Dawid Nickel: Odpływ na komersie 22.06.2021
Doświadczenie zdobywał na planach Małgorzaty Szumowskiej i Michała Englerta. Teraz prezentuje swój pierwszy film pełnometrażowy, udowadniając, że polską młodzież można sportretować z zupełnie innej, świeżej perspektywy. Dawid Nickel, reżyser Ostatniego komersu, opowiedział nam o tym, dlaczego warto pracować z niewielkim budżetem, a także skąd pomysł na zestawienie ze sobą muzyki Hani Rani i duetu Kalwi & Remi.
Studiowałeś produkcję filmową w Katowicach. Kiedy zdecydowałeś, że bardziej interesuje cię reżyseria?
Trudno mi powiedzieć, kiedy nastąpił konkretny moment, w którym zdałem sobie z tego sprawę. Ale chyba stało się to w okolicach drugiego roku, kiedy bywałem już na planach zdjęciowych moich znajomych z reżyserii. Zrozumiałem, że chcę robić to, co oni; że nie będę organizować ich filmów, tylko tworzyć swoje własne. Zacząłem pisać pierwszy tekst przeznaczony na krótki metraż. Wiedziałem, że chcę zdawać na reżyserię, ale dopiero za kilka lat. Miałem wtedy 22 lata i nie czułem się jeszcze gotowy.
Jaki był więc twój dalszy plan?
Postanowiłem, że odejdę z życia szkolnego i zacząłem szukać innych kierunków. Pracowałem w Rondzie Sztuki, czyli katowickiej galerii przy Akademii Sztuk Pięknych, a następnie przy Europejskiej Stolicy Kultury. Realizowaliśmy tam bardzo dużo artystycznych i społecznych projektów. Kończąc studia, miałem poczucie, że bycie w tych instytucjach rozwinęło mnie bardziej niż sama szkoła. Poznałem tam sporo ludzi z różnych światów, a także uczestniczyłem w życiu kulturalnym Katowic. Kiedy skończyłem studia i dalej chciałem iść na reżyserię, uznałem, że najpierw muszę trafić na plan zdjęciowy i poduczyć się rzemiosła. Wiedziałem też, że jest jedna osoba związana z kinem, u której chcę pracować.
W Polsce często narzekamy na to, że nie otrzymujemy mnóstwa pieniędzy na debiut, ale jak marzysz o robieniu kina, uda ci się także z mniejszą kwotą.
I była to Małgorzata Szumowska.
Tak, i Michał Englert. Gośka zaproponowała, że będę mógł pojawić się na planie jako jej asystent, jeśli dobiorę aktorkę do filmu Body/Ciało. Znalazłem Justynę Suwałę na Instagramie i tak się zaczęła przygoda. Czyli wracając: proces odkrywania tego, że chcę zostać reżyserem, rozpoczął się na uczelni. Kiedy mieszkałem w Kędzierzynie-Koźlu, nie potrafiłem nazwać pewnych rzeczy i określić własnych predyspozycji. Wiedziałem tylko, że chcę robić „coś z filmem” i stąd najpierw pojawiła się produkcja.
Czego się nauczyłeś pracując z nimi?
Na pewno zyskałem większą odwagę, żeby działać intuicyjnie. Dowiedziałem się, że robienie kina w ten sposób jest możliwe i warto iść za tym, co czujemy. Mimo tego, że w sztuce filmowej istnieją jakieś ramy, to jeśli uważasz, że istnieje inny kierunek, po prostu za nim podążaj. Sam fakt, że w obsadzie Body/Ciało znalazła się Suwała, o czymś świadczy. Reżyserzy rzadko biorą amatorów – stawiają raczej na doświadczonych aktorów. To skłoniło mnie do tego, żeby w Ostatnim komersie zagrał Michał Sitnicki, którego również poznałem w mediach społecznościowych.
Te obserwacje przełożyły się potem na twoje własne projekty?
