Być jak Bill Murray06.10.2020
Jedna z najbarwniejszych osobowości Hollywood, wokół której narosły setki przedziwnych legend. Ikona komedii. Humorzasty ekscentryk. Nałogowy party crusher. Miłośnik filozofii i niedoszły lekarz. Zabawny wujek, którego każdy chciałby mieć. Kim właściwie jest Bill Murray?
„Bill Murray Story” to niezwykle dziwaczna (a przy tym prawdziwa) historia, kiedy obserwujesz Billa Murraya robiącego coś szalenie zaskakującego, po czym aktor podchodzi do ciebie, szepcze „Nikt ci w to nie uwierzy” i odchodzi. Niczym w kultowej scenie z Kawy i papierosów Jima Jarmuscha, w której RZA and GZA z Wu-Tang Clanu dyskutują w kawiarni o szkodliwym działaniu kofeiny, kiedy podchodzi do nich kelner, którym jest gwiazdor Dnia świstaka we własnej osobie. Murray również na co dzień, z niegasnącym zapałem opuszcza celebrycką bańkę, by materializować się znienacka w najbardziej nietypowych miejscach i sytuacjach, stając się bohaterem niezliczonych miejskich legend. Tak jak wtedy, gdy w Szkocji pojawił się na studenckiej domówce, gdzie przez większość wieczoru zmywał naczynia. Albo gdy przechadzając się po Charleston, wkroczył prosto na czyjąś sesję ślubną. Lub kiedy nowojorskim budowlańcom pracującym nad nową biblioteką postanowił przeczytać ulubioną poezję. Wkręcił się też na prywatne karaoke, by zdumionej publiczności zaśpiewać Marie's The Name Elvisa Presleya, albo, podróżując w taksówce w Oakland zamienił się miejscami z kierowcą, by ten mógł ćwiczyć grę na saksofonie. Wreszcie w barze w Austin niespodziewanie wskoczył za bar i całą noc serwował gościom autorskie drinki, zaś w Sztokholmie ukradł wózek golfowy i pojechał nim prosto do klubu.
Murray żyje tak, jakby jego główną misją było przemienianie bezbarwnej codziennej rutyny w ekscytujące doświadczenie. Naomi Watts opisując niezwykły „efekt Murraya” opowiada, że „gdziekolwiek się pojawi, towarzyszy mu zbiorowa histeria”. Oddając hołd temu zjawisku, dwa lata temu młody dokumentalista Tommy Avallone stworzył film Opowieści o Billu Murrayu: człowiek-legenda uczy życia, w którym rozpracowuje popkulturowy fenomen Murraya, wsłuchując się w najciekawsze opowieści o absurdalnych interakcjach aktora ze „zwykłymi” ludźmi.
„Całe życie Billa odbywa się tu i teraz. Nie przejmuje się tym, co stało się przed chwilą. Nie myśli o tym, co zdarzy się za moment. Nigdy nie kupuje nawet biletu w dwie strony – sam decyduje, kiedy będzie miał ochotę wrócić do domu” – stwierdził Ted Melfi, który pracował z Murrayem przy filmie Mów mi Vincent (2014). Podczas gdy niektórzy w jego spontanicznych wybrykach dopatrują się osobliwego performance'u lub pokazowego buntu przeciw hermetycznej celebryckiej kulturze, prawda jest taka, że aktor po prostu stara się inspirować i zarażać jak najwięcej osób swoją filozofią: by czerpać z życia pełnymi garściami, wykorzystywać okazje i zamiast dokumentować każdą chwilę, po prostu ją przeżywać – przemycając w tym wszystkim jak najwięcej dobrej zabawy.
