Maria Karpińska: Impet w głowie10.03.2020
Literacki debiut zupełnie inny niż pojawiające się zewsząd książkowe pozycje. Świeża, przemyślana, osadzona w bezczasie i poza przestrzenią historia człowieka, którego tożsamość zbudowana jest na jego własnej narracji. Żywopłoty porównywane są już do twórczości Hrabala, Pavela i Gombrowicza. O źródłach swoich inspiracji, irytującym postrzeganiu literatury pod kątem płciowości i mocy książek, które przez swoją skończoność oswajają nas ze śmiercią porozmawialiśmy z autorką, Marią Karpińską.
Twoja książka rozpoczyna się od manifestu kogoś, kto zajmuje się pisaniem na zamówienie. Czy to też twoja droga?
Maria Karpińska: Poniekąd, ponieważ właściwie całe moje życie zawodowe jest związane z literaturą i pisaniem. Zajmowałam się literaturą już na studiach w ramach pracy naukowej. Poza tym pracuję jako redaktorka, zajmuję się również krytyką literacką, ale piszę też artykuły szerzej związane z historią literatury i kultury.
Często nad debiutem twórca pracuje wiele lat. Czy historie, które snujesz w swojej książce, od dawna w tobie siedziały?
Rzeczywiście Żywopłoty powstawały długo, choć ujęcie tego procesu w ramy nie jest proste, ponieważ poszczególne fragmenty pisałam początkowo w oderwaniu od siebie, w chaotycznych odstępach czasu. W filmach nieraz praca pisarza pokazywana jest tak, że bohater siada do maszyny do pisania czy laptopa, z entuzjazmem stuka w klawiaturę, a za nim, za oknem zmieniają się pory roku. I gdy znów kwitną kwiaty, a drzewa zielenieją, on ma na biurku plik kartek, co oznacza, że dzieło zostało ukończone. U mnie tak niestety nie było (śmiech). Historie z książki powstawały w różnych okolicznościach, w różnym czasie, tak naprawdę na przestrzeni lat. Zanim zaczęłam je pisać, pracowałam nad powieścią. Porzuciłam ją jednak, gdy straciłam do niej serce. I wtedy pojawił się pomysł Żywopłotów. Choć początkowo dotyczył po prostu zbioru opowiadań, jednak obawiałam się, że teksty zebrane w takim zbiorze powinny być jak najbardziej różnorodne i reprezentatywne pod względem zróżnicowanej formy. A tymczasem wszystko, co od pewnego czasu pisałam, zdawał się mówić ten sam człowiek. Wydawało mi się, że to jest wada, ale w pewnym momencie uświadomiłam sobie, że może walczę niepotrzebnie sama ze sobą i ta spójność stanowi zaletę. Wtedy zrodził się też pomysł, by ująć tego bohatera w sztywne ramy czasowe, uchwycić go w procesie przemijania. Od tego momentu zaczęły powstawać kolejne rozdziały, a postanowienie, by przestać walczyć ze sobą i pójść za głosem intuicji, okazało się wyzwalające. W moim odczuciu więc Żywopłoty to bardziej powieść niż zbiór opowiadań, ale można to oczywiście czytać, jak się chce.
Żałujesz, że nie napisałaś tej książki wcześniej?
W pewnym sensie żałuję. Pewnie marzeniem każdego debiutanta jest droga Masłowskiej – bycie złotym dzieckiem literatury, wczesny błyskotliwy debiut. Ale wiem też, że wcześniej bym tej książki po prostu nie napisała. Mając dwadzieścia lat byłam mniej dojrzała i chociaż coś tam zawsze powstawało, to summa summarum nie było to nic godnego uwagi z mojej dzisiejszej perspektywy. Czas zawsze pomaga literaturze.
Od początku chciałaś, żeby głównym bohaterem był mężczyzna?
Tak, ani przez chwilę nie miałam innego pomysłu na narratora i zarazem głównego bohatera. Aby opisać daną historię, potrzebuję stworzyć sobie do niej dystans. A narrator męski mi taki dystans daje. Kiedy piszę z perspektywy kobiety, bardzo często nie jestem zadowolona z efektu końcowego, jakby narracja toczyła się zbyt blisko mnie, jakby było w niej mnie za dużo. Moja proza nie jest osadzona w konkretnym czasie i nie rozgrywa się w jasno określonym miejscu. Wielu pisarzy mojego pokolenia opisuje dorastanie w latach 90. w Polsce w czasach transformacji. I są to z pewnością bardzo ważne tematy. Mnie natomiast w literaturze nie interesują moje własne przeżycia ani fakty historyczne, zarówno te w wersji makro, jak i mikro. Interesuje mnie raczej uniwersalne ludzkie doświadczenie, a tu w końcu płeć nie ma nic do rzeczy. To jest też powód, dla którego irytuje mnie usilne postrzeganie literatury pisanej przez kobiety pod kątem płciowości. W końcu istnieją tematy – jak chociażby podejmowane przeze mnie śmierć, przemijanie – wspólne wszystkim ludziom i w takich wypadkach płeć bohatera jest wyborem czysto technicznym.
