Od prowokatora do króla07.10.2019
Nie ma w świecie współczesnej muzyki popularnej drugiej takiej postaci. Amerykański raper oraz producent, Tyler, the Creator, w ciągu dziesięciu lat przebył niezwykle dynamiczną drogę. Mając na koncie pięć albumów oraz jeden mixtape, współzałożyciel kolektywu Odd Future zrobił progres, z którym nie mogą równać się nawet jego dużo starsi koledzy po fachu.
Będąc jeszcze nastolatkiem, najlepszy kumpel Franka Oceana zrzucił na ówczesną popkulturę dwie bomby – debiutancki projekt Bastard (2009) oraz wydanego dwa lata później Goblina. Oba krążki definiowała spora chęć szokowania publiczności, przez innych uznawana nawet za emocjonalną niedojrzałość. Przykładów nie brakuje: zawarty na pierwszej pozycji w jego dyskografii utwór VCR opowiada o psychopatycznym mordercy, pragnącym „położyć ofiarę na podłodzę i nakręcić z nią soft porno”, z kolei w promującym drugie wydawnictwo singlu Yonkers, podmiot liryczny twierdzi, że dzwonił do niego Jezus i mówił, że jest zmęczony słuchaniem dissów na siebie. Początki Creatora wiązały się z silną inspiracją nurtem horrorcore oraz wczesnymi, prowokacyjnymi tekstami piosenek Eminema. W wywiadzie udzielonym dla GQ, młody raper zaznaczył nawet, że to właśnie dzięki Marshallowi Mathersowi zaczął myśleć o hip-hopie na poważnie.
Zewnętrzne wpływy były także widoczne w warstwie muzycznej. Tyler wyrażał swoją miłość do duetu producenckiego The Neptunes, konstruując minimalistyczne, oparte na chłodnych syntezatorach podkłady. Rozmawiając z dziennikarzami stacji 106 FM przyznał wręcz, że Pharell Williams (czyli połowa słynnego składu) ukształtował jego poczucie dobrego smaku i odcisnął piętno na większości dawnych kompozycji.
Pierwotnie styl Tylera sprawiał wrażenie amalgamatu inspiracji, manifestującego jakąś ciekawą, lecz jeszcze nieoszlifowaną witalność twórczą. Ten okres idealnie obrazuje kultowy już występ w talk-show Jimmy’ego Fallona. Popis stawiającego pierwsze kroki muzyka oraz towarzyszącej mu formacji Odd Future przypominał odcinek Mini Playback Show poświęcony Three 6 Mafii oraz Wu-Tang Clanowi.
Po dwupłytowej demonstracji szczeniackiego gniewu autor Radicals zaczął nieśmiało eksperymentować. Albumy Wolf (2013), a także Cherry Bomb (2015) są zapisem okresu przejściowego, opartego na chaotycznych próbach znalezienia artystycznej tożsamości. Tym przedsięwzięciom patronowały wątpliwości. Raper stał w rozkroku między niedojrzałym, rebelianckim etosem, a chęcią rozwijania piosenkopisarskiego warsztatu. Efekt takiego niezdecydowania mógł być tylko jeden – powstanie intrygującej, ale niespójnej wizji. W recenzji płyty Wolf Evan Rytlewski zauważa, że utwór Colossus otwarcie krytykuje fanów wielbiących skandalizujący image twórcy. Jednak utwór numer pięć z tej samej płyty, czyli Domo23, to z kolei naszpikowany „fuckami” i „bitchami” hymn na cześć ignorancji, świadomie podtrzymujący rzeczony wizerunek.
Cherry Bomb również zasługuje na miano płyty schizofrenicznej. Estetyka całości lawiruje pomiędzy neo-soulem, ostrym rapem oraz noise’owymi odchyleniami od normy w stylu Death Grips. Chcąc upiec wiele pieczeni na jednym ogniu, Tyler, the Creator nie przyłożył się jednak w pełni do żadnej potrawy. Co więcej, ciężko było go traktować jak poważnego artystę, skoro na niepochlebne recenzje reagował na Twitterze, pisząc np. „Album wyszedł 30 godzin temu, więc kurwa niby jak możesz go już teraz recenzować?”.
ALBUM BEEN OUT FOR 30 HOURS HOW THE FUCK CAN YOU REVIEW IT. LISTEN TO IT FOR A WHILE.
