Trendy |

Programując muzykę09.10.2019

ilustracja: Patryk Sroczyński | animacja: Paweł Szarzyński

Zamiast partytur nutowych – linijki kodu. Zamiast DJ-ów – programujący informatycy. Czy algorave, coraz częściej pojawiający się na klubowych parkietach, jest przyszłością muzyki elektronicznej? 

Specjalne algorytmy stworzone przez deweloperów Spotify układają playlisty dopasowane do pory dnia za oknem, nastroju słuchacza albo jego tętna podczas biegania. Powstaje coraz więcej albumów w całości skomponowanych przez sztuczną inteligencję. W jednym z klubów uczestnicy imprezy wybierają w aplikacji mobilnej, jaka piosenka ma za chwilę rozbrzmieć na parkiecie. Muzyka, częściej niż kiedykolwiek wcześniej, wchodzi z technologią wszelkiej maści w otwarty dialog, redefiniując dotychczasowe myślenie o gatunkach, stylach i samych artystach. Algorave, czyli połączenie performance’u, DJ setu i kodowania na żywo, zdaje się być kontynuacją tej tendencji. Dla jednych to kolejny zwiastun dużej rewolucji, inni negatywnie spoglądają na kolejną innowację i widzą w niej upadek tradycyjnej kultury. 

Pierwszy algorave, który zapoczątkował stale ewoluujące zjawisko, zorganizowano w marcu 2012 r. w nieistniejącym już londyńskim klubie Nnnnn. Pomysłodawcami wydarzenia byli dwaj Anglicy: Adrian Ward oraz Alex McLean. Dla mężczyzn, pracujących na co dzień jako informatycy, cykl imprez był naturalnym przedłużeniem dotychczasowej działalności. Panowie na przełomie wieków powołali do życia duet Slub, w którym od samego początku wykorzystywali do tworzenia muzyki i prezentowania jej na żywo swoje własne oprogramowanie. W wywiadzie sprzed szesnastu lat mówili, że nie należą ani do świata sztuki, ani komputerów. – Jeśli posiadasz umiejętności programisty, a przy okazji lubisz coś komponować, okazuje się, że połączenie tych dwóch rzeczy jest nawet sensowne – tłumaczyli. – To całkiem niespodziewane i stymulujące, trochę tak, jakby jednocześnie zgłębiać świat całek i garncarstwa.

źródło: flickr/smokeghost
źródło: flickr/smokeghost

Ci, którzy po raz pierwszy zobaczą Slub, mogą być trochę zdezorientowani. Dwójka zgarbionych chłopaków podczas koncertu intensywnie stuka w klawiatury, w niektórych momentach mamrocząc do siebie pod nosem. Z głośników powoli sączy się muzyka: poskręcana, chwilami arytmiczna. Nie przypomina skrupulatnie przemyślanego dzieła, bliżej jej raczej do eksperymentalnych, elektronicznych improwizacji, przy których nietrudno o wprowadzenie się w taneczny trans. Ekran nad wykonawcami podzielony jest na trzy części: po lewej stronie miga wiersz poleceń stopniowo uzupełniany o kolejne linijki kodu, po prawej autorskie oprogramowanie Scheme Bricks (dziś wykorzystywane także do tego, by uczyć dzieci informatyki), a na samej górze interaktywna gierka, w której uczestniczą widzowie, częściowo wpływając na to, co za chwilę usłyszą. To jednak nie reguła: niektórzy muzycy stawiają na własne, specjalnie przygotowane wizualizacje. Tak czy inaczej, standardowy performance tego typu przypomina trochę nieznany wcześniej odcinek serialu Black Mirror. Obserwując artystów, nie można oprzeć się wrażeniu, że jesteśmy świadkami czegoś, co nie wpisuje się w definicję standardowego DJ setu.

