Opinie |

Nieważki, a ważny krok kobiet07.11.2019

ilustracja: Patryk Sroczyński | animacja: Paweł Szarzyński

Świat obiegła niedawno informacja o pierwszym w pełni żeńskim spacerze kosmicznym. 18 października br. dokonały tego amerykańskie astronautki – Christina Koch i Jessica Meir.

Ten spacer był „na jedynkach” portali jeszcze zanim się odbył, a dokładniej: za pierwszym razem gdy się miał odbyć, a nie odbył się. Było tak: w marcu tego roku w przestrzeń kosmiczną miała wyjść para astronautek Christina Koch – Anne McClain. Ale tak się nie stało, bo zamiast McClain wyszedł Nick Hague. Dlaczego? Jak to w kosmosie, złożyło się na to kilka czynników. 

Skafandrów kosmicznych przeznaczonych do operacji w otwartym kosmosie nie szyje się ani pod konkretną płeć (różnice są w tym, co się zakłada pod skafander), ani pod konkretną osobę. To raz. Dwa: ludzkie ciało mocno się zmienia adaptując się do nieważkości – choćby taka oczywista rzecz, że krew, uwolniona od ciężaru, chętniej krąży w górnej części ciała. To zaś może zmienić sylwetkę człowieka. Anne McClain trenowała do pracy zarówno w skafandrze rozmiaru M, jak i L, ale już na orbicie (i jej pierwszym spacerze tydzień wcześniej) okazało się, że lepszy jest ten w średnim rozmiarze. Stacja kosmiczna to nie sieciówka – trudno po prostu zdjąć z wieszaka nowy egzemplarz. Łatwiej było podmienić człowieka niż strój i dlatego w przestrzeń wyszedł Hague. Ale w świat poszedł już nius, że pierwszy w pełni kobiecy spacer kosmiczny odwołano.

Na Ziemi posypały się gromy. Część ze strony postępowej („NASA dyskryminuje kobiety przez brak odpowiednich skafandrów”), część spod prawej ściany, że „hehe, dziewczyny strzeliły focha” i „nie chciały być ubrane tak samo” (komentarz do tego będzie, ale zaraz). NASA obiecała, że spacer odbędzie się najszybciej jak się da. I faktycznie, miał miejsce w październiku.

Z jednej strony mamy wspaniałe kobiety, które pracują w otwartym kosmosie, z drugiej – sfrustrowanych piwniczaków, którzy siedzą na fejsie i bredzą o szminkach.

Trwał 7 godzin i 17 minut i obył się bez problemów, a nawet ze sporym wzbogaceniem początkowego planu. Jak większość współczesnych wyjść w przestrzeń wypełniony był rutynową (by nie rzec przyziemną) robotą i drobnymi naprawami. Astronautki wymieniły system zasilania, który nie zastartował automatycznie po uruchomieniu nowych akumulatorów wcześniej w październiku. Udało się to zrobić sprawniej niż planowano, więc zrealizowały też parę dodatkowych zadań: zainstalowały poręcze na zewnętrzu europejskiego modułu Columbus i poprawiły mocowanie śrub na kratownicy S0. W międzyczasie odebrały telefon z gratulacjami od prezydenta Trumpa (co zostało oczywiście odpowiednio skomentowane).

W ziemskim internecie znów zaroiło się od kretyńskich komentarzy w rodzaju „czy zrobiły makijaż”, czy „pewnie pomalują tam paznokcie”. No i cóż… Z jednej strony mamy wspaniałe kobiety, które pracują w otwartym kosmosie, z drugiej – sfrustrowanych piwniczaków, którzy siedzą na fejsie i bredzą o szminkach. Myślę, że ten obrazek broni się z sam.

Sam „spacer kosmiczny” to w ogóle fascynujące pojęcie. Nie ma tu pułapki na poziomie faktów: polega on na tym, że astronauta, tudzież astronautka, zakłada skafander i opuszcza względnie bezpieczne wnętrze pojazdu kosmicznego (obecnie na ogół chodzi tu o stację ISS) wychodząc do pracy w otwarty kosmos. Pułapka, a przynajmniej nieprecyzja, czy też nazewniczy dyskomfort mieszczą się w języku. Utartym polskim terminem jest „spacer kosmiczny”, dokładna kalka angielskiego spacewalk, co jest mylące, bo ten „spacer” nie jest przecież żadnym spacerem. Nikt nigdzie nie „idzie”, bo wszystko odbywa się w nieważkości (nie liczymy tu operacji na powierzchni Księżyca). A po drugie i przede wszystkim: „spacer” sugeruje relaks – a to jest ciężka praca. Drugi amerykański termin, ten oficjalny, to EVA, czyli skrót od extravehicular activity (NASA abs. i bezw. kocha skróty). „Aktywność pozapojazdowa”. Celne określenie, ale niezgodne z rytmami polszczyzny, więc niespecjalnie nam się przyjęło. Rosjanie mówią po prostu выход в открытый космос i to jest sumie najtrafniejsze. Kiedyś tak się też mówiło po polsku: „wyjście w otwarty kosmos”, czy „w otwartą przestrzeń”. I tego terminu warto pewnie się trzymać.

Wokół osiągnięcia Koch i Meir narosło trochę nieporozumień. Jak właściwie określić to, co one zrobiły? Dlaczego to było ważne? Język jakoś tak działa, że im bardziej coś epokowe, tym krócej da się nazwać.