Tak, ta współpraca ośmieliła mnie też do tego, żeby zrealizować film mikrobudżetowy. Chwilę wcześniej byłem na planie produkcji Szumowskiej, która jeszcze nie jest w dystrybucji, ale kosztowała tylko milion złotych. Mimo to pojawiło się w niej wielu zagranicznych aktorów. W Polsce często narzekamy na to, że nie otrzymujemy mnóstwa pieniędzy na debiut, ale jak marzysz o robieniu kina, uda ci się także z mniejszą kwotą. Pieniądze nie są najważniejszym wyznacznikiem, tylko sama chęć i potrzeba opowiedzenia o czymś ważnym.
Poza tym u Szumowskiej i Englerta po prostu dojrzałem i poznałem rzemiosło. Zawsze uczysz się go właśnie na planie, a nie na studiach. Gdy przebywasz w bliskim otoczeniu artystów o takiej skali, uczysz się patrzeć na to, na co wcześniej nie zwracałeś uwagi. Nie będąc na reżyserii i nie posiadając naturalnej platformy wymiany myśli z innymi, miałem taką właśnie szkołę. Nie mam dlatego kompleksów z powodu braku wykształcenia kierunkowego.
Jak przebiegała twoja współpraca z Michałem – naturszczykiem, który zagrał jedną z głównych ról w Ostatnim komersie?
Z jednej strony wszedł w tę rolę naturalnie. Kuba, bohater filmu, jest do niego podobny. W naszym założeniu Michał miał być zresztą sobą, wiele scen było improwizowanych. Oczywiście, otrzymał wcześniej scenariusz, ale mówiliśmy mu, żeby grał tak, jak sam się zachowuje. Pojawił się jednak problem techniczny – trudno było mu wejść w rytm i zrozumieć, że plan filmowy nie jest zabawą, tylko pracą, którą podczas dnia zdjęciowego wykonuje 50 osób. Bywało, że rano stwierdził, że bolała go głowa, po czym napisał SMS-a, że dziś nie będzie grał. Zmartwiliśmy się – pojechaliśmy do szpitala, żeby sprawdzić, czy nie jest chory. Okazało się, że jest zdrowy jak ryba. I mimo że początkowo nie rozumiał, że to wszystko jest na poważnie, stopniowo się otwierał i ośmielał. Dużo zmieniło pojawienie się Agnieszki Żulewskiej, którą kojarzył z serialu HBO Ślepnąc od świateł.
A z jakimi uczuciami ty sam się mierzyłeś? W końcu to był pierwszy raz, kiedy urzeczywistniła się twoja własna historia.
Wydawało mi się, że jestem już obok niej, bo wydarzyło się to wszystko dość dawno temu. Poza tym Ostatni komers nie jest jedynie o miłości chłopaka do swojego kolegi – pokazuje też perspektywę tej drugiej osoby, zawiera wątki z książki Ma być czysto Ani Cieplak, więc prezentuje szersze spektrum myślenia nastolatków. Czułem, że patrzę na to z boku.
W miniony weekend byłem jednak we wrocławskim Kinie Nowe Horyzonty, gdzie był organizowany pokaz. Przyznam się, że niektóre sceny z mojego życia oglądałem z pewnym dyskomfortem. Tworzenie filmu przez pandemię było nieco inne. Postprodukcję wykonywaliśmy na komputerze, festiwal w Gdyni odbył się zdalnie i dopiero teraz mogę doświadczyć wyjazdów, spotkań z widzami, seansów na sali. Zderzyłem się z tym, że inni ludzie zaraz zaczną komentować, oceniać moją historię, wystawiać noty na Filmwebie. Poczułem, że uzewnętrzniam się na dużą skalę: wcześniej nie zdawałem sobie z tego sprawy.
Lubię uniwersalne podejście do kina. Nie chciałbym zamykać się na konkretną grupę i nie uważam, żeby ten film był jedynie o nastolatkach i dla nastolatków.
Zastanawiałeś się nad tym, do kogo powinien trafić Ostatni komers?
