Ludzie |

Enchanted Hunters: Świat płynie bez nas27.11.2019

źródło: Enchanted Hunters

Rozmawiamy z duetem Enchanted Hunters o piosence zaangażowanej, lęku przed końcem świata, buncie, na który nie ma czasu i o disco polo.
 

Magdalena Czubaszek: Minęło siedem lat od waszej pierwszej płyty, Peorii. W międzyczasie wypuściłyście EP-kę, realizowałyście m.in. sesyjne projekty, komponowałyście muzykę filmową, a także uczestniczyłyście w projekcie Polonia Disco. To wiele różnorodnych doświadczeń, podczas których pewnie się nie nudziłyście. Dlaczego postanowiłyście nagrać kolejną płytę jako Enchanted Hunters?

Magdalena Gajdzica: Przeprowadziłam się z Gdańska do Warszawy i chciałam już grać na poważnie w zespole z Gosią. Tymczasem obie, poza dodatkowymi projektami na co dzień, pracowałyśmy w szkole podstawowej. Otaczali nas nauczyciele z powołania, pełni pasji wobec swoich zadań. My takiego zaangażowania w tym kierunku nie odczuwałyśmy, a z drugiej strony długo nie mogłyśmy się zdobyć na dojrzałe kroki, aby ukończyć swój projekt muzyczny. Długim etapem było także pisanie wniosków, aby zdobyć środki na nagranie płyty, a także poszukiwania wytwórni. W międzyczasie z zespołu odeszli Tomek Popowski i Michał Biela (Kristen). Poczułyśmy, że wszystko spadło na nas, że jesteśmy w tym same i bez ruchu z naszej strony nic nie pójdzie naprzód. Myślę, że ten stan był nam potrzebny.

Kiedy pracowałyśmy nad naszą najbardziej „zaangażowaną” piosenką, Plan działania, miałyśmy właśnie takie rozkminy – czy my robimy teraz protest song? Manifest? O co w tym chodzi?

Małgorzata Penkalla: Dostałyśmy też lekcję przy okazji naszej poprzedniej płyty – Peorii. Wtedy bardzo optymistycznie, ale i naiwnie zakładałyśmy, że jak nagramy fajny album, to on się po prostu sam rozejdzie po całym świecie. Przy Dwunastym Domu nie chciałyśmy popełnić tego błędu. Uważamy, że muzyka na tym krążku może trafić do sporej publiczności, dlatego chcemy dać jej taką szansę.

Ważnym elementem waszego brzmienia w Dwunastym Domu jest nie tylko muzyka, ale też teksty. Z waszej perspektywy robicie muzykę zaangażowaną?

M.P. To trudny temat, bo jak się z założenia robi muzykę zaangażowaną, to łatwo popaść w banał albo coś nieszczerego. Kiedy pracowałyśmy nad naszą najbardziej „zaangażowaną” piosenką, Plan działania, miałyśmy właśnie takie rozkminy – czy my robimy teraz protest song? Manifest? O co w tym chodzi? Moim zdaniem drogą do sukcesu w tym przedsięwzięciu jest zaznaczenie osobistego stosunku. Nikt nie lubi, jak mu się mówi, co ma robić i jak żyć. To raczej przepis na szybkie zniechęcenie słuchacza w piosence. Natomiast uczciwym działaniem ze strony songwritera jest pokazanie własnej perspektywy i wizji danego problemu. Wydaje mi się, że wtedy łatwiej jest się komuś utożsamić z tekstem. Od przekonywania ludzi mamy działaczy i aktywistów, a ja wolę mieć bardziej naturalną, osobistą relację z tym, o czym mówi, bez dawania rad.

M.G. To nie było tak, że nagle postanowiłyśmy zrobić zaangażowaną piosenkę. Po prostu tak wyszło. W słowach „nie ma pszczół, znika lód, umrę sama” wybrzmiewają nasze lęki wobec zmian klimatycznych i nie tylko.

