Opinie |

„Squid Game”, czyli o co toczy się gra05.10.2021

fot. materiały prasowe

Efekt kuli śnieżnej – tylko tak da się określić fenomen globalnej popularności sensacji tej jesieni, południowokoreańskiego Squid Game. Dlaczego świat pokochał ten serial?

Kiedy pojawił się w katalogu Netfliksa, nie od razu rozbudził globalne zainteresowanie. Nie towarzyszyła mu szeroko zakrojona kampania reklamowa, a tuż po premierze miał zaledwie kilka recenzji na Rotten Tomatoes. W tym przypadku zadziałała poczta pantoflowa, pod którą podpięła się machina promocyjna, zawsze czujna i wypatrująca materiału, z którego dałoby się ulepić przebój.

Squid Game | Oficjalny zwiastun | Netflix

Sam Hwang Dong-hyuk naszkicował pomysł na Squid Game dobre kilkanaście lat temu, kiedy pochłaniał kolejne mangi, na czele z Battle Royale. I choć sam uznał wtedy swój scenariusz za zbyt wymagający i odjechany, to gdy dużo, dużo później Netflix szukał kolejnego potencjalnego hitu daleko poza Europą i Stanami Zjednoczonymi, przez streaming przewijały się już tytuły znacznie bardziej osobliwe. No i świat zdążył się do tej pory oswoić z samą ideą battle royale, przede wszystkim dzięki popularnym sieciowym grom multiplatformowym, gdzie wszyscy są przeciwko wszystkim. 

Ogólna myśl przewodnia serialu jest szczególnie przygnębiająca, bo Squid Game mówi jasno i dobitnie, że w życiu też można przegrać. Zupełnie jak w teleturnieju, z którego odchodzimy z niczym prócz pewności, że nie otrzymamy następnej szansy.

Przedstawiciele pokolenia, które praktycznie nie ogląda już tradycyjnej telewizji i przesiadło się na streaming, zostali praktycznie odcięte od świata teleturniejowej rywalizacji. Trudno domniemywać, że tłumaczy to bezprecedensową popularność Squid Game, ale jest to kusząca myśl, bo może faktycznie podświadomie potrzebujemy doświadczyć zaciętej rywalizacji, nawet jedynie per procura. Tyle że to nie element rozrywkowy jest w tym wszystkim według Hwanga najistotniejszy, bo jego Squid Game miał być alegorią świata drapieżnego kapitalizmu.

Próby, które przechodzą dobrowolni uczestnicy tego zabójczego turnieju nie są fair, bo, jak zdaje się mówić Hwang, rzeczywistość nie jest fair. Ogólna myśl przewodnia serialu jest szczególnie przygnębiająca, bo Squid Game mówi jasno i dobitnie, że w życiu też można przegrać. Zupełnie jak w teleturnieju, z którego odchodzimy z niczym prócz pewności, że nie otrzymamy następnej szansy. Owa dojmująca świadomość klęski jest wspólnym mianownikiem łączącym ponad czterystu nieszczęśników, którzy kupczą swoim życiem ku uciesze możnych, w zamian za mglistą obietnicę bogactwa mogącego rozwiązać wszystkie ich problemy. W Squid Game nie jest ani trochę istotne, kim się jest, jakie życie się prowadziło i jakich dokonywało na swojej drodze wyborów. Wszystko zdaje się sprowadzać do tego, czy portfel masz wypchany rachunkami czy pieniędzmi. To jedyne kryterium definiujące cię jako człowieka. To dlatego teraz jesteś tu, a nie gdzie indziej. Hwang nie pozostawia złudzeń, każąc odziać się wszystkim w takie same dresy i opatrując ten liczny tłum bezosobowymi numerkami.

