Ludzie |

Wojtek Mazolewski: Muzyka polega na stylu21.10.2019

Jest liderem jednego z najczęściej koncertujących zespołów jazzowych w Polsce. Ma za sobą światowe trasy koncertowe, współpracował z topowymi muzykami w kraju i na świecie. Jego muzyczna droga to świadectwo niezależności, poszukiwania własnej drogi za cenę ryzyka i nieprzerwane zadawanie sobie pytania „co jest dla mnie, jako twórcy, najważniejsze?”. Przy okazji premiery pierwszego filmu w ramach projektu  „Mazda. W moim stylu” rozmawiamy z Wojtkiem Mazolewskim.

Mazda. W moim stylu: Wojtek Mazolewski

Kilka dni temu premierę miał film dokumentalny, który zrealizowałeś wspólnie z marką Mazda. Na czym polegała współpraca?

Wojtek Mazolewski: Chcieliśmy pokazać środowisko, w którym żyję, moich przyjaciół i to, z czym mam do czynienia na co dzień, czyli tworzoną przeze mnie muzykę. Sportretowaliśmy moją rzeczywistość dokładnie taką, jaka jest na co dzień. 

Jak to zrobiliście?

W najnaturalniejszy sposób z możliwych, czyli wpuszczając do życia ludzi, którzy są w stanie w dyskretny sposób to uwiecznić. Reżyser filmu, Bartosz Dombrowski, bardzo mocno wszedł w mój świat. Poświęcił dużo czasu, żeby zrozumieć rzeczy, które robiłem od dziecka w związku z muzyką – moją drogę przez punkowe kapele, szkołę muzyczną, wszystko to, co na mnie wpłynęło. Bardzo dobrze czułem się też z tym, że cała ekipa filmowa była praktycznie niezauważalna, dzięki czemu ja i mój zespół czuliśmy się naturalnie. I mam wrażenie, że widać to w filmie – dziś, kiedy pokazuję efekt końcowy rodzinie czy dobrym przyjaciołom, to najczęstszy komentarz dotyczy tego, że jesteśmy ukazani tak, jak codziennie działamy, w swoim otoczeniu.

Jak ważne są dla ciebie wpisane w markę wartości i inspiracje, np. te związane z Japonią i tamtejszą myślą projektową?

Mam trwały związek z Japonią, od lat ten kraj mnie inspiruje, wyjeżdżam tam też często ze swoimi zespołami – Pink Freud i Wojtek Mazolewski Quintet. To był jeden z głównych punktów stycznych pomiędzy Mazdą a mną. We wrześniu wróciłem z kwintetem z Tokio Jazz Festival i po raz kolejny odkryłem w tym kraju rzeczy, których wcześniej nie dostrzegałem – mimo że wcześniej odwiedzałem go już wielokrotnie.

Wolność to podstawowe prawo każdego człowieka. Dla mnie jest niezbędna. Żeby się realizować, potrzebuję pełnej niezależności.

Na czym polegały te odkrycia?

Zrozumiałem, że im bardziej jesteś zakorzeniony w kulturze, z tym większą odwagą, przekonaniem i radością możesz skakać w nieznane i przełamywać granice. W Japonii zauważyłem dwie bardzo mocno wyczuwalne postawy, które w teorii są przeciwstawne. Przede wszystkim ogromny szacunek do tradycji, który jednocześnie nie stoi w sprzeczności z nowoczesnością i awangardą. Tam udaje się to pogodzić. Ponadto rzemiosło, pasja i wolność. To się czuje obserwując, jak działają tamtejsi artyści i projektanci. 

A ty jak podchodzisz do wolności? 

To podstawowe prawo każdego człowieka. Dla mnie jest niezbędna. Żeby się realizować, potrzebuję pełnej niezależności. Naprawdę czuję, że przestrzeń jest nieograniczona i że mam jeszcze wiele do przekazania. Staram się zmierzać w kierunku, który pozwoli mi wyrazić się najpełniej jak się da. Przypomina to otwieranie ciemnych zasłon w oknach, mimo że wszyscy naokoło twierdzą, że nic za nimi nie ma. A ja czuję, że za nimi coś się świeci!

