Maja Zamojda: Między miejscami
29.09.2020
Twoje portfolio robi wrażenie: współpraca z Timem Burtonem, seriale Hiszpańska księżniczka, Klika, a ostatnio głośna Wielka. Już w 2014 roku zostałaś wyróżniona przez prestiżowy brytyjski tygodnik dla branży filmowej „Broadcast” i znalazłaś się na ich liście talentów Hotshots. Opowiedz trochę o swoich początkach.
Maja Zamojda: W 2004 roku przeniosłam się na studia do Londynu. Bardzo kocham Warszawę, tu się urodziłam i wychowałam, i wracam tu, gdy tylko mogę, ale byłam też głodna podróży i nowych doświadczeń. Miałam wtedy 18 lat i uważam, że warto było rzucić się na głęboką wodę. Moja szkoła, czyli National Film and Television School, okazała się niesamowicie praktyczna, ale też wspierająca indywidualizm i kreatywne myślenie. Poznałam tam bardzo ciekawych ludzi. Kręciliśmy krótkie filmy, prowadziliśmy dyskusje i żyliśmy jak jedna duża rodzina w małym miasteczku Beaconsfield pod Londynem.
I od razu po szkole wylądowałaś na planie u Tima Burtona. Jak tam trafiłaś i co cię najbardziej zaskoczyło podczas pracy z tym legendarnym twórcą?
Po szkole bardzo chciałam się zaangażować w filmy animowane. Sprawdziłam, jakie produkcje rozpoczynają zdjęcia w Wielkiej Brytanii. Znalazlam w Internecie kontakt do głównego autora zdjęć we Frankenweenie, Petera Sorga, i napisałam do niego. Chyba miałam ogromne szczęście. Okazało się, że Peter wspiera młodych miłośników animacji i od razu dał mi szansę na planie. Dostałam pracę jako asystent kamery. W animacji poklatkowej każda scena, każde ujęcie i kadr są z góry zaplanowane poprzez storyboard i pre-vis (wstępną wizualizację). To właśnie w tym momencie reżyser i operator decydują o stylu, atmosferze i dynamice zdjęć. Jako asystent nie miałam z Timem Burtonem bezpośredniego kontaktu, choć jestem jego ogromną fanką. Mogę natomiast opowiedzieć, co zrobiło na mnie największe wrażenie na planie jego filmu. W studio było 40 oddzielnych pomieszczeń, wyciemnionych i odseparowanych od siebie. Pracowałam z bardzo doświadczonymi operatorami. Główny bohater miał ok. 30 cm wysokości, a sam pies Frankenweenie – 15 cm. Piękne były też optyczne iluzje, znikające wydłużone perspektywy, techniki dynamicznego, lecz poklatkowo kontrolowanego światła. Animacja postaci, którą stworzyło ok. 30 osób, czyli tak naprawdę reżyseria „aktorów” – ich mimiki, ruchu, ekspresji – to właśnie był najciekawszy element. Nakręcenie każdego ujęcia, w zależności od tego, jak dużo było tam detali, mogło zająć nawet tydzień. Po tym filmie zaczęłam pracować już jako autor zdjęć i to właśnie Frankenweenie nauczył mnie cierpliwości i pokory.
Jako wielka fanka Skins, nie mogę też nie zapytać o pracę na planie tego serialu – w końcu to już rzecz kultowa.
Odcinek Fire z siódmej, finałowej serii Skins Redux to był mój serialowy debiut w roli autora zdjęć. Chciałam utrzymać wizualny styl serialu, ale też dodać coś nowego od siebie. Akcja toczy się w Londynie, ale kręciliśmy w Manchesterze, więc musieliśmy precyzyjnie wybierać lokacje, żeby stworzyć tę iluzję. Lubię ten serial i jego scenariusz głównie za sentymentalną, emocjonalną głębię. Te historie mają w sobie zarówno dużo radości, jak i smutku, przez co świetnie opowiadają o emocjach młodych ludzi i ich życiowych wyborach.