Enchanted Hunters - Plan Działania (Dwunasty dom, Latarnia Rec. 2019)

Wisi nad nami widmo nieodwołalnej katastrofy. Śpiewacie o tym pośród dźwięków oldskulowych syntezatorów w przyjemnym dla ucha, ejtisowym kawałku. Czy ten kontrast można postrzegać jako formę buntu?

M.P. Wszyscy dziś jesteśmy w szponach hiperproduktywności i późnego kapitalizmu. Pracujemy ciężko i ciśniemy tyle, ile się da, żeby się po prostu utrzymać. To sprawia, że trudno sobie pozwolić na bunt czy defetyzm. Z tyłu głowy wciąż jednak mamy bliżej niesprecyzowane uczucie, że prędzej czy później to nas dopadnie. Słychać je w Planie działania, a właściwie jego braku.

W trakcie słuchania Dwunastego Domu czuć, jak wasza płyta się rozwija, osiąga punkt kulminacyjny i powoli się od niego odbija. W tych miejscach zapada w pamięć taneczny Przyjaciel i neonowa Burza z silnym, ludowym akcentem.

M.P. Starałyśmy się, by płyta w miarę odsłuchiwania stawała się coraz mniej popowo-ejtisowa, a coraz bardziej otwarta na ambient, trans i taniec, ostatecznie z wyciszającym epilogiem w Neptunie. Z kolei słuchając Burzy miałam poczucie, że się na nią zbiera w części, w której śpiewamy, a kiedy burza uderza, to wchodzi część taneczna. Inspiracją dla mnie był zespół Księżyc, którego słucham od 16. roku życia. Usłyszałam go przypadkiem u koleżanki, która jarała się radiową Trójką i nagrywała wszystkie audycje na kasety. Nie mogłam wyjść z podziwu nad tym zespołem, a że wtedy chodziłam ubrana na czarno i słuchałam gotyku, to w Księżycu zobaczyłam mrok, ale też piękno wyjątkowo potraktowanego folku. W naszej piosence Burza chcemy oddać podobną wrażliwość.

M.G. W astrologicznym Dwunastym Domu jest pewna tajemnica. Podobnie na naszej płycie coś się mocno tli. Z drugiej strony ten tytuł także odnosi się do blokad, które kryją się w naszej psychice i uniemożliwiają nam podjęcie działania, co kończy się prokrastynacją. Chęć do działania jest, ale być może jakiś stłumiony mechanizm obronny nie pozwala jej zrealizować. Tych wątków jest pełno na naszej płycie. Bańka opowiada o podobnym stanie, o zamknięciu w formie i własnych ograniczeniach.

Czekam na coś, co nie ma prawa zaistnieć. To tylko fraktal, który powiela swój wzór.  Kiedy pisałam ten utwór czułam, że mój związek z rzeczywistością to jest właśnie coś takiego.

I nie macie przez to realnego zaczepienia w świecie?

M.G. Akurat bezpośrednio bezsilność tego stanu wyrażają Fraktale, utwór, który otwiera płytę. Świat płynie bez nas, jak w tym gifie z samolotem, który niby wlatuje w chmurę, ale cały czas jest poza nią. Można mieć przekonanie, że zaraz mu się uda, ale to się wcale nie dzieje. I nigdy się nie wydarzy.

M.P. Widziałam ten śmieszny gif i naszły mnie poważne refleksje. Dotarło do mnie, że czekam na coś, a to nie ma prawa zaistnieć. To tylko fraktal, który powiela swój wzór. Nie mam na niego wpływu. Kiedy pisałam ten utwór czułam, że mój związek z rzeczywistością to jest właśnie coś takiego. Mogę ją obserwować, patrzeć  jak się rozwija, ale nie bardzo mogę zmienić jej bieg. Ta piosenka jest bardzo „dwunastodomowa”.

Polonia Disco nas bardzo otworzyła, pokazując nam, że teksty piosenek może napisać każdy, do tego szybko i skutecznie. Wcześniej wydawało mi się, że to działalność zarezerwowana dla poetów.

