Opinie |

Piotr Stankiewicz | Nanowyprawy28.08.2020

ilustracja: Rafał Kwiczor, animacja: Paweł Szarzyński Kinhouse

Oto są — nanowyprawy. Idea na nasze czasy, w których covid zamyka granice, a sumienie eko-klimatyczne każe wątpić, czy jest sens gonić na drugi koniec planety, żeby trzasnąć fotkę na Instagrama. Oto nowe myślenie o podróżach i odpoczynku.

Żyjemy w systemie, w którym w dobrym tonie jest (a przynajmniej dotąd było) pojechać na inny kontynent, do egzotycznego kraju, pod inną długość i szerokość. Pojechać, albo przynajmniej mówić, że się kiedyś chce, że się marzy. Uzależniliśmy się od globalności. Wiadomo, że w „podróż życia” najlepiej się wybrać z plecakiem do Laosu, kamperem po Route 66, do Antananarivo (gdzie oszukują na paliwo) albo przynajmniej na Antarktydę. Nie mówicie, że nie wiecie o co chodzi. Wiecie.

Dotykałem statku Apollo, widziałem Nowy Orlean i wschód słońca w Jaffie, więc nie każę nikomu skreślać wielkich podróży. Nie jesteśmy jeszcze tak starzy, by przestać marzyć. Ale jesteśmy wystarczająco dojrzali, żeby przyznać, że z takimi wyjazdami jest niemało zachodu. Po pierwsze hajs, który na nie trzeba wydać, po drugie i trzecie wciąż hajs... ale też ogar, jaki trzeba włożyć w planowanie. Do tego odpowiedzialność za planetę, którą coraz bardziej boli to nasze fruwanie w tę i nazad. I wreszcie covid, który przyszedł i zakończył nasze rumakowanie. Dzisiaj jest lepszy czas niż kiedykolwiek, żeby nauczyć się smakować to, co mamy pod nosem.

Kto żyje w wiecznym deficycie czasu, uwagi i snu, ten wie, że przygotowanie wakacji może nie być już frajdą, a stać się kolejnym obowiązkiem, projektem do ogarnięcia.

Łukasz Długowski sprowadził do Polski ideę mikrowypraw, czyli podróżniczo-przygodowych radości blisko na mapie i lekko dla portfela. Zamiast jechać na argentyńskie pampasy możesz podglądać wilki w Bieszczadach, a zamiast wyprawy na Kamczatkę możesz popływać paddle boardem po Wiśle. Super. Ale problem – jak dla mnie – w tym, że mikrowyprawy nie są takie znów małe. Oczywiście, spływ Biebrzą to nie jest spływ Amazonką, ale... i tak trzeba go przygotować, ogarnąć. A z punktu widzenia człowieka, który codziennie toczy heroiczną, partyzancko-powstańczą walkę o spięcie pracy, rodziny, życia społecznego i życia w ogóle (wiecie o czym mówię!),chciałoby się czegoś jeszcze bardziej kompaktowego. Kto żyje w wiecznym deficycie czasu, uwagi i snu, ten wie, że przygotowanie wakacji może nie być już frajdą, a stać się kolejnym obowiązkiem, projektem do ogarnięcia. A nie o to przecież chodziło. I właśnie dlatego: nanowyprawy.

Dla miłośników industrialu — parowozownia w Wolsztynie. Albo molenna w Wodziłkach nad Szeszupą – czy samo brzmienie tych nazw nie jest poetycko-orgazmiczne?

Trzeba zejść jeszcze krok niżej. Polecam wam więc wycieczki jedno-, najdalej dwudniowe, które nie wymagają niczego.Trzeba dążyć do tego, by zamykając za sobą drzwi w ogóle nie wiedzieć jeszcze, gdzie się jedzie (no dobrze, można mieć ogólne pojęcie, ale nie przesadzając ze szczegółami). Wziąć rzeczy, wskoczyć do samochodu, na rower lub w pociąg (najlepiej!) i jechać. Na dwa dni, albo tylko na jeden. Jednodniowe, całodzienne wyprawy są najwspanialsze. Więcej jest cudów na polskiej ziemi i w zasięgu pociągów podmiejskich, niż to się śniło instagramerkom.

