Ludzie |

Bartosz Bielenia: Bez upuszczania emocji13.04.2021

kadr z filmu „Prime Time”

Ma na koncie prestiżową nagrodę Shooting Star przyznawaną najbardziej utalentowanym aktorom w Europie. Jego występ w Bożym Ciele, gdzie wcielił się w podszywającego się pod księdza chłopaka z kryminalną przeszłością, doceniono m.in. na festiwalach w Chicago, Palm Springs, Sztokholmie i Toronto. W Polsce za tę samą rolę Bartosz Bielenia otrzymał Nagrodę im. Zbyszka Cybulskiego, Orła, Paszport „Polityki” i dwa wyróżnienia na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Jest absolwentem Wydziału Aktorskiego PWST w Krakowie, a obecnie członkiem zespołu warszawskiego Nowego Teatru. 

14 kwietnia na Netfliksie pojawi się Prime Time – debiut fabularny Jakuba Piątka, który miał swoją premierę na Festiwalu Filmowym Sundance. Bartosz Bielenia wciela się w filmie w Sebastiana – uzbrojonego młodego mężczyznę, który w Sylwestra dostaje się do studia telewizyjnego i bierze dwoje zakładników. Nie prosi o okup, ale ma jedno życzenie: chce wejść na wizję o północy, podczas największej oglądalności.

Prime Time | Oficjalny zwiastun | Netflix

Marcin Radomski: Z Bożym Ciałem Jana Komasy odwiedziłeś wiele miejsc na świecie. Zwieńczeniem tej drogi była twoja nominacja w konkursie Europejskich Nagród Filmowych. Znalazłeś się w towarzystwie Viggo Mortensena i ostatecznego zwycięzcy – Madsa Mikkelsena. Jak na nią zareagowałeś?

Bartosz Bielenia: Znalezienie się w tym zaszczytnym towarzystwie było bardzo miłym doświadczeniem. Podejrzewałem, że nie wygram, bo widziałem wszystkie nominowane filmy. Szczególnie podobało mi się na Na rauszu Thomasa Vinterberga. Jestem zachwycony kreacją Madsa Mikkelsena, który stworzył wspaniałą, antypatyczną postać, a jednocześnie taką, w której można się zakochać. To rodzaj aktorstwa, do którego chcę aspirować. Mam nadzieję, że w przyszłości będę mógł zagrać tak intrygującą postać.

Teraz wystąpiłeś w filmie Prime Time, którego akcja dzieje się ostatniego dnia 1999 roku. U progu tysiąclecia uzbrojony w broń dwudziestokilkuletni Sebastian, w którego się wcielasz, trzyma dwóch pracowników stacji telewizyjnej jako zakładników. Jak wyglądał casting na młodego filmowego terrorystę?

Z reżyserem Jakubem Piątkiem spotkaliśmy się pierwszy raz w parku i rozmawialiśmy, jak według nas powinna wyglądać ta historia. Wtedy pomyślałem, że mam już tę rolę, ale to był dopiero początek. Dostałem zaproszenie na casting, w którym miałem zagrać z wieszakiem w dłoni zamiast pistoletu. Kolejnym etapem było poszukiwanie odtwórców roli Miry i Grzegorza. To był chyba najdłuższy proces, w jakim brałem udział, ale dzięki temu Mira – grana przez Magdę Popławską – i ja mogliśmy sprawdzić wiele rozwiązań w trakcie castingów. Kuba bardzo się angażuje w pracę już na tak wczesnym etapie. Dzięki temu każdy, kto przychodzi na przesłuchanie, może czuć się zauważony i być pewnym, że dał z siebie wszystko. Łącznie próby trwały pięć tygodni: najpierw odbywały się próby stolikowe, następnie w studiu i na koniec dwa tygodnie prób już w kostiumach z kamerami. 

Czy proces kręcenia filmu rozgrywającego się w większości w jednym studiu telewizyjnym przypominał rytuał pracy w teatrze?

Wszystko wskazywało, że tak będzie, ale wyszło kompletnie inaczej. Brak widowni i specyficzna sytuacja izolacji wywołały odmienne odczucia. Wynikały one z powtarzalności scen, co w teatrze nie ma miejsca. Tutaj musieliśmy skupić się na krótkim wycinku czasu, kilku godzinach jednej nocy, nie było możliwości „upuszczania” emocji. Trzeba było w nich trwać. Film kręciliśmy chronologicznie, przez trzydzieści dni. 

Jednym z konsultantów w filmie był emerytowany antyterrorysta, który pracował w latach 90. Przeprowadził z wami m.in. improwizację, która miała stworzyć w was poczucie prawdziwego zagrożenia. Na ile te próby pomogły ci w budowaniu postaci?

Odegrały kluczową rolę, co więcej – spotkania z negocjatorami pootwierały głowy i bardzo zmieniły perspektywę patrzenia na całą historię. Zobaczyłem, że nasze wyobrażenia przypominają raczej amerykański film, a niewiele mają wspólnego z tym, jak takie operacje faktycznie wyglądają i jak się je profesjonalnie przeprowadza. Głównie chodzi o poczucie czasu, rodzaj stuporu i działanie biorących w tym udział naszych postaci. 

fot. Netflix/materiały promocyjne
fot. Netflix/materiały promocyjne

Sebastian ma tylko jedno żądanie – wejść na żywo na antenę podczas największej oglądalności. Chce powiedzieć telewidzom coś niezwykle ważnego, a dla swojego przekazu jest gotów zaryzykować wszystko. To złożona wewnętrznie postać, o której widz wie niewiele. Jak pracowałeś nad oddaniem autentyczności tej roli?