— Tyler, The Creator (@tylerthecreator) April 14, 2015
Przez długi czas Tyler nie wiedział, czy powinien być częścią hip-hopowego światka, czy raczej należałoby się od niego uwolnić. Z jednej strony ochoczo kooperował z największymi (nagrywał utwory m.in. z Pushą T, Kanye Westem, The Gamem albo Lil Waynem), z drugiej uciekał od środowiska współpracując z Cartoon Network przy skeczowym programie Loiter Squad oraz próbował otwierać się na nowe gatunki – np. występując z inspirującą się jazzem instrumentalną grupą BADBADNOTGOOD
Po latach skandali i chaotycznych wyborów, Tyler Gregory Okonma pokazał światu w pełni dopracowane dzieła – Flower Boy oraz IGOR. Pierwsze z nich przedstawia twórcę całkowicie pewnego swoich pomysłów, wykorzystującego elementarz soulu i R&B do zrealizowania swojej spójnej wizji. Zachary Hoskins ze Slant Magazine nazwał nawet pierwszą z tych płyt „zbyt wypolerowaną i dojrzałą”, co tylko pokazuje, jak radykalnie różna jest przyświecająca jej filozofia od stylistyki poprzedniczek.
W IGORZE najbardziej wyróżnia się z kolei pociąg do dekonstrukcji gatunku. Ostatni jak na razie projekt muzyka kolekcjonuje gościnne występy takich gwiazd, jak Solange, Charlie Wilson, Lil Uzi Vert czy Playboi Carti i eksploatuje je w całkowicie nietuzinkowy sposób. Autor albumu dyryguje nimi niczym posłuszną orkiestrą, nie zostawiając wątpliwości co do tego, kto tu rządzi. To właśnie zdolny dwudziestoośmiolatek jest reżyserem całego zamieszania, obsadzającym swoich aktorów w niespodziewanych rolach (dość powiedzieć, że odbiorcy długo nie mieli pojęcia, jakie nazwiska udzielają się na tym krążku).
Tylerowa dekonstrukcja przejawia się nie tylko w warstwie dźwiękowej. Wywodzący się ze zmaskulinizowanego otoczenia raper nie boi się opowiadać o własnej homoseksualnej tożsamości. W pochodzącym z albumu Flower Boy utworze Garden Shed, mówi o „uczuciach do chłopaków”, które długo ukrywał głęboko w sobie. Ponadto, podczas wywiadu promującego IGORA, udzielonego Funkmasterowi Flexowi w radiu Hot 97, wykonał freestyle, który stał się hitem internetu. Szeroko uśmiechnięty artysta rzucał wersy o tym, że ma ochotę zaprosić prowadzącego na randkę, czym wywołał u kipiącego ultratestosteronem DJa spory dyskomfort. Dzięki dowcipnej improwizacji przy mikrofonie, stereotyp heteroseksualnego, megamęskiego hip-hopu został przebity jak balon.
Okonma już nie potrzebuje metafor rodem z kina grozy klasy C ani stylistycznych zapożyczeń, żeby pokazać światu, co mu gra w duszy. Jak zauważa dziennikarz Stereogum, twórca przestał zakładać fikcyjną maskę, by wylać swe żale. Teraz ma bowiem śmiałość traktować słuchacza jako terapeutę, który na pewno wysłucha osoby uznającej prawie ekshibicjonistyczną szczerość za najwyższą wartość.
W rozmowie zaaranżowanej przez Apple Music, Tyler, the Creator przyznaje się do wstydu za wczesny dorobek („dopiero po trzech płytach uświadomiłem sobie, że wcale nie muszę zawsze wydzierać się do mikrofonu”). Kontynuując tę myśl, mówi, że na pewno byłby bardziej doceniony, gdyby zadebiutował Flower Boyem.
Jak to się stało, że gość, który zestawiał dziecinne wygłupy z banalnymi inspiracjami, stał się jedną z najciekawszych osobowości muzyki popularnej? Na to pytanie nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Ale zapoznanie się z kolejnymi stacjami na drodze Tylera na szczyt na pewno pomoże w odnalezieniu poszlak.
zobacz także
- „Firewatch”: Regina King stanie za kamerą adaptacji niezależnej gry o leśnym strażniku
Newsy
„Firewatch”: Regina King stanie za kamerą adaptacji niezależnej gry o leśnym strażniku
- Jonah Hill zagra lidera grupy Grateful Dead w nowym filmie Martina Scorsese
Newsy
Jonah Hill zagra lidera grupy Grateful Dead w nowym filmie Martina Scorsese
- Foo Fighters oddają hołd Bee Gees i zakładają zespół: The Dee Gees. Pierwsza płyta już wkrótce
Newsy
Foo Fighters oddają hołd Bee Gees i zakładają zespół: The Dee Gees. Pierwsza płyta już wkrótce
- Rozwikłano zagadkę obrazu „Krzyk” Edvarda Muncha
Newsy
Rozwikłano zagadkę obrazu „Krzyk” Edvarda Muncha
zobacz playlisty
-
Animacje krótkometrażowe ubiegające się o Oscara
28
Animacje krótkometrażowe ubiegające się o Oscara
-
Cotygodniowy przegląd teledysków
73
Cotygodniowy przegląd teledysków
-
Inspiracje
01
Inspiracje
-
03