Mój bohater jest człowiekiem-książką. Kiedy sam o sobie opowiada – istnieje, a w momencie, kiedy powie „koniec”, które jest też ostatnim słowem w książce, kładzie kres swojej egzystencji.
Bałaś się, że jeśli napiszesz książkę głosem kobiety, to ktoś będzie próbował cię powiązać z tymi historiami?
Nie, chyba nie przyszłoby mi to do głowy. Choć są tam rozmaite, zasłyszane opowieści, których jakaś część przytrafiła się mnie lub moim bliskim, to nie można przełożyć ich w żadnym stopniu na moje życie. Jak mówiłam, nie dążę do tego, aby opisywać swoje doświadczenia, choć przecież każda emocja zawarta w książce została przeżyta i przepracowana przeze mnie.
Motyw śmierci towarzyszy ci od dawna – pisałaś też na ten temat artykuły czy wykorzystywałaś go w innych opowiadaniach. W Żywopłotach śmierć jest naturalna – odczarowujesz ją, pozbawiasz banału, odcinasz od strachu i religijności.
Śmierć to też jest temat, którym zajmowałam się podczas studiów i po nich w pracy badawczej i literaturoznawczej. Interesowała mnie głównie śmierć jako motyw w literaturze, ale zajmowałam się też koncepcją narratywizmu, mówiącą, że pierwszorzędną rolę w procesie rozumienia samego siebie, konstytuowania ludzkiej tożsamości, odgrywa akt opowiadania. Idąc o krok dalej, badacze dostrzegli analogię między życiem ludzkim a narracją książkową. Życie rozwija się w czasie i jest podzielone na etapy: od dzieciństwa przez dojrzałość po starość, tak jak fabuła ma swój początek, środek i finał. W obu przypadkach nie ma możliwości, aby się cofnąć i coś zmienić. Dobra powieść wiąże nas ze sobą emocjonalnie, ale jako czytelnicy nie mamy możliwości, aby na tę skończoną całość wpłynąć. Słynny przykład to Anna Karenina – niezależnie od tego, jak bardzo byśmy chcieli, żeby ona pod ten pociąg nie skoczyła, ona zawsze skoczy. I robi to przy każdej naszej lekturze. W mojej pracy badawczej starałam się też pokazać, że literatura jest sztuką wyjątkową, która przez tę swoją skończoność ma moc oswajania nas ze śmiercią. Szczególnie, że bardzo niewiele mamy w dzisiejszych czasach tego typu doświadczeń. Mój pomysł na Żywopłoty opierał się na tym, że mój bohater, choć cały czas stwarza się na nowo poprzez swoje kolejne opowieści, staje się spójny dzięki swojej przemijalności i temu, że istnieje w czasie. Jest człowiekiem-książką, kiedy sam o sobie opowiada – istnieje, a w momencie, kiedy powie „koniec”, które jest też ostatnim słowem w książce, kładzie kres swojej egzystencji.
W Żywopłotach jest więcej miejsca na eksperymenty formalne niż w tradycyjnej powieści, choć wciąż jest to dość klasyczna proza. Nie wiem, czy miałam pod tym względem przemyślaną strategię; tym bardziej, że pisząc, nie myślałam o tym, co się dalej z książką stanie.
Jako debiutantka jesteś od razu wrzucana w jakieś ramy, a twoja twórczość zestawiana jest z dziełami innych, bardziej znanych pisarzy. Ota Pavel, Hrabal, Gombrowicz – czy jako osobę rozeznaną w literaturze cieszą cię takie porównania?
