Ciekawość, chęć rywalizacji, światopoglądowe spory, walka o lepszą pozycję – tak w skrócie można opisać to, co dzieje się podczas spotkań na szczycie, kiedy to naprzeciw siebie stają wybitne jednostki. Tego typu konfrontacje – twarzą w twarz – rozsiane są w różnych zakątkach światowej kinematografii. W związku z premierą Dwóch papieży, którzy za sprawą Gutek Film właśnie wchodzą do kin (na Netfliksie pojawią się 20 grudnia), przypominamy kilka ekranowych spotkań między ludzi, którzy w oczach milionów stali się przedmiotem adoracji, pielgrzymek i kultu. Zapraszamy pod sklepienie Kaplicy Sykstyńskiej, na literackie salony, gitarowy ring oraz trawiaste korty Wimbledonu.
Franciszek i Benedykt XVI w „Dwóch papieżach”
Skoro już jesteśmy przy temacie pielgrzymek – należy zacząć od Watykanu, gdzie po raz pierwszy spotkali się kardynał Jorge Maria Bergoglio (dziś papież Franciszek) i Joseph Ratzinger (Benedykt XVI). Jak twierdzą niektóre źródła, w trakcie konklawe, tuż po śmierci Jana Pawła II, można było wyczuć, że różni ich wszystko. Pierwszy twierdził, że „rola papieża to rola męczennika” i uparcie powtarzał, że kościoły są piękne, ale świecą pustkami przez zbyt oderwany od ducha czasu katolicyzm. Ten drugi natomiast w głębi serca liczył na objęcie tronu Piotrowego i stawał w obronie starego, dogmatycznego porządku. Podczas ich kolejnego spotkania ponownie doszło do krótkiej wymiany ognia, z tą drobną różnicą, że Benedykt XVI postanowił złożyć broń, abdykować i wycofać się z pełnionej posługi. Celem Fernando Meirellesa w Dwóch papieżach jest wyznaczenie biegunowych przeciwieństw. Bergoglio jest tu wyznawcą dogmatu miłosierdzia – budowania mostów a nie stawiania murów, najprawdziwszym kibicem piłkarskim, który wraz z wiernymi obejrzy mecz w pierwszym lepszym pubie oraz wielbicielem szwedzkiego kwartetu ABBA. Benedykt XVI to strażnik odwiecznych nauk kościoła, mędrzec zasiadający samotnie do kolacji w komnatach watykańskich i miłośnik klasycznej sonaty fortepianowej. Koniec końców z filmu Meirellesa wynika jednak, że postawa tych dwóch pasterze stolicy Piotrowej wcale się nie wykluczają. A nawet więcej – całkiem sporo ich ze sobą łączy. To porozumienie na szczycie zdaje się niezbędne do podjęcia debaty o zepsuciu moralnym Kościoła, sprawie pedofilii i nadużyć banku watykańskiego. Dwóch papieży to mądry, uderzający w żartobliwe tony, świetnie zagrany (Jonathan Pryce i Anthony Hopkins) i dostarczający głębokiej refleksji film, w którym zbawieniem okazuje się osiągnięcie porozumienia.
Arthur Rimbaud i Paul Verlaine w „Całkowitym zaćmieniu”
We wrześniu 1871 r., młody lecz uznany paryski poeta Paul Verlaine otrzymał list zawierający osiem znakomitych wierszy niejakiego Arthura Rimbauda. Całkowite zaćmienie Agnieszki Holland opowiada historię owoców ich spotkania na podstawie przesyłanych sobie listów i wierszy. Film ten był dla reżyserki skokiem na głęboką wodę: Polka według scenariusza angielskiego dramaturga Christophera Hamptona i obsadzając Davida Thewlisa i 21-letniego Leonardo DiCaprio, zrobiła film o dwóch wielkich francuskich poetach, których zalicza się dziś do najważniejszych postaci literatury drugiej połowy XIX wieku. Podjęte ryzyko dotyczyło szczególnie próby zobrazowania mitu Rimbuada – genialnego nastolatka, który wyprzedził swoją epokę i dokonał przewrotu w sztuce. Jego pisane pomiędzy czternastym i dziewiętnastym rokiem życia wiersze – nieprawdopodobnie zjawiskowe, meandryczne, dzikie, nie pozwalające zmrużyć oka – bezpowrotnie odmieniły oblicze współczesnej poezji.
