Opinie |

5 najlepszych filmów 44. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni23.09.2019

Bartosz Bielenia w filmie „Boże Ciało”

Tegorocznej edycji festiwalu towarzyszyły duże emocje, nie zawsze związane z wyświetlanymi podczas niego filmami czy werdyktami jurorów. Nie zmienia to faktu, że w Gdyni pojawiły się pozytywne zaskoczenia, filmy zrealizowane z wyjątkowym smakiem, wyrafinowane, i takie, które nie układały się w proste linie. W tym roku jury 44. FPFF postanowiło na Obywatela Jonesa Agnieszki Holland. Naszą uwagę przykuły jednak inne propozycje.

 

Boże ciało 
reż. Jan Komasa

Gdyby znienacka komuś przyszło do głowy pytanie: „który film w Gdyni potęgował ekstatyczne stwierdzenia i glorie?”, odpowiedź mam prostą: niewątpliwie Boże ciało Jana Komasy. Rzecz o wyraźnym podziale w kraju – zaślepieniu nienawiścią, zaborczej nietolerancji i dogasającej potrzebie przebaczenia. Także o klerykalnych dogmatach, które nie wiadomo, czy więcej wspólnego mają z wiarą czy polityczną ideologią. U Komasy tym, który zakłada sutannę jest Daniel – zepsuty chłopak z poprawczaka, który marzy, aby zostać księdzem. Chłopak zaciska pod szyją koloratkę, spogląda w lustro, żeby sprawdzić, czy faktycznie do twarzy mu w tej nowej stylówie i kieruje się w stronę najbliższego kościoła. Proboszcz daje złapać się na przynętę, śladem fałszywego księdza idą też wszyscy parafianie. Zresztą trudno się dziwić – Daniel jest poczciwiną i dobrym chłopakiem. Wiarę w Boga nosi w sercu, nie na tacy czy na zderzaku luksusowej fury. Bartosz Bielenia jest w tej roli oszałamiający, niesamowity i niezapomniany, ale siła filmu Komasy jest i taka, że ta na wskroś ciekawie obsadzona produkcja jest też po prostu inspirująca. Czy Boże ciało jest wyznaniem wiary w drugiego człowieka i siłę więzi międzyludzkiej? Czy też traktuje o tym, że wzorzec wewnętrznej szlachetności i anielskiej postawy nie musi wcale zasadzać się na klepaniu mantry z dwudziestu zdrowasiek, chwaleniu Pisma i życiu w ścisłej ascezie? Na pewno jest filmem nie tylko lepszym, bardziej złożonym i ciekawszym niż którykolwiek z tegorocznej stawki, ale przede wszystkim najbardziej potrzebnym spośród tych, które można było zobaczyć w ostatnich latach na rodzimym podwórku. Bo nie jest w końcu jadowitym i uproszczonym oskarżeniem roli Kościoła w Polsce, a zaproszeniem do rozmowy. Nie tyle o tym, gdzie leży istota bycia dobrym chrześcijaninem czy dobrym księdzem, co po prostu – dobrym człowiekiem.

