Ludzie |

Zamilska: Rozgrzebując siebie10.05.2019

foto i video: Filip Skrońc

Jej muzykę można usłyszeć w dokumencie o egzotycznych podróżach i podczas pokazów mody. Prowadzi autorską audycję radiową, sama montuje teledyski i marzy jej się współpraca z M.I.A. W dzień premiery Uncovered, trzeciej długogrającej płyty ZAMILSKIEJ, rozmawiamy o procesie twórczym, szukamy klucza do zagrania idealnego koncertu, a przy okazji dowiadujemy się, kiedy artystka poczuła się jak Iggy Pop i Rihanna. 

Jak się czujesz tuż przed premierą płyty?

Przyznam szczerze, że bardzo chciałabym, żeby było już po wszystkim. To jest tak naprawdę dość śmieszna sprawa, bo premiera nie przynosi ci absolutnie nic oprócz tego, że ta płyta się po prostu ukazuje. W takiej sytuacji zawsze wspominam rozmowę z Basią Wrońską (wokalistka, znana także z zespołów Pustki oraz Ballady i Romanse – przyp. red.), której zadałam dokładnie to samo pytanie co ty mi teraz. Wspólnie ustaliłyśmy, że temu momentowi daleko do sceny z musicalu, w której wesoło tryska fontanna, ludzie zaczynają tańczyć do twojego utworu, a przypadkowa pani z piekarni wykrzykuje: „Gratuluję premiery!”. To w gruncie rzeczy normalny, zwyczajny dzień. Zdecydowanie więcej dzieje się natomiast w mojej głowie: czuję lekkie ciśnienie połączone ze stresem. Choć to trochę abstrakcyjne uczucie, bo nawet jeśli masz jakieś wątpliwości, to w zasadzie nic więcej już z tym materiałem nie zrobisz, nie wycofasz go przed premierą.

Może się stresujesz, bo minęło trochę czasu od premiery twojej ostatniej płyty? Poprzedni krążek, Undone, wydałaś trzy lata temu.

Faktycznie, ale mimo wszystko kompletnie nie czuję, że upłynęło tyle czasu. Przez ten okres wykonałam kawał pracy, angażowałam się w wiele  projektów: czy to związanych z muzyką filmową, czy prowadzeniem własnej audycji w radiu, czy udziałem w Męskim Graniu, czy współpracą z z innymi artystami. Do tego po premierze swojej drugiej płyty okrągły rok spędziłam na koncertowaniu. Potem trasa się skończyła, pojawiły się inne przedsięwzięcia i tak w kółko. Te trzy lata minęły mi w mgnieniu oka. I nie mam poczucia, że całkowicie zniknęłam – wręcz przeciwnie, mam wrażenie, że zaczęło mnie być coraz więcej. Coraz częstsze ogłoszenia artystów mówiących, że „robią sobie dłuższą przerwę” są mi bardzo obce. Ja robię sobie przerwy od działalności wtedy, kiedy oddaję do tłoczni gotowy już materiał. To jest mój czas na trzy-czterotygodniowe wakacje, które są mi  potrzebne, żeby móc dalej pracować. Czekam też na moment, kiedy będę mogła wyrwać się na parę miesięcy i ruszyć w podróż Jakiś czas temu odwiedziłam Kambodżę, potem nadeszła pora na Afrykę. Te wyjazdy dużo mi dają – zdecydowanie poszerzają moje horyzonty i powodują, że narasta we mnie bunt  wobec tego, jak zachowujemy się jako ludzkość, wyniszczając pół świata. To, jak my żyjemy niczym pączki w maśle, a jednocześnie potrafimy wszczynać niepotrzebne wojny o wszystko, po powrocie stamtąd wydaje się być kompletną abstrakcją. Po zobaczeniu Afryki mam potrzebę zdystansowania się od tego, co obecnie się u nas dzieje. Oczywiście, to nie jest tak, że mam gdzieś i zamykam się w swoim światku, ale uważam, że jedyne, co nas uratuje, to zdrowe odpierdolenie się od siebie nawzajem.

fot. Filip Skrońc
fot. Filip Skrońc

Bunt, o którym wspominasz, pojawia się też w twojej muzyce.

Jest zasadniczo moim głównym ujściem emocji, ale nie jedynym. Jestem zresztą przeciwniczką łopatologicznego wykładania słuchaczom wszystkiego na tacę i narzucania jednej formy interpretacji. Spotykam się z ludźmi opowiadającymi o tym, co słyszą i jak rozumieją dany utwór. I każda opinia jest inna. Czasami aż się dziwię, na jakie abstrakcyjne tropy można wpaść. Ktoś mi np. powiedział, że Uncovered to mocno feministyczny album. 