Sporo takich doznań jest też w Wielkiej na podstawie scenariusza znanego z Faworyty Tony’ego McNamary. Ponadto, to bardzo prokobiecy serial, z silnymi wątkami feministycznymi, choć też mocno niepoprawny politycznie. Takie cechy projektu, w który wchodzisz, są dla ciebie ważne?
Bardzo spodobał mi się scenariusz z kontrowersyjną, nietuzinkową główną rolą kobiecą, a do tego zabawne i zaskakujące dialogi. Catherine jest silna, ma dobre intencje, ale nie jest idealna. Ma też swoje ego, humory i priorytety. Świetnie radzi sobie z dominacją męża, ale jak to w życiu bywa, nic nie jest czarno-białe, a głowa, emocje i plany często się ze sobą zderzają. Po obejrzeniu Wielkiej już w całości, z dźwiękiem i montażem, pomyślałam sobie, że w życiu jest dużo absurdu, przypadku i że wiele sytuacji trzeba przyjmować z przymrużeniem oka.
A jak wspominasz pracę z Elle Fanning i Nicolasem Houltem?
Oboje są niesamowitymi aktorami z precyzyjną samodyscypliną. Stworzyli postaci trójwymiarowe i wyraziste, każdą scenę przygotowywali w oparciu o detal i z dużą uwagą. Ale mają też duży respekt do całej ekipy – zawsze wprowadzali miłą i ciepłą atmosferę. To bardzo ważne dla energii grupy – aby wszyscy czuli się docenieni i mogli wykonywać swoją pracę jak najlepiej. Poza tym, w scenach komediowych bardzo ważny jest rytm i wyczucie czasu. To właśnie wtedy aktorzy podejmują decyzję o tym, kiedy i jak rozśmieszyć widza. A oni robili to bezbłędnie.
Aktorzy są zawsze na pierwszym planie, natomiast operator to w filmie trochę taka „szara eminencja”. Co jest dla ciebie najważniejsze w tej pracy?
Największym wyzwaniem jest stworzenie atmosfery filmu, która ożywi scenariusz. Wiele wizualnych pomysłów wywodzi się z gry aktorów, z inscenizacji oraz z interpretacji ich emocji. To jest najciekawszy element pracy: znalezienie ruchu kamery oraz stylu oświetlania, które pomogą publiczności odczuć to, co dzieje się w głębi postaci.
Kiedyś autor zdjęć uchodził za bardziej męski zawód. W ostatnich latach jednak coraz więcej kobiet osiąga sukcesy na tym polu. Do tego doszło #metoo i głośny sprzeciw wobec dyskryminacji płciowej w Hollywood. Jak ty postrzegasz te zmiany z perspektywy czasu?
Zdecydowanie więcej kobiet podejmuje dziś decyzję, by pracować w zawodzie operatora. Uważam, że to wspaniała zmiana. Ponadto, myślę, że #metoo uświadomił tak kobietom, jak i mężczyznom, że mają prawo czuć się w pracy bezpiecznie. Odnosi się to do przemocy zarówno fizycznej, jak i psychicznej. Wciąż są to początki transformacji, a jednak zauważyłam, że w świecie filmu i telewizji komfort psychiczny pracy zdecydowanie się poprawił. #Metoo postawiło granice, które mają chronić każdego, bez względu na płeć czy hierarchię w pracy. Powstał też aktywny ruch, by zachęcić więcej kobiet do pracy w filmie. Takie wsparcie pomaga wyrównać zbyt ekstremalne różnice. Łatwiej jest też wejść w środowisko filmowe, jest coraz więcej szkół filmowych i programów typu „work experience”. Przy obecnej technologii można się uczyć nawet przy użyciu telefonu. Ja tak właśnie zaczynałam – kupiłam małą kamerę HD i kręciłam krótkie filmy z młodymi reżyserami, teledyski i filmy artystyczne. To był świetny czas na eksperymenty wizualne.
A jak na twój wybór drogi życiowej wpłynął twój ojciec (Jarosław Żamojda), który zna tę branżę od podszewki?
