Pejzaż: Tworząc mikroświat 06.05.2019
W ramach elektronicznego duetu Ptaki razem z Jaromirem Kamińskim pokazywał, jak tworzyć oryginalną, ale jednocześnie przebojową muzykę. Dziś, jako solowy producent, eksploruje niezbadane pola ambientu, muzyki ilustracyjnej i elektroniki. Porozmawialiśmy z Bartoszem Kruczyńskim aka Pejzażem, autorem Ostatniego dnia lata – jednej z najciekawszych polskich płyt minionego roku.
Co byś robił, gdybyś nie był muzykiem?
Pewnie wiele by się nie zmieniło – i tak siedziałbym cały czas przed komputerem.
Pytam, bo zastanawiam się, jak dużą rolę w twoim życiu odgrywa praca artystyczna. Masz dużo odskoczni?
Moje odskocznie to choćby wycieczki po Polsce. Lubię oglądać filmy, często jeżdżę na festiwale filmowe, czytam książki. Raczej to, co wszyscy, nic nadzwyczajnego. Rzeczywiście jednak muzyka – i słuchanie, i tworzenie – zajmuje mi zdecydowanie najwięcej czasu.
W Ostatnim dniu lata często nawiązujesz do przeszłości. Skąd wzięła się u ciebie fascynacja retro dźwiękami?
Myślę, że to nie jest wyłącznie zainteresowanie retromanią, a raczej próba poszerzania wiedzy. Poza nadrabianiem teraźniejszości staram się grzebać w przeszłości i znać korzenie tego, co aktualnie dzieje się w kulturze. Chyba wzięło się to z tego, że mój ojciec był bardzo zainteresowany muzyką: dużo słuchał – głównie elektroniki – kupował też płyty winylowe, przegrywał albumy na magnetofonie szpulowym czy na kasety. Słuchał Tangerine Dream, Kraftwerka, Klausa Schulze. Gdzieś to we mnie zostało.
Kiedy pomyślałeś, że oprócz słuchania muzyki sam chciałbyś ją tworzyć?
Dosyć wcześnie i, z tego co pamiętam, było to bardzo związane z komputerami. W domu szybko pojawił się komputer, a jednocześnie sam wtedy chłonąłem muzykę, która w jakimś stopniu powstawała w syntetyczny sposób. Bardzo mnie to fascynowało. Poza tym kiedyś, w latach 90., kupowałem magazyny typu Secret Service albo CD-Action i zbierałem sporo dołączonych do nich płyt, na których pojawiały się utwory nagrane na komputerach, tzw. demo scena). Potem zacząłem sobie uświadamiać, że dużo muzyki, której słucham, oparta jest na samplach. Że nie trzeba umieć grać na instrumentach i można ją robić na samplerze.
A teraz często sięgasz po analogowe instrumentarium?
Zaczynałem od samych komputerów, ale teraz czasami staram się coś dograć przy pomocy tradycyjnych instrumentów. Na płytach nagranych pod własnym nazwiskiem pojawia się gitara elektryczna, perkusjonalia, syntezatory. Jednak zazwyczaj, gdy wykorzystuję choćby brzmienie pianina, jest ono wirtualne.
Mówisz o płytach nagranych pod własnym nazwiskiem, ale masz też całkiem dużo pseudonimów scenicznych. Były Ptaki, The Phantom, teraz jest Pejzaż. Po co mnożyć nazwy?
To wzięło się z tego, że dorastając, lubiłem zespoły i twórców, którzy nagrywali bardzo zróżnicowaną muzykę. Poznając nowych artystów, największe wrażenie robili na mnie ci najbardziej wszechstronni np. Ryūichi Sakamoto czy Brian Eno. Zajmowali się właściwie wszystkim. W dzieciństwie dużo słuchałem The Prodigy – samplowali soul, ale też motywy z filmów o Jamesie Bondzie. Łączenie tego ze starymi hip-hopowymi numerami albo z własnym, elektroniczno-gitarowym materiałem bardzo mnie fascynowało. Jednocześnie zdałem sobie sprawę, że ludziom trudno wyjaśnić, dlaczego jedna płyta może być elektroniczna, druga brzmi jakby była z lat 60., a trzecia jest utrzymana w zupełnie innym stylu. Stąd pomyślałem o tworzeniu pod różnymi pseudonimami. Być może powoduje to rozmycie, ale tak to sobie wymyśliłem i konsekwentnie to realizuję.
