Opinie |

Dla jednych dramat, dla innych komedia. Na czym polega fenomen „Sukcesji”?13.12.2021

źródło: HBO

Trzeci sezon Sukcesji dobiegł właśnie końca. O losy rodziny Royów można być jednak spokojnym. Raz, że oficjalnie zapowiedziana już została kolejna odsłona produkcji HBO, a dwa, że niewiele jest dziś seriali, których poziom rośnie z odcinka na odcinek.

Zaznaczmy bardzo wyraźnie – nie, nie widzieliśmy jeszcze finałowego odcinka 3. sezonu. Tego, w którym wszystko może się wydarzyć, ktoś być może zdradzi, przyjaciel okaże się wrogiem, a ten, który miał wziąć winę na siebie, będzie śmiał się ostatni. Nie będzie żadnych spoilerów, to rozważania czysto teoretyczne, bo Sukcesja to serial, którego fabułę można streścić w dosłownie dwóch zdaniach. Głowa obrzydliwie bogatego rodu, przypominająca swoją estymą i zachowaniem króla, obiecuje zrzec się władzy na rzecz któregoś z dzieci. Tytułowa sukcesja, z różnych powodów, nie może jednak dojść do skutku, a spragnieni młodzi chcą za wszelką cenę wygryźć nad wyraz żywotnego starego. Tak, walka o przywództwo, a w konsekwencji pieniądze, to motyw przewodni serialu. Nie jest ona jednak tak widowiskowa jak np. w pokrewnej Grze o tron. Royowie to nie Lannisterowie czy Starkowie – w Sukcesji konkurentów do tronu jest zaledwie garstka. Do tego nikt nie umiera, a na planszy pozostają wciąż te same pionki. To, co się dzieje na ekranie, ogląda się jednak z absolutną fascynacją i zaangażowaniem. Bo to nie sytuacja jest tu najważniejsza, ale buzująca akcja – nieustannie mutująca, przybierająca groteskowe formy, wpadająca w powtarzające się schematy, a potem nagle zmieniająca kurs i szokująca widza. Ze względu na strukturę, Sukcesja to więc w pewnym sensie raczej absurdalna, ograniczona prostymi ramami kreskówka z kotem goniącym mysz, ale ze scenariuszem i dialogami pisanym przez najtęższe głowy i obsadzona najwybitniejszymi obecnie aktorami na filmowo-serialowym rynku.

„Sukcesja” to w pewnym sensie parodia dramatu antycznego. Z jednej strony pozuje na utrzymaną w poważnym tonie, zaawansowaną fabularnie produkcję, z drugiej to czarna komedia.


Kiedy powstawał ten tekst, Sukcesja właśnie została nominowana do pięciu Złotych Globów (cztery z nich to nominacje aktorskie). To nie pierwsze nagrody dla serialu HBO i na pewno nie ostatnie. Ale nie tylko okrzyki zachwytu krytyków i konkursowych jury sprawiają, że – nie bójmy się tego powiedzieć – to jeden z najlepszych seriali ostatnich lat, a może nawet wszech czasów. Sukcesję kochają przede wszystkim fani, oczekujący z niecierpliwością co tydzień na kolejne odcinki (to HBO, a nie Netflix – przyjemność jest więc dawkowana). Wystarczy zresztą w okresie nadawania kolejnych sezonów przejrzeć internet, aby zorientować się, jakie serial budzi emocje. Oczywiście są tacy, którzy tego fenomenu nigdy nie zrozumieją. Nie poczują energii płynącej z dopracowanej fabuły, rozbudowanych postaci i klasowo-rodzinnej wojny. Nie będą pod wrażeniem każdego rzucanego z ekranu pomruku uh-huh, które – szczególnie w ustach Logana – mogą mieć tysiące ukrytych znaczeń. Wskażą raczej sztuczność ekranowych sytuacji, nadmierną teatralność czy nierozwojowość; będą kwestionować formę czy sposób podania historii. To zrozumiałe, Sukcesja jest trochę niepoważna, zrobiona „na niby”, niepokorna. Może nawet irytująca. Ten tekst nie ma jednak na celu nikogo przekonywać. Pisany jest przez fanów dla fanów. To jeden z takich seriali, które albo się kocha, albo się go nienawidzi. I nie ma nic pośrodku.