Tata sam jest operatorem oraz reżyserem i na pewno zainspirował mnie do wejścia w zawód. Podobał mi się koncept podróży, przygody, pracy z ludźmi. Przy każdym projekcie uczę się o innym miejscu, historii, postaciach. To zawód pełen dynamiki, zbiegów okoliczności i kreatywnego myślenia.
Wspomniałaś, że dzięki pracy jeździsz po całym świecie. Które z odwiedzonych przez ciebie miejsc zrobiło na tobie największe wrażenie i dlaczego?
Moim ulubionym miejscem jest Goa w Indiach. Staram się odwiedzać je co roku. Jeżdżę na południe w okolice miejscowości Palolem. Uwielbiam je za piękną naturę, muzykę, kolory, architekturę. Tam odpoczywam i zbieram inspiracje. Wtedy właśnie pojawiają się najlepsze pomysły i artystyczne projekty.
A propos projektów – jak pandemia wpłynęła na twoje plany zawodowe?
Mieliśmy szczęście, bo udało nam się skończyć zdjęcia do Wielkiej tuż przed rozpoczęciem pandemii. Część zdjęć kręciliśmy w pobliżu Neapolu, więc nawet parę tygodni różnicy mogło nam pokrzyżować plany.
W czasie pandemii wszystkie projekty zostały „zamrożone”. Ja dobrze wspominam czas po lockdownie, spędziłam go na remontowaniu domu, hodowaniu pomidorów w Hiszpanii i planowaniu przyszłych podróży. Cieszę się, że film i telewizja powoli wracają do normy. Oczywiście, na planie zostały wprowadzone niezbędne środki bezpieczeństwa: maseczki, regularne testy, odpowiednia wentylacja w studio. Pozostaje wiele pytań co do przyszłości. Chyba wszyscy uczymy się, jak żyć tu i teraz i być przygotowanym na nagłe, niespodziewane zmiany.
W czasach niepewności tym trudniej o reset. Co tobie pomaga w zachowaniu spokoju i równowagi?
Lubię się wyciszać i pracować przy formie krótkiej, symbolicznej. Ostatnio zaczęłam uczyć się ilustracji i malarstwa. Znalazłam bardzo ciekawe kursy, które uczą podstaw – takich jak malowanie tuszem, akwarelami, ale też robienia kolaży. Miałam w głowie parę krótkich historii, głównie opowiadań dla dzieci. Chciałam im dodać wizualnej podpory. Sprawia mi to ogromną frajdę, jako że mogę pracować przy nich we własnym czasie i bez względu na miejsce, w którym się znajduję. Poprzez pisanie i robienie ilustracji mogę wyrzucić z siebie pewne przemyślenia na temat tego, co obserwuję i świata, który mnie otacza. Ma to też efekt uspokajający i terapeutyczny. Po długim okresie zdjęć, kiedy praca przejmuje 80% mojego czasu, trzeba mieć swój pomysł na powrót do spokoju.
zobacz także
- Premiera gry „Cyberpunk 2077” przesunięta o pięć miesięcy
Newsy
Premiera gry „Cyberpunk 2077” przesunięta o pięć miesięcy
- Nie tylko nowa nazwa. Jakie zmiany czekają uczestników konkursu Papaya Young Creators? Papaya Young Creators
Newsy
Nie tylko nowa nazwa. Jakie zmiany czekają uczestników konkursu Papaya Young Creators?
- Nico Walker: Nie chcę już być dupkiem
Ludzie
Nico Walker: Nie chcę już być dupkiem
- CD Projekt ofiarą cyberataku. Skradziono kody źródłowe do gier oraz poufne dokumenty firmowe
Newsy
CD Projekt ofiarą cyberataku. Skradziono kody źródłowe do gier oraz poufne dokumenty firmowe
zobacz playlisty
-
Papaya Young Directors 5 Autorytety
12
Papaya Young Directors 5 Autorytety
-
Branded Stories PYD 2020
03
Branded Stories PYD 2020
-
Domowe koncerty Global Citizen One World: Together at Home
13
Domowe koncerty Global Citizen One World: Together at Home
-
Seria archiwalnych koncertów Metalliki
07
Seria archiwalnych koncertów Metalliki