Czy to wszystko brzmi jak prolog do opowieści o hermetycznej, niedostępnej grupie? Nic bardziej mylnego. W środowisku algoraverów panuje tylko kilka nieformalnych zasad. Do tych najbardziej restrykcyjnych, choć jednocześnie uzasadnionych, należy dbałość o komfort publiczności, która nie powinna słuchać występów na siedząco. Najlepiej, jeśli sala, gdzie odbywa się wydarzenie, będzie zadymiona, a do tego wyposażona w pełnozakresowe głośniki i projektor o wysokim kontraście. Techniczne wymagania nie są jednak tu najważniejsze. – Myślę, że dla producentów takich jak ja umiejętności albo poziom organizacji nie są tak kluczowe jak stopień zaangażowania i chęć zaprezentowania światu naszej zajawki – mówi Francesco Corvi, pochodzący z Włoch popularyzator algorave’u. Imprezy, na których informatyk i DJ mogą być jedną i tą samą osobą, stoją pod znakiem inkluzywności. Na próżno szukać w nich anachronicznych podziałów. – Postarajcie się, żeby wasze wydarzenia miały bogaty program. Pomyślcie o przedstawicielach obu płci, różnych ras, narodowości czy orientacji – radzą twórcy strony algorave.com, na której regularnie pojawiają się informacje o nowych koncertach czy obiecujących debiutantach. Artyści idą również w opozycji do świata kapitalizmu, w którym chęć zarobku prowokuje wysokie ceny biletów. – Nikt nie zabrania wam otrzymywania wsparcia ze strony sponsorów albo zewnętrznych instytucji, ale pamiętajcie, żeby pozostać niezależnymi – głosi kolejny punkt. To także z tego powodu część oprogramowań dla adeptów algorave’u jest dostępnych za darmo.

Sesión final de live coding en /*vivo*/

Tak otwarte podejście wykonawców to subtelny ukłon skierowany w stronę uciekającej od społecznych konwenansów, a przede wszystkim egalitarnej kultury rave’u. Dużo o nim mówi też historia niepisanych patronów algorave’ów, Brytyjczyków z formacji Autechre. Jedni z najpopularniejszych IDM-owych producentów w 1996 r. zaprezentowali światu EP-kę Anti. Artyści sprzeciwili się tym samym ustawie Justice and Public Order Act, która delegalizowała masowe imprezy z muzyką elektroniczną definiowaną jako „seria powtarzających się uderzeń”. Sean Booth, członek legendarnego duetu, wspominał potem: – Na naszych automatach perkusyjnych stworzyliśmy tyle taktów, ile było tylko możliwe. Następnie losowo spletliśmy je wszystkie razem, co było wyrazem buntu. To jak dotąd jedyny politycznie zaangażowany materiał Autechre. Być może po latach stanowi on tylko zaśniedziałą ciekawostkę dla geeków, ale w twórczości współczesnych algoraverów obok oczywistych muzycznych naleciałości wciąż da się wyczuć libertariańskiego ducha tamtych lat. 

Dlaczego jeszcze warto choć na chwilę pochylić się nad algorave’ami? Na to pytanie najlepiej odpowiedział mi Aleksandr Yakunichew, na co dzień front end developer w moskiewskiej firmie Setka, a po godzinach pasjonat programowania muzyki. – Będąc na koncercie w klasycznym tego słowa rozumieniu, widzisz, jak powstaje dźwięk. To choćby obserwowanie dmuchającego w ustnik trębacza albo uderzającego w bębny perkusistę. Możesz to poczuć i do tego tańczyć. W przypadku tego, czym się zajmuję, odbiorca może podążać za linijkami kodu i dokładnie obserwować, jak generowane na bieżąco dane zamieniają się w muzykę. To zupełnie inna perspektywa, niepodobna do tego, do czego jesteśmy przyzwyczajeni – mówi.

