Trendy |

Claire L. Evans | Pierwsza kobieca twarz kultury cyfrowej20.02.2020

ilustracja: Patryk Sroczyński, animacja: Paweł Szarzyński Kinhouse

Kim była Jaime Levy, autorka wydawanego na dyskietkach magazynu „Cyfrowa Szmata”, który zachwycił Stany Zjednoczone w dobie początkow internetu?

Poniższy fragment pochodzi z książki „Pionierki internetu” autorstwa Claire L. Evans (Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, 2020). Został zaadaptowany na potrzeby Papaya.Rocks.

W 1994 roku nowa osobowość rozdarła Echo (jedną z pierwszych komercyjnych platform internetowych w USA – przyp.red) jak błyskawica. W rzeczywistości nazywała się Jaime Levy, ale w nihilistycznym hołdzie dla samobójczej śmierci Kurta Cobaina zamieszczała posty online jako „Kurt’s Brain” [Mózg Kurta]. Jako zagorzała wielbicielka Nirvany miała odpowiedni wizerunek: utlenione na blond falujące włosy zwykle zaczesywała do góry na żel i rzadko była fotografowana bez deskorolki, ręcznie skręconego papierosa oraz za dużej flanelowej koszuli.

Jaime dorastała, „była dzieckiem z kluczem na szyi” w dolinie San Fernando, swobodnie przemierzającym spowitą oparami aglomerację. Podczas gdy jej brat siedział w domu przed rodzinnym Commodore 64, ona wolała scenę punkrockową, która pod koniec lat siedemdziesiątych przeżywała w Los Angeles rozkwit. Komputery do niej nie przemawiały – język komend, który jej brat wiecznie wystukiwał na klawiaturze, w ogóle nie wyglądał na twórcze zajęcie. Na pierwszym roku szkoły filmowej w San Francisco chłopak, z którym wtedy chodziła, pokazał jej, jak robić animacje na Amidze, następcy Commodore 64 jej brata. Zadziałało: komputery okazały się punkowe. Zaczęła dodawać grafikę komputerową do swoich eksperymentalnych filmów.

Mając dwadzieścia jeden lat, uważała, że jest za dobra na San Francisco. „Scena sztuki wideo została opanowana przez ludzi, którym nie zależało na pieniądzach”, mówi mi teraz, jako pięćdziesięciolatka. „Wiedziałam, że muszę zaistnieć na rynku. Nie chciałam być głodującą artystką”. Złożyła swój pełen efektów specjalnych film dyplomowy o deskorolkarzach i kupiła bilet do Nowego Jorku, uznawszy, że prowadzone przez Uniwersytet Nowojorski (NYU) studia twórczego wykorzystania technologii komunikacyjnych Interactive Telecommunications Program (ITP) są w sam raz dla niej. Niektórzy z jej ulubionych reżyserów – Jim Jarmusch, Spike Lee – byli absolwentami NYU, poza tym wyglądało na to, że w Nowym Jorku dzieją się ciekawe rzeczy. W The Kitchen wyświetlano sztukę wideo, a w mieście grywał ciekawy zespół, Sonic Youth. W typowym dla siebie stylu Jaime wmaszerowała do budynku Wydziału Artystycznego na NYU, choć nie była umówiona na spotkanie.

Jaime lata spędzone na Uniwersytecie Nowojorskim poświęciła na eksperymentowanie z mediami interaktywnymi. W pracy dyplomowej połączyła punkowy etos działań „zrób to sam” z nowymi możliwościami przygotowywania materiałów na komputerze.

Ten ruch był po części bombastyczny, po części desperacki – uważała, że nie zostałaby przyjęta na przesłuchanie, gdyby się o nie ubiegała. Chodziła po trzecim piętrze, dopóki ktoś nie zaprowadził jej do biura Red Burns, czcigodnej przewodniczącej programu, wybuchowej rudowłosej matrony, przez niektórych nazywanej Matką Chrzestną Alei Krzemowej. Jaime była mocno onieśmielona, ale na pobyt w mieście miała tylko dwa dni, więc powiedziała Burns, że chce opowiadać historie przy użyciu komputerów. Później żartowała, że wszyscy w ITP byli tam „na stypendium Citibanku, żeby projektować bankomaty”. Burns od razu polubiła Jaime, dziecko z deskorolką i Amigą, oraz być może uznała, że jej obecność będzie stanowiła porządny kopniak dla programu. „Myślę, że dostrzegła w tym okazję do przyciągnięcia młodszych ludzi, którzy chcieli na nowe sposoby wykorzystać technologie w sztuce, w rozrywce, w działalności wydawniczej, we wszystkim”. Burns przyjęła Jaime z otwartymi ramionami.