Temat podjęty przez Holland został zawładnięty nie tyle przez wartość słowa i poezji, co historię burzliwego romansu i skandalizującego związku artystów. Życie Verlaine'a zostaje przedstawione w ramach fatalnego zauroczenia – fascynuje go w równym stopniu talent, co zawadiacki sposób bycia i delikatna uroda nastoletniego Rimbauda. Bohater dobrowolnie porzuca dla niego dom, żonę, wystawia swoją reputację na szwank i ląduje na marginesie społeczeństwa. Burzliwy związek skończył się tragicznie dla obu artystów. Latem 1873 r. trawiony zazdrością i zaślepiony absyntem Verlaine postrzelił swojego druha, za co sąd skazał go na dwa lata więzienia. Rimbaud przestał pisać, wyrzekł się poezji, by kolejnych siedemnaście lat spędzić na tułaczce po Afryce, gdzie został kupcem handlującym kawą, kadzidłem, kością słoniową i bronią. Zmarł po powrocie do Europy, po tym, jak lekarze amputowali mu prawą nogę, w której wykryto guza. Całkowite zaćmienie jest w takiej samej mierze filmem o spotkaniu wielkich, natchnionych artystów, jak i filmem o tym, że niepohamowane namiętności mogą skazać człowieka na pewną zgubę.
Björn Borg i John McEnroe w „Borg/McEnroe. Między odwagą a szaleństwem”
Finał męskiego turnieju na trawiastych kortach Wimbledonu w 1980 r. był spotkaniem na szczycie jakiego świat wcześniej nie widział. Mecz Borg-McEnroe obrósł już legendą, eksperci wierzą, że był to najbardziej emocjonujący mecz w historii tej dyscypliny. A przecież do kategorii „wszech czasów” można zaliczyć tak ważne z punktu widzenia dziejów tenisa jak pięciosetowy (czytaj: prawie pięciogodzinny) pojedynek Federer kontra Nadal w Londynie czy ćwierćfinał US Open Sampras-Agassi. Czemu akurat ten skupił taką uwagę? W filmie Borg/McEnroe reżyser Janus Metz udziela wyczerpującej odpowiedzi: po dwóch stronach siatki stanęły najjaśniejsze i najbardziej utalentowane gwiazdy swojej epoki, które różniły się jak ogień i woda. Szwed Björn Borg był znany ze stylu ofensywnego – potrafił z niesamowitą siłą posłać piłkę z głębi kortu, która osiągała nawet 150 kilometrów. Amerykanin John McEnroe słynął z nieomylnych serwisów, wolejów oraz szybkich i fantazyjnych zagrań pod siatką. Pierwszy grał ze stoickim spokojem, miał nerwy ze stali, stał się obiektem kultu jakby robił karierę w The Beatles; drugi ciskał rakietami w sędziów, bluzgał na rywali i publiczność, co spotykało się z gwizdami. Ich finałowe starcie w filmie Metza zostaje poszerzone do wymiaru prywatnych tragedii. W końcu samotność, treningi w pędzie i pod presją, a także zaślepienie ideą bycia najlepszym, które prowadzi do upadku aż na samo dno to prawdziwa twarz sportowego sukcesu. Zarówno Borga, jak i McEnroe'a.
