Opinie |

Barbie, wojna i damskie szpilki. Witajcie w głowie Marka Hogancampa01.03.2019

fot. Materiały promocyjne

Czy zdarzało wam się tworzyć własne narracje i światy, zamieszkałe przez lalki, figurki i pluszaki? Bo mnie się zdarzało. I Markowi Hogancampowi też. Tyle, że mnie w podstawówce, a jemu koło czterdziestki. Właśnie pojawiła się dobra okazja, by stworzony przez niego świat odwiedzić.

Do pewnego momentu to był całkiem miły wieczór – tak przynajmniej zeznali świadkowie. 38-letni alkoholik Mark Hogancamp był już nieco pijany, gdy w miejscowym barze dosiadł się do grupy sporo młodszych chłopaków. Lub gdy to oni dosiedli się do niego. Ubaw był niezły – zwłaszcza gdy okazało się, że zarówno Hogancamp, jak i jeden z jego nowych kompanów, mają niemieckie korzenie. Okołonazistowskie żarty poleciały momentalnie. Ubaw się urwał, gdy ośmielony alkoholem Hogancamp zdradził chłopcom swój sekret: że od czasu do czasu lubi pochodzić sobie po domu w szpilkach i nylonowych rajstopach.

Został w barze sam. Wypił jeszcze trochę i wyszedł. Czekali na niego na zewnątrz. Świadkowie zeznali, że zaatakowali go od tyłu. Zemdlał po kilku sekundach, mężczyźni deptali mu głowę jeszcze przez kilkadziesiąt. Zmasakrowanego Hogancampa do szpitala odwiozła barmanka. Całe zajście trwało około minutę. Hogancamp przeleżał w śpiączce kolejnych 9 dni. Po przebudzeniu był przekonany, że jest rok 1984. Dopiero lekarz powiedział mu, że jest 2000, a on niemal zginął z rąk grupy wyrostków. Jak się okazało, dwóch z nich nie miało nawet 20 lat. Podobno pierwsze, co Hogancamp powiedział, gdy dowiedział się o ataku, to: „wybaczam im”. W szpitalu spędził jeszcze półtora miesiąca, a późniejsza rehabilitacja trwała rok. Mężczyzna musiał nauczyć się od nowa chodzić i płynnie mówić. Ręce drżały mu tak mocno, że miał problemy z samodzielnym jedzeniem czy korzystaniem z toalety. – Lekarze musieli wyjąć mi gałkę oczną, położyć ją na policzku, ogarnąć fragmenty kości i włożyć oko z powrotem – wspominał w rozmowie z Jonem Ronsonem z „Guardiana”.

W Marwencol z nazistami walczą długonogie lalki Barbie (biegające oczywiście w szpilkach) i przystojni mężczyźni, w tym alter ego Hogancampa o ksywie Hogie.

W wyniku ataku Hogancamp stał się nie tylko niepełnosprawny fizycznie. Uszkodzenie mózgu było tak ciężkie, że mężczyzna właściwie nie pamiętał swojego dawnego życia – nieudanego małżeństwa czy służby w marynarce wojennej. Nie pamiętał też, kiedy zaczął nosić szpilki. Po roku Hogancampowi skończyły się pieniądze na rehabilitację. Zamknięty w domu postanowił obmyślić własną terapię. Nazwał ją Marwencol.

Marwencol to belgijskie miasto zbudowane w skali 1:6. Fikcyjne, choć toczy się w nim II Wojna Światowa. Albo coś w jej rodzaju. W Marwencol z nazistami walczą długonogie lalki Barbie (biegające oczywiście w szpilkach) i przystojni mężczyźni, w tym alter ego Hogancampa o ksywie Hogie. Nie tylko Hogie ma swój odpowiednik w prawdziwym świecie – w Marwencol mieszkają wyidealizowane, plastikowe wersje jego koleżanek i kolegów. Nawet nazwa miejscowości ma swoje korzenie w prawdziwym świecie – to połączenie imion Marka i dwóch dziewczyn, w których się podkochiwał, Wendy i Colleen.