Ty nie czujesz tego feminizmu?

Tworząc materiał, nie miałam feministycznego nastawienia. Zdaję sobie sprawę, że to strasznie drażliwy temat i trochę obawiam się go poruszać, ale widzę, że w naszym kraju feminizm stał się czymś wyświechtanym i źle rozumianym. Nie przypomina mi starań o równość ludzi, a wojnę, w której dwie strony operują podobnymi środkami. Niby dzieli je wiele, ale zasadniczo nie ma między nimi różnic. To walka o własne racje i nieustanne obrażanie się, w które wkrada się pewien absurd. Niezależnie od tego, czy jesteś feministą, chrześcijaninem, hetero czy gejem, bądź najpierw dobrym człowiekiem. Bo to, co dzieje się teraz, zmierza w zupełnie odwrotnym kierunku.

A jaka w tym wszystkim jest rola artysty?

Wydaje mi się, że sztuka zawsze jest w jakimś stopniu społecznie zaangażowana, przynajmniej ta bardziej ambitna. Większość artystów – niezależnie od tego, czy wykorzystują obraz czy dźwięk – daje wyraz temu, co myśli o świecie. Uważam, że to potrzebne – bo jeżeli docierasz do większej liczby osób, dobrze to wykorzystywać. Wielkie popowe gwiazdy takie jak Beyoncé zaczęły mówić o problemach społeczności czarnoskórych w Stanach Zjednoczonych. M.I.A. mocno działa na rzecz praw człowieka, w szczególności przeciwko ich łamaniu na Bliskim Wschodzie. Konflikty często rozwiązuje poszerzanie horyzontów i wychodzenie z własnego ogródka, a takie postaci w tym pomagają.

fot. Filip Skrońc
fot. Filip Skrońc

Skoro Uncovered nie jest feministyczne, to jakie?

Uncovered to płyta o silnych emocjach, które towarzyszą człowiekowi, dokonującemu rewolucyjnych zmian. Są one bardzo trudne, ale towarzyszy im świadomość, że jeśli się przez nie przebrnie, coś wyjdzie na dobre. W moim przypadku to się sprawdziło.

Ten album to również jedna z najbardziej osobistych rzeczy, jakie kiedykolwiek zrobiłam. Pozwoliłam sobie na publiczne „rozgrzebanie siebie”, jednocześnie nie opowiadając ludziom wszystkiego wprost. Całkiem się odsłoniłam. Taki jest też zresztą tytuł płyty, który zamyka tę wydawniczą trylogię, którą rozpoczęły płyty Untune (2014) i Undone (2016) Ten trzyczęściowy cykl powstał samoistnie, co zauważyłam dopiero wtedy, gdy skończyłam pracę nad Uncovered. Czuję, że zbliża się jakiś ciąg dalszy, ale nie potrafię określić, na czym stanie.

Trudno było – jak to określiłaś – „rozgrzebać siebie”?

Miałam w życiu pewien etap, który przechodziłam z towarzyszeniem wielu perturbacji. Najpierw nagrałam jakiś materiał i wiedziałam, że nie jest o tym, co naprawdę chcę przekazać. Kłóciłam się sama ze sobą, bo to nie były złe kompozycje – tylko były o niczym. To była twórczość zbuntowanej, wkurzonej dziewczyny, która za nic nie chce spojrzeć w głąb siebie, a dopiero potem gdzieś na zewnątrz. Dwie bliskie mi osoby przyklepały moją decyzję o odrzuceniu kawałków, mając świadomość, że pragnę dać z siebie coś innego. Potem nastąpiło zmierzenie się z prywatnym życiem i wieloma raniącymi, trudnymi sytuacjami, jakie się w nim pojawiły. Chcesz przełożyć to na płytę, bo czujesz potrzebę przekazania tego, mimo że ludzie nie chcą poruszać niewygodnych tematów ani o nich słuchać nawet z najbliższymi. Tworzenie materiału muzycznego, który powstaje wyłącznie z twojej potrzeby, wkładanie ręki we własne bebechy i wykręcanie ich na zewnątrz było cholernie trudne. Płyta zajęła mi rok, bo jednocześnie naturalną koleją rzeczy mój styl zaczął się przeobrażać. Ono nie zostanie zawsze mroczne, głębokie, brudne i tak dalej - w pewnym momencie przestało mieć ostre krańce.