Medycyna, marihuana i Saturday Night Live – od aresztu do wielkiej kariery
Bill Murray dorastał na przedmieściach Chicago w katolickiej rodzinie (jedna z jego sióstr została zakonnicą). Miał ośmioro rodzeństwa. Od dziecka kochał baseball, a w szkole często wpadał w tarapaty, stale próbując rozśmieszyć nauczycieli. Jako nastolatek był wokalistą rockowego zespołu Dutch Masters i członkiem lokalnego teatru. Nie wiązał jednak z aktorstwem swoim planów zawodowych – rozpoczął studia medyczne na uniwersytecie w Denver, niestety szybko wyleciał z uczelni i wrócił do Illinois. Jednym z przełomowych momentów jego życia były 20. urodziny w 1970 r., które spędził... w areszcie. Po tym, jak zażartował w samolocie, że ma przy sobie bomby, w jego bagażu odkryto ponad 4 kg marihuany. Niefortunny dowcip sprawił, że wylądował w sądzie, a po warunkowym zwolnieniu postanowił pchnąć swoje życie na zupełnie inne tory. Za namową brata, Briana, dołączył do słynnej trupy komików Second City w Chicago. Jej członkami byli już wówczas John Belushi i Dan Aykroyd. Doświadczenie świetnie przygotowało go do dalszej kariery – to tam nauczył się, jak z jednego zdania zbudować całą opowieść. „W tym teatrze fajne było to, że graliśmy dla ludzi, którzy przyszli się napić” – wspominał Murray, dodając: „Wystarczyło rozpiąć koszulę, żeby ich rozśmieszyć. Ale była to niezła szkoła improwizacji”.
Pulpety to nie tylko pierwsza poważna rola Murraya, ale także moment, którym wytyczył charakterystyczny dla siebie styl pracy: kontrakt podpisał dzień przed rozpoczęciem zdjęć, zignorował scenariusz, przewertował jedynie kilka pierwszych stron, po czym improwizował.
W wieku 24 lat przeprowadził się do Nowego Jorku, gdzie John Belushi zatrudnił go w komediowym programie radiowym The National Lampoon Radio Hour. Audycję zaadaptowano na potrzeby Off-Bradwayu i Murray zwrócił na siebie uwagę branży. W 1977 r. został członkiem legendarnej ekipy Saturday Night Live, po tym, jak z programu odszedł Chevy Chase, i błyskawicznie zyskał ogromną popularność.
Praca w telewizyjnym show przyniosła mu nawet nominację do nagrody Emmy. Kariera filmowa wydawała się naturalnym kolejnym krokiem, jednak namówienie Billa do gry w kinowych przebojach nie było łatwym zadaniem. W 1978, kiedy Ivan Reitman kompletował obsadę Pulpetów, spędził wiele miesięcy na namawianiu Murraya do wystąpienia w filmie. Aktor planował spędzić lato odpoczywając od SNL, grając w golfa i baseball. W końcu przekonał go Belushi. Pulpety to nie tylko pierwsza poważna rola Murraya, ale także moment, którym wytyczył charakterystyczny dla siebie styl pracy: kontrakt podpisał dzień przed rozpoczęciem zdjęć, zignorował scenariusz, przewertował jedynie kilka pierwszych stron, po czym improwizował. Film okazał się sukcesem, a Murray z miejsca stał się jednym z najbardziej rozchwytywanych aktorów komediowych. Sprawy potoczyły się szybko i aktor pojawił się w takich hitach jak Golfiarze (1980), Szarża (1981) i Tootsie (1982), jednak prawdziwy przełom to kultowi Pogromcy duchów (1984). Film bił rekordy popularności (okazał się największym komediowym sukcesem lat 80.), a przez krytyków doceniony został za efektowne połączenie komedii, kina akcji i horroru. Szczególną uwagę zwrócono na popis Murraya, który początkowo nie miał nawet znaleźć się w obsadzie. Rola doktora Petera Venkmana napisana została specjalnie dla Johna Belushi, ten jednak zmarł niespodziewanie w wyniku przedawkowania narkotyków. Był to również ogromny cios dla Billa Murraya. By uczcić pamięć przyjaciela, pomógł zorganizować dla niego pośmiertne przyjęcie, na którym wygłosił legendarną przemowę – wymienił wszystkie najgorsze cechy zmarłego.
Jednym z powodów, dla których Murray zgodził się zagrać w Pogromcach duchów była jego umowa ze studiem Columbia Pictures, które miało sfinansować współtworzony przez niego film Ostrze brzytwy (1984), napisany na podstawie jego ukochanej powieści. Niestety dramatyczna rola weterana I wojny światowej szukającego spokoju w tybetańskim klasztorze nie porwała publiczności przyzwyczajonej do komediowego wizerunku aktora, i film okazał się finansową porażką. Bill postanowił wówczas odpocząć od Hollywood – wyjechał z rodziną do Paryża, gdzie przez pół roku studiował filozofię i historię na Sorbonie – i do dziś wspomina to jako jedną z najlepszych decyzji swojego życia.