Przyzwyczailiśmy się myśleć, że ciekawe jest to, co leży za siódmą górą i siódmą rzeką, a to, co pod bokiem, to jest nudny fly-over state, kawałek mapy, który się mija bez uwagi. A to przecież nieprawda! „Świat jest pełen ogromnych świateł i tajemnic”, jak mówił rabbi Nachman z Bracławia, a Polska jest pełna fascynujących rzeczy, które mamy przed oczami, tylko nie umiemy ich widzieć. Jest jezuicki barok klasztoru pijarów w Rawie Mazowieckiej, czy zamek-wieża w Piotrkowie Trybunalskim (z ręką na sercu: kto z was pojechał kiedyś do Piotrkowa na weekend?). Dla miłośników industrialu — parowozownia w Wolsztynie. Albo molenna w Wodziłkach nad Szeszupą – czy samo brzmienie tych nazw nie jest poetycko-orgazmiczne? Albo 115-letni most kolejowy nad Jeziorem Pilchowickim tuż pod Jelenią Górą — tę listę można ciągnąć, choć z oglądaniem tego ostatniego trzeba się spieszyć.

A można jeszcze bliżej i prościej. Nie trzeba nawet celować w zobaczenie czegoś konkretnego. Nie trzeba jechać do innego województwa i oglądać postawionych tam budynków. Proszę, oto kilka przykładów z własnego doświadczenia, koordynaty między Warszawą i Łodzią, ale to samo znajdziecie na każdej stronie atlasu. Można połazić po Puszczy Bolimowskiej szukając okopów z pierwszej wojny. Można spróbować tak się przedrzeć przez las, żeby przejść górą wiaduktem dla zwierząt na autostradzie. Można pojechać do gminy Baranów, żeby móc opowiadać dzieciom, że się chodziło tam po polach zanim powstało lotnisko (jak starzy turyści bieszczadzcy, którzy chodzili po dnie Soliny, zanim zbudowano zaporę). Można też wysiąść na stacji Skierniewice Rawka i dojść do właściwych Skierniewic od strony Miedniewic. Niby nic. Ale skyline byłego miasta wojewódzkiego wyłaniający się nagle zza pól przypomina, że ziemia jest wszędzie ta sama, a szczęścia nie trzeba szukać na drugiej półkuli. Ono jest nie dalej niż pół godziny jazdy kolejką podmiejską.

Przejść dziesięć, piętnaście, dwadzieścia kilometrów. I dać się porwać, oderwać od młynka codzienności, od tych biurek, tramwajów i komputerów.

Pytacie w listach o przepis na szczęście – bardzo proszę. Wcześnie rano, w upalną, sierpniową sobotę czy wrześniową niedzielę wyjść z domu i ruszyć przed siebie, po prostu maszerować, puścić się na pola, lasy, bezdroża. Przejść dziesięć, piętnaście, dwadzieścia kilometrów. I dać się porwać, oderwać od młynka codzienności, od tych biurek, tramwajów i komputerów. Zanurzyć się w mapę, pójść dłużej i dalej niż się wydaje rozsądnie, odurzyć się tym powietrzem na polnych drogach, dać się przewiać wiatrom i przepalić słońcu. I niech wszystkie chandry współczesnego świata schowają się ze wstydu i nie podnoszą głowy.

A potem powrót wieczornym pociągiem, niby już wracamy do cywilizacji, ale przecież ciągle jest tak, jak kiedyś wracaliśmy na wozie z sianem, kiedy byliśmy mali i byliśmy na wakacjach na wsi i wszystko było jeszcze najlepiej. Bogowie światła i powietrza uśmiechają się ciepło i zsyłają kolejny dzień, który w naszych szerokościach trwa i trwać będzie długo. Zaprawdę polecam Wam i propsuję, spróbujcie tego. Pomaga na nasze czerstwe ciała i obolałe dusze.

000 Reakcji

Pisarz i filozof, autor książek „Sztuki życia według stoików” (2014), „21 polskich grzechów głównych” (2018), „Does Happiness Write Blank Pages? On Stoicism and Artistic Creativity” (2018), „My fajnopolacy” (2019), bloga „Myślnik Stankiewicza”, strony o stoicyzmie i paru innych rzeczy. Obserwuje i rozkminia. Nie pije, pisze.

zobacz także

zobacz playlisty