Nie zakładałyście, że utwory na płycie będą zaangażowane, ale na pewno wpływ na nie miała też zmiana języka waszych tekstów z angielskiego na polski.

M.P. Z językiem polskim mamy długoletnią przygodę. To był proces dochodzenia do niego. Zaczęło się od tego, że Magda przyniosła pierwszą naszą polskojęzyczną piosenkę, która jest na tej EP-ce i wisi niezauważona na Bandcampie – Topielica. Pamiętam, że kiedy Magda ją zaśpiewała, a potem kiedy zaczęłyśmy ją grać na żywo, miałam takie poczucie, że zupełnie zmienia się atmosfera na widowni. Dzieje się coś ważnego, kiedy przechodzimy na nasz ojczysty język. Wszystkie inne numery były po angielsku i oczywiście fajnie się je grało, ale potem Magda wchodziła z tą Topielicą i następowała cisza. Wszyscy słuchali. Doszłyśmy do wniosku, że skoro to tak działa, to zróbmy wszystko po polsku. W takiej sytuacji głos nie jest tylko instrumentem czy kolejną linią melodyczną, ale istotnym źródłem przekazu, który można dobrze wykorzystać.

fot. Ewa Szatybełko
fot. Ewa Szatybełko

Na rozbudzenie waszej pasji do rodzimego języka na pewno wpłynął też projekt Polonia Disco, w którym aktywnie uczestniczycie. Na czym on polega?

M.G. Warsztaty Polonii Disco zapoczątkował Szymon Lechowicz (Sorja Morja, Damiano CZ). Spotykamy się u mnie w domu, zwykle w grupie piętnastu osób i tworzymy. Teksty powstają według klucza – losujemy spisane na karteczkach hasła, które koncentrują się na emocjach albo miejscach. Są to dla nas drogowskazy przy pisaniu utworów. W edycji andrzejkowej używaliśmy też np. kart Tarota.

M.P. Był też szczęśliwy traf z wyszukiwarki Google albo lądowanie na ślepo palcem na rozkręconym globusie. Staraliśmy się urozmaicać sobie  prace na różne sposoby. Często ustalamy jakiś motyw przewodni kolejnej edycji, jak np. „utopia” albo „święta”. Obieraliśmy też kurs na aktualne tematy albo takie, które kojarzą się z piosenkami disco polo – podróże do Ameryki, pieniądze, pracę, marzenia czy miłość.

Enchanted Hunters - Fraktale

Jak wygląda praca nad utworem, który powstaje w ramach Polonii?

M.G. Dzielimy się na grupy 3-4 osobowe i losujemy miejsce, w którym będziemy pracować nad piosenką. Jeden zespół pracuje w kuchni, drugi w łazience, a trzeci w salonie. Zadaniem każdej grupy jest zrobienie numeru w jeden dzień, mniej więcej od 12 do 20. Na koniec odsłuchujemy piosenki. W trakcie jednego posiedzenia zespołu musi powstać tekst, muzyka, aranżacja, wokale. Polonia nas bardzo otworzyła, pokazując nam, że teksty piosenek może napisać każdy, do tego szybko i skutecznie. Wcześniej wydawało mi się, że to działalność zarezerwowana dla poetów, ludzi, którzy obcują z językiem w profesjonalny sposób i ja nie mogę tego robić. A jednak okazało się, że jeśli poświęcę pisaniu czas, to nie tyle mogę, co nawet odczuwam z tego przyjemność.

M.P. Pamiętam, że po angielsku pisało się łatwiej, szybciej i wszystko wydawało się gładsze. Po polsku to jest zawsze większy wysiłek, ale i przez to też większa satysfakcja. Nasz język nie jest zbyt plastyczny. Żeby zmieścić sens w zwrotkach przy zachowaniu dobrego brzmienia trzeba się naprawdę napocić.

Co daje miłość do wyśmiewanego w niektórych kręgach gatunku muzycznego, jakim jest disco polo?