Na duży ekran powrócił dopiero cztery lata później filmami Wigilijny Show (1988) i Pogromcy duchów 2 (1989). W 1990 r. po raz pierwszy i ostatni spróbował swoich sił jako współreżyser komedii kryminalnej Łatwy szmal, gdzie w rolach głównych obok niego pojawili się Gina Davis i Randy Quaid. Film, mimo że okazał się kasowym niewypałem, został całkiem nieźle przyjęty przez krytyków.
The Murricane
Lata 90. to dla Murraya kolejne pasmo sukcesów i owocnych kolaboracji. Jednak jak sam przyznaje, już od czasu sukcesu Pogromców duchów na planach filmowych pozwalał sobie na coraz więcej: „To wtedy zdałem sobie sprawę, że będę sławny i bogaty. Nie tylko przychodziłem do pracy nie w humorze, ale też mocno spóźniony. Wiedziałem, że mogę się spóźniać już zawsze, do końca życia” – mówi. To wtedy zyskał przydomek „the Murricane”. Jego wybuchowy temperament, lenistwo i ekscentryczne wybryki były wielokrotnie wspominane przez Richarda Dreyfussa, reżysera Co z tym Bobem? (1991), Richarda Donnera (Wigilijny Show), a nawet Harolda Ramisa, z którym Murray przyjaźnił się i współpracował jeszcze od czasów występów w Second City. Paradoksalnie twórców poróżnił film, który okazał się ich najlepszym wspólnym dziełem i jednym z najbardziej docenianych aktorskich popisów w karierze Murraya – Dzień świstaka z 1993 r., opowieść o sarkastycznym i zadufanym w sobie prezenterze pogody Philu Connorsie, który wciąż na nowo przeżywa ten sam dzień, by stopniowo odkrywać, co tak naprawdę jest w życiu ważne. Ramis planował nieco stłumić poważny wydźwięk filmu i nadać mu jak najwięcej komediowej lekkości, podczas gdy Murray chciał przede wszystkim zaakcentować jego filozoficzny aspekt. Obsada i twórcy filmu ciężko wspominają dni na planie – nie tylko za sprawą trudnych warunków pogodowych, ale przede wszystkim przez niekończące się kłótnie reżysera i aktora. Ramis i Murray od czasu premiery filmu nie rozmawiali ze sobą przez 21 lat i zakopali wojenny topór dopiero na krótko przed śmiercią Ramisa w 2014 roku.
Murray odnosząc się po latach do swojej reputacji „trudnego we współpracy”, tłumaczy: - „To jedynie zdanie osób, z którymi nie lubiłem pracować, tych, którzy nie wiedzą, jak pracować albo w ogóle nie wiedzą, czym jest praca. Ludzie myślą, że jeśli mają władzę, mogą traktować cię jak dyktatorzy – i z tym zawsze miałem problem. (…) Jim, Wes i Sofia wiedzą, co to praca i rozumieją, jak powinno się traktować ludzi”. I trzeba mu przyznać, że jak już raz poczuje z kimś właściwą chemię na planie, zostaje z nim na długo – a wynikiem jego najowocniejszych, wieloletnich kolaboracji są dzieła, które przeszły do historii.
