Być pisarzem, czyli z genealogii męki twórczej20.05.2019
Ludzie często pytają mnie, jak to jest z tym pisaniem książek. Co czuje tytan pióra żeglując przez ocean pracy artystycznej, chłostany wiatrami natchnienia? Chętnie odpowiem. Otóż pisanie książki jest jak życie z węglarką na plecach i ryżową szczotką klozetową w dupie.
Dla porządku – sam proces pisania, choć boleśnie kluczowy, jest tylko kolejnym łańcuchem w ciągu zdarzeń koniecznych dla zaistnienia książki w księgarniach. Zabawa zaczyna się od pomysłu, do którego skądinąd nie przywiązuję specjalnego znaczenia. Kult pomysłu wydaje mi się ordynarnym efekciarstwem. Liczy się wykonanie. Tak czy inaczej, pojawienie się pomysłu na książkę jest tą przykrą chwilą, gdy w ruch idą wymienione wyżej węglarka i szczotka klozetowa.
Potem muszę wykonać szereg dziwnych czynności. Część z nich jest przyjemna, inne zaś uciążliwie. Zbieram materiały, niejednokrotnie ruszając na badania terenowe, co kończy się drżeniem rąk i skowytem wątroby. Następnie wymyślam bohaterów i układam fabułę scena po scenie. Konspekty do moich powieści dorównują objętością im samym. Gdy to już jest gotowe, przychodzi bolesny czas pisania. To nudna i nieprzyjemna czynność. Przypomina wypychanie zwierzęcia – tak, by osiągnęło ono kształt zbliżony do stanu przed zabiciem. Wcześniej biegało żywe, potem dostało kulę w łeb, a teraz napycham je trocinami. Książka wymyślona, wymarzona jest zawsze piękniejsza od tej napisanej. Plecy bolą. Krew krzepnie na gatkach.
Wstaję myśląc o książce i z myślą o niej zasypiam. Czy styl, który wybrałem jest dobry? A co ludzie powiedzą, gdy skończę? Pamiętam, pracując nad jedną z powieści nabrałem pewności, że po jej ogłoszeniu wyrzeknie się mnie własna matka.
Napisanie książki nie oznacza ulgi tylko następny, nerwowy etap prac. Wkracza redaktorka ze swoimi uwagami. Sugeruje zmiany, zrzucając na mnie konieczność dalszej pracy. Wściekam się na tę kochaną redaktorkę i życzę jej śmierci w męczarniach tylko dlatego, że zmusza mnie do kolejnego wysiłku. Tylko po to, aby powieść stała się lepsza. Do tego dochodzi wybór okładki, sesja zdjęciowa i planowanie działań promocyjnych, które, co nieskończenie smutne, zostaną wprowadzone w życie przy aktywnym udziale twórcy. Nawet premiera powieści nie kończy mojego trudu, gdyż muszę pokazać się tu i ówdzie. Paplam ozorem, skaczę od dziennikarza do dziennikarza, żeby tylko książka dobrze poszła. Podczas wywiadów garbię się nisko. Przysiadam tylko na jednym półdupku.
Cały ten proces – od pomysłu do zakończenia działań promocyjnych – zajmuje od półtorej roku do dwóch. Oznacza to, lekko licząc, sześćset dni z węglarką na plecach i ryżową szczotką klozetową w dupie.
Nie wiem jak sprawy się mają w wypadku innych zawodów, ale pisarzem jest się nieustannie, dwadzieścia cztery godziny na dobę. Wstaję myśląc o książce i z myślą o niej zasypiam. Rozważam dzieje moich bohaterów. Czy styl, który wybrałem jest dobry? A co ludzie powiedzą, gdy skończę? Pamiętam, pracując nad jedną z powieści nabrałem pewności, że po jej ogłoszeniu wyrzeknie się mnie własna matka. Nie trzeba doktoratu z psychiatrii, żeby dopatrzyć się w tym skojarzeń z nerwicą natręctw. Pisarz jest zresztą mieszaniną primadonny i brutalnego chama. Łączy w sobie cechy księcia i pieska merdającego ogonem.
Moje życie, na szczęście, nie różni się od innych ludzkich losów. Przynajmniej w pewnych obszarach. Lubię zwyczajność i zapewne bym się nią cieszył, gdyby nie pewna szczególna okoliczność. Wyobraźcie sobie, jak pcham wózek przez Biedrę, a za mną z półek spadają soki, chipsy i winyle Guns N’ Roses. Węglarka je strąca, zostawiając za sobą paskudny czarny ślad. Gdy skręcam, pani za mną podskakuje, piszcząc ze zgrozą. Nie wyrobiłem na zakręcie i kij od szczotki przejechał jakiejś paniusi po kolanach.
Węglarki nie mogę zdjąć. Nie wyrwę tej cholernej szczotki. Innymi słowy, wszystkie normalne czynności życiowe wykonuję z węglarką na plecach i szczotką klozetową wepchniętą tam, gdzie nie zagląda słońce. Dotyczy to także sportu i innych czynności uchodzących za przyjemne.
Najgorsze, że nie potrafię odnaleźć się w nowej, choć przecież znajomej sytuacji. Przyzwyczaiłem się do ciężaru na plecach i uwierania tam z tyłu. Nauczyłem się chodzić, spać, a nawet robić martwe ciągi.
Nic nie trwa wiecznie i w końcu nastaje dzień, kiedy praca z książką dobiega końca. Dopełniłem obowiązków promocyjnych. Wracam do domu. Wiem, czy się udało, czy też nie. Próbuję żyć po staremu i nagle, jakaś niewidzialna siła zdejmuje węglarkę z pleców. Znika ryżowa szczotka klozetowa. Mogę wyprostować plecy. Nogi przestają uginać się w kolanach. Odczuwam ulgę pomieszaną ze wstydem, jakbym otrzymał prezent, na który nie zasłużyłem.
Najgorsze, że nie potrafię odnaleźć się w nowej, choć przecież znajomej sytuacji. Przyzwyczaiłem się do ciężaru na plecach i uwierania tam z tyłu. Nauczyłem się chodzić, spać, a nawet robić martwe ciągi. Zżyłem się z tym zaprzyjaźnionym ciężarem i nagle on zostaje mi odjęty. A ja stoję sobie, kompletnie bezradny i nie mam pojęcia co z tym zrobić.
Tak właśnie wygląda praca twórcza. Nie dajcie sobie wmówić, że to coś innego.
zobacz także
- Łukasz Orbitowski | Jak żyć bez prawa jazdy?
Opinie
Łukasz Orbitowski | Jak żyć bez prawa jazdy?
- Łukasz Orbitowski | Głowa Jima Carreya
Opinie
Łukasz Orbitowski | Głowa Jima Carreya
- Diao Yinan: Sen Państwa Środka
Ludzie
Diao Yinan: Sen Państwa Środka
- Jak powstawało „Nie patrz w górę" Adama McKaya? Opowie o tym nowy podcast Netfliksa
Newsy
Jak powstawało „Nie patrz w górę" Adama McKaya? Opowie o tym nowy podcast Netfliksa
zobacz playlisty
-
Inspiracje
01
Inspiracje
-
Papaya Young Directors 6 #pydmastertalks
16
Papaya Young Directors 6 #pydmastertalks
-
filmy
01
filmy
-
Nagrody Specjalne PYD 2020
02
Nagrody Specjalne PYD 2020