Opinie |

Praca w domu, czyli konfrontacja z nagim życiem17.03.2020

ilustracja: Patryk Sroczyński | animacja: Paweł Szarzyński

Praca zdalna, praca w domu czy wręcz home office. Nagle wszyscy zaczęli o tym mówić, a wielu nawet praktykować. Ja jestem pisarzem, dla mnie to nie nowość, więc pozwólcie, że podzielę się z Wami swoim doświadczeniem i refleksjami. I ostrzeżeniami. 

Może wydawać się marzeniem. Nie trzeba ścierać się z nielubianymi kolegami, tracić czasu na dojazdy, można się trochę poczuć jak przedsiębiorca, gorzka sól tej ziemi. Pracując w domu nie jestem od razu sam swoim szefem, ale jestem panem swojego czasu. Uelastyczniam się: mogę zrobić przerwę na wyprowadzenie psa, mogę pozwolić sobie na godzinowe roszady, które w biurze by nie przeszły.

Im bliżej się jednak pracy w domu przypatrzymy, im dłużej ją praktykujemy, tym bardziej wychodzą na jaw problemy, konflikty i kolce. Tak jak ze wszystkim: gdy zaczniemy to faktycznie robić, a nie tylko o tym mówić. Zaraz okazuje się, że wcale nie jest tak różowo, a otwartych pułapek czyha na nas nie mniej niż na open spejsie.

Praca w domu to ciągła walka z własną psychiką, ujeżdżanie własnego mózgu. Znika bat znad głowy i zostajemy sam na sam z własną motywacją. A ta, jak wiadomo, jest rzeczą najtrudniejszą do utrzymania.

Przede wszystkim uświadamiamy sobie – mniej lub bardziej boleśnie – że praca w domu jest konfrontacją z nagim życiem, no a przynajmniej z nagą pracą. Bez otoczek, rozmiękczeń i wymówek. Jeśli pracujesz w domu, to stajesz twarzą w twarz z gołą treścią tego, co robisz. Znika cała ta ściema dupogodzin, pogaduszek przy kawie, udawania, że się coś robi. Teraz masz przed sobą samo mięso, samą treść obowiązków. Nikt ci nie podsunie wygodnej fikcji, za którą można się schować. Nie masz przed kim udawać.

Więc zaczynasz udawać sam przed sobą. Zaczynasz tworzyć wyrafinowane systemy zaprzeczeń, żeby tylko nie robić tego, co masz robić. Praca w domu to ciągła walka z własną psychiką, ujeżdżanie własnego mózgu. Znika (no, przynajmniej oddala się) bat znad głowy i zostajemy sam na sam z własną motywacją. A ta, jak wiadomo, jest rzeczą najtrudniejszą do utrzymania, a magnes prokrastynacji ściąga nas w otchłań, w której – jak to celnie ujął Łukasz Najder – „solenne postanowienia i harmonogramy przepadają jak płatki śniegu w ogniu”. Prokrastynacja jest bowiem prawdziwym koszmarem, pierwszym przeciwnikiem każdego, kto pracuje w domu. Przypominam, jestem pisarzem, wiem co mówię. Bywa, że przez całe dnie nie muszę wychodzić z domu. Mam w tym doświadczenie. Mnisi wszystkich czasów, ojcowie z egipskiej pustyni, ostrzyżeni do skóry asceci z buddyjskich świątyń – przyzywamy Was dzisiaj i zaprawdę powiadamy Wam, że nic nie wiecie o walce z pokusami, bo nie pracowaliście w domu w pierwszej ćwiartce XXI wieku.

Pułapką pracy w domu jest też to, że „praca” zlewa się z „życiem”, a wszystko się miesza ze wszystkim. Ta dobroczynna igła magnetyczna, ta przyjemna gruba kreska, którą wyznacza wyjście do pracy i powrót z niej, nagle znika.

Dla pracującego w domu wszystko jest wrogiem, bo chce odciągnąć od pracy – YouTube, Netflix, wszystko – ale też sprzymierzeńcem, bo pozwala na iluzję samonagrody, że już się napracowaliśmy, więc „możemy sobie pozwolić” na kawałeczek serialu, czy skrolowanko fejsbuka. Naprawdę, jest to przepaść, nad którą nawigować jest bardzo trudno. Szczególnie, że nie chodzi tylko o internet, który woła, żeby go przeglądać, czy psa domagającego się spaceru. Pułapką pracy w domu jest też to, że „praca” zlewa się z „życiem”, a wszystko się miesza ze wszystkim. Ta dobroczynna igła magnetyczna, ta przyjemna gruba kreska, którą wyznacza wyjście do pracy i powrót z niej, nagle znika i wszystko staje się trochę pracą, trochę nie-pracą, jedną wielką paciają, ciągiem godzin, w którym naprawdę niełatwo się odnaleźć.

