Niesmaczne i obojętne na współczesne problemy. 10 filmów, które bardzo źle się zestarzały15.04.2021
Czasy się zmieniają, a to, co kiedyś było dozwolone, akceptowalne czy wręcz popularne, dziś nierzadko zgrzyta emocjonalnie i światopoglądowo, dlaczego miałoby zatem być inaczej z filmami? Jedne mimo upływu lat wybrzmiewają wciąż z wielką siłą, ba, czasem mocniej niż kiedyś, inne można dziś śmiało określać filmowymi archaizmami, historiami nakręconymi na bazie scenariuszy, których realizacji nikt by się obecnie raczej nie podjął.
Przygotowaliśmy zestawienie 10 filmów, które trudno w 2021 roku obejrzeć bez choćby minimalnego poczucia wstydu i zażenowania. Naszpikowane żartami i stereotypami, na które lata temu byliśmy zupełnie obojętni, lub po prostu udawaliśmy, że nas nie dotyczą. Ale czy jednak śmiać się można zawsze i ze wszystkiego? Czy powielane przykre schematy nie wywołują długofalowych szkód w myśleniu ludzi i kształtowaniu opinii? Warto przypomnieć sobie te „zabawne” produkcje, a przy okazji wziąć udział w zorganizowanej przez Papaya Young Directors dyskusji, w której zaproszeni przedstawiciele przemysłu filmowego porozmawiają o różnorodności i inkluzywności na ekranie, jak również o niedyskryminowaniu i używaniu poprawnego słownictwa wobec mniejszości. W skrócie: o wszystkich tych rzeczach, o których zapomnieli twórcy poniższych filmów.
Śniadanie u Tiffany’ego (1961), reż. Blake Edwards
Piękna i ekstrawertyczna Holly Golightly w interpretacji Audrey Hepburn to jedna z najbardziej znanych bohaterek amerykańskiego kina, a jej szykowne stroje, eleganckie okulary i ikoniczna papierośnica do dziś wywołują przyspieszone bicie serca u estetów oraz pasjonatów mody. Film zdobył ważne nagrody, w tym Oscary za muzykę i piosenkę, a dziś jest uznawany za żelazną klasykę komedii romantycznej. Jest także jeden aspekt, który sprawia, że Śniadanie u Tiffany’ego obrosło przez sześć dekad w kontrowersje: pan Yunioshi. Drugoplanowa postać znerwicowanego Japończyka, który wynajmuje mieszkanie Holly, stała się jednym z czołowych przykładów whitewashingu, istniejącego od dawien dawna w Hollywood trendu obsadzania białych aktorów w rolach postaci o innym kolorze skóry. Uzbrojony w mało subtelną charakteryzację i sztuczne zęby komik Mickey Rooney stworzył karykaturę, która powieliła wszelkie stereotypy.
Nie zadzieraj z fryzjerem (2008), reż. Dennis Dugan
Żadne zestawienie o scenariuszowych niezręcznościach i fabularnych obrzydliwościach filmów nie obędzie się bez choćby jednej produkcji sygnowanej specyficznym slapstickowo-klozetowym humorem Adama Sandlera. Wybraliśmy Nie zadzieraj z fryzjerem, gdyż kontrowersyjny komik poradził sobie w nim wyjątkowo nieudolnie z konfliktem izraelsko-palestyńskim. Oto Zohan, izraelski komandos o praktycznie nadprzyrodzonej sile, który jest znużony trwającymi od lat bezsensownymi walkami. Pozoruje on więc własną śmierć i wyrusza do Ameryki, by spełnić swe marzenie i zostać fryzjerem. Nowy Jork nie wydaje się z początku przyjazny, ale Zohan szybko staje się nabuzowaną seksualnie gwiazdą fryzjerstwa, po czym wplątuje się w intrygę z udziałem złej korporacji i bezmózgich rasistów. Wszystko po to, żeby przemycić kilka zadziwiająco miałkich truizmów o pokoju, potrzebie współpracy i miłowaniu bliźniego. Ponad 200 mln dol. w kinach, lecz dziś, po ponad dekadzie kolejnych ofiar po obu stronach konfliktu, nawet siła przyciągania Sandlera nie byłaby w stanie obronić tej ekranowej przesady.