Pogadanka o nazewnictwie nie jest od rzeczy, bo wokół osiągnięcia Koch i Meir narosło trochę nieporozumień. I nie chodzi bynajmniej o to, co sfrustrowani chłopcy wystukują w internecie w wypiekami na twarzach. Jak właściwie określić to, co one zrobiły? Dlaczego to było ważne? Język jakoś tak działa, że im bardziej coś epokowe, tym krócej da się nazwać. „Pierwsza kobieta w kosmosie”. „Pierwszy człowiek na Księżycu”. Wszystko jest jasne i klarowne. Ale, powiedzmy, „pierwszy lot człowieka w pojeździe przeznaczonym wyłącznie do operacji poza ziemską atmosferą”? To już trochę potworek, a osiągnięcie przecież niewiele mniejsze. Można oczywiście tłumaczyć, że chodzi o dziewiczy lot lądownika księżycowego, ale i tak wielka historia się jakoś rozpływa.

Tutaj podobnie. Koch i Meir dokonały first all-female spacewalk – pierwsze wyjście w otwartą przestrzeń, w którym uczestniczyły same kobiety. Niestety to się lubiło przeinaczać. Czasem w mediach pojawiała się fraza first all-female spacewalk by NASA astronauts, co rodziło znak zapytania, czy NASA się chwali, że dokonała tego jako pierwsza, czy właśnie odwrotnie, nadrabia to, co inne agencje kosmiczne zrobiły już wcześniej (poprawna jest pierwsza odpowiedź). A czasem, już zupełnie błędnie, skracało się to do first female spacewalk. 

Amerykański program kosmiczny poległ z radzieckim na starcie jeśli chodzi o równość płci, ale szybko nadrobił i zdecydowanie przegonił.

To ostatnie jest jawną nieprawdą, bo pierwszy raz kobieta wyszła w otwartą przestrzeń 25 VII 1984 r. – dokonała tego Swietłana Sawicka. Dziwnie łatwo zapominamy, że bardzo długa lista „pierwszych razów” przypadła kosmonautom (i kosmonautkom) spod czerwonej gwiazdy: pierwszy w ogóle lot człowieka w kosmos, pierwszy lot wieloosobowy, pierwsze wyjście w otwartą przestrzeń, pierwsza stacja kosmiczna... no i właśnie, pierwszy lot kobiety w kosmos (oczywiście Walentyna Tierieszkowa, 16-19 VI 1963 r.) oraz wspomniane już pierwsze wyjście kobiety w przestrzeń.

Amerykanki nie czekały długo z odpowiedzią: jeszcze w październiku tegoż 1984 roku z pokładu wahadłowca „Challenger” wyszła w przestrzeń Kathryn D. Sullivan. Amerykański program kosmiczny poległ z radzieckim na starcie jeśli chodzi o równość płci, ale szybko nadrobił i zdecydowanie przegonił. Owszem, i pierwsza i druga kobieta w kosmosie miały paszporty z sierpem i młotem, owszem pierwsza Amerykanka, Sally Ride, poleciała dopiero 20 lat i 2 dni po Tierieszkowej, ale liczby sumaryczne są nieubłagane. ZSRR/Rosja posłały zaledwie cztery kobiety w kosmos (słownie: cztery; do Tierieszkowej i Sawickiej dołączyły Jelena Kondakowa w 1994 r. i Jelena Sierowa, kolejne dwadzieścia lat później, w 2014 r.). Inaczej mówiąc, USA późno zaczęły wysyłać kobiety w kosmos... ale jak już zaczęły, to zaczęły. Na dzień dzisiejszy w kosmosie było 65 kobiet, z czego aż 50 to Amerykanki.

A jeszcze lepiej to widać, gdy wyjdziemy w tę otwartą przestrzeń. Owszem, Sawicka była pierwszą kobietą, która tego dokonała... ale dosłownie wszystkie następne to już były Amerykanki. Szala przechyla się wyraźnie na korzyść statków latających pod gwiaździstą flagą, ale warto pamiętać, że cały czas przechyla się przede wszystkim na męską stronę. Wychodząc z Koch przez śluzę Quest Jessica Meir stała się 228. człowiekiem, który wyszedł w otwartą przestrzeń kosmiczną. Ale dopiero 15. kobietą – to jest zaledwie 6.6 %. Praca w otwartej przestrzeni kosmicznej jest wciąż zawodem mało sfeminizowanym, eufemistycznie rzecz ujmując, tak samo jak sam zawód astronauty. Startując we wrześniu z Bajkonuru na pokładzie „Sojuza MS-15” Meir stała się 564. człowiekiem w kosmosie, a zarazem 65. kobietą – to z kolei zaledwie 11.5 %. Niewątpliwie łatwiej nam sobie wyobrazić mężczyznę na Marsie niż parytet na kosmodromie.

000 Reakcji

Pisarz i filozof, autor książek „Sztuki życia według stoików” (2014), „21 polskich grzechów głównych” (2018), „Does Happiness Write Blank Pages? On Stoicism and Artistic Creativity” (2018), „My fajnopolacy” (2019), bloga „Myślnik Stankiewicza”, strony o stoicyzmie i paru innych rzeczy. Obserwuje i rozkminia. Nie pije, pisze.

zobacz także

zobacz playlisty