś będą zawierać ogromne, samowystarczalne światy pełne niesamowitości. Dziś pojęcia takie jak „cyberprzestrzeń” czy „awatar” są na porządku dziennym i mało kto zastanawia się nad sednem i funkcjonalnością internetu do tego stopnia, co film sprzed prawie trzydziestu lat.
Obywatel Kane (1941), reż. Orson Welles
Jeden z klasyków, na dźwięk tytułu których wielu krzywi się, sądząc, że etykietka „najlepszego filmu wszech czasów” skrywa przeintelektualizowany bełkot. Z perspektywy technicznej trudno dziś faktycznie docenić przełomowość Obywatela…, gdyż głębia ostrości i manipulacja perspektywą stały się przez dekady podstawą języka filmowego. Z punktu widzenia opowiadanej historii – wspartej innowacyjnymi trikami narracyjnymi, takimi jak niewiarygodny narrator i nielinearne retrospekcje – Kane to film stuprocentowo uniwersalny. Opowieść o jednym człowieku, który chce dociec prawdy o innym, ale uświadamia sobie, że nie da się tak naprawdę poznać drugiej osoby. Jest też wersja dla żądnych sensacji: Obywatel… to film, który zniszczył swego twórcę, gdyż wszyscy spodziewali się od Wellesa kolejnych produkcji w tym samym stylu, a on był zbyt ambitny i nieugięty, żeby się dostosować.
Metropolis (1927), reż. Fritz Lang
Niemiecki ekspresjonizm z epoki kina niemego oferuje wiele filmowego dobra. Dzieło Langa jest zresztą nie bez powodu stawiane u boku 2001: Odysei kosmicznej Kubricka, gdy mówi się o najbardziej wpływowych produkcjach science fiction kina. Do tego stopnia, że Metropolis było nie tylko jedną z bezpośrednich inspiracji dla George’a Lucasa, kiedy tworzył oryginalną trylogię Gwiezdnych wojen, lecz stało się również prekursorem popularnych młodzieżowych dystopii z ostatnich dziesięciu lat, od Igrzysk śmierci po Niezgodną. Metropolis położyło też podwaliny pod filmowy wizerunek robotów i wpłynęło na kulturę masową na tyle sposobów, że zasługuje to na niejedną pracę doktorską.
Mechaniczna pomarańcza (1971), reż. Stanley Kubrick
Pół filmografii wspomnianego Kubricka to produkcje, które w jakiś sposób wyprzedziły swój czas, jednak zbyt rzadko mówi się o wkładzie Mechanicznej pomarańczy. Zarówno tym pozytywnym (używanie muzyki i piosenek w kontrapunkcie do ukazywanych wydarzeń), jak i negatywnym (estetyzacja przemocy). Jeśli jednak skupić się tylko na tym drugim, prawda jest taka, że Kubrick wykorzystał ludzkie bestialstwo, żeby podjąć z widzami dyskusję na temat wolnej roli, ułomności ludzkiej natury i zmieniającego się wraz z czasami, rządami i modami podejścia do rozgraniczania dobra od zła. Pomarańcza jest ostrą satyrą społeczną, która pozbawiła widzów niewinności w myśleniu o bezpieczeństwie we własnych domach, ale nie wprowadzała nowych standardów. Komentowała odważnie to, co już działo się na świecie.
Sieć (1976), reż. Sidney Lumet
Pisząc o zmieniającym się postrzeganiu świata, nie można nie wspomnieć o Sieci – pierwszym mainstreamowym filmie, który tak dosadnie opowiedział się przeciw żądnym sensacji mediom. Głównym bohaterem jest prezenter wiadomości telewizyjnych, który ma zostać zwolniony, więc zaczyna mówić na antenie prawdę o społecznej oraz korporacyjnej znieczulicy trawiącej USA. Okazuje się, że widzowie chcą to oglądać (przynajmniej na początku, póki skandalizujący facet w telewizji im się nie przeje), więc prezenter staje się gwiazdą. Druzgocąca analiza wpływu żądnych sensacji mediów na obraz świata w oczach ludzi, którzy zawierzają im podświadomie swą wyobraźnię. Później przesłanie Sieci podbijali na różne sposoby między innymi Oliver Stone (Urodzeni mordercy) czy Aaron Sorkin (serial Newsroom), ale nikt nie osiągnął takiej perfekcji.