Luźny gość (2001), reż. Tom Green
Był taki czas, że prawdopodobnie bezpowrotnie zapomniany Tom Green cieszył się sławą nonkonformistycznego komika, który nie uznaje żadnych świętości i z chęcią pokazuje środkowy palec wszystkim piewcom poprawności politycznej. Luźny gość, debiut reżyserski Greena, który współtworzył również scenariusz i zagrał główną rolę, sprawił, że komik przekreślił swoje szanse na hollywoodzką karierę. Oto film, którego bohater, dobiegający trzydziestki obibok z głową pełną marzeń i durnych pomysłów, przegryza pępowinę podczas porodu, wykorzystuje seksualnie konia, ssie mleko z wymienia krowy, zakłada na siebie jelenie truchło i robi wiele innych rzeczy, o których nawet wstyd napisać. To jedynie czubek góry lodowej bezsensownych obrzydliwości, która pogrążyła ten film w oczach widzów i krytyków, również tych, którzy lubią pośmiać się raz na jakiś czas z mało wysublimowanego lub ostrego społeczno-politycznego humoru. Mimo to w kolejnych latach powstała cała seria filmów opartych na humorystycznym przekraczaniu granic obrzydliwości (choćby Komedia romantyczna z 2006 r.). Całe szczęście ten nurt został ostatecznie zmarginalizowany.
Rasowy stypendysta (1986), reż. Steve Miner
Mark jest inteligentnym i obrotnym chłopakiem, który kroczy pewnie przez życie, wiedząc, że jeśli napotka jakieś problemy, zawsze będzie mógł liczyć na pieniądze rodziców. Gdy szanowny tatuś zakręca finansowy kurek, Mark, który właśnie dostał się na Harvard, zostaje zmuszony, by znaleźć sposób, aby samodzielnie opłacić studia. Idzie więc do pracy? Sprzedaje nerkę? Handluje narkotykami? Mark jest sprytniejszy. Przedawkowuje samoopalacze, by udawać czarnoskórego chłopaka i dostać stypendium mające na celu wyrównywanie szans nieoszlifowanym diamentom. Mark wynosi z całej sytuacji nauczkę, że ludzie o kolorze skóry innym niż biały nie mają wcale tak łatwo, jak mu się wydawało, lecz nie zmienia to oceny filmu. Trudno stwierdzić, czy bardziej obraźliwa była w tym wypadku kuriozalna fabuła, czy fakt, że ta kontrowersyjna nawet w latach 80. komedia była sukcesem kasowym, zarabiając 35 mln dol. przy budżecie 4,5 mln. Faktem jest jednak, że w dzisiejszych czasach tylko Robert Downey Jr. może zagrać białą postać, która staje się postacią czarnoskórą, i wyjść z tego z twarzą.
Piotruś Pan (1953), reż. Hamilton Luske, Wilfred Jackson, Clyde Geronimi
Klasyczne animacje Disneya mają dużo zalet, są uwielbiane przez widzów z różnych przedziałów wiekowych i każdej szerokości geograficznej, ale w wielu przypadkach da się w nich dopatrzeć kulturowych stereotypów oraz społeczno-politycznych archaizmów. I tak się składa, że przykład Piotrusia Pana bywa jednym z najczęściej przytaczanych, a film funkcjonuje w usłudze Disney+ opatrzony stosownymi wyjaśnieniami. O co w tym wszystkim chodzi? O niestosowny sposób ukazywania rdzennych Amerykanów, związany w dużej mierze z tym, jak byli postrzegani przez całe stulecia przez kolonizatorów a następnie kulturę masową. Filmowi „Indianie” czerwienią się na skutek całusów, ich tradycje i rytuały są głównie podstawą do komicznych wygibasów, zaś oni sami pozytywnie dziwacznymi postaciami. Historia historią, nie możemy jej zmienić, ale fakt pozostaje faktem, że warto różne jej zawiłości wyjaśniać. Zwłaszcza młodym widzom, którzy o dawnym świecie dowiadują się przeważnie właśnie z popularnych filmów. Dobrze, że Disney zaczął działać na tym polu.