Marwencol jest prywatną fantazją Hogancampa, którą samodzielnie zarządza. Ustawia lalki na odpowiednich tłach i robi im zdjęcia. Tak budowane sceny układają się w okrutne fabuły. Dzielny Hogie – nierzadko unurzany w swojej i nie tylko swojej krwi – broni miasteczka przed nazistami. A jeśli przydarzą mu się tarapaty, to wyciągają go z nich dzielne, uzbrojone po zęby dziewczęta. W tym okrutnym świecie zdarzają się też jednak momenty szczęścia – niejedno zdjęcie pokazuje dzielnych żołdaków popijających piwo w miejscowym barze. Czasem bezpruderyjne przyjaciółki Hogiego opalają się nago nad rzeką. Na jeszcze innej fotografii Hogie bierze ślub z miłością swojego życia. Co prawda na tle wiszących głowami w dół trupów nazistów, ale hej – wojna rządzi się swoimi prawami, prawda?

Marwencol stało się inspiracją dla mainstreamowych artystów, w tym np. dla Spike’a Jonze’a, który w 2011 r. zrealizował dla Beastie Boys teledysk do utworu „Don't Play No Game That I Can't Win”.

Prace Hogancampa pokazał szerszej publiczności dokumentalista Jeff Malmberg. Stworzony przez niego film Marwencol miał swoją premierę w 2010 r. i zebrał bardzo wysokie noty u widzów i u krytyków. Serwis Rotten Tomatoes nagrodził go Złotym Pomidorem dla najwyżej ocenianego dokumentu roku 2010. A Hogancamp, z ekscentrycznego odludka chodzącego po swoim miasteczku z modelem jeepa w ręce, stał się miejscową gwiazdą. Osobą, do której przyjeżdżają dziennikarze i która wystawia swoje zdjęcia w nowojorskich galeriach. Marwencol stało się inspiracją dla mainstreamowych artystów, w tym np. dla Spike’a Jonze’a, który w 2011 r. zrealizował dla Beastie Boys teledysk do utworu Don't Play No Game That I Can't Win. Klip wygląda jak wyciągnięty z głowy Hogancampa.

Na ekrany kin wchodzi właśnie nakręcony przez Roberta Zemeckisa film Witajcie w Marwen, w którym w artystę wcielił się Steve Carell. Hogancamp nie wypowiedział się jeszcze na temat filmu, ale reżyser za punkt honoru postawił sobie, by na bieżąco konsultować produkcję z pierwowzorem głównego bohatera. Innymi słowy: znany hollywoodzki reżyser był szczerze zainteresowany, co nowego dzieje się w Marwencol kilkanaście lat od założenia miasteczka. W filmie to widać. Choć niektóre istotne szczegóły historii Hogancampa zostały zmienione, to produkcja – zwłaszcza wtedy, gdy rozgrywa się w fikcyjnym belgijskim miasteczku – składa hołd jego twórczości.

Witajcie w Marwen - pierwszy zwiastun

Akcja toczy się dwutorowo. Raz obserwujemy Marka w realnym świecie, raz skupiamy się na przygodach samych postaci zamieszkujących Marwencol. Zemeckis nie boi się kiczowatych klimatów i świetnie się bawi, odwzorowując za pomocą animacji 3D sceny wymyślone w głowie artysty. Witajcie w Marwen to dziwaczna, wyraźnie rozdarta między dwoma światami produkcja, która dramaturgicznie wyraźnie celuje w mainstreamowego widza. I choć samego widza odstraszyć mogą momenty „drugowojenne”, wypełnione plastikiem, czarną komedią, dziecięcą naiwnością i tanimi dialogami, bezkompromisowość Zemeckisa warto jednak uszanować. Tak samo, jak reżyser uszanował opowieści Hogancampa.

000 Reakcji

zobacz także

zobacz playlisty