Opinie |

Olga Drenda | Czysty umysł, czyste gacie26.03.2020

ilustracja: Malwina Hajduk; animacja: Paweł Szarzyński

Los po raz kolejny wyciął mi żarcik. Miałam ostatnio wiele przygód życiowych i nadzieję, by po nich odpocząć. Ciągłe przepakowywanie walizki, dobytek na kilka dni, mały odpoczynek w niby-moim, ale w ogóle nie moim, bardzo małym miejscu, niespokojny sen i znow przesiadka. Zakasałam więc rękawy, zarezerwowałam miejsce na nowy start i przygotowywałam je na rychłe przybycie mojej kotki Buby, która wkrótce miała do mnie dołączyć.

Przyjechałam na miejsce jak pionierka, z walizką i nadanym bagażem („zielone pudełko, plecione krzesełko, i stolik, i skrzynkę, i malusieńką psinkę…”). Wtedy zagrożenie COVID-19 wydawało się jeszcze dalekie. Odbyłam po okolicy kilka spacerów w pysznym słońcu, zdążyłam poczuć się u siebie, popracować efektywnie, poprzytulać miejscowe koty podwórkowe, nie zapamiętać pierwszego w nowym miejscu snu, choć podobno się powinno – i już musiałam wcisnąć „rewind”. W moment zaczęło się robić niebezpieczniej, pojawiały się coraz to nowe zalecenia ostrożności, coraz więcej osób objętych obowiązkiem kwarantanny. Zmieniłam plany z dnia na dzień, spakowałam błyskawicznie rzeczy („potrzebne na tydzień, a potem się zobaczy”, mniemałam sobie), i przeniosłam się gdzie indziej. „Się zobaczy” przyjęło tymczasowo postać, kiedy piszę te słowa, dwóch tygodni. Teraz być w drodze jest nieodpowiedzialnie i niebezpiecznie, gdy jeździ się dla własnej fantazji, a w celach zawodowych to i tak niewykonalne, bo spotkania autorskie czy wykłady, regularna część mojej pracy, muszą zaczekać na lepsze czasy bez zagrożenia epidemiologicznego. Podobnie chodzenie na zakupy inne niż konieczne wydaje się głupim kuszeniem losu, więc czeka mnie jeszcze chwila z zawartością mojej torby. Lubię się kokosić i rozsiadać gdziekolwiek jestem, a nie móc tego – to sytuacja cokolwiek nowa. 

Kiedy jechałam do mojego nowego miasta, brałam ze sobą rzeczy ulubione; myślałam wtedy jeszcze w chwili naiwności, że właśnie jest na to pora (tak naprawdę nie zmieniłam zdania). Teraz wzięłam ze sobą te, które zmieszczą się w torbie. Co jakiś czas pojawiają mi się w głowie fantazje o tym, jak bardzo poczytałabym właśnie ten archiwalny numer „Ekspresu reporterów”, który zostawiłam na półce, albo że kiedy będę musiała wyjść w jakiejś ważnej sprawie, to chciałabym zrobić to w tych niebieskich butach, których akurat ze sobą nie wzięłam. To jednak zdarza się z rzadka, bo na ogół czuję przede wszystkim, że coś mi się upiekło i liczy się to, że być może ruszyłam znowu w drogę z moim plecakiem w ostatnim bezpiecznym momencie. Mam nad czym pracować, co jeść i do kogo się odezwać, i radość z tego okazuje się większa niż deficyty. Wszyscy jesteśmy teraz gdzieś na spektrum kiepskości, ale w tej skali moje położenie zdecydowanie należy do szczęśliwych. 

Na moim biurku, o ile będę akurat pracować przy takim, zapewne musi panować rozgardiasz. Po prostu nie jestem stworzona do takiej szlachetności bytu.

Powinnam była zapewne napisać, że to doświadczenie doprowadziło mnie do błyskotliwych odkryć, np. tego, że wcale nie potrzebuję tylu rzeczy, i że chromolę zbytek, że teraz będę zadowolona mając garderobę kapsułową, żakiet i białe koszulki oraz bibliotekę w ebookach. Tylko że to w ogóle nie jest prawda. Ebooki szanuję, choć jednak wolę czytać druk, a w żakiecie mi nie do twarzy. Nie lubię minimalistycznego beżu. Wolę też nosić makijaż niż nie, i bez kresek na powiekach mnie nie zobaczycie. Na moim biurku, o ile będę akurat pracować przy takim, zapewne musi panować rozgardiasz. Po prostu nie jestem stworzona do takiej szlachetności bytu. Wcale nie uważam, żeby istniała jakaś zależność między liczbą posiadanych rzeczy a jakością mojego myślenia czy przejrzystością umysłu.

Asceza jawi mi się jako szkodliwy sport, sztuka dla sztuki; Marie Kondo, słynna instruktorka sprzątania, radzi, by pozbywać się tego, co nas nie uszczęśliwia. Ma rację. Mnie nie uszczęśliwia życie ascetyczne.