Lubię uniwersalne podejście do kina. Nie chciałbym zamykać się na konkretną grupę i nie uważam, żeby ten film był jedynie o nastolatkach i dla nastolatków. Bardzo cieszy mnie to, że oglądają go różni widzowie. Pewien dwudziestolatek mówił mi o tym, że odmieniłem jego spojrzenie na polskie kino, bo uważał, że zazwyczaj jest ono nudne i depresyjne. Wczoraj na pokazie była sześćdziesięcioletnia pani, mama mojej koleżanki. Stwierdziła, że bardzo poczuła to, co dzieje się na ekranie. Wydaje mi się, że wątki w Ostatnim komersie są ponadczasowe. Mimo tego, że film jest osadzony w konkretnych realiach czasowych, a bohaterowie używają smartfonów, historia odwołuje się do bardzo podstawowych emocji: pierwszego zauroczenia i pierwszego odrzucenia. Każdy z nas tego doświadczył, ale na różne sposoby. To nie tylko moja historia, ale szerokiego spektrum ludzi. Podoba mi się to.
Zgadasz się z tym wspomnianym widzem, który mówił, że czegoś takiego nie było w polskim kinie? Czujesz, że wnosisz do niego coś nowego?
Nieskromnie mogę się przyznać, że towarzyszy mi takie poczucie – stąd wzięła się potrzeba opowiedzenia takiej historii. Uważałem, że w rodzimej kinematografii pojawiają się pewne braki związane ze snuciem opowieści o nastolatkach w taki sposób, również w formie wizualnej, w której możesz trochę „popłynąć”. Chodziło również o temat – nie interesujemy się młodzieżą na poważnie, nie próbujemy jej zrozumieć. A jeśli już zabieramy się za taki temat, dopisujemy do tego jakieś dramatyczne, patologiczne wydarzenia, tak jak w Cześć, Tereska. Postanowiłem, że chcę napisać tę historię, gdy zobaczyłem u moich rodziców fotografię z komersu. Był na niej chłopak, w którym kiedyś się zakochałem. Zastanawiałem się wtedy nad tym, czy widziałem taki film w Polsce. I to, że nie potrafiłem takowego wskazać, ośmieliło mnie do pójścia dalej.
Z czego twoim zdaniem wynika brak takich tematów w rodzimej kinematografii?
Uważam, że odpowiada za to brak zainteresowania ze strony twórców. Chodzi też o to, że reżyserzy debiutują w Polsce bardzo późno. Ktoś młody z pierwszym filmem na koncie to wyjątek. Myślę dlatego, że program mikrobudżetowy („Pierwszy Film” PISF, w którym Nickel wziął udział – przyp. red.) stanowi alternatywę dla startujących twórców, mimo pewnych ograniczeń. Dopiero teraz debiuty zaczną być dziwne i dzikie. Wynika to z mniejszych środków, a co za tym idzie, niższych oczekiwań ze strony dystrybutora albo producenta. W związku z tym presja wobec samego siebie jako twórcy również jest mniejsza i można trochę zaryzykować. W przypadku filmu o wyższym budżecie, nad którym praca jest dłuższa, scenariusz może zdążyć się zestarzeć i ulec setkom zmian. Świeżość autorów w mikrobudżetach jest z pewnością na plus i wiek ma tu znaczenie. Byłem nastolatkiem piętnaście lat temu. Niby dawno, ale emocjonalnie wciąż to czuję.
Wydaje mi się, że Ostatni komers ma to do siebie, że nie jest opowiedziany wprost. Wiele dzieje się tu między słowami, w sferze bycia, kreśleniu atmosfery.
Pięćdziesięciolatek opowiadający o problemach młodzieży może być nieautentyczny.
To prawda, ale widzę tu też inny aspekt. Twórcy lubią realizować filmy, w których wszystko jest wyraziste, przegięte i narysowane grubą kreską. Często brakuje w nich czułości, emocji, ulotności i poczucia niedopowiedzenia. Wydaje mi się, że Ostatni komers ma to do siebie, że nie jest opowiedziany wprost. Wiele dzieje się tu między słowami, w sferze bycia, kreśleniu atmosfery. Nie ma tu dobitności. Nie wychodzisz z tego filmu zmęczony tym, jak strasznie jest w Polsce czy w Kędzierzynie-Koźlu. Nie współczujesz tym „biednym ludziom żyjącym w małym mieście”.