Jak ważna jest dla ciebie pozamuzyczna rola artysty. To, gdzie bywa, jak wygląda, z kim współpracuje?
Na pewno łatwiej się wkręcić w wykonawcę, który ma bardzo dopracowany i wyrazisty wizerunek. Chyba prościej jest się kimś takim zafascynować. Z drugiej strony są muzycy, których wcześniej wymieniłem: Brian Eno swoje najgłośniejsze płyty – wydane po fazie glam rocku – nagrał, gdy był łysym panem w swetrze. Ja raczej nie dbam o wizerunek pozamuzyczny, ale to zamierzone działanie. Bardziej cenię naturalność.
Co masz na myśli?
Zwyczajność. Najbardziej lubię, kiedy na scenę wychodzi ktoś w t-shircie i jeansach.
Co jest dla ciebie najważniejsze przy procesie tworzenia muzyki?
Słuchaczowi najbardziej chciałbym zaprezentować jakiś pomysł, kreację mikroświata. Tak stało się w przypadku mojej ostatniej płyty Ostatni dzień lata nagranej jako Pejzaż – od samego początku miały to być słoneczne lata 60., nawiązanie do popu symfonicznego czy soulu minionej epoki. Za tym wszystkim stała nostalgia. I mam tak z każdym kolejnym albumem: najpierw przychodzi mi do głowy ogólna wizja, a dopiero potem staram się nagrać dźwięki, które jej odpowiadają.
Wolisz tworzyć tę wizję samemu czy – tak jak w Ptakach – w zespole?
Oba sposoby pracy są satysfakcjonujące, ale w moim przypadku każda kooperacja kończy się małą kłótnią. Mam dosyć ciężki charakter. Praca w grupie na dłuższą metę jest dla mnie męcząca, ale przynosi bardzo ciekawe rezultaty.
A masz jakiegoś wykonawcę, z którym najbardziej chciałbyś coś razem nagrać?
Nie wiem. Współprace, w które się angażuję, wynikają raczej z poznawania ludzi. Po pewnym czasie pojawia się naturalna chęć zrobienia czegoś razem. Nie fantazjuję raczej o przyszłych projektach.
Czujesz, że twoja muzyka jest adresowana do konkretnego grona odbiorców?
Niekoniecznie sam to tak postrzegam, ale myślę, że moja muzyka ostatecznie trafia do osób bardziej neurotycznych – tak samo jak ja. Byłem i jestem bardzo nieśmiałą osobą, duża cząstka tego wciąż we mnie została i takie osoby przyciągam też w codziennym życiu. Tak rozumianą neurotyczność czuję też w swojej muzyce.
Czy nagrywanie jest zatem dla ciebie swego rodzaju terapią i wyjściem z cienia?
To jest coś niezamierzonego, ale poniekąd masz rację. Na pewno pomogło mi to w walce z nieśmiałością, z którą walczyłem przez wiele lat.
W jakich miejscach gra ci się najlepiej?
Lubię, gdy w danym miejscu są bardziej sfreakowani ludzie, a jego klimat jest brudniejszy. Dobry klub jest dla mnie raczej ciemną norą, a nie czymś uładzonym i eleganckim. Ładniejsze przestrzenie odpowiadają mi wtedy, gdy gram na zewnątrz, jest ciepłe lato, a wszyscy mają weselszy nastrój. Najlepiej gra mi się w Warszawie, chociażby na Barce, czy w Pogłosie. W sumie bardzo lubię występować w Polsce. W Londynie zazwyczaj też.
A jak ważną rolę odgrywa dla ciebie warstwa wizualna w muzyce?
W przypadku okładek moich płyt pomaga zbudować pewien świat. Dzięki obrazom ludzie są w stanie bardziej zanurzyć się w muzykę. Nie przywiązuję wagi do teledysków, bo po prostu ich nie mam, ale kiedyś bardzo lubiłem je oglądać. Lubiłem Chrisa Cumminghama, który robił klipy choćby dla Aphex Twina albo Portishead.