źródło: Wikimedia
źródło: Wikimedia

Wspomniani już Anglicy ze Slub przywołują zaś słowa amerykańskiej legendy noise’u i ambientu, Kima Cascone, który powiedział niegdyś, że w przypadku generowania muzyki narzędzie staje się wiadomością dla odbiorców. – Zauważyłem, że programy, które teraz wykorzystuję na co dzień, dają dużo więcej nowych możliwości niż standardowe, cyfrowe stacje robocze, takie jak Ableton czy Logic. Zaskoczenie bierze się stąd, że w pierwszym momencie zupełnie nie myślimy o tym, że w wierszu poleceń można skomponować muzykę. Ludzie grający na dziwnych przedmiotach, takich jak piła czy kubły na śmieci, też naturalnie wzbudzają większe zainteresowanie – podkreśla Yakunichew. Francesco Corvi dodaje, że dla złaknionego wrażeń słuchacza atrakcyjna może być improwizacja sama w sobie. Niektóre elementy kodu, takie jak jego rdzeń, da się przygotować wcześniej, ale jego duża część to wynik spontanicznych decyzji podejmowanych na żywo. – Błędy, które zdarzają się nawet najbardziej doświadczonym muzykom, nabierają w algorave nowego wymiaru. Podczas występów często zdarza się, że przeładowane informacjami komputery zawieszają się, wydają z siebie niespodziewane dźwięki lub po prostu przestają pracować. Sytuacja niemożliwa na koncercie, w którym pierwsze skrzypce grają klasyczne instrumenty, każe ponownie zastanowić się nad rolą artysty i jego cyfrowego dzieła. – Nie umiem powiedzieć, czy tak rozumiane komponowanie będzie dla przyszłości muzyki czymś tak przełomowym jak wypuszczenie na rynek syntezatora Yamaha DX7 albo automatu perkusyjnego Roland TR-808 – mówi Rosjanin. Myślę, że nowe narzędzia nie wprowadzą wielkiej rewolucji, ale na pewno poddadzą pod rozwagę to, jak muzyka łączy się ze społecznym, kulturalnym, a przede wszystkim technologicznym rozwojem. 

Idea algorave’u w naszym kraju nie została jeszcze szeroko rozpowszechniona. W zeszłym roku podczas festiwalu Unsound, u którego podstaw leży przybliżanie publiczności nowych nurtów muzyki eksperymentalnej, odbyły się warsztaty z amerykańskim producentem Renickiem Bellem. Teraz na horyzoncie miga kolejna okazja, żeby zasmakować programowania i muzyki w jednym: organizowany na Śląsku A Festival (23-27.10.2019). Wydarzenie nie ma jednego, określonego profilu – na prelekcjach i wykładach pojawiają się artyści wizualni, urbaniści, architekci czy animatorzy kultury. Wydaje się, że kolejna odsłona programowania muzyki nad Wisłą podczas tak interdyscyplinarnego przedsięwzięcia sprawdzi się znakomicie. Już w sobotę 26 października wystąpi tam zarówno Aleksandr Yakunichew, jak i Francesco Corvi. – Postanowiliśmy zaprosić algoraverów z całej Europy nie tylko po to, by zagwarantować uczestnikom imprezy nową, eksperymentalną rozrywkę. Tegorocznym hasłem naszego programu jest informacja: zawarta w ustawach, encyklopediach, słownikach, ale obecna także w terabajtach wirtualnych danych. Czy jeszcze bardziej namacalną drogą możemy doświadczyć, jak przeobraża się w realny, możliwy do usłyszenia sposób? – zastanawia się Łukasz Harat, dyrektor festiwalu. Do jego rozmyślań szkoda nie dołączyć.

tagi

000 Reakcji

Publikował na łamach Krytyki Politycznej, Red Bull Muzyki, Gazety Magnetofonowej, Muno oraz innych magazynów zajmujących się kulturą. Szczególnie zainteresowany muzyką elektroniczną, kinem niezależnym, literaturą non-fiction i sztuką współczesną. Kiedy nie pisze, występuje w teleturniejach.

zobacz także

zobacz playlisty