Dwunastu gniewnych ludzi (1957), reż. Sidney Lumet
Słusznie uznawany za jeden z najlepszych debiutów reżyserskich w historii kina. Film opowiada za pomocą grupy anonimowych postaci zgromadzonych w jednym pomieszczeniu o ludzkich pragnieniach oraz uprzedzeniach – a te nie zmieniły się zbytnio przez ostatnie sześćdziesiąt lat. Historię jurora, który nie zgadza się na proste i szybkie uznanie oskarżonego za winnego, łatwo przełożyć na dzisiejsze realia, lecz film sięga znacznie głębiej. Zadaje pytania na temat sprawiedliwości, źródeł uprzedzeń i szacunku dla ludzkiego życia. Stawia przed widzem zwierciadło i każe w nim się przejrzeć. W dzisiejszej Polsce, pełnej emocjonalnych podziałów, niespełnianych obietnic oraz niemożności rozpoczęcia normalnej dyskusji, ten film powinien być lekturą obowiązkową.
Psychoza (1960), reż. Alfred Hitchcock
Arcydzieło Hitchcocka obchodziło w czerwcu 60. rocznicę premiery i choćby z tego powodu warto do niego wrócić. Opowieść o Normanie Batesie i jego trudnych relacjach z matką była swego czasu kinem ekstremalnym, przekraczała istniejące od dekad granice tego, czego nie wolno pokazywać (kobiety w staniku, realistycznego ukazywania krwi czy – jakkolwiek to brzmi – spuszczania wody w toalecie), ale zdecydowanie ważniejszy był jej psychologiczny wydźwięk. Mordercą nie był już szalony naukowiec, mutant czy krwiożerczy potwór, lecz zwyczajny człowiek, niewyróżniający się niczym na ulicy. Psychoza eksplorowała także iluzje roztaczane przed amerykańskim społeczeństwem przez powojenne lata, a w finale szokowała tak, jak żaden inny film wcześniej nie szokował. Dziś to zakończenie nie straciło nic ze swej mocy.
Taksówkarz (1976), reż. Martin Scorsese
Nic dziwnego, że Joker, uznawany za film, który doskonale wpisał się w kotłującą się obecnie w ludziach społeczną złość na kłamliwe instytucje oraz rosnące podziały klasowe, jest w pewnej mierze remakiem Taksówkarza, gdyż to właśnie film Scorsese wprowadził te intensywne emocje i refleksje do kinowego mainstreamu. Historia weterana wojennego z Wietnamu, który jeżdżąc taksówką po nocach próbuje radzić sobie z obezwładniającą samotnością wielkiego miasta, ale z każdą zmianą coraz bardziej zbliża się do krawędzi szaleństwa, była reakcją na skorumpowaną moralnie Amerykę lat 70. Ukazana na ekranie wizja okazała się uniwersalna, gdyż w głównego bohatera bardzo łatwo uwierzyć – i go zrozumieć. A to bardzo niebezpieczna refleksja.
Rashōmon (1950), reż. Akira Kurosawa
Na koniec kolejne arcydzieło, które podważa istnienie obiektywnej prawdy, jeśli w grę wchodzą ludzie oraz wpisane w ich naturę egoizm, ułomność percepcji i niemożność wyjścia poza własne ograniczenia. W średniowiecznej Japonii dochodzi do gwałtu i morderstwa, jednak cztery relacje z całego zajścia nie tylko nie tworzą całości, lecz wzajemnie sobie zaprzeczają. Każda z postaci ma inne motywacje by mówić to, co mówi, zachowywać się tak jak się zachowuje, a widz zostaje zmuszony do tego, by wybrać, komu wierzy. Albo przyjąć, że nie ma jednej prawdy, lecz wielość rozmaitych prawd uzależnionych od indywidualnych ludzi, którzy w nie wierzą. Przyjęta forma narracji – przeplatające się historie pokazujące różne perspektywy tego samego zdarzenia – stała się w kolejnych dekadach często naśladowana, a nawet parodiowana.
zobacz także
- Artur Liebhart: wrażliwość dokumentalisty
Ludzie
Artur Liebhart: wrażliwość dokumentalisty
- 6 reżyserskich debiutów, które nominowano do Oscara
Opinie
6 reżyserskich debiutów, które nominowano do Oscara
- Rzeźba Oskara Zięty zgłoszona do nagrody im. Miesa van der Rohe
Newsy
Rzeźba Oskara Zięty zgłoszona do nagrody im. Miesa van der Rohe
- „Tocatta”: Roztrzaskiwana w rytm muzyki zastawa stołowa w widowiskowym, filmowym eksperymencie
Newsy
„Tocatta”: Roztrzaskiwana w rytm muzyki zastawa stołowa w widowiskowym, filmowym eksperymencie
zobacz playlisty
-
CLIPS
02
CLIPS
-
George Lucas
02
George Lucas
-
Paul Thomas Anderson
02
Paul Thomas Anderson
-
Tim Burton
03
Tim Burton