Po pierwsze – to za każdym razem bardzo ciekawe, jak inni postrzegają to, co piszę, a po drugie – wszystkie pojawiające się dotychczas porównania są bardzo miłe. Ota Pavel to doskonały pisarz. To porównanie wyszło od redaktorki mojej książki, która jako pierwsza zaczęła o Żywopłotach mówić, porównując je do czeskich pisarzy. Takie porównanie to dla mnie zaszczyt, bardzo lubię tę literaturę, ale na pewno nie jest to moja bezpośrednia inspiracja. Olga Hund napisała o Żywopłotach natomiast w kontekście Gombrowicza, co mnie zaskoczyło, ale pokazuje tylko, jak różnie ludzie odbierają tę książkę. Pamiętam, że pojawiło się też odniesienie do literatury iberoamerykańskiej, podejrzewam, że przez wzgląd na pewną dozę surrealizmu, i to też fajnie, ale żadne z tych porównań nie jest dla mnie oczywiste. Nie czuję się duchową spadkobierczynią żadnego pisarza, nie widzę jednoznacznych inspiracji moimi lekturami w tym, co piszę, choć oczywiście mam swoją listę ulubionych pisarzy i książek. Ale czy przekłada się to na to, jak piszę? Kiedy pada pytanie, do czego ja bym tę książkę porównała, przychodzi mi na myśl twórczość Itala Calvino. Może przez wzgląd na moje postmodernistyczne zapędy w budowaniu struktury. Ale oczywiście to, co mi się wydaje oczywistym odwołaniem, nikomu innemu wcale nie przychodzi do głowy i dobrze. Niech książka żyje własnym życiem, w oderwaniu od tego, co ja sobie na jej temat zakładałam.
Odbierałem twoją książkę częściowo jako zbiór etiud, w których testujesz kolejne, coraz bardziej skomplikowane sposoby opowiadania. Narracja zaprzeszła, potem przenikające się narracje dwóch bohaterów. To nie są typowe zabiegi, wygląda to jak wprawki kogoś, kto widzi, że dobrze mu idzie, ale próbuje jeszcze bardziej podwyższyć poprzeczkę.
Być może trochę tak jest, może to prawo debiutu, żeby spróbować się na różnych polach. Struktura mojej książki na to pozwala – jest tu więcej miejsca na eksperymenty formalne niż w tradycyjnej powieści, choć wciąż jest to dość klasyczna proza. Nie wiem, czy miałam pod tym względem przemyślaną strategię; tym bardziej, że pisząc, nie myślałam o tym, co się dalej z książką stanie. Oczywiście każdy dąży do publikacji, ale nie było to nic pewnego. Równie dobrze ona mogła dalej leżeć w mojej szufladzie, więc pisząc nie roztrząsałam, jak może ocenić dany fragment czytelnik. Myślę, że użycie różnych rozwiązań formalnych wynika raczej z poczucia wolności tworzenia, z entuzjastycznego wykorzystania specyfiki mojej książki. Podejrzewam, że przy drugiej publikacji, gdy ma się już w głowie opinie dotyczące swojego stylu, o tę nieskrępowaną wolność tworzenia jest dużo trudniej.
Pracujesz już nad kolejną historią?
Tak, mam już pomysł, szkice, a w głowie zalążek fabuły. Ona już ze mną jest, ale jeszcze nie zaczęłam jej pisać. Czekam na ten moment, kiedy znajdę przestrzeń i czas, by to zrobić. Mam nadzieję, że wkrótce się to wydarzy. Ale nie chcę o tym mówić, bo w głowie wraz z pomysłem powstaje impet i trzeba go przelać na kartkę. Jak przeleje się go w powietrze, to może nic z tego nie wyjść (śmiech).
zobacz także
- Głos podkładany przez algorytm. Nowy start-up może zrewolucjonizować świat dubbingu
Newsy
Głos podkładany przez algorytm. Nowy start-up może zrewolucjonizować świat dubbingu
- 50 lat temu odbyła się pierwsza na świecie firmowa wideokonferencja. Zobacz historyczną relację
Newsy
50 lat temu odbyła się pierwsza na świecie firmowa wideokonferencja. Zobacz historyczną relację
- Sklepy we Francji objęte zakazem. Nie mogą już niszczyć produktów, których wcześniej nie sprzedały
Newsy
Sklepy we Francji objęte zakazem. Nie mogą już niszczyć produktów, których wcześniej nie sprzedały
- Banksy namalował szczury w londyńskim metrze. Żaden z nich nie miał maseczki
Newsy
Banksy namalował szczury w londyńskim metrze. Żaden z nich nie miał maseczki
zobacz playlisty
-
03
-
Andriej Tarkowski
02
Andriej Tarkowski
-
Martin Scorsese
03
Martin Scorsese
-
Teledyski
15
Teledyski