Ludzie |

Thomas Vinterberg: „Na rauszu” to bunt przeciwko wiecznej kontroli26.04.2021

fot. Henrik Ohsten

Na rauszu – opowieść o grupie przyjaciół weryfikujących teorię, wedle której ludzie rodzą się z minimalnie za niskim poziomem alkoholu we krwi, zdobyło właśnie Oscara w kategorii Najlepszy film nieanglojęzyczny. Wcześniej produkcja zgarnęła m.in. nagrodę BAFTA, Cezara i Europejską Nagrodę Filmową, a jego twórca, Thomas Vinterberg, został wybrany Europejskim Reżyserem Roku i o mało co nie zabrał do domu reżyserskiego Oscara. Porozmawialiśmy z reżyserem i scenarzystą o stosunku Duńczyków do alkoholu, kręceniu filmów 25 lat po Dogmie 95 i o tym, jak wyglądałoby Na rauszu nakręcone w Ameryce.

NA RAUSZU - MADS MIKKELSEN POWRACA W WIELKIM STYLU

Twoje słodko-gorzkie filmy mają sporo wspólnych cech. Myślisz, że jest coś takiego jak „styl Thomasa Vinterberga”?

Thomas Vinterberg: Mój styl to chyba poleganie na instynkcie. Tak powstało Na rauszu, które jest właściwie esencją mnie. Mogę powiedzieć, że ugotowałem ten film w swojej własnej kuchni: napisałem go, zagrali w nim moi bardzo bliscy przyjaciele i przez to jest on bardzo osobisty. To historia grupy ludzi, którzy dokonują niemożliwego, ale robią to razem w akcie solidarności.

Od początku wiedziałeś, że na ekranie pojawią się właśnie oni: Mads Mikkelsen, Thomas Bo Larsen, Magnus Millang i Lars Ranthe?

Na rauszu zostało napisane dla tych czterech konkretnych osób. Zazwyczaj tak właśnie pracuję: jeśli tylko się da, lubię pisać pod aktorów. W scenariuszu nawet figurowali pod swoimi prawdziwymi imionami – zmieniłem to dopiero jakieś 3 tygodnie przed rozpoczęciem zdjęć.

kadr z „Na rauszu” (fot. Henrik Ohsten)
kadr z „Na rauszu” (fot. Henrik Ohsten)

Myślisz, że byłoby możliwe nakręcenie takiego filmu w Stanach Zjednoczonych z amerykańskimi aktorami?

To byłby kompletnie inny film, głównie dlatego, że w naszym kraju mamy bardzo liberalne podejście do kwestii alkoholu. Zrealizowanie go w Ameryce byłoby bardzo interesujące... (śmiech). W pewnym sensie byłby pewnie jeszcze bardziej „naładowany” – oni w końcu też borykają się z problemami generowanymi przez alkohol. Ale warto pamiętać, że Na rauszu to też film o kontroli. I o niemożności jej uzyskania.

Myślisz, że alkohol w filmie można by wymienić na coś innego? Jakiś trigger, który zadziałałby tak samo – inny rodzaj uzależnienia, obsesję, hobby?

Dobrym przykładem takiego podejścia do tematu jest film Fight Club. Inspirowaliśmy się nim, kiedy kręciliśmy Na rauszu, nim oraz Mężami Johna Cassavetesa. To ryzyko jest tu istotne – za każdym razem, kiedy narażasz na nie swoje życie, jesteś pobudzony, ale też nie możesz uzyskać pełnej kontroli. Wszystko to, co robimy, powiedzmy 99 proc. naszych działań, to próby kontrolowania naszego życia. Mierzenia, ile jeszcze damy rady zrobić powtórzeń na siłowni, planowania przyszłości albo kontrolowania innych – np. śledzenia naszych nastoletnich dzieci za pomocą trackerów. Myślenia np. o tym, jak wypadamy w mediach społecznościowych. Ten film to bunt przeciwko temu. Próba stworzenia przestrzeni, gdzie nie ma wiecznej kontroli. Bo przecież to, co niekontrolowalne, jest olbrzymią częścią naszego życia – np. zakochiwanie się, wpadanie na genialne pomysły czy wreszcie przeżycie śmierci kogoś bliskiego. 

Thomas Vinterberg (fot. Anders Ovengaard)
Thomas Vinterberg (fot. Anders Ovengaard)

Wspomniałeś o liberalnym duńskim prawie dotyczącym alkoholu. W filmie pokazujesz pijackie rytuały młodych Duńczyków – m.in. chlanie na umór połączone z bieganiem wokół jeziora. Nikt się tym nie bulwersuje? 