Jimmy Page, Jack White i The Edge w „Będzie głośno”
W świecie muzyki gitarowej możemy mówić o kilku geniuszach, którzy zdominowali wyobraźnię milionów. Pierwszy z nich to Jack White, lider kultowego The White Stripes, człowiek, któremu niepotrzebny jest Les Paul czy Stratocaster ze sklepu z instrumentami. Żeby uzyskać obezwładniające brzmienie wystarczy mu prymitywny instrument zbity z ciężkiej deski, kawałka drutu, pustej butelki po coli i zardzewiałej przystawki gitarowej. Drugi to The Edge z U2, nazywany architektem brzmienia, którego muzyka nierozerwalnie splata się z nowinkami technologicznymi i zestawem wyrafinowanych, gitarowych efektów. Trzeci to Jimmy Page, założyciel legendarnej grupy Led Zeppelin, który na przełomie lat 60. i 70. odrzucił typowe myślenie o grze na gitarze i przekroczył wszelkie istniejące granice. Instrument w jego rękach stał się cudownym narzędziem do artykułowania skrajnych typów ekspresji. Od szeptu po uderzenie gromu; od Stairway to Heaven po ziarnisty riff Whole Lotta Love. Bez niego nie byłoby dziś pozostałej dwójki.
Będzie głośno, dokument Davisa Guggenheima, to spotkanie na szczycie, rejestracja niezwykłej muzycznej sesji, na której zderzyły się ze sobą trzy legendy, trzy pokolenia, trzy wyraźnie odmienne filozofie i techniki grania na gitarze. Każdy z muzyków znajduje tu kontrapunkt dla swoich rozmówców, podejmuje z nimi dialog pokazując jednocześnie ich punkty styczne. Najbardziej zapada w pamięć jedna z końcowych scen, kiedy Jimmy Page stoi na tle posiadłości Headley Grange, w której nagrano ponadczasowy, czwarty album Led Zeppelin i stwierdza: „w gitarach fascynuje mnie to, że choć niemal wszystkie mają sześć strun, to każdy może na nich zagrać inaczej, na tysiące sposobów, wyrażając w ten sposób swoją osobowość”. Będzie głośno to opowieść o spotkaniu artystów, którzy za sprawą gitary elektrycznej odkryli cząstkę siebie.
Michael Jackson, Marilyn Monroe i Charlie Chaplin w „Pan samotny”
W otwierającej Pana Samotnego scenie sobowtór Michaela Jacksona grany przez Diego Lunę powie: „Wiecie jakie to uczucie, gdy chce się być kimś innym? Gdy nie chce się być podobnym do siebie? Nigdy nie czułem się dobrze we własnej skórze, chciałem być lepszy niż jestem. Chciałem stać się kimś mniej zwyczajnym, otrzymać nową twarz, żyć życiem innych i odnaleźć sens”. W świecie Harmony'ego Korine'a, gdzie każdy boryka się z wiecznie wybrzmiewającym przeczuciem niespełnienia i życia w tytułowej samotności, zakładanie maski pełni funkcję wentyla bezpieczeństwa. Reżyser zabiera nas na odizolowaną od świata wyspę, gdzie żyją wykastrowani z własnej tożsamości ludzie udający celebrytów. Jest Michael Jackson, James Dean, Abraham Lincoln, Elżbieta II, Madonna, papież, są też Marilyn Monroe i Charlie Chaplin, którzy założyli tam rodzinę i wychowali swoją córkę na podobieństwo Shirley Temple. Kiedy zakładają maski i zapożyczają cudze życiorysy, czują się bezpieczniej: są ukryci, nie widać ich. Z drugiej strony – cały czas są świadomi, że to teatralne wcielenie do nich nie przystaje. „Spotkanie na szczycie” w rękach Korine'a staje się więc zgrabną metaforą społecznego niedopasowania i wykluczenia, w którym wchodzenie w skórę kogoś innego stało się sposobem na złagodzenie bezsens egzystencji.