Jaime lata spędzone na Uniwersytecie Nowojorskim poświęciła na eksperymentowanie z mediami interaktywnymi. W pracy dyplomowej połączyła punkowy etos działań „zrób to sam” z nowymi możliwościami przygotowywania materiałów na komputerze, tworząc elektroniczny magazyn „Cyber Rag” [Cyfrowa Szmata], wydawany na dyskietkach. Z wydrukowanymi na kolorowej drukarce etykietkami, przyklejonymi do dyskietek cyjanoakrylowym klejem, „Cyber Rag” wyglądał jak część punkrockowego fanzinu. Po włożeniu dyskietek do Maca przeznaczonego dla domowego użytku historie Jaime ożywały obrazami podkradzionymi z „Village Voice”, „Whole Earth Review”, „Mondo 2000” i „Newsweeka” połączonymi w kolaże tak, jakby zostały ręcznie skserowane. „Cyber Rag” był programowany w HyperCard Apple’a, a grafika powstawała w programie MacPaint. Do animacji Jaime dodawała awangardowe gry interaktywne (w jednej ściga się Manuela Noriegę po Panamie), hakerskie poradniki oraz uszczypliwe rozmyślania o hippisach, o zakradaniu się na targi komputerowe czy o cyberprzestrzeni. Zanim pierwsze graficzne przeglądarki WWW rozkrzewiły wśród mas hipertekst, Jaime publikowała dyskietki, które, jak sądziła, miały zastąpić papierowe czasopisma. W końcu nośnik pozwalał na ponowny zapis. „Jeżeli uważasz, że to jest okropne, zaznacz pliki i je wyrzuć, wgraj własne”, powiedziała w 1993 roku reporterowi.

W jednym z programów przedstawiających jej postać, wyprodukowanym przez KCET, oddział telewizji publicznej w Los Angeles, Jaime kręci się na krześle biurowym po pomieszczeniu oplakatowanym ulotkami koncertowymi i opisuje magazyny elektroniczne na odczepnego jako „moje, coś jakby cyfrowe graffiti”.

Po zrobieniu dyplomu Jaime wróciła do Los Angeles i zmieniła nazwę swojego magazynu na „Electronic Hollywood” [Elektroniczne Hollywood]. Kiedy w 1992 roku zamieszki wywróciły miasto do góry nogami, nie mogła wyjść z mieszkania w Koreatown przez cztery dni. Wdrapała się na dach budynku z kamerą wideo i filmowała ulice. Wszędzie płonął ogień. „Nazywaliśmy to Zapachowizją”, powiedziała, „ponieważ można było zbiec na dół i włączyć telewizor, a do budynku wdzierał się dym”. Dodała te obrazy do „Electronic Hollywood”, wraz ze wstępniakiem, w którym mówi o swoich doświadczeniach. „Czuję się tak, jak ktoś, kto przeżywa post-Reaganowskiego kaca”, a słowom na ekranie towarzyszy zapętlony brzęk nagrany w jakiejś fabryce. „Nie mogę nawet wyjść i kupić piwa. Los Angeles, kochaj albo plądruj”.