Ja, Irena i Ja (2000), reż. Bobby Farrelly, Peter Farrelly
Mimo iż Jim Carrey udowodnił w Truman Show i Człowieku z księżyca, że jest dobrym aktorem dramatycznym, scenarzyści, producenci i w pewnej mierze widzowie kojarzyli go na przełomie wieków głównie z fizycznej komedii i robienia z siebie głupa. W tej roli pojawił się w Ja, Irena i ja, zagrał policjanta z rozdwojeniem jaźni – jeden Charlie jest przez całe życie popychadłem, drugi Charlie aroganckim i pijącym na umór chamem. Obaj zakochują się w tej samej kobiecie, co prowadzi do wyjątkowo specyficznej rywalizacji. Bracia Farrelly nie mieli nigdy problemów z humorem sytuacyjnym/słownym dotykającym różnych rodzajach niepełnosprawności, ale tym razem gromy poleciały ze strony organizacji zajmujących się leczeniem oraz promowaniem świadomości związanej z kwestią zaburzeń psychicznych. Film był sukcesem kasowym (149 mln dol. przy budżecie 51 mln), ale też wielu osobom dał do myślenia – tyle że nie dzięki swej fabule, lecz stanowczej reakcji różnych środowisk. Dziś trudno sobie wyobrazić, by taki film mógł w ogóle powstać.
Dziewczyna z komputera (1985), reż. John Hughes
John Hughes był w latach 80. z jednym z największych wieszczów młodzieżowego kina, jednak wbrew pozorom kilka jego filmów nie przetrwało próby czasu. Najbardziej rażącym przykładem opowieści, która nie miałaby dziś prawa filmowego bytu, jest właśnie Dziewczyna z komputera. Fabuła? Dwóch nerdów marzy o podrywaniu ładnych dziewczyn, więc żeby marzenia przemienić w rzeczywistość, tworzą z pomocą lalki, sprzętu komputerowego i dziwnych hakerskich trików… kobietę marzeń. Inspirując się po części klasycznym filmowym Frankensteinem. Wszystko po to, by poprawić swój status społeczny. I w rezultacie obcować z ładnymi dziewczynami. Genialne, prawda? Powołana w ten sposób do życia Lisa jest nie tylko piękna, inteligentna i skora do pomocy, lecz ma też dość ciekawe „moce”, które ułatwiają chłopakom wykonanie planu. Film był oczywiście sukcesem kasowym, ale z jakiegoś powodu nie jest wymieniany w kanonie dzieł Hughesa. Wyobrażacie sobie taki film dziś, zupełnie abstrahując od aspektu #MeToo, w czasach Wonder Woman, Kapitan Marvel i innych herosek walczących o dobro świata?
Wywiad ze Słońcem Narodu (2014), reż. Seth Rogen, Evan Goldberg
Producent i gwiazda popularnego celebryckiego talk show postanawiają udowodnić, że interesują się ważnymi sprawami i polityką. Doprowadzają do wywiadu z Kim Jong-unem. Problem w tym, że CIA chce wykorzystać ich wizytę na terytorium wroga, by wykończyć północnokoreańskiego dyktatora. Czy tak niewinny i pozytywnie zakręcony scenariusz mógł kogokolwiek obrazić? Jak się okazało, film wywołał o wiele większe kontrowersje niż dekadę wcześniejsza Ekipa Ameryka. Wywiad został mocno skrytykowany przed premierą zarówno przez północnokoreański rząd, jak i wiele osób publicznych, zmuszając Sony do przełożenia dystrybucji kinowej, a następnie do jej ostrego zminimalizowania, gdy pojawiły się groźby akcji odwetowych oraz zamachów w kinach wyświetlających film. Prawda jest taka, że Wywiad nie zasługiwał na tak dużą uwagę, bo nie ma w sobie ani społeczno-politycznej subtelności, ani cienia komediowej finezji, ale mimo wszystko stał się pewnym punktem granicznym tego, co wolno pokazać w kinowej satyrze.