To część naszej kultury, obie moje córki brały w tym udział. Ale jasne, ludzie są zgorszeni. Wypisują do gazet o tym, że młodzi piją dziś za dużo. Zapominają jednak przyjrzeć się dzisiejszej młodzieży, zastanowić, co oni czują. Przecież nigdy wcześniej w historii nie było im tak źle. Jeśli zrobisz badanie i przepytasz nastolatków – przynajmniej tak jest w miejscu, w którym ja mieszkam – chcąc się dowiedzieć, jak bardzo atrakcyjnie się czują, zdecydowana większość z nich odpowie, że nie wierzy w siebie i czuje się paskudnie. Oni są pod ogromną presją i chyba mogą sobie pozwolić na oddech. Potrzebują małej przestrzeni, w której ludzie im odpuszczą. Wszyscy powinni to zrozumieć. 

U nas w Polsce alkohol jest jednak sporym problemem. Oglądając Na rauszu próbowałem znaleźć połączenie między waszym i naszym społeczeństwem. 

To ciekawe, jak to działa w różnych kulturach, choć według mnie pić można na wiele różnych sposobów – zarówno tych dobrych, jak i złych. Chciałbym powiedzieć, że w Danii bardziej racjonalnie patrzymy na niektóre rzeczy niż w innych krajach, że to nadużywanie skończyło się 10-15 lat temu, kiedy piło się wszędzie i codziennie i nikt się nie przejmował. Ale to u nas wciąż duży problem. Najłatwiej zresztą spojrzeć na to przez pryzmat etapów, które towarzyszą piciu – zdefiniował je jakiś psycholog. Najpierw więc stajesz się lepszą wersją siebie, masz więcej odwagi, jesteś kreatywny, bardziej podatny na bodźce. Potem przychodzi drugi etap i po prostu musisz się napić, żeby znów poczuć się sobą; żeby uniknąć depresji, bólu w stawach, przestać narzekać i zapomnieć o swoim wieku. Musisz. A potem, w trzeciej fazie, pijesz, żeby kontrolować swoje ciało, zatrzymać jego trzęsienie. Rekomendowałbym wszystkim pozostanie w tej pierwszej fazie, bo przejście do drugiej zazwyczaj odbywa się w zupełnie nieświadomy sposób.

kadr z „Na rauszu” (fot. Henrik Ohsten)
kadr z „Na rauszu” (fot. Henrik Ohsten)

Scenariusz Na rauszu oparty jest o teorię norweskiego psychiatry i psychoterapeuty, Finna Skårderuda. Googlowałem go i zdziwiłem, że to współczesna, aktywnie działająca postać. Kontaktowałeś się z nim?

Tak, jest jak najbardziej żywy – a właściwie pełen życia i wcale nie taki stary. Jego teoria ma jakieś 20 lat. Spotkaliśmy się i zjedliśmy miły lunch. Bardzo podobał mu się scenariusz. Był dumny, że może być jego częścią. Chwalił skrypt, ponieważ – jak sam powiedział – „nikt nie wyciągał na siłę z tej historii żadnych wniosków”. Podobało mu się, że bohaterowie przeprowadzają swoje śledztwo i że my, jako twórcy, nie udzielamy jednoznacznych odpowiedzi. W ogóle to Skårderud otworzył mi oczy na wiele kwestii. Np. na to, jak bardzo alkohol jest istotny w naszych społeczeństwach. Spytał mnie: „Thomas, ile znasz par, które poznały się na trzeźwo”. „Stary, nie znam nikogo!” – odpowiedziałem (śmiech).

Niedawno minęło 25 lat od kiedy wraz z Larsem von Trierem i innymi filmowcami ogłosiliście manifest artystyczny Dogma 95. Choć przestałeś się go trzymać lata temu, to czy czasami stosujesz jakieś jego elementy?

To prawda, po tym, jak nakręciłem Festen, było właściwie po manifeście. Cała reszta mojej kariery była całkowitym rozbratem z Dogmą. Ale wtedy, wspólnie z Larsem, chcieliśmy „rozebrać” kino; sprawić, by było nagie. I nagle, w 1998 r., kiedy nakręciliśmy swoje filmy (Lars Von Trier Idiotów – przyp. red.), Dogma 95 momentalnie zamiast być synonimem „nagości” stała się piękną, modną sukienką. Teraz jednak nakręcenie filmu według zasad Dogmy byłoby po prostu śmieszne. Ale na jakimś poziomie będę bronił manifestów, jeśli oczywiście ich tworzenie wynika z wewnętrznej potrzeby. A czy wplatam elementy Dogmy do swoich filmów? W dalszym ciągu szukam prawdy, próbuję rozłożyć pewne sytuacje i bohaterów na czynniki pierwsze. Zawsze to robiłem i będę robił.

000 Reakcji
/ @zdzichoo

Sekretarz Redakcji Papaya.Rocks

zobacz także

zobacz playlisty