M.P. My jako środowisko, które się zna i przyjaźni, zawsze podchodzimy do zadań na swoich warsztatach jak do przygody. Pozwalają nam na pisanie prostych piosenek, z jasnym przekazem, bez napinania się na stworzenie wielkiego dzieła. Ważne jest, aby ze skromnością podejść do całego procesu twórczego. Jedną z pierwszych zasad, która pojawiła się w naszej grupie Polonia Disco przestrzegała przed robieniem z disco polo beki. Nie chcieliśmy podchodzić do tematu satyrycznie, tylko spojrzeć na niego z pewną czułością i sympatią, a nie, że hipsterzy z Warszawy pochylą się teraz nad disco polo. Takie podejście samo w sobie jest wyjątkowo klasistowskie i może brzmieć krzywo. Ważny jest szacunek dla tej formy. Często dzieliliśmy się ze sobą różnymi znaleziskami, zajawkami i piosenkami wyciągniętymi z odmętów youtuba. Mogę polecić powerdance’owy numer Taka Jestem La Strady, Zamieszkaj u mnie zespołu Bingo, To tylko gra od Atlantis, czy melancholijne Hotelowe life zespołu Masters.

M.G W pewnym momencie nasze piosenki w ramach Polonii zawędrowały zupełnie w inne rejony, zupełnie niediscopolowe. Staraliśmy się jednak wracać do korzeni poprzez prezentacje na początku każdego spotkania. Szymon często puszczał nam różne utwory, żeby już się wczuć w ten klimat i z nim osłuchać.

Wychodząc z tematu disco polo – jakie trudności techniczne wiążą się z byciem songwriterką?

M.G. Trudne w pisaniu piosenek po polsku jest dopasowanie tekstu do popowych melodii, które przeważnie na końcu frazy wymagają jednosylabowych słów. W języku polskim mamy ich mało, dlatego we wszystkich piosenkach powtarzają się: „dni”, „cię”, „sen”, „dzień” i trzeba się mocno nagimnastykować żeby wybrnąć z tego inaczej. Jednocześnie staramy się uniknąć nienaturalnie brzmiących inwersji typu: „ze mną chodź” zamiast „chodź ze mną”, albo wypełniania luk na siłę słowami, które nic nie wnoszą, np. „mocno tak”. Z kolei kiedy zaczynasz pisanie piosenki od tekstu często wychodzi coś w rodzaju poezji śpiewanej i melodia na tym traci.

fot. Ewa Szatybełko
fot. Ewa Szatybełko

G.P. Sporo rzeźbiłyśmy w swoich tekstach. Miałam taki system pracy, że bardzo długo pisałam, potem przychodziłam do Magdy, a ona potrafiła być naprawdę bardzo krytyczna. Np. w przypadku Dwóch Księżyców, do którego ona stworzyła melodię, a ja słowa. Utwór naprawdę powstawał w bólach, bo musiałam się wczuć w Magdę i zadać sobie pytanie o to, co ona by zaśpiewała. To było wyzwanie. Za to Magda napisała mi tekst do Planu działania, znalazła najbardziej chwytliwe frazy.

Jakie macie plany na przyszłość?

G.P Promocja płyty zbiegła się z przygotowaniami do spektaklu Slow motion, który realizuję na Litwie z Anną Smolar, więc zaraz wracam za granicę i będę znów komponować muzykę na skrzypce. Enchanted Hunters pojawi się jednak 30 listopada na promującym płytę koncercie w gdańskim Żaku. Z kolei 11 grudnia zagramy w warszawskim Pogłosie. Potem przyjdą święta, ale myślę, że od Nowego Roku zrealizujemy jeszcze kilka występów. Mamy też kilka nowych szkiców i chcemy już z nimi działać sprawnym, spontanicznym systemem, jak w Polonii Disco. To, co chcemy grać, to nigdy nie będzie czysty pop. Wywodzimy się z klimatów muzyki niezależnej i ona jest nam najbliższa. Mimo to uważamy, że istnieje taki obszar pomiędzy muzyką popularną a niezależną, gdzie można by znaleźć swoje miejsce. 

000 Reakcji

Redaktorka Papaya.Rocks

zobacz także

zobacz playlisty