Ulubieniec
W 1998 r. tak mocno uwierzył w talent młodego reżysera Wesa Andersona, że nie tylko zgodził się zagrać w Rushmore za 9 tys. dolarów, ale też podarował mu czek na 25 tys., by pokryć koszty za helikopter pojawiający się w ostatniej scenie, gdy Disney odmówił jego sfinansowania (Anderson do teraz czeku nie zrealizował). Opowieść o uczniu elitarnej szkoły zabiegającym o względy pięknej nauczycielki romansującej z właścicielem huty stali, Hermanem Blumem (w tej roli Murray), była dla obojga punktem zwrotnym w karierze – ugruntowała pozycję Andersona jako jednego z najbardziej wyrazistych i oryginalnych reżyserów młodego pokolenia, a Billowi Murrayowi otworzyła drzwi do roli w kinie niezależnym, które mocno naznaczyło drugi akt jego kariery. Na rozdaniu nagród Independent Spirit Awards w 1999 roku Anderson wygrał w kategorii Najlepszy Reżyser, a Murray zgarnął nagrodę dla Najlepszego Aktora Drugoplanowego. Za swoją rolę dostał również nominację do Złotego Globu. Film był początkiem niezwykłej przyjaźni i bardzo owocnej kolaboracji – aktor od czasów Rushmore wystąpił w każdym z dzieł Andersona (Genialny klan (2001), Podwodne życie ze Stevem Zissou (2004), Pociąg do Darjeeling (2007), Kochankowie z Księżyca. Moonrise Kingdom (2012), Grand Budapest Hotel (2014)) – a w jego animacjach, Fantastycznym Panu Lisie i Wyspie psów, użyczył swojego głosu. Anderson jak mało kto rozumie skomplikowaną naturę Murraya i potrafi doskonale wykorzystać jego zalety sprawiając, że aktor stał się nieodłącznym elementem jego barwnego filmowego świata. Mamy nadzieję, że jeszcze w tym roku do kin wejdzie ich najnowsze wspólne dzieło, Kurier Francuski z Liberty, Kansas Evening Sun (czyli The French Dispatch), w którym Murray wcielił się w Arthura Howitzera Jr., redaktora Kuriera Francuskiego.
Podobna zażyłość łączy Murraya z Sofią Coppolą. Reżyserka przyznaje, że rolę Boba Harrisa w Między słowami (2003) napisała specjalnie dla niego i nie nakręciłaby filmu, gdyby aktor nie zgodził się w nim zagrać. W Tokio pojawił się po telefonicznej rozmowie z Sofią, zanim jeszcze podpisał kontrakt. Reżyserka do teraz uważa, że spełniło się wówczas jej największe marzenie. Za rolę przebrzmiałego telewizyjnego aktora, który nawiązuje w Tokio nić porozumienia z młodą i podobnie jak on zagubioną dziewczyną (Scarlett Johansson), Bill Murray otrzymał jedyną w swojej karierze nominację do Oscara oraz mnóstwo wyróżnień, ze Złotym Globem na czele. Duet Murray-Coppola spotkał się ponownie w 2015 r., podczas pracy nad świąteczną komedią muzyczną A Very Murray Christmas, zrealizowaną dla Netfliksa. A już wkrótce do kin trafi ich najnowsze dzieło, Na lodzie, w którym Murrayowi towarzyszy na ekranie wcielająca się w jego córkę Rashida Jones. Trailer wygląda na tyle obiecująco, że nie możemy doczekać się efektów.
Elitarne reżyserskie trio ulubieńców aktora zamyka Jim Jarmusch. Ich kolaboracja rozpoczęła się od wspomnianego już epizodu w Kawie i papierosach (2003). Dwa lata później do kin trafił film Broken Flowers, w którym Murray wcielił się w podstarzałego playboya, który dowiaduje się, że prawdopodobnie ma syna, a następnie odwiedza wszystkie byłe kochanki, by dowiedzieć się, która z nich jest jego matką. To jeden z najsłynniejszych popisów aktora w kinie niezależnym, gdzie z charakterystyczną dla siebie nonszalancją, umiejętnie balansuje pomiędzy smutkiem a komedią. Ostatnia wspólne dzieło aktora i reżysera to zeszłoroczny film Truposze nie umierają – specyficzne i niezbyt ciepło przyjęte połączenie komedii z horrorem, w którym Murray wciela się w szefa policji w miasteczku opanowanym przez inwazję zombie. Przed premierą filmu w Cannes niemal do ostatniej chwili nie było wiadomo, czy aktor pojawi się na bulwarze La Croisette – skontaktować można się z nim było jedynie przez SMS, ale postanowił nie odpowiadać. W końcu dołączył do reszty obsady na czerwonym dywanie, ale nie potrafił powstrzymać się przed nieustannym flirtowaniem i szeptaniem do ucha żarcików partnerce z planu, Selenie Gomez – mimo że wyglądało to dość niezręcznie i wywołało lawinę plotek.