To prawda, trudno „złapać” taką postać. Na samym początku wydawało mi się, że to będzie łatwe, bo gdy ktoś wpada z pistoletem, jest rzutki i inteligentny, to całkowicie kontroluje sytuację. Ale wcale to tak nie wygląda. W jednym momencie może stoczyć się w stronę psychopatycznej, niebezpiecznej jednostki i zostaje pozbawiony ludzkiego wymiaru. Nie chcieliśmy tworzyć takiego Sebastiana, nie o to chodziło.

W takim razie co pomogło zbudować jego postać?

Bliska współpraca z reżyserem. Czasami mam wrażenie, że chcę sam coś zrobić, do czegoś dojść i nie potrzebuję podpowiedzi. Tutaj było inaczej. Relacja z Kubą, budowanie przeszłości Sebastiana, od dzieciństwa, przez rodzinę, szkołę, studia, stworzyło postać. Wszystko to wymyśliliśmy, ale tego przecież nie ma w filmie i nie miało być. Od początku chcieliśmy stworzyć enigmatyczną i tajemniczą osobę, aby to skłoniło widzów do wytworzenia własnej opinii na jego temat. Ja z kolei wiedziałem, że zbudowanie tego bohatera osobiście i głęboko emocjonalnie jest mi potrzebne. Musiałem wiedzieć, z czym wchodzę do telewizji, bo film właśnie wtedy się zaczyna. Historia nie rozwija się szybko, ale wszystko to, co później się wydarza, bardzo intensywnie zmienia mojego bohatera.

A pomógł ci w tym kostium, który jest pozornie zupełnie zwyczajny? Sebastian ubrany jest w koszulkę i dżinsy. 

To była katorga, bo nie mogliśmy długo znaleźć właściwego kostiumu. Miał zostawiać przestrzeń do interpretacji. To, co na początku proponowaliśmy, za mocno go określało. W końcu się udało i to zasługa Hanki Podrazy, która mówiła, że to był jeden z najtrudniejszych kostiumów, nad którym pracowała. 

fot. Netflix/materiały promocyjne
fot. Netflix/materiały promocyjne

W roli prezenterki telewizyjnej, Miry, występuje wspomniana przez ciebie Magda Popławska. Jak się wam pracowało?

Magda świetnie się odnalazła w tej roli. Znamy się z Nowego Teatru, więc to nie było dla nas nic nowego i zaskakującego. Cieszę się, że miałem wsparcie kogoś zaufanego. Porozumiewamy się tym samym językiem i kodem pracy. To po prostu czysta przyjemność.

W Prime Time pojawia się wiele archiwalnych materiałów telewizyjnych. Jak ty się odnalazłeś w końcówce XX wieku?

Zanurzenie się w materiałach archiwalnych, które Kuba wynalazł, było wspaniałe. Trochę pamiętam tamten czas, byłem dzieckiem i chłonąłem wszystko szeroko otwartymi oczami. Niezwykle przyjemnie ogląda się, jak ludzie inaczej mówili, jak się wypowiadali w telewizji, kiedy wielu aspirowało do występu przed kamerą telewizyjną. Dziś jesteśmy tak przyzwyczajeni do nagrywania siebie i publikowania filmików w mediach społecznościowych, że na nikim nie robi to wrażenia. Kręcąc Prime Time teleportowaliśmy się do 1999 roku, a przecież kręciliśmy w studiu w Krakowie w sierpniu 2020 roku.

Jak wyglądała praca na planie w czasie pandemii?

Trafiliśmy na moment rozluźnienia, gdy Kraków wyglądał normalnie. Ludzie bez masek, pootwierane restauracje. My się jednak izolowaliśmy, szczególnie, że codziennie dochodziły nas głosy o innych przełożonych produkcjach, bo np. ktoś zachorował i musieli przerwać zdjęcia. Dla naszego filmu to oznaczałoby koniec ze względów terminowych i finansowych. Trzeba pamiętać, że to debiut. Każdy dzień był dla nas wygraną. Trudno uwierzyć, że udało się przejść przez cały proces bez tego problemu. Nie wiadomo, skąd i jak przychodzi wirus. Dlatego mieszkaliśmy w jednym hotelu, wolny czas spędzaliśmy grając w ping-ponga, a na plan chodziliśmy pieszo, bo było niedaleko. Do studia, w którym kręciliśmy, mieliśmy osobne wejścia. Udało nam się nie miksować i wytrzymać w jednej bańce przez miesiąc. 

O czym według ciebie jest Prime Time?

Dla mnie to psychologiczna opowieść. Jest w niej dużo mniej thrillera niż w trailerze. To bardziej opowieść o ludzkich emocjach i potrzebach niż ostra jazda bez trzymanki z odliczaniem czasu. Takie było założenie i uważam, że udało się je przekazać na ekranie.

000 Reakcji

Marcin Radomski - dziennikarz i krytyk filmowy. Publikuje m.in. na łamach „Newsweeka”, „Rzeczpospolitej Plus Minus”, “Magazynu Filmowego”, a także w portalach Onet.pl, Culture.pl. Współpracuje z festiwalami filmowymi. Prowadzi autorski kanał na YouTube – KINOrozmowa, gdzie rozmawia z aktorami i reżyserami.

zobacz także

zobacz playlisty