Michel Houellebecq i Iggy Pop w „Przeżyć: metoda Houellebecqa”
W filmie Erika Lieshouta spotykają się dwie legendy, które istnieją mocno w sferze mitu i zbiorowych wyobrażeń. Iggy Pop i Michel Houellebecq. Jeśli chodzi o pierwszego, to wiadomo – ojciec chrzestny punk rocka, którego kariera obfitowała w spektakularne wzloty i miażdżące upadki. Nieśmiertelna ikona scenicznej rebelii, która położyła trwały fundament dla rozwoju radykalnych postaw artystycznych i kolejnych muzycznych pokoleń, jak nikt inny nadaje się na bohatera dokumentu. Houellebecq zaś – jak dowodzą głosy z tak z prawa, jak i z lewa, konserwatystów i liberałów – jest dziś traktowany jak enfant terrible świata literackiego. Autor Możliwości wyspy to pisarz modny, którego reputacja cierpi na rozdwojenie jaźni: przez jednych pogardzany za chwytliwą ideową otoczkę, inni zaś uważają, że tworzy bezwarunkowo potrzebne frazy, które należy czcić, wynosić na ołtarze i pisać o nich wielkimi literami. W Przeżyć: metoda Houellebecqa, filmie odwołującym się do eseju z wczesnego okresu twórczości francuskiego prozaika zatytułowanego Pozostać żywym, panowie snują rozważania na temat sztuki, która formuje się z cierpienia i głęboko przeżywanego nieszczęścia. Kiedy na ekranie dochodzi do ich długo wyczekiwanego spotkania, można odnieść wrażenie, że tych artystów zdecydowanie więcej dzieli niż łączy. Różnią się doświadczeniem, inspiracjami, a przede wszystkim pod kątem charakteru – ekstrawertyk i introwertyk. Z jednej strony człowiek o usposobieniu żywiołowym, z drugiej – zamknięty w sobie i pogrążony w namyśle. Wspólnym mianownikiem Popa i Houellebecqa okazuje się jednak ból istnienia, który obaj zdołali przekuć przynajmniej w twórcze zwycięstwo.
Na marginesie ciekawostka dla czytelnika twierdzącego, że Iggy'ego Popa nigdy dość, a filmowych spotkań z Iggym Popem tym bardziej: rok po premierze Przeżyć: metoda Houellebecqa mogliśmy oglądać go w dokumencie American Valhalla, gdzie spotkał się z Joshem Hommem, frontmanem Queens of the Stone Age i Eagles of Death Metal. Film opowiada o niezwykłym muzycznej kolektywie i wyrosłej na jej gruncie chemii, której owocem jest album Post Pop Depression.
zobacz także
- „Hoops": Jake Johnson w animowanej komedii z koszykówką w tle
Newsy
„Hoops": Jake Johnson w animowanej komedii z koszykówką w tle
- Rzadkie ujęcia zza kulis i uśmiechnięta Carrie Fisher. Zobacz materiał z planu „Imperium kontratakuje”
Newsy
Rzadkie ujęcia zza kulis i uśmiechnięta Carrie Fisher. Zobacz materiał z planu „Imperium kontratakuje”
- „Lumberjack": Tyler, the Creator powraca i prezentuje surrealistyczny teledysk
Newsy
„Lumberjack": Tyler, the Creator powraca i prezentuje surrealistyczny teledysk
- Przypadkowe przepowiednie. 10 produkcji, których twórcy wybiegli myślą w przyszłość i trafili
Opinie
Przypadkowe przepowiednie. 10 produkcji, których twórcy wybiegli myślą w przyszłość i trafili
zobacz playlisty
-
Animacje krótkometrażowe ubiegające się o Oscara
28
Animacje krótkometrażowe ubiegające się o Oscara
-
Paul Thomas Anderson
02
Paul Thomas Anderson
-
Inspiracje
01
Inspiracje
-
Cotygodniowy przegląd teledysków
73
Cotygodniowy przegląd teledysków