Praca w domu jest paradoksalna. Jest zarazem łatwiejsza, jak i trudniejsza niż praca w miejscu pracy. Jest łatwiejsza, bo nie dojeżdżasz, możesz – jeśli tylko chcesz – pracować pół dnia w piżamie. Ale jest i trudniejsza, bo nagle tracisz wszystko to, co daje ci biuro, a o czym z reguły nie myślisz. Tracisz gorset godzin, ludzi obok siebie, szefa nad głową i (względną) izolację od rozpraszajek – całą tę immunologię. Przy pracy w domu jesteśmy swoim nie tylko sterem, żeglarzem i okrętem, ale też morzem i wiatrem w żaglach. To nie jest łatwa sytuacja i mniemam, że jak tylko się kwarantanna skończy, mnóstwo z nas z ulgą wróci do swoich biur, biurek i Mordorów.

Cała ta kwarantanna to jedno wielkie „sprawdzam”, które pokazuje nam, co da się robić zdalnie, a czego nie. Nagle okazuje się, że owszem, może nie wszystko, ale jednak dużo da się robić z domu. A jak raz to wyszło na jaw, to trudno będzie już potem schować.

Koronawirusowa kwarantanna sprawiła, ze wszyscy o tej pracy w domu mówią, jest ona mocno na czasie i topie, wchodzi cała moda, praca przez zooma, wieczorem impreza na skajpie, cały mikrotrend na najbliższe tygodnie. Ale warto pamiętać, że to wszystko jest bardzo bańkowe. Chciałoby się złośliwe powiedzieć, że nadprodukcja refleksji na ten temat (w tym niniejszego tekstu!) bierze się stąd, że to klasa średnia (w tym dziennikarze i wolne zawody wielu maści) mogą pracować w domu, więc stukają sobie w te klawiaturki i pompują swoje złote myśli w internet. To jest swoją drogą niezły cud, że nasza cywilizacja jest już na etapie, że aż tyle da się robić zdalnie. Ale to nigdy nie będzie wszystko – pamiętajmy proszę o pielęgniarkach, ratownikach medycznych, czy choćby kasjerach w sklepie. Ktoś pracuje nie-zdalnie, żebyśmy pracować zdalnie mógł ktoś. Niektórych rzeczy nigdy się nie będzie dało zrobić na odległość – i chyba w sumie dobrze. 

Cała ta kwarantanna to jedno wielkie „sprawdzam”, które pokazuje nam, co da się robić zdalnie, a czego nie. Szefowie i przełożeni nagle nie mogą udawać (no, mają trudniej), że praca zdalna jest nie dla nas. Nagle okazuje się, że owszem, może nie wszystko, ale jednak dużo da się robić z domu. A jak raz to wyszło na jaw, to trudno będzie już potem schować. Tutaj miękko spodziewałbym się, że COVID lekko wstrząśnie naszą cywilizacją i niewykluczone, że pewne rozwiązania zostaną z nami na dłużej. Ludzie zastanawiają się, czy przez koronawirusa padnie System, a przynajmniej kapitalizm. Nie padnie. Ale to i owo się zmieni – nie zdziwię się, jeśli lekcją z wiosny 2020 r. będzie aneks do umowy społecznej i praca w domu wejdzie szerzej pod strzechy. 

A na koniec przyznam Wam, że dla mnie – przypominam, jestem pisarzem, pizza na dowóz, wieczny home office – nieco egzotycznie brzmią te wszystkie głosy, który nagle rozsypały się po social mediach, te w duchu „OMG, co właściwie teraz będę robił?”. Ludzie piszą o gromadzeniu książek, tygodniowych sesjach planszówek, kursach medytacji i leżeniu w wannie, ale też o nudzie, które z tej kwarantanny zaczyna przebijać. I tutaj, jako Wasz prokrastynator-stachanowiec, kawaler nagród i nagan z tysięcy podjazdowych bitew przeciwko rozmemłaniu, mam ochotę zapytać: to dopiero teraz się zastanawiacie co właściwie chcecie robić? Dopiero teraz się złapaliście na tym, że sens życia trzeba wytworzyć samemu? 

Nie chcę być tutaj złośliwy, po prostu, praca z domu to sytuacja egzystencjalna, w której trudniej się oszukiwać. Zostajemy tylko z tym poczuciem własnej wartości i sensu, które sami umiemy sobie wytworzyć. Odpadają te wszystkie durne osłonki, całe to udawanie, odgrywanie głupot, którymi mamimy się na co dzień. Jest więc dzisiaj dobry czas, żebyśmy wszyscy przemyśleli znów sprawę zasadniczą: jak nie było kwarantanny, to... co właściwie robiliśmy ze swoim życiem?

Pisarz i filozof, autor książek „Sztuki życia według stoików” (2014), „21 polskich grzechów głównych” (2018), „Does Happiness Write Blank Pages? On Stoicism and Artistic Creativity” (2018), „My fajnopolacy” (2019), bloga „Myślnik Stankiewicza”, strony o stoicyzmie i paru innych rzeczy. Obserwuje i rozkminia. Nie pije, pisze.

zobacz także

zobacz playlisty