Bywało, że pracowałam we właściwie pustym pokoju, pozbawiona rozpraszaczy, i mój otwarty od dawna dokument tekstowy pozostawał równie pusty, nie mówiąc już o stanie mózgu. Nie mam złudzeń, ze moja wielka koronawirusowa ewakuacja przewróci moje podejście do dóbr materialnych do góry nogami. Sytuacja jest wyjątkowa i wiem, że ja również funkcjonuję w jakimś tymczasowym stanie. Kiedy tylko będę miała możliwość, z chęcią przywitam ponownie wszystkie moje Ekspresy Reporterów, sukienki i lampki emitujące kolory, które wszystkie są mi na jakiś sposób niezbędne. Albo zacznę gromadzić je na nowo. Asceza jawi mi się jako szkodliwy sport, sztuka dla sztuki; Marie Kondo, słynna instruktorka sprzątania, radzi, by pozbywać się tego, co nas nie uszczęśliwia. Ma rację. Mnie nie uszczęśliwia życie ascetyczne. Wiem, że nadejdzie moment, kiedy spakuję walizeczkę do szafy i rozgoszczę się wśród ulubionych dóbr, i nie będę żałowała tego ani przez chwilę. 

Ale zapewne chodzi o postawę, o potencjał. O to, do czego jest się zdolnym. Pisałam wcześniej, że lubię się kokosić. To wszystko prawda. Gdzie się nie pojawię, dookoła wyrastają drobiazgi, znoszone stąd i owąd duperele. Natura zbieracza starzyzny daje o sobie uporczywie znać i widać jest ode mnie silniejsza. Jednak prawdą jest też, że nie muszę nosić ze sobą tego dobytku. Cieszę się, że go mam, ale liczę się też z koniecznością ewentualnych życiowych restartów. 

Jedna z moich ulubionych fotografii to ta Zofii Chomętowskiej, przedstawiająca salon manicure w ruinach zniszczonej wojną Warszawy. Ktoś pomyslałby, że to takie nieważne drobiazgi w świecie, w którym trzeba odbudować wszystko niemal od zera – a jednak to dowód na to, jak życie rwie się do odnowy, do odzyskania równowagi.

Prawie nie oglądam filmów, ale z tych, które widziałam, nadal lubię Gorączkę Michaela Manna, i pamiętam słowa bohatera granego przez Roberta De Niro – „Nie wolno przywiązywać się do czegoś, czego w razie wpadki nie porzucisz w ciągu 30 sekund”. Mimo mojej niechęci do minimalizmu, miewam to zdanie z tyłu głowy: lepiej, żeby niczego nie było ci za bardzo szkoda, gdyby stało się coś niespodziewanego. Naczytałam się pewnie w swoim czasie wystarczająco wielu opowieści pionierskich, czy to o Amerykanach wywieszających na drzwiach „gone to Texas” i szukających szczęścia w nowym stanie, czy o polskich osadnikach na Ziemiach Zachodnich, budujących życie w zupełnie innym świecie (nieprzypadkowo mój ulubiony film to Prawo i pięść). Jedna z moich ulubionych fotografii to ta Zofii Chomętowskiej, przedstawiająca salon manicure w ruinach zniszczonej wojną Warszawy. Ktoś pomyslałby, że to takie nieważne drobiazgi w świecie, w którym trzeba odbudować wszystko niemal od zera – a jednak to dowód na to, jak życie rwie się do odnowy, do odzyskania równowagi. To, co przepadło, odbudujemy.

Wiem, że człowiek ma niemal nieskończoną zdolność adaptacji, aktualizowania się, wynajdowania rozwiązań (to, co Claude Levi-Strauss nazywał brikolażem, a polska ulica kombinowaniem: montowanie swojego swiata z tego, co akurat mamy po ręką. Miałam przyjemność rozmawiać z Janoschem, śląskim filozofem, który nieraz musiał, czy sam wybierał, jako człowiek pogranicza, przesiedleniec, a potem nonkonformista i wolny duch, zaczynać od nowa, zupełnie od zera, i jego pogodny stoicyzm pozostaje przy tym imponujący, jakby w miarę tych doświadczeń rósł. Czuję z nim pewne pokrewieństwo umysłów, może to jest jakiś nasz śląski, węglowy faktor (polecam Wam również słowa tego mądrego człeka). Dopóki wiem, że to potrafię, nie mam do siebie żadnych pretensji o to, że zbieram sobie czasami rzeczy i że zaczynają żyć swoim własnym życiem. Niech sobie żyją, miejmy dobry, wspólny czas, dopóki nie trzeba się żegnać. 

To ja, ale nieustannie interesuje mnie to, jak myślą i działają inni. Dlatego zaczęłam czytać reddity dla minimalistów. Jedni odkrywają, że w czasach pandemii to bardzo praktyczny styl życia, inni wprost przeciwnie, żałują, że nie mają w sobie więcej z wewnętrznego chomika. Szczególnie jednak przemówił do mnie post użytkownika, który postanowił zrewidować nieco swoją postawę po tym, jak zabrakło mu czystych majtek i skarpetek, a z powodu koronawirusa pralnia w jego bloku ograniczyła działalność. Tu poczułam, że czasami warto jednak przychomikować, i z pełną odpowiedzialnością mogę zadeklarować, że wolę mieć już zabałaganiony przez nadmiar rzeczy umysł, ale za to siedzieć w czystych gaciach. 

000 Reakcji
/ @ducholozka

Autorka książek "Duchologia polska", "Wyroby" i "Czyje jest nasze życie" (wspólnie z Bartłomiejem Dobroczyńskim), dziennikarka, tłumaczka. Prowadzi stronę facebook.com/duchologia.

zobacz także

zobacz playlisty