Kiedy po raz pierwszy to poczułeś? 

Jak zakładałem Pink Freud w drugiej połowie lat 90. Dotarłem do momentu, w którym ze sceną yassową zjeździłem cały kraj i miałem coraz mocniejsze przekonanie, że dochodzę do granicy. Poczułem, że muszę otworzyć nowy rozdział z ludźmi, którzy byli niezwiązani ze sceną yassową. Chciałem przełamać granice i pojechać z tą muzyką w świat.

Czasem trzeba z pokorą podejść do tego, że ktoś nie wierzy w to, co mówisz. I po prostu to udowodnić.

I nie spotykałeś się z opiniami, że przecież nikt nie będzie tego słuchał?

Oczywiście, musieliśmy przełamać wiele trudności i opór ludzi. To było ogromne ryzyko, bo na początku istnienia Pink Freud oferowaliśmy, że zagramy koncert za minimalną stawkę, ale pod jednym warunkiem: jeśli organizatorowi spodoba się nasza muzyka, to zaprosi nas ponownie, już na bardziej korzystnych warunkach. Zadziałało, a ja doszedłem do wniosku, że czasem trzeba z pokorą podejść do tego, że ktoś nie wierzy w to, co mówisz. I po prostu to udowodnić. Wierzę w naszą muzykę. Grając ją na próbach przeżywaliśmy i wciąż przeżywamy uniesienia. Kiedy wychodzimy na scenę, do dziś bardzo to przeżywam. To dla mnie magia dziejąca się na oczach innych ludzi, którzy przyjdą na nasz koncert.

Nie przeszkadza ci ulotność tej muzyki? To, że to uniesienie jest chwilowe?

Jedyna rzecz, której można być pewnym to to, że wszystko się cały czas zmienia. Im szybciej zdamy sobie z tego wszyscy sprawę, tym lepiej. Świadomość przemijalności jest potrzebna. Naturą muzyki, którą gram, jest ulotność. Ale dzięki temu możesz zawsze doświadczać jej w inny sposób. 

Twoje przekonania dotyczące muzyki ewoluowały? Jesteś kimś zupełnie innym niż byłeś w czasach swojego pierwszego zespołu „Nóż” z dziecięcych lat?

Na scenie wciąż jestem sobą, szczery do bólu. Wtedy miałem młodzieńcze doświadczenia – przeżywałem swoje trudności w szkole, w rodzinie, podczas poznawania świata. Za pomocą muzyki wyrażałem swój ból i bunt. Dziś także gram to, co czuję, bez owijania w bawełnę. Dlatego nie powiedziałbym, że jestem kimś innym, ale na pewno jestem w innym miejscu.

Lepszym pod względem twórczym?

Wartościowanie to niebezpieczna gra.

Ale jako twórca nieprzerwanie się z tym mierzysz.

Czasami warto jasno powiedzieć, co jest dobre, a co złe. Ale w takich elementach życia jak uczucia, emocje czy sztuka, wartościowanie jest niebezpieczne. Czym innym jest dla ciebie film, kiedy masz 16 lat i młodzieńcze życie, a czym innym, kiedy masz 28 i niedawno urodził ci się syn. I jeżeli za bardzo przywiążesz się do tego, jak oceniłeś coś przed laty, to stracisz możliwość trzeźwej oceny tu i teraz.

Jesteś minimalistą? Niektórzy artyści i kompozytorzy, chociażby francuski kompozytor Claude Debussy, twierdzili, że muzyka to coś, co znajduje się pomiędzy dźwiękami. Miewasz poczucie, że czasem lepiej czegoś nie zagrać?