CyberRag I Electronic Magazine Demo (1990) by Jaime Levy

W wywiadach filmowych z tamtych czasów południowokalifornijski luz Jaime – do dziś mówi z silnym akcentem mieszkanki doliny – maskuje wielkie przejęcie. W jednym z programów przedstawiających jej postać, wyprodukowanym przez KCET, oddział telewizji publicznej w Los Angeles, Jaime kręci się na krześle biurowym po pomieszczeniu oplakatowanym ulotkami koncertowymi i opisuje magazyny elektroniczne na odczepnego jako „moje, coś jakby cyfrowe graffiti”. Jednak mimo ostentacyjnego okazywania braku zainteresowania Pokoleniem X, Jaime zdecydowanie znajdowała się w awangardzie publikacji elektronicznych. Nikt nigdy nie tworzył niczego, co by przypominało „Cyber Rag” albo „Electronic Hollywood”. Istniało trochę interaktywnych stosów HyperCard, które można było ściągać z BBS-ów oraz kilka dysków z interaktywną sztuką na Commodore Amiga. Ale twórczość Jaime, zamieszczana na dyskietkach, była dostępna dla każdego, kto miał komputer Mac, a tworzone przez nią odnośniki hipertekstowe oraz interaktywne animacje były dokładnie takie jak strony WWW, tyle że na długo przed pojawieniem się WWW.

Jamie stała się pierwszą prawdziwą celebrytką Alei Krzemowej, twarzą nowego pokolenia dwudziestoparoletnich tytanów mediów gotowych zresetować świat.

Chociaż Jaime w ciągu dnia pracowała jako zecerka, dystrybuowała dyskietki z „Electronic Hollywood” do niezależnych księgarni i sklepów z płytami, gdzie na ogół się wyprzedawały. Świeżość tego pomysłu sprawiła, że zainteresowały się nią ogólnokrajowe media, co Jaime przekuła w sprzedaż wysyłkową. Gdy jej magazyny opisał „Mondo 2000”, pismo poświęcone cyberkulturze, zalały ją zamówienia i listy od fanów. Chociaż zrobiła tylko pięć numerów, sprze- dała ponad sześć tysięcy kopii po sześć dolarów za sztukę – nieźle jak na dyski, których nagranie kosztowało mniej niż pięćdziesiąt centów.

Kiedy Jaime w końcu wróciła do Nowego Jorku, stała się pierwszą prawdziwą celebrytką Alei Krzemowej, twarzą nowego pokolenia dwudziestoparoletnich tytanów mediów gotowych zresetować świat. Była pierwszą, prawdziwie obrazoburczą, wręcz proszącą się o to, żeby o niej pisać, kobiecą twarzą rodzącej się kultury cyfrowej. Ponadto dobrze wychodziła na zdjęciach: opryskliwa mina, winylowe spodnie i buty na okładce „Esquire” z 1996 roku o „niezależnych dziewczynach”, które „po prostu chcą siedzieć w komputerach”*, albo jej ulubiona grunge’owa flanela, podkolanówki oraz deskorolka pod pachą w Kto jest kim „Newsweeka”. Internet był wielkim wydarzeniem, a ona stanowiła jego doskonały symbol: młoda, awangardowa, charakterna. „Byłam Kurtem Cobainem Internetu”, powiedziała „Village Voice” na sam koniec dekady, tylko trochę żartując.

„Jaime naprawdę umiała się zaprezentować”, wspomina Marisa Bowe. „Szła na konferencje Maca i obrażała ich tych swoim fanzinowym pisaniem. Dzieciaki z fanzinów zawsze mówią: nienawidzimy tych zespołów i nienawidzimy tamtych zespołów. Ona robiła to samo, ale z komputerami, i to na dyskietce z własną muzyką. Uważałam, że jest fantastyczna”. Była hakerką w każdym calu – w lofcie ekran telewizora służył jej jako drugi wyświetlacz Maca, a migające czerwone światło, zazwyczaj używane przez upośledzonych słuchowo, sygnalizowało przychodzące połączenia, niesłyszalne w hałasie, jaki robił zestaw stereo. Zamiast traktować komputer jak cenny przedmiot, Jaime ciągnęła go za kabel, obijając go o każdy krawężnik obskurnych ulic Los Angeles i Nowego Jorku. Pierwsze wydanie „Electronic Hollywood” otwierało ironiczne pozdrowienie, które w zasadzie podsumowuje jej ówczesny styl: „Jeżeli nigdy wcześniej nie widzieliście elektronicznego magazynu, to mam nadzieję, że teraz odlecicie”.

Jaime zachowała reputację zmyślnej internautki. Dostała stałą pracę i dojeżdżała do White Plains, żeby pracować nad „kretyńskim dizajnem interfejsu” w IBM – w workowatych kraciastych koszulach często była brana za sprzątaczkę – a potem Viacom ściągnął ją, żeby zrobiła interaktywne materiały promocyjne dla Aerosmith na płycie CD.

