Opinie |

Łukasz Orbitowski | Polski zapieprz, czyli kolejna cegła w murze05.05.2020

ilustracja: flacoux

Obudziłem się zdjęty grozą, że znów z niczym nie zdążę. Dziś muszę napisać felieton i odcinek słuchowiska, czekają mnie notatki do powieści, dwie wideokonferencje, do tego wziąłem sobie na głowę naukę języka i muszę skończyć lekturę do jutrzejszej audycji radiowej o książkach. Dwóch synów domaga się pomocy z lekcjami. Wypada też coś zrobić w domu. I tak dalej. Otworzyłem oczy i gorączkowo próbowałem ułożyć sobie plan dnia. Podobne myśli towarzyszyły mi wczoraj przed zaśnięciem.

Nie muszę wykonywać połowy tych czynności. Po co jakieś słuchowisko? Moja książka też może poczekać, a dzieci zrobią lekcje samodzielnie. Problem tym, że inaczej nie potrafię. Kocham zapieprz. Nie umiem żyć inaczej niż w permanentnym zapierdolu. Gdy nastała pandemia, nie martwiłem się o zdrowie ani pracę. Zastanawiałem się tylko, czy dalej będę mógł zapierdalać. W efekcie wyznaczyłem sobie nowe zadania, nabrałem zleceń, tylko po to, by każdy dzień był ciasny jak kaftan bezpieczeństwa.

Skąd mi się to wzięło? Być może z domu. Mama pracowała na dwa etaty. Ojciec, artysta malarz, trzaskał seriami duże, bardzo precyzyjnie zaprojektowane obrazy. Jako dziecko najbardziej na świecie marzyłem o własnych pieniądzach i w wieku dwunastu lat założyłem przedsiębiorstwo na placu koło krakowskiej Hali Targowej. Koledzy w niedzielę spali smacznie, a ja wstawałem o piątej rano, brałem składany stolik, wędkarskie krzesełko, plecak, torbę i jechałem do roboty, dumny jakbym był prawdziwym przedsiębiorcą z trzydziestoletnim stażem.

Zamiast porządnie, spokojnie pracować – zapierdalamy. Tak nas nauczono. Mieszkałem w paru innych krajach. Tam stosunek do pracy był inny.

Jestem częścią polskiego kultu zapierdolu, tej zwyrodniałej, rakowej formy szacunku do dobrej roboty. Zamiast porządnie, spokojnie pracować – zapierdalamy. Tak nas nauczono. Mieszkałem w paru innych krajach. Tam stosunek do pracy był inny. Robiło się ciężko, lecz spokojnie, w wyznaczonych granicach. Praca przypominała marsz, nie galop przez płotki. 

Istnieje możliwość, że skracam sobie życie. Polski zapierdol bywa przecież chorobą o skutkach śmiertelnych. Nie potrafię przejąć się swoim własnym losem. Jestem jak palacz bagatelizujący ostrzeżenia o raku. Przypominam pijaka lekceważącego stłuszczenie wątroby. Najbardziej męczę się na wakacjach. Grozą przejmuje mnie sama perspektywa odpoczynku. 

Polski zapierdol polega nie tylko na obłożeniu zajęciami. Nieustannie myślę o pracy. Zastanawiam się, w jaki sposób powinienem ją wykonać. Czy zdążę? Towarzyszy temu nie do końca zasadne przekonanie, że odstąpienie od pracy zaowocuje jakimś kosmicznym kataklizmem. Świat runie, jeśli zapieprz stanie.  

Parę lat temu, z wielkim wysiłkiem, narzuciłem sobie spokój. Zmniejszyłem liczbę zajęć. Te, które pozostały, wykonywałem z namysłem, bez pośpiechu, w dusznej od relaksu atmosferze. Byłem przez to umordowany bardziej niż wcześniej.

Dawniej próbowałem pracować mniej. Ograniczałem swoje zajętości. Mądrzy ludzie powiedzieli, że każdy potrzebuje odpoczynku. Niestety nie wiem, jak się odpoczywa. 