A na koncertach masz wizualizacje?
Nie mam, ale to też zamierzone działanie. Bardzo lubię surowe występy.
Jak już jesteśmy przy warstwie wizualnej – tworzysz też muzykę do filmów, choćby do Fusów Kordiana Kądzieli.
Tak, to był całkiem niespodziewany projekt. Reżyserowi przedstawił mnie menadżer jazzowej grupy EABS. To na razie mój jedyny projekt filmowy. Muzycznie uzupełniłem za to sporo odcinków programu Którędy po sztukę realizowanego dla TVP Kultura, który oscylował wokół sztuki współczesnej.
Jak wygląda proces tworzenia takiego soundtracku?
Najpierw otrzymałem wstępnie zmontowane wycinki programu. Potem dogrywałem do tego muzykę pasującą nastrojem i atmosferą. Najczęściej odcinki dotyczyły twórczości polskich artystów – choćby z krakowskiego MOCAK-u, warszawskiego Muzeum Narodowego czy z wrocławskiego BWA.
Czy praca nad tym projektem bardzo różniła się od tego, co nagrywasz na co dzień?
Okazało się, że to, co robię na płytach, bardzo dobrze sprawdza się również w tego typu programach. Współpraca z TVP Kultura trwała kilka lat. Łącznie powstało około stu utworów, a niektóre z nich zostały wydane na płycie Selected Media 2016-2018 opublikowanej przez brytyjską wytwórnię Emotional Response. Label na co dzień zajmuje się reedycjami płyt z pogranicza downtempo, chilloutu czy krautrocka i gdzieś tam wpisałem się w ich katalog. Oprócz kawałków z Którędy po sztukę są tam też nagrania towarzyszące programowi Rzecz polska o designie czy Videofan.
Chciałbym też ogólnie dopytać się o polską scenę elektroniczną. Czego w niej brakuje?
Z kwestii technicznych, to brakuje mi dobrych nagłośnień i adaptacji akustycznych w klubach. Bardzo się to różni od berlińskich czy londyńskich miejscówek, choć gdzieniegdzie pojawiają się już w Polsce droższe soundsystemy. Wydaje mi się, że to może też w jakimś stopniu wpływać na odbiór muzyki elektronicznej.
Jakie masz plany na najbliższą przyszłość? Kolejny pseudonim?
W tym roku albo na początku następnego chciałbym wydać drugą płytę jako Pejzaż. Na pewno mam też w planach przygotowanie większej liczby klubowych utworów – w ostatnim czasie skupiłem się na chilloucie i przydałaby się pewna równowaga. Myślę też więcej o produkcji dla innych – niedawno nagrałem numer dla Sokoła, teraz dostałem propozycję od innego polskiego rapera. Gdzieś w tle jest jeszcze temat przygotowania ścieżki dźwiękowej do gry komputerowej, co zawsze chciałem zrobić, ale na razie nie mogę o tym więcej mówić.
zobacz także
- Triumf zła, który zaskoczył Hollywood. O kulisach kultowego kadru z „Siedem” Davida Finchera
Opinie
Triumf zła, który zaskoczył Hollywood. O kulisach kultowego kadru z „Siedem” Davida Finchera
- Zostań islandzką wiedźmą. Jest zwiastun gry „Island of Winds”
Newsy
Zostań islandzką wiedźmą. Jest zwiastun gry „Island of Winds”
- Powstało narzędzie, które wskaże zmiany i przeróbki dokonane w zdjęciach
Newsy
Powstało narzędzie, które wskaże zmiany i przeróbki dokonane w zdjęciach
- Jeden spójny organizm. Premiera filmu „The Eagles of Victory”
Ludzie
Jeden spójny organizm. Premiera filmu „The Eagles of Victory”
zobacz playlisty
-
03
-
Papaya Young Directors 6 #pydmastertalks
16
Papaya Young Directors 6 #pydmastertalks
-
Papaya Young Directors 5 Nagrodzone filmy
09
Papaya Young Directors 5 Nagrodzone filmy
-
Nagrody Specjalne PYD 2020
02
Nagrody Specjalne PYD 2020