Jak ci się koncertuje z nowym materiałem?

Przyznam szczerze, że przed pierwszymi koncertami czułam się strasznie „zielona”. Nadchodził pierwszy weekend grania, a ja przeżywałam koszmar i niemoc. Do tego stopnia, że pracując na Abletonie (program wspomagający występy live – przyp. red.) od jakichś dziesięciu lat, zgłosiłam się na szkolenia z doświadczonym producentem, żeby pokazał mi różne sztuczki czy inne możliwości układania live actów. Absurd! Potem spędziłam Wielkanoc na próbach w salach koncertowych – w Spatifie czy na Smolnej, żeby zagrać cały materiał na dużym nagłośnieniu. Siedziałam w totalnym hałasie na miejscu dźwiękowca i układałam każdą najmniejszą ścieżkę albo equalizer pod nadchodzące koncerty. Tytaniczna praca.

Opłaciło się?

Koncert na poznańskim Spring Breaku przeszedł moje najśmielsze oczekiwania. Spełniło się moje największe marzenie: publiczność była autentycznie ciekawa tego, co nastąpi za moment. Ludzie czekali na kolejne utwory i ich naprawdę słuchali. Wzruszyło mnie to, że śpiewają tekst piosenki Hollow. Czułam się, jakbym stworzyła popowy banger, niczym jakaś Rihanna. Nie spodziewałam się też takich reakcji na starsze utwory, chociażby Duel 35 czy Quarrel, które będę grać chyba do usranej śmierci. Koncert w Poznaniu dał mi dużego kopa do działania i nadzieję, że w przyszłości też będzie dobrze.

fot. Filip Skrońc
fot. Filip Skrońc

Co jest według ciebie kluczem do udanego koncertu? 

Teraz już wiem, że nie ma czegoś takiego. Głowiłam się nad tym bardzo długo i stwierdziłam, że uniwersalna zasada nie istnieje. Przeżyłam koncerty w różychmiejscach, na przykład wtedy, gdy we Francji słuchało mnie dwa tysiące widzów. Tamtego dnia spróbowałam nawet stagedivingu i poczułam się jak Iggy Pop. Jednocześnie w tej samej Francji występowałam podczas wydarzenia, które najwyraźniej nie zostało wypromowane: na sali mogącej pojemność 800 osób było ich może z 50. Nie ma złotego środka, nigdy nie wiesz, kogo spotkasz i gdzie tak naprawdę zagrasz. Są miejsca, gdzie ludzie gadają i traktują twój koncert jako imprezę, ale są też takie, gdzie ludzie wpadają w szał i wchodzą na scenę przez barierki. Ochrona ich ściąga, oni z powrotem wbiegają, menedżerka lata w kółko, a ja się cieszę i ponownie wołam do siebie publiczność.

Zastanawiałaś się kiedyś nad poszerzeniem składu koncertowego?

Nie. Przez myśl przechodziły mi pojedyncze projekty: choćby taki, żeby na zespól rozpisać samo Uncovered, ale to są raczej mrzonki, które zaświtały mi w głowie po poznańskim koncercie, kiedy zobaczyłam filmowe i fotograficzne relacje, a także grę świateł i reakcję publiczności. Ale chyba nie byłabym w stanie grać na stałe z innymi artystami. Myślę, że to zdrowe zarówno dla mnie, jak i dla potencjalnie zainteresowanych osób.

Co zatem wyniosłaś ze współpracy z innymi wokalistkami: Pauliną Przybysz, Marią Peszek czy Kasią Nosowską?

Umiejętność pójścia na kompromis i dopasowania się do sytuacji. Dzielenia się własnym światem – myślę, że nie tylko dla muzyków, ale też innych artystów trudne jest zaproszenie do niego drugiej osoby. Kiedy wchodzi się z jakimś wykonawcą do małego, białego kubika trzeba umieć się w nim odnaleźć, żeby się wzajemnie nie pozabijać. W takim momencie przydaje się schowanie własnego ego, co nie jest łatwe, gdy jesteś producentem. 
Bardzo dużo wyniosłam z Męskiego Grania. Nie wszyscy aprobowali mój udział w tym projekcie – ja jednak uważam, że wystąpienie w każdym z siedmiu koncertów z Męskie Granie Orkiestrą było jedną z lepszych decyzji w moim artystycznym życiu. Wyobraź sobie jedenaście osób na scenie z totalnie różnych światów. Oprócz tego, że muszą pogodzić swoje osobowości, nagle mają za zadanie wspólnie wystąpić. 