SUKCESJA - zwiastun 3 sezonu [HBO GO]

Sukcesja to w pewnym sensie parodia dramatu antycznego. Z jednej strony pozuje na utrzymaną w poważnym tonie, zaawansowaną fabularnie produkcję, z drugiej to czarna komedia. Jest trochę nierealna, ale osadzona we współczesnym świecie elit, polityki i wielkich pieniędzy – a ten, jak wiemy, rzadko bywa stuprocentowo poważny. Zresztą z tą komedią to też nie jest takie proste – nawet nie wszystkie gwiazdy serialu mają do niego takie same podejście. Dobitnie pokazywał to opublikowany kilka dni temu na łamach „New Yorkera” głośny i dość kontrowersyjny tekst autorstwa Michaela Schulmana. Autor zarysował w nim profil Jeremy’ego Stronga – aktora, bez którego Sukcesja nie byłaby Sukcesją. Wyznawca metody wcieleniowej, maksymalnie poświęcony tragicznej roli syna marnotrawnego, Kendalla Roya, wyznał podobno po pierwszym sezonie Kieranowi Culkinowi (czyli swojemu serialowemu bratu), że „obawia się opinii ludzi, którzy mogą myśleć, że Sukcesja jest komedią”. „Ale dla mnie to jest komedia”, odpowiedział mu Culkin, dodając, że Strong wziął to za żart. Brak dystansu do serialu nie przeszkadza jednak Strongowi wspinać się na wyżyny aktorstwa. „Właśnie dlatego obsadziliśmy w tej roli Jeremy’ego. Nie gra jej jak komedii. Gra ją jak Hamleta” – twierdzi Adam McKay, producent wykonawczy Sukcesji.

Royowie to nie Lannisterowie czy Starkowie – w „Sukcesji” konkurentów do tronu jest zaledwie garstka. Do tego nikt nie umiera, a na planszy pozostają wciąż te same pionki.

To właśnie McKaya – znanego też jako reżysera filmów Big Short, Vice czy czekającego na streamingową premierę Nie patrz w górę – wskazać można jako jednego z ojców sukcesu Sukcesji. Drugim jest scenarzysta Jesse Armstrong – zakochany w absurdach Ameryki Brytyjczyk, wierny od lat swojemu groteskowemu, wyśmiewającemu wszystko i wszystkich stylowi. To nie-do-końca-serio podejście z powodzeniem stosował też w serialach Peep Show, The Thick of It (i jego filmowym spin-offie Zapętleni), a także Czterech lwach, czyli satyrze na terroryzm (!) z Rizem Ahmedem w jednej z głównych ról – całkiem zresztą udanej i przy okazji bardzo zabawnej. Ten ostatni przykład dobrze pokazuje, że jeśli potrafi się dobrze pisać, ma pomysł na bohaterów, wątki i dialogi, to nie ma tematów tabu. Czy robienie z molestowania w miejscu pracy jednego z głównych fabularnych wątków to w dzisiejszych czasach bezpieczne posunięcie? Absolutnie nie, szczególnie w nie do końca poważnej produkcji. Jesse Armstrong dolewa jednak oliwy do ognia, bierze z tego tematu tyle, ile się tylko da, czasem nawet bawi nim widza (postać „Mo” Lestera), by w końcu ukazać moralne zepsucie opływających bogactwem bohaterów i ich wywyższanie się nad prostym, szarym człowiekiem. W Sukcesji są bowiem równi i równiejsi – z jednej strony bogowie, a z drugiej ludzie tak mało istotni, że nikt nie traktuje ich poważnie.

Cel wystawienia potraw przez scenografów jest jeden: widz ma wyobrazić sobie, że potem zostaną wyrzucone i zgniją. Bo nic tak dobrze nie wizualizuje bogactwa jak nadmiar.