BOŻE CIAŁO - oficjalny zwiastun najnowszego filmu Jana Komasy

Pan T. 
reż. Marcin Krzyształowicz

Największym zaskoczeniem festiwalu był jak dla mnie Pan T. Marcina Krzyształowicza. Ten film to jak sięgnięcie po niemożliwe. Postać Leopolda Tyrmanda – wielkiego twórczego umysłu lat 50., przenikliwego antykomunisty, bikiniarza, myśliciela, bożyszcza ulicy, który swoim wyrafinowanym i ciętym piórem wystawił świadectwo epoce – objęta jest klątwą ekranizacji filmowej. Materii jego twórczości jeszcze nigdy nie udało się przenieść na ekran. Dwie próby adaptacji Złego, a więc powieści, którą uznaje się za największy sukcesem Tyrmanda i kamieniem milowym powojennej myśli literackiej, spotkał ten sam los. Nie powiodło się młodemu Żuławskiemu, bardzo szybko wycofał się Łukasz Palkowski. A tu proszę, można było opowiedzieć o Tyrmandzie poniekąd bez Tyrmanda. Krzyształowicz sam zresztą mówi, że jego film jest swego rodzaju parafrazą i reinterpretacją owej twórczości, dokonaniem dalekim od pokusy biografizmu i przywiązywania do faktów. To widać i prawdę powiedziawszy podoba mi się ta strategia. Ważne, że powojenna Polska wygląda w Panu T. jak wywiedziona z tyrmandowskiej frazy i sposobu widzenia świata; przypomina obszerny korpus anegdot na temat totalitarnego zniewolenia i realiów państwowego monopolu. Fundamentalna jest w tym wszystkim groteskowo-kafkowska aura, postać inteligenta pozornie biernego i katalog poronionych absurdów peerelowskiego komunizmu. Z braku miejsca nie opisuję szerzej, ilustruję jedynie dobitnym przykładem: towarzysz Bierut planuje na mocy specjalnego dekretu sprowadzić zielsko z Uzbekistanu do kraju i obsiać nim pół Mazowsza. Jeśli chcecie się zachwycić i nasycić tą tyrmandowską fantasmagorią, to wybierzcie się na film Krzyształowicza. Na mnie zrobił potężne wrażenie.

PAN T. - pierwszy fragment najnowszego filmu Marcina Krzyształowicza

Mowa Ptaków 
reż. Xawery Żuławski

Xawery Żuławski poszedł na całość. Nie jest tajemnicą, że ojciec wręczył mu na łożu śmierci scenariusz – niespójny, niepoddający się konwencjonalnej interpretacji, w którym trudno wyłowić jakikolwiek sens z oceanu sygnałów. Faktycznie: Mowa ptaków jest filmem trudnym w odbiorze, przybierającym unikatowy kierunek. W dramacie Żuławskich kluczowym środkiem wyrazu staje się elipsa, rozwodnienie myśli przewodniej, brawurowe rozłożenie opowieści na wiele czynników i jeszcze więcej bohaterów, a co za tym idzie – zaangażowanie w wymagającą grę, którą rządzi gombrowiczowska zasada nadmiaru, przesady, wielkiego rozziewu interpretacyjnego. Mowa ptaków ma jednak wartość daleko donioślejszą niż kroczenie ponad utartymi sposobami konstruowania formy filmowej i ponad zwyczajowymi przyzwyczajeniami widza. Odbija się w niej trafna i dobitna ocena realiów adekwatnych dla współczesnej Polski. Spojrzenie Żuławskich na świat jest spojrzeniem ludzi głęboko zatroskanych degradacją polskiego inteligenta, którego osacza prostactwo, kwadratowe chamstwo, pogarda dla wiedzy. Ludzi przygniecionych faktem, że edukacja wewnętrzna oraz potrzeba intelektualnego rozgryzania świata są aktualnie w zaniku. Mało mnie obchodzi, czy jest to wizja naiwna czy unikatowa, patologiczna czy nader wyrafinowana. Film Żuławskich pozostanie dla mnie obrazem jak na polskie kino niezwykłym – przykładem prawa artysty do przekornej penetracji głowy widza. I wolnej myśli, której granice są dziś pod ostrym nadzorem.

MOWA PTAKÓW (oficjalny zwiastun), w kinach od 27.09.2019

Ikar. Legenda Mietka Kosza
reż. Maciej Pieprzyca

W kinie Macieja Pieprzycy bez większych zmian: znowu łapie ludzi za serca. Ikar. Legenda Mietka Kosza to uniwersalna opowieść o człowieku, który gdyby żył, byłby jednym z największych jazzowych pianistów świata. Zostawił po sobie tylko jedną płytę – może najbardziej zadziwiającą w historii polskiej muzyki improwizowanej, którą słucha się wciąż z otwartymi ustami. Pozostawił też legendę wirtuoza dotkniętego nieodwracalnym kalectwem. Nic więc dziwnego, że publiczność w Gdyni była wyraźnie poruszona historią niewidomego Mieczysława Kosza, który swoimi nadzwyczajnymi free jazzowymi orgiami upominał się o to, by świat w końcu zaczął traktować go jak człowieka i przyznał mu prawo do godności. Od lat cenię i podziwiam Pieprzycę. Z całą pewnością wybór bohatera, zapięte na ostatni guzik sceny, gdzie emocje sięgają zenitu oraz przenikliwe spojrzenie na historię wzlotu ponad niesprzyjającymi okolicznościami i własnymi ograniczeniami zawsze były mocną stroną autora Chce się żyć”. Na zachodzie tak precyzyjnie opowiedziane filmy są niezmiernie popularne, mają wielki apetyt na Oscary, zawartą w nich precyzyjne rzemiosło reżysera obsypuje się nagrodami. Nie przypominam sobie, żeby ostatnio jakiś film z kraju nad Wisłą mnie do takich przemyśleń zaprowadził.