Nie oszukujmy się też: zazwyczaj miałam przyjemność pracować z osobami, które są ode mnie dużo mądrzejsze i mają dużo większe doświadczenie sceniczne. Mam choćby na myśli wspomniane przez Ciebie Marysię Peszek czy Kasię Nosowską. Życzę sobie więcej takich spotkań.

fot. Filip Skrońc
fot. Filip Skrońc

Tak też chyba spotykasz się z artystami w ramach audycji Nocny Transport, jaką prowadzisz w radiowej Czwórce.

Tak, to jest w ogóle przedziwna sprawa. Wyszłam z założenia, że nie będę odgrywać roli dziennikarki, którą nie jestem. Zawsze więc zaznaczam, że na antenie nie ma wywiadów, ale normalne rozmowy. Dzięki temu większość moich gości, realizatorzy i sam wydawca wspominają, że nie spotykali się dotąd w audycjach z taką szczerością artystów. Bardzo mnie to cieszy. To wynik tego, że gadam z moimi gośćmi jak z kolegami czy koleżankami. Siedzimy tam jak para dobrych znajomych, którzy gdy już zaczną na dobre, mogą chlapnąć to i tamto. Była na przykład Natalia Przybysz – nie wiem, dlaczego zaczęła to mówić, ale wspomniała, że przyśniło jej się, że napisała na murze „cipka”. Musiałam wejść z muzyką, no ale i tak niewypikane słowo poszło na antenie (śmiech).

Chciałbym poruszyć trochę inny wątek. Trzy lata temu w wywiadzie dla Onetu mówiłaś, że sytuacja kobiet w środowisku muzyki elektronicznej nie jest najlepsza. Jak jest teraz?

To były czasy, gdy przeżywałam kryzys związany z tym, że pojawiłam się znikąd. Ludzie mi nie ufali. Myśleli, że stoi za mną sztab zajmujący się promocją i masakryczna kasa. Mało tego, po czasie dowiedziałam się od mojej byłej już partnerki, że gdy mnie poznała, uważała, że mam bardzo bogatych rodziców, którzy opłacili mi promocję debiutanckiej płyty Untune i realizację klipów.

Które, swoją drogą, wykonujesz sama.

Tak, sklejając materiały udostępnione w ramach licencji Creative Commons. Moje tworzenie teledysków jest ambiwalentnie odczytywane: niektórzy zarzucają mi, że – choć legalnie – używam cudzych obrazów, a nie tworzę własnych.

Wracając: w tamtym czasie przeczytałam też na którymś z zagranicznych portali wywiad z Heleną Hauff, znaną i cenioną producentką, który oparty był głównie na pytaniach w stylu: „Wow, jak sobie radzisz jako kobieta w świecie muzyki elektronicznej?”. Pomyślałam sobie, że chyba coś jest nie tak, skoro nawet na taką postać patrzy się przez pryzmat płci. Wydaje mi się, że sporo zmieniła akcja #metoo. Na jaw wyszły nieznane wcześniej skandale w środowisku muzycznym, filmowym czy nawet kościelnym. Mężczyźni przestają być bezkarni. Mam nadzieję, że temat naświetli się na tyle, że zajdzie jakaś duża zmiana. Znowu jednak potrzebowaliśmy wojny, żeby zwrócić uwagę na duży problem. 

Jakie jest Twoje największe muzyczne marzenie?

Czekam na telefon od M.I.A. Chciałabym też stworzyć ścieżkę dźwiękową do filmu pełnometrażowego. Mam już na koncie soundtrack do dokumentu Turyści w reżyserii Mateusza Romaszkana i Marty Wójt. Czuję, że mam smykałkę do robienia ambientowych, snujących się utworów. Nie byłabym ich raczej w stanie wydać na płycie, więc mogłabym wyżyć się w jakimś filmie. Niektórzy siadają w świetle księżyca przy fortepianie i grają smutne ballady, ja zajmę się ambientem. Chciałabym też nadal żyć z tego, co robię. To jest największy lęk wiszący nad artystami wszelkiej maści – poczucie, że możliwość utrzymania się z procesu twórczego kiedyś się skończy.

000 Reakcji

Publikował na łamach Krytyki Politycznej, Red Bull Muzyki, Gazety Magnetofonowej, Muno oraz innych magazynów zajmujących się kulturą. Szczególnie zainteresowany muzyką elektroniczną, kinem niezależnym, literaturą non-fiction i sztuką współczesną. Kiedy nie pisze, występuje w teleturniejach.

zobacz także

zobacz playlisty