Równolegle z występami w ambitnym kinie niezależnym, Murray nie rezygnował z udziału w wielkich kinowych produkcjach. To typ aktora, który w tym samym roku gra w Hamlecie i Aniołkach Charliego (2000). Nie ucieka też przed serialami – za rolę w Olive Kitteridge (2014) został uhonorowany nagrodą Emmy.
Dyrektor ds. Zabawy
Mimo że Murray po niemal 50 latach kariery nadal nie zwalnia zawodowego tempa, namówienie go na udział w filmie wcale nie jest prostym zadaniem. Nie posiada agenta, PR-owca ani menadżera – można spróbować zadzwonić na jego sekretny numer telefonu i zostawić mu wiadomość na automatycznej sekretarce, z nadzieją, że akurat zechce ją odsłuchać. Zrezygnował z tradycyjnego telefonu, bo przeszkadzało mu, gdy nieustannie dzwonił, a wiadomości odczytuje rzadko, ponieważ „jest zajęty życiem”. Ted Melfi wspomina, że starając się zaangażować go do filmu Mów mi Vincent, nagrywał się kilkanaście razy, uruchamiał wszystkie kontakty, wysyłał niezliczone listy i scenariusze na adresy rozsiane po całym kraju, a kiedy już stracił nadzieję, w pewien niedzielny poranek Murray zgodził się z nim spontanicznie spotkać na lotnisku LAX. I nie jest to odosobniony przypadek. Autor The Big Bad Book of Bill Murray, Robert Schnakenberg, twierdzi, że przez problemy z dotarciem do aktora sprzed nosa uciekły mu role w filmach takich jak Iron Man, Skandalista Larry Flynt czy Zły Mikołaj. Nietrudno też o pomyłki: sam Murray przyznaje, że rolę w Garfieldzie (2004) przyjął tylko dlatego, że był święcie przekonany, iż oferuje ją słynny Joel Coen (a nie scenarzysta Joel Cohen). W zamian za drobne komunikacyjne utrudnienia aktor otrzymuje jednak coś bezcennego: wolność.
Murray ma za sobą dwa małżeństwa, których owocem jest sześciu synów. Obecnie czas spędza głównie w Charleston w Południowej Karolinie, gdzie jest współwłaścicielem drużyny baseballowej Charleston RiverDogs. Jego główna funkcja to Dyrektor ds. Zabawy, a po stadionie przechadza się przebrany za wielkiego hot doga. Murray jest niewątpliwie lokalną atrakcją – miejscowa stacja radiowa stworzyła nawet specjalny program Gdzie jest Bill?, w której mieszkańcy dzielą się codziennymi anegdotami z komikiem w roli głównej.
Jak być jak Bill Murray? Na spotkaniu z kanadyjskimi fanami parę lat temu aktor podzielił się główną zasadą, którą kieruje się w życiu: „Najlepiej radzisz sobie wtedy, gdy jesteś naprawdę, ale to naprawdę wyluzowany.(...) Im lepiej się bawię, tym lepiej wszystko mi wychodzi”. A pewne jest to, że 70-letni Bill Murray nie przestaje bawić się świetnie.
zobacz także
- A24: Można zrobić to lepiej
Opinie
A24: Można zrobić to lepiej
- Adam Driver: Złodziej ekranu i Hamlet w masce Sitha
Ludzie
Adam Driver: Złodziej ekranu i Hamlet w masce Sitha
- Jest pierwszy teledysk z „Mr. Morale & The Big Steppers” Kendricka Lamara. Obejrzyj „N95”
Newsy
Jest pierwszy teledysk z „Mr. Morale & The Big Steppers” Kendricka Lamara. Obejrzyj „N95”
- Gry, w których giną psy. Twórcy „The Red Lantern” uspokajają graczy i informują o specjalnym przełączniku
Newsy
Gry, w których giną psy. Twórcy „The Red Lantern” uspokajają graczy i informują o specjalnym przełączniku
zobacz playlisty
-
Lądowanie na Księżycu w 4K
05
Lądowanie na Księżycu w 4K
-
05
-
Music Stories PYD 2020
02
Music Stories PYD 2020
-
Papaya Young Directors 5 Nagrodzone filmy
09
Papaya Young Directors 5 Nagrodzone filmy