Bohaterowie Ostatniego komersu żyją w grupie, bawią się i zakochują, ale nie mają najlepszych kontaktów rodzinnych. Są pod tym względem samotni. Dlaczego to dla ciebie ważny wątek?
Sam tego doświadczyłem – to moja historia. Wychowałem się bez rodziców, którzy pojechali pracować za granicę i prawdopodobnie przenoszę to na swoich bohaterów. Żyjemy w kraju, gdzie model tradycyjnej, składającej się z mężczyzny i kobiety rodziny jest bardzo silnie ukształtowany, a jednak okazuje się, że w wielu przypadkach schemat ten jest dysfunkcyjny. Dzieje się to coraz częściej. Chciałem pokazać, że nasze społeczeństwo nie wygląda tak jak w broszurach polityków.
Ciekawa była też dla mnie dychotomia pomiędzy tym, że twoi bohaterowie najpierw sięgają po używki, a potem niosą dary na mszy kończącej gimnazjum.
Bo tak w istocie jest. Kościół, szkoła czy rodzina pojawiają się w Ostatnim komersie, ale nie pełnią określonej funkcji. Niewiele się tam uczysz, jesteś pozostawiony samemu sobie. Sama scena z darami ma dla mnie szczególny wydźwięk – w obrzędzie bierze udział dwóch młodych mężczyzn w garniturach, z czego jeden jest w drugim zakochany. Trochę przypominało mi to ślub kościelny, co oczywiście jest nierealne, ale i tak mi się to spodobało. No i po wszystkim palisz jointa – tak przynajmniej było w Kędzierzynie.
Jakie masz po latach podejście do swojego miasta rodzinnego? Chętnie tam wracasz?
Lubię to miasto, chociaż nie ukrywam, że bywało tam ciężko. Większość mniejszych miejscowości w Polsce kryje dziwną energię. Żyją tam ludzie, którzy chcieliby coś zmienić i mają do tego zapał, ale często brakuje do tego właściwego zarządzania. Włodarze postawią plac zabaw, ale nie wsłuchają się w to, czego mieszkańcy naprawdę potrzebują. Różne ruchy aktywistyczne pomagają w utrzymaniu kontaktu z władzami, jednak niekiedy nie są wystarczająco silne. Chętnie wracam jednak do Kędzierzyna: tam są moje korzenie. Spędzam czas w domu moich rodziców, siedzę w ogródku, przechadzam się po ulicach i spotykam starych znajomych. Podchodzę do tego miasta z nostalgią – to barwny punkt w moim życiu.
Moja niedawna rozmówczyni, pisarka Anna Ciarkowska, stwierdziła, że z takiego miejsca można wyjechać, ale ono i tak zostaje z tobą.
Na pewno, ale uważam, że taki bagaż doświadczeń jest moją siłą, a nie czymś, czego chcę się wyprzeć. Mieszkam na Powiślu od kilku lat, ale nie mogę automatycznie powiedzieć, że jestem warszawiakiem. Z dumą mówię o tym, skąd pochodzę. Podkreślanie tego jest ważne. Dla twórcy to bardzo ciekawa perspektywa, której nie powinien traktować jako kompleks. W kolejnych filmach zamierzam z niej korzystać. W polskich produkcjach zbyt często pojawia się heteroseksualny mężczyzna po trzydziestce, który mieszka w dużym mieście.
Dużą rolę w twoim filmie odgrywa muzyka, która jest nader eklektyczna – od Kalwi & Remi po Hanię Rani. Jakim kluczem kierowałeś się przy jej doborze?
Przede wszystkim był nim mój gust muzyczny – sam dobierałem poszczególne utwory, których po prostu bardzo lubię słuchać. Oczywiście, każdy z nich ma jakąś historię. Explosion Kalwi & Remi chciałem na przykład zawrzeć od samego początku, już na etapie pisania krótkiego metrażu.