Każdy, kto był kimś w nowo powstałej kontrkulturze technicznej, miał kopie „Cyber Rag” i „Electronic Hollywood” – nawet Billy Idol, brytyjski gwiazdor rocka, był ich fanem. Natknął się na „Electronic Hollywood” u szczytu własnej cyberpunkowej fazy, kiedy pracował nad płytą o seksie, narkotykach i komputerach nazwaną, stosownie, Cyberpunk. Idol zachwycił się dyskietkami Jaime i uznał, że musi mieć takie do swojej płyty. Dogadali się: za pięć tysięcy dolarów Jaime zrobi mu interaktywną dyskietkę. Będzie taka jak te jej, ze słowami piosenek zamiast jej recenzji i tyrad, i będzie zapakowana w kartonikową okładkę wraz z jego CD. Jej pierwsze korporacyjne zlecenie – i pierwszy na świecie interaktywny materiał promocyjny. „Ciągle chciał ze mną imprezować”, wspomina Jaime. Pewnego wieczoru, w osławionym manhattańskim Club Fuck, tak się nawalili, że Billy rzucił ją przez stół i złamał jej rękę. „Miałam animować mu dyskietkę. Musiałam wszystko robić tą ręką, którą nie obsługuję myszki”.

Album Idola zaliczył klapę, ale Jaime zachowała reputację zmyślnej internautki. Dostała stałą pracę i dojeżdżała do White Plains, żeby pracować nad „kretyńskim dizajnem interfejsu” w IBM – w workowatych kraciastych koszulach często była brana za sprzątaczkę – a potem Viacom ściągnął ją, żeby zrobiła interaktywne materiały promocyjne dla Aerosmith na płycie CD. Była jednak zbyt młoda i zbyt punkowa, żeby całkowicie oddać się pracy w korporacji, a media fizyczne ją nudziły. „Kto kupi ten szajs? Kogo obchodzą te CD?”, zastanawiała się. Współpracownik w IBM pokazał jej Mosaic, pierwszą przeglądarkę do WWW. Dla niej było to jak objawienie – jej elektroniczne magazyny były stronami WWW, zanim takie strony się pojawiły, zostały zbudowane w dokładnie taki sam sposób, z hipertekstową nawigacją i „stronami” dźwięku, wideo i tekstu. „Kiedy pojawiła się ta przeglądarka, to uznałam, że normalnie koniec z formatem stałym, natychmiast uczę się HTML-a”. Rzuciła dzienną pracę.

Mniej więcej w tym samym czasie Jamie zaczęła urządzać imprezy w swoim lofcie przy Avenue A. Nazywała je „CyberSlackers” [CyberPróżniaki], tym samym czyniąc Pokolenie X honorowymi obywatelami cyfrowej generacji. CyberSlacker był pierwszą z ciągu imprez Alei Krzemowej. W ciągu kilku lat napływ dotcomowych pieniędzy do Nowego Jorku miał zamienić Flatiron District w bachanalia niezwykłych rozmiarów. Warte wiele milionów dolarów start-upy, takie jak Razorfish czy DoubleClick, wydawały grube pieniądze, pozyskane dzięki wejściu na giełdę, na tancerki go-go i piramidy z kieliszków wódki, kiedy ich prezesi stawali się celebrytami, a ich zdjęcia z pikantnych imprez trafiały nie tylko do branżowego „Silicon Alley Reporter”, ale i do tabloidowego „Page Six”. Najbardziej osławione z Krzemowych przyjęć były finansowane przez jedną z pierwszych firm oferujących transmisję internetową, Pseudo, której prezes Josh Harris słynął z gromadzenia w coraz bardziej ekstrawaganckich okolicznościach ludzi z towarzystwa technicznego, głodnych sukcesu przedsiębiorców, artystów, muzyków i dzieciaków z nowojorskich klubów. U schyłku tysiąclecia Harris wydał ponad milion dolarów na trwający miesiąc eksperyment życia we wspólnocie. W dwóch przyległych budynkach magazynowych „Obywatele” w kolorystycznie dobranych mundurach mieszkali, jedli, pili, uprawiali seks i strzelali z broni pod okiem setek transmitujących to na żywo kamer, dopóki nie zostali zamknięci przez nowojorską policję w pierwszy dzień roku dwutysięcznego. Policjanci uważali ich za kult pluskwy milenijnej. Może i tak było.