Cisza też jest muzyką, czasami wręcz najlepszą. Patrząc na to, co grałem lata temu z zespołem Pink Freud i porównując z tym, co robię teraz ze swoim kwintetem, można zauważyć, że zasada less is more jest mi coraz bliższa.

Muzykę tworzysz dla siebie czy dla innych?

Robię to, co czuję – w taki sposób porozumiewam się ze światem. Jednocześnie nie mam poczucia, że muzyka, którą tworzę, jest moja. Przestrzeń jest informacją, a ja tylko ją odczytuję i zapisuję w abstrakcyjnym języku muzycznym. Gram, bo czuję, że muszę, nawet jeśli komuś to się nie spodoba. Na początku swojej drogi przeczytałem książkę o Van Goghu, Pasję Życia Irvinga Stone’a. I wtedy poczułem, na czym tak naprawdę polega bycie artystą. Van Gogh nie miał fanów za życia i to nie sprawiło, że przestał tworzyć. Robił to, bo wiedział, że musi się w jakiś sposób wyrazić. Staram się podchodzić do twórczego procesu szczerze i z pokorą, bo sam nie potrafię go wytłumaczyć. Wciąż jest dla mnie naturalny, ale jednocześnie trudny do wytłumaczenia. 

Styl zawsze jest wyczuwalny, obojętnie czy boksujesz, projektujesz ubrania, czy robisz muzykę.

Uważasz, że nie masz na niego wpływu?

Nie, tylko naprawdę jestem przekonany, że gram tylko coś, co już istnieje w przestrzeni. Inni mogliby zrobić to samo. Tak się zresztą nieraz zdarzało, bo np. niektóre podgatunki jazzu, chociażby new jazz, rozwijały się w bardzo podobnym kierunku w różnych miejscach na świecie. Dlatego nie przypisuję sobie zbyt dużych zasług.

Jak ważny w muzyce jest styl?

To jeden z najważniejszych aspektów i to nie tylko w muzyce. Zgadzam się z tym, co mówił Miles Davis – życie i muzyka polega na stylu. Zawsze jest wyczuwalny, obojętnie czy boksujesz, projektujesz ubrania, czy robisz muzykę. Wiesz, co namalował Picasso, a co Rembrandt. Na nagraniu jazzowym wchodzi saksofon i słyszysz, czy to jest Coltrane czy Rollins, a jak słyszysz trąbkę to słyszysz czy to Dorham czy Davis. 

Można się nauczyć własnego stylu?

Po prostu go masz albo nie, chociaż do pewnego stopnia to też kwestia praktyki i samodoskonalenia. Ale trzeba uważać, żeby w którymś momencie nie zacząć kopiować innych. Zamiast odtwarzać to, co robią mistrzowie, trzeba szukać tego, czego oni szukają.

Leszek Możdżer powiedział kiedyś, że na początku kariery cieszyło go, kiedy udawało mu się imitować najlepszych. A potem Zbigniew Preisner powiedział mu, żeby tak nie grał, bo on już to gdzieś słyszał.

Dokładnie. Robienie czegoś ma sens tylko wtedy, kiedy robisz to po swojemu. Wiem, że to czasami jest trudne, ale jednocześnie niezwykłe i fascynujące. Sam muszę naprawdę czegoś chcieć, żeby to zrobić. 

Wojtek Mazolewski to pierwszy bohater lokalnego projektu „Mazda. W moim stylu”. W jego ramach Mazda przedstawia sylwetki niezależnych twórców, którzy w swoich działaniach sprzeciwiają się konwencjom, dążą do perfekcji i wyznają bliskie marce wartości – konsekwencję, brak zgody na półśrodki, rozwój i wolność. Dzięki dokumentalnej formule widz może podejrzeć naturalne środowisko artysty i zaobserwować, co jest dla niego w życiu najważniejsze. Niedługo na łamach Papaya.Rocks pojawią się sylwetki kolejnych bohaterów cyklu.

000 Reakcji
/ @papaya.rocks

zobacz także

zobacz playlisty