Usilnie podkreślana przez mistrza gry demokratyczność tego rozwiązania jest pozorna, bo po obu stronach nadal są równi i równiejsi. Ale rzecz w tym, że Squid Game nie rości sobie prawa do pogłębionej refleksji – ta sprowadza się zwykle do powtarzanego jak mantra hasła, że ekran game over zobaczysz wtedy, gdy stan punktowy na twoim koncie bankowym będzie niższy niż wymaga od ciebie codzienność. Nie należy jednak zapominać przy tym, że rozwarstwienie społeczne to w Korei Południowej stale narastający problem, który dodatkowo pogłębiła pandemia i o którym zresztą chętnie opowiada nie od dzisiaj tamtejsze kino. Krytyka kapitalizmu w jego pasożytniczym wydaniu to jednak temat sprawdzający się pod strzechami niezależnie od szerokości geograficznej, czego Hwang jest świadomy, choć z czasem w tytułowej grze coraz mniej chodzi o pieniądze, a coraz bardziej o życie, jakiekolwiek by ono nie było.

Sukces Squid Game to w pewnym sensie wypadkowa uniwersalnej problematyki, z którą zderza się każde nowoczesne społeczeństwo, z motywami charakterystycznymi dla konkretnego kręgu kulturowego.

Gdyby decyzje podejmowane przez bohaterów, częstokroć zakładające sprowadzenie śmierci na innych, umotywowano jedynie kwestiami finansowymi, osłabiłoby to dramaturgię serialu i wykluczyło moralną ambiwalencję postaci. A tak podkreślają one tragiczną sytuację, w której znaleźli się ludzie bezpośrednio zmuszeni do ratowania siebie kosztem innych. Albo, równie często, odwrotnie. Szkoda że dyskusyjny finał, który nieco na siłę, na ostatniej prostej, umyślnie ucieka przed skrajnie cynicznymi konkluzjami, podporządkowany zostaje scenariuszowej łatwiźnie, ale takie prawa rynku. Bo choć sam Hwang podkreśla, że o drugim sezonie nawet jeszcze nie myśli, trudno uwierzyć, że ten nie powstanie.

Sukces Squid Game to w pewnym sensie wypadkowa uniwersalnej problematyki, z którą zderza się każde nowoczesne społeczeństwo, z motywami charakterystycznymi dla konkretnego kręgu kulturowego. Nie powinien więc on dziwić, bo ta egzotyka jest egzotyką oswojoną. Nie od dzisiaj produkty z metkami „made in Korea” są rzeczami wysokiej jakości albo/i wysokiej atrakcyjności, poza tym Netflix, zdając sobie sprawę z potencjału tamtejszych seriali, oferuje liczne wersje językowe, dbając o ich łatwą dostępność dla szerokiego odbiorcy. Oczywiście może być trochę blagi w tym, że decydenci streamingowego giganta nie spodziewali się zastać aż takiego szału, ale fakt faktem, że Squid Game jest na dobrej drodze, aby wyprzedzić wszystkie wysokobudżetowe i wyczekiwane miesiącami produkcje. I dobrze.

A jednak towarzyszy temu wszystkiemu pewna smutna konstatacja. Bo skoro kilkanaście lat temu Hwang usłyszał, że jego serial jest zbyt groteskowy, aby ktokolwiek uznał tę śmiałą wizję za choćby odrobinę wiarygodną, to czy oznacza to, że dzisiaj jesteśmy już skłonni jej uwierzyć? Pod tym kontrastowym pejzażem, zderzającym lukrowany świat dziecięcej zabawy z wymuszoną przez dorosłość batalią o zapewnienie sobie bytu, kryje się szczera prawda o świecie. Co prawda prosta, banalna i truistyczna, ale jednak. Mówi ona, że już, grając w klasy, czy próbując przejść na paluszkach obok starego niedźwiedzia, jesteśmy szkoleni, trenowani i warunkowani, a każdy z nas szykowany jest do prawdziwego i bolesnego battle royale, z którego wyniku zostaniemy rozliczeni przez bezosobowy System.

Na sam koniec Hwang zdaje się sugerować, że cały ten układ na szczycie może rozwalić ostatni sprawiedliwy, archetypiczny prawy człowiek, który weźmie sprawy we własne ręce i wypowie lojalność staremu porządkowi. I to z kolei wydaje się niewiarygodne.

000 Reakcji

Samozwańczy spec od kultury popularnej, krytyk i tłumacz. Z równym zapałem chłonie filmy, komiksy i gry.

zobacz także

zobacz playlisty