Bogactwo – to słowo nierozerwalnie złączone z Sukcesją. Nie ma chyba obecnie serialu, który lepiej pokazuje okoliczności materialne niewyobrażalne dla większości widzów i robi to z takim smakiem, przesadą i pietyzmem. W Sukcesji nie ma sztuczności, kilku znalezionych naprędce lokacji, paru ubrań od projektantów czy okazjonalnych, zaaranżowanych w studio filmowych bankietów. Serial zrobiony jest tak, żebyśmy uwierzyli w świat przedstawiony, nakręcony „na bogato”. Rodzina Royów non-stop porusza się kawalkadą drogich SUV-ów, głównie na lotniska, gdzie czekają na nich prywatne śmigłowce i samoloty. Logan i jego dzieci, gdzie tylko się pojawią, generują koszty. Cena nie gra roli, zły szampan jest po prostu wylewany, a jedzenie marnuje się dosłownie w każdym odcinku. Spójrzcie na te suto zastawione stoły podczas lunchy, na których podejmowane są ważne decyzje. Homary, kawior, pieczywo, owoce i mięso – nikt nigdy nie je nic, a cel wystawienia tych potraw przez scenografów jest jeden: widz ma wyobrazić sobie, że potem zostaną wyrzucone i zgniją. Bo nic tak dobrze nie wizualizuje bogactwa jak nadmiar. Do tego nieruchomości – domy letniskowe, zamki, mieszkania i lofty, które – co ciekawe – zyskują potem drugi oddech w prawdziwym, pozaserialowym życiu i często dzięki udziałowi w serialu są sprzedawane z ogromną przebitką. Trudno lepszy przykład autentyczności Sukcesji i tego, jak dobrze świat serialu kształtuje stosunek widza do bogatych bohaterów. Oglądając przestajemy im zazdrościć – budzi się w nas zupełnie inne, raczej negatywne uczucie. Jak pisała niedawno w „Politico” Joanna Weiss, również w kontekście serialu, „Amerykanie nie chcą nienawidzić bogaczy. Chcą im współczuć”.


Pozostaje sprawa najważniejsza – rodzina. Sukcesja to nie tylko rozgrywki, przepychanki, polityczne koneksje, wielkie pieniądze, szybki telefon do prezydenta USA i przepchnięta gdzieś pod stołem ustawa, dzięki której ktoś zarobi miliardy dolarów. Cyniczne komentarze Romana i bezwzględne gierki Shiv pchają ten serial do przodu, naiwność Connora może rozczulać, Tom i Greg to duet idealny (niczym Don Kichot i Sancho Pansa), a Kendall ma faktycznie w sobie coś z szerkspirowskiego bohatera (nie tylko we wspomnianym podejściu Jeremy’ego Stronga). Najbardziej działają jednak na widza sceny, kiedy Logan nie jest siedzącym na miliardach medialnym potentatem, ale tatą, który chce dać swojemu synowi czy córce lekcję. I nawet kiedy traci i dostaje za swoje (finał 2. sezonu), rozpiera go ojcowska duma. Większość z nas nie wie pewnie jak to jest wyskoczyć prywatnym jetem na weekend do Włoch i rozbijać się tam jachtem, a potem w jedno popołudnie kupić jakiś biznes czy sprzedać aktywa za kilkaset milionów. Znamy jednak dobrze uczucie rywalizacji z rodzeństwem czy wściekłości na rodziców; wiemy jak wygląda domowa kłótnia pełna obraz i wyzwisk, żart rzucony za plecami irytującego domownika czy szczera reakcja brata lub siostry na próbę oszustwa. Sukcesja jest wyolbrzymiona do granic i rozgrywa się w nieznanym nam świecie, ale trudno znaleźć bardziej autentyczny i grający na emocjach serial o rodzinie. Bo tak jak pod osłoną rozbuchanej fantastyki w Grze o tron skrywał się serial polityczny, tak tu wygrywają relacje i bliskość. Bo obojętnie, kto kogo jeszcze w Sukcesji oszuka, zdominuje, znienawidzi czy nawet wydziedziczy, ile holdingów powstanie i startupów zniszczą Royowie, rodzina będzie zawsze na pierwszym miejscu. Uh-huh.

000 Reakcji
/ @zdzichoo

Sekretarz Redakcji Papaya.Rocks

zobacz także

zobacz playlisty