W Ostatnim komersie muzyka bardzo współgra z samą choreografią.
Ruch jest w tym filmie faktycznie ważny. Jeden z głównych bohaterów, Kuba, komunikował się ze światem poprzez taniec. Zaczął film od hakken, czyli czegoś bardzo mechanicznego, rytmicznego, a kończy jakimś odpływem na komersie. Istotne było też dla mnie to, że w taki sposób porozumiewa się ze starszą bohaterką, Savage. Stąd podjęliśmy decyzję, żeby skonsultować się z choreografką Kasią Szugajew, która miała wyciągnąć energię z Michała (Sitnickiego, aktora wcielającego się w postać Kuby – przyp. red.) i wywołać w nim jakąś zmianę. Początkowo miała pracować jedynie nad sceną z Agnieszką Żulewską, żeby ta zawładnęła nim za pomocą kobiecej energii, ale później rozszerzyliśmy nasze działania. W tym aspekcie istotny był fakt, że Michał jest naturszczykiem. Znalazłem go, przeszukując zdjęcia ludzi ze świata Wixapolu.
Słyszałem, że będziesz kontynuować te wątki z Łukaszem Rondudą, tworząc film poświęcony kulturze polskiego rave’u.
Tak, projekt jest aktualny i znajduje się obecnie w typowej fazie developmentu. Szukamy finansowania, bohaterów, piszemy scenariusz i próbujemy kręcić pierwsze rzeczy. Mam nadzieję, że niebawem zrealizujemy cały film. Chcemy opowiedzieć tę historię z perspektywy nastolatków, stąd pomysł na naszą fuzję. Z jednej strony dokument ma być merytoryczny, z drugiej widziany przez pryzmat młodych ludzi.
Czy współczesna młodzież jest według ciebie inna od tej, która żyła kilkanaście lat temu?
Na pewno ludzie różnią się od tych, którzy dorastali w latach 90. i miał na to wpływ internet, ale uważam, że to zmiana na plus. Gdy byłem nastolatkiem, nie byłem ze wszystkim na bieżąco, nie wiedziałem, co robią inni ludzie. Sieć sprawiła, że możemy czuć się jednością, ale równolegle eksponuje indywidualność. My próbowaliśmy dostosować się do grupy, bo każde odchylenie narażało nas na szykanowanie, a teraz powoli idzie to w inną stronę.
Ostatni komers właśnie trafia do kin. Odpoczywasz i świętujesz czy pracujesz dalej?
Walczę dalej, za miesiąc znów wchodzę na plan zdjęciowy. Jednocześnie piszę kolejny film, który jest naturalną kontynuacją tego, co pojawiło się w Ostatnim komersie. Chciałbym opowiedzieć o toksycznej męskości. Mam nadzieję, że uda mi się to skończyć. Jest dość intensywnie.
zobacz także
- Wojciech Siudmak: Legendarny malarz, którego prace zachwyciły reżysera „Diuny”
Ludzie
Wojciech Siudmak: Legendarny malarz, którego prace zachwyciły reżysera „Diuny”
- Tragedie, kobiety, wyrwa w sercu, bycie tu i teraz. Sion Sono opowiada o swoich filmach
Ludzie
Tragedie, kobiety, wyrwa w sercu, bycie tu i teraz. Sion Sono opowiada o swoich filmach
- Corneliu Porumboiu: Happy end jest wbrew logice. Chyba że w kinie
Ludzie
Corneliu Porumboiu: Happy end jest wbrew logice. Chyba że w kinie
- Thomas Vinterberg: „Na rauszu” to bunt przeciwko wiecznej kontroli
Ludzie
Thomas Vinterberg: „Na rauszu” to bunt przeciwko wiecznej kontroli
zobacz playlisty
-
03
-
Music Stories PYD 2020
02
Music Stories PYD 2020
-
John Peel Sessions
17
John Peel Sessions
-
03