CyberSlacker stał się zarzewiem sceny technicznej, którą definiowała przewaga, jak określa to jeden z historyków, „pryncypialnych przedstawicieli pokolenia X, punk-rockerów pozujących na artystów oraz dekonstrukcjonistów z tzw. dobrych rodzin”.

„Josh Harris zawsze mówi, że mnie nie naśladował”, opowiada Jaime, która nigdy nie miała takich środków, jakimi on dysponował, „ale to niemożliwe”. Jej przyjęcia może nie były tak ekstrawaganckie, ale bardziej wpływowe: były to częściowo całonocne imprezy do muzyki elektronicznej, częściowo maratony programistyczne. CyberSlacker stał się zarzewiem wyjątkowej dla Nowego Jorku sceny technicznej, którą definiowała przewaga, jak określa to jeden z historyków, „pryncypialnych przedstawicieli pokolenia X, punk-rockerów pozujących na artystów oraz dekonstrukcjonistów z tzw. dobrych rodzin”. Wielu z nich po raz pierwszy w życiu zobaczyło WWW w lofcie Jaime, na komputerze Mac II, który zaprzyjaźniony z nią haker Phiber Optik – kiedyś pomagający technicznie przy Echu – połączył z Internetem przy pomocy modemu działającego z prędkością 28,8 kilobitów na sekundę. Kiedy awangardowy gitarzysta Elliot Sharp występował na żywo, a inny znajomy, DJ Spooky, grał kawałki muzyki house, goście Jaime zebrali się wokół małego ekranu Maca. Na początku 1994 roku na świecie było mniej niż tysiąc stron WWW, głównie amatorskich. „To wszystko, co tam wtedy dało się znaleźć”, wspomina Jaime. „Rzeczy typu: Cześć, nazywam się Lisa, a to zdjęcia mojego psa”. Jednakże z tak skromnych początków odpowiedni świadkowie wywnioskowali to, co najistotniejsze – tak samo jak Jaime dostrzegli, że WWW uczyniła nieistotnym wszystko to, co wcześniej robili.

Ci neofici nazywali siebie „pierwszymi żarliwymi zwolennikami”, a rok, w którym pojawili się online, traktowali jako oznakę statusu, tak samo jak pierwsi punkowie traktowali rok 1977. Wkrótce po tym, jak Internet zaczął się popularyzować, artykuł o Jaime i jej rówieśnikach w magazynie „New York” ustalił oś czasu: „1995 jest super. 1996 lub początek 1997 jest w porządku. Wszystko później już nie. 2000 robi z ciebie prawdziwego frajera – korposzczur, dzieciak tuż po college’u, biznesmen po pięćdziesiątce szukający ostatniego momentu świetności i kolejnych stu milionów dolarów”.

WWW dała pierwszym żarliwym zwolennikom twórczy, duchowy cel i zaoferowała sposobność obejścia gigantów medialnych, którzy wydawali się trzymać jedyny klucz do kreatywnego zatrudnienia w objętym recesją Nowym Jorku. „To uczyniło z nas wszystkich apostołów”, oznajmił jeden z uczestników krzemowej sceny. „Nie chodziło o pieniądze, to było raczej takie: Hej, oto czysty kanał”. A potem oczywiście pojawiły się pieniądze i przez to na jakiś czas to oni byli gigantami.

Współpracuje z takimi tytułami jak „Vice”, „The Guardian”, „Wired” i „Aeon”, jest także założycielką i redaktorką „Terraform” – należącego do „Vice” działu poświęconego science fiction. Była redaktorką witryny technologicznej „Vice MotherBoard”, współpracowała z „Grantland” i pisała dla „National Geographic” bloga Universe, poświęconego kulturze popularnej i nauce. Śpiewa w popowej grupie Yacht i mieszka w Los Angeles.

zobacz także

zobacz playlisty