Ikar. Legenda Mietka Kosza - TEASER

Eastern 
reż. Piotr Adamski

W jednej ze scen Eastern młoda dama z sekciarskim zacięciem wypowiada formułkę o tym, że można urazić honor człowieka, gdy nazwie się go kłamcą, napluje się na niego, zastraszy, pobije, ogoli mu głowę lub „pogardzi jego bronią”. Idźmy dalej: w następnej scenie to swoiste prawo zwyczajowe – niepodparte sankcjami państwowymi, ale sankcjami właściwymi dla odizolowanych od świata społeczności – ucieleśnia się na naszych oczach. Niepozorna blond nastolatka bierze do ręki karabin i posyła rówieśnikowi kulkę między oczy. Tak to sobie Adamski wymyślił. Jego ekranowe fantazje odsyłają do przykazań albańskiego Kanunu (najprawdopodobniej najstarszego znanego systemu prawnego w Europie) i mniej lub bardziej oczywistych skojarzeń: z opowieścią z ducha westernową, feministyczną rewizją kina zemsty, stylem Lanthimosa, czy szeregiem innych popkulturowych skojarzeń utrwalonych w korze mózgowej widza. Wyszedł film hipnotyczny, pełen aluzyjnych kodów do tego, co tu, teraz i najzwyczajniej cool. Uważam, że fair będzie stwierdzić, iż tak osobliwe zjawisko, jakim jest film Adamskiego, zasługiwało na miejsce w Konkursie Głównym. Kolejne tytuły – dziwnie pretensjonalne i poczciwe, aż proszą się o tę dozę zaskoczenia, rebelianckiego szaleństwa i zawadiackiego niepodporządkowania, co znakomite Eastern. Innymi słowy: potrzebny nam jest ten rodzaj eksperymentalizmu. Przekroczenie i bunt przeciw pętającej polskich filmowców standaryzacji, normalizacji, empirycznej monotonii.

„Eastern” – zwiastun

 *

Niewiele więcej filmów z tegorocznej Gdyni oprawić można w szkło i powiesić na ścianie jako dowód na renesans polskiego kina, ale warto w tym miejscu wyróżnić Supernovą Bartosza Kruhlika. Niezmiernie rad byłem, że w konkursie można jeszcze zobaczyć debiut, przy którym ręce nie opadają, a człowiek czuje się jakby właśnie zawisł pomiędzy liniami wysokiego napięcia. W największym skrócie: rzecz dzieje się na miejscu wypadku, które zapewnia jedność czasu, miejsca i akcji. Uderza w tym filmie struktura sieciowej narracji, a akcja jest tak fantastycznie gęsta, że można by kroić ją nożem na plastry. W tym sensie mój podziw dla Kruhlika jest nabożny, bo jako jeden z nielicznych chwycił mnie za gardło i kurczowo trzymał do ostatniej sceny. „Supernova” zawirusowała percepcję widzów, po gdyńskiej premierze w kuluarowych dyskusjach dało się słyszeć, że przyszedł czas na nowe otwarcie i przewietrzenie zatęchłej przestrzeni polskiego kina. Ciekawe, że sprowokował to film tak skromny, zrealizowany za jakieś dwa pięćdziesiąt.

Supernova (2019) - Zwiastun (POLSKI FILM)
000 Reakcji

krytyk filmowy. Publikuje m.in. na łamach "Przekroju", "Czasu Kultury", tygodnika "Przegląd", czasopisma "Ekrany", a także w portalach Interia.pl, Wirtualna Polska, Popmoderna. W wolnych chwilach poszerza kolekcję gadżetów z Gwiezdnych Wojen.

zobacz także

zobacz playlisty