Parę lat temu, z wielkim wysiłkiem, narzuciłem sobie spokój. Zmniejszyłem liczbę zajęć. Te, które pozostały, wykonywałem z namysłem, bez pośpiechu, w dusznej od relaksu atmosferze. Byłem przez to umordowany bardziej niż wcześniej. Jakbym biegł maraton rozwiązując jednocześnie równanie z dwoma niewiadomymi.

Wreszcie zrozumiałem, że praca nie jest dla mnie pasją ani źródłem zarobku. Oczywiście przynosi satysfakcję oraz dochód (swoją drogą, jestem jednym z niewielu ludzi, którzy może wypowiedzieć takie zdanie). Postrzegam ją w kategoriach magicznych. Zapierdol jest zaklęciem, które chroni mnie przed upadkiem.

Naprawdę tak myślę i nie umiem się z tego wyzwolić. Życie postrzegam jako dziki żywioł, zdolny rozszarpać mnie na atomy. To krwiożerczy chaos, tornado demonów, złowieszcza nicość zjadająca światy, jak w Niekończącej się opowieści. Czuję się kompletnie bezbronny wobec potężnych sił naokoło. Koronawirus? Mój własny upadek? Ciężka choroba? Nawet nie wiem, na czym dokładnie polega zagrożenie. Wszystko jawi niepojęte, tajemnicze. Zapierdol jest sposobem na okiełznanie tego niebezpieczeństwa. Robię coś, bo siedzenie z założonymi rękami budzi dziki lęk. 

Wyobraźcie sobie teraz pokracznego, szczerbatego ludzika jak drży naprzeciwko nadciągającej burzy, tej kotłowaniny czarnych obłoków przeciętej przez pioruny. Ten ludek to ja. Chmura jest życiem. Leci ze mną na czołowe zderzenie. Kiedy uderzy? Tego nie wiadomo. Ale uderzy na pewno. 

Buduję mur, żeby poczuć się bezpieczny. Choć na chwilę. Smoki grzmią. Wyje wiatr. Każda cegłówka to jakaś praca.

Człowieczek nerwowo buduje mur mający oddzielić go od burzy. Formuje cegłówki, wypala i usadza w zaprawie. Za jej sprawą ściana rośnie. Zdarza się jej przesłonić burzowe niebo. Wówczas słychać grzmoty. Mur drży od piorunów uderzających w umęczoną ziemię. Człowieczek dwoi się i troi, budując swoją ścianę. Sprawdza, gdzie została osłabiona. Reperuje dziury. Podpiera miejsca, grożące zawaleniem. Jednocześnie wie, że cały ten wysiłek jest bez sensu, bo żadna ściana nie uchroni przed nawałnicą. 

Opowiedziałem o murku i człowieczku mojemu przyjacielowi. Przyjaciel upewnił się, że wszystko rozumie. Burza to nadchodząca katastrofa. Mur to owoc pracy, jego budowanie jest zapierdolem. Pomyślał chwilę i zapytał:

– Co jeśli burza zmieni kierunek, albo ty się pomylisz? Może okazać się, że sztorm nadciąga z przeciwległej strony, na twoje plecy. Tam przecież nie stoi żaden mur.
– Żaden problem – odpowiedziałem. – wówczas przeskoczę przez mur i będę bezpieczny.

Na tym właśnie polega obłęd zapierdolu. Buduję mur, żeby poczuć się bezpieczny. Choć na chwilę. Smoki grzmią. Wyje wiatr. Każda cegłówka to jakaś praca. Na przykład tekst, który przeczytałeś, również jest cegłówką.

Pisarz. Autor siedmiu powieści, m.in. „Inna dusza”, „Exodus”, „Tracę ciepło”. W roku 2016 otrzymał Paszport Polityki. Dwukrotnie nominowany do nagrody Nike, raz do nagrody Miasta Gdynia. Na antenie TV Kultura prowadzi program „Dezerterzy”. Wiecznie w podróży, gubi się między miastami. Przez przyjaciół zwany Potworem. (fot.Aga Krysiuk)

zobacz także

zobacz playlisty