Czego pragną kobiety (2000), reż. Nancy Meyers
Amerykańska komedia romantyczna z Melem Gibsonem znajdującym się u szczytu popularności i Helen Hunt tuż po Oscarze za Lepiej być nie może. W reżyserii scenarzystki/producentki Nancy Meyers, która w trakcie poprzednich dwóch dekad pomagała tworzyć wiele pamiętnych komedii (Ojciec panny młodej I i II). To nie mogło się nie udać. I faktycznie się udało: 374 mln dol. przy budżecie w wysokości 70 mln. Trudno natomiast wyobrazić sobie, by film ten mógł dziś zyskać podobną popularność. Oto historia szowinisty Nicka, który oparł karierę w marketingu i reklamie na przekonaniu, że rozumie kobiety – i jest im w stanie sprzedać wszystko. Gdy na skutek porażenia prądem zaczyna słyszeć myśli płci pięknej, z przerażeniem stwierdza, że żadna go nie lubi, a on nie ma pojęcia o tym, jak sobie z kobietami radzić. Najpierw sabotuje postać Hunt, znając dokładnie jej najskrytsze myśli i targające nią wątpliwości, a następnie… przechodzi przemianę. Morał wybrzmiewa odpowiednio mocno, ale droga prowadząca do celu jest mocno wyboista. To chyba najlepszy przykład tego, jak gatunek komediowy zmieniła się w ciągu ostatnich dwóch dekad.
Guru miłości (2008), reż. Marco Schnabel
Mike Myers wyspecjalizował się przez lata w graniu pozytywnie szurniętych bohaterów z własną wizją otaczającej rzeczywistości. O ile jednak zakochany w muzyce rockowej Wayne Campbell i parodiujący bondowskie dziedzictwo filmowe Austin Powers byli postaciami nader atrakcyjnymi dla widza, tak Guru Pitka nie miał wiele do zaoferowania poza miałkim graniem na kulturowych i seksualnych stereotypach i granymi na sitarze coverami amerykańskich przebojów. Myers dwoi się i troi na ekranie, by uwiarygodnić postać samozwańczego lekarza ludzkich dusz, który marzy, by pojawić się w programie Ophry Winfrey oraz odebrać Deepakowi Choprze miano najbardziej znanego guru świata. Jednak ta postać to wyłącznie zbiór obleśnych bądź dyskusyjnych skeczy, które łączy luźna fabuła o ratowaniu drużyny hokejowej. Miała być brawurowa komedia na styku dwóch odmiennych kultur i tradycji, wyszła niestrawna papka z trywializmów i stereotypów. Być może to właśnie Guru miłości spowodował, że widzowie przestali głosować swymi portfelami na filmowe karykatury, żądając większej inkluzywności i wiarygodności.
zobacz także
- „Piraci: Ostatni królewski skarb”: Ulubieniec południowokoreańskich kinomanów trafia na Netfliksa
Newsy
„Piraci: Ostatni królewski skarb”: Ulubieniec południowokoreańskich kinomanów trafia na Netfliksa
- Sztuczna inteligencja dla wszystkich. Popularny fiński kurs o AI dostępny za darmo
Newsy
Sztuczna inteligencja dla wszystkich. Popularny fiński kurs o AI dostępny za darmo
- Tak będą wyglądać orkowie w serialowym „Władcy Pierścieni”. Pojawią się też kobiety-orkowie
Newsy
Tak będą wyglądać orkowie w serialowym „Władcy Pierścieni”. Pojawią się też kobiety-orkowie
- Twórca „Czarnobyla” stworzy serial na bazie postapokaliptycznej gry „The Last Of Us”
Newsy
Twórca „Czarnobyla” stworzy serial na bazie postapokaliptycznej gry „The Last Of Us”
zobacz playlisty
-
George Lucas
02
George Lucas
-
Domowe koncerty Global Citizen One World: Together at Home
13
Domowe koncerty Global Citizen One World: Together at Home
-
Andriej Tarkowski
02
Andriej Tarkowski
-
Papaya Films Presents Stories
03
Papaya Films Presents Stories