Trendy |

Tragedia: Jeden wspólny mianownik06.03.2019

fot. Maryś Marcepan

Tragiczni to film dokumentalny Jana Stąpora poświęcony wrocławskiej punkowej ekipie rowerowej jeżdżącej na ostrym kole. Przy okazji premiery trailera rozmawiamy z reżyserem filmu oraz jednym z głównych bohaterów, Kamilem zwanym „Mrówą”, o dynamicznie rozwijającej się w Polsce kulturze ostrokołowej.

Tragiczni

– Odjechana kurtka, z Molteni, z autografem Merckxa, sztos! – Janek wita się serdecznie z dłuższą chwilę niewidzianym Mrówą.
– Znalezienie czarnej bluzy kolarskiej w dzisiejszych czasach graniczy z cudem – skarży się Mrówa – Wszystkie ciuchy są kolorowe, a bycie punkiem zobowiązuje – tłumaczy.

Znają się z planu filmowego. Pomysł na produkcję zakiełkował w 2017 r., kiedy Janek namówił Kamila Dąbrowskiego, aktualnie konsultanta merytorycznego przy produkcji Tragicznych, żeby pokazał mu, jak wygląda kultura kolarska w kilku większych miastach w Polsce. Zaczęli od Szczecina, potem był Poznań, Kraków, Łódź, Pruszków i w końcu Wrocław.
– To jest kawał historii! – wspomina wyprawy Janek. – Liczyłem na inspiracje do filmu poświęconego rowerowym wyścigom torowym, ale to, co zobaczyłem we Wrocławiu przerosło moje najśmielsze oczekiwania – dodaje.

Padały pomysły na grupową nazwę, a że żadna nie przypadła im do gustu, to ktoś w końcu krzyknął: „tragedia z tymi nazwami” i tak już zostało.

Była połowa stycznia. Sroga zima, w nocy minus siedemnaście stopni. Janek wraz z operatorem i konsultantem spali w byłym skłocie, aktualnie Centrum Reanimacji Kultury na wrocławskim Nadodrzu. Działa tam także Rowerownia CRK, w której Mrówa i inni członkowie ekipy reperują jednoślady pro publico bono.

– Zobaczyłem chłopaków, posłuchałem o Tragedii i już wiedziałem, że coś jest na rzeczy – Janek wspomina swoją fascynację grupą, która mocno wyróżniała się na tle innych polskich inicjatyw świetną organizacją, ciekawymi akcjami w przestrzeni miejskiej i silnym punkowym przesłaniem. Większość członków zespołu była kurierami rowerowymi. Dostarczanie paczek, dokumentów, poligrafii, krwi zwierząt do badań laboratoryjnych, czy nawet przesyłek od protetyka do stomatologa na czas, w trakcie trwania zabiegu. Rankiem wychodzili po prostu na przejażdżkę, nie do pracy.
– No więc tak: jest grupa ludzi, dla których rower to styl życia – tłumaczy Janek. – Reprezentują unikalne wartości: są antysystemowi, ale chcą naprawiać świat wokół siebie. Każdy z nich jest charakterny, charakterystyczny i nie do podrobienia. Jeżdżą na rowerach z tzw. „ostrym kołem”, wszyscy do nich lgną, a na dodatek mają profesjonalny logotyp – Janek pokazuje logo Tragedii Breslau – pierwszej punkowej sekcji torowej, które wykorzystuje także w nowym trailerze do swojego filmu dokumentalnego.
– Z tą profesjonalną nazwą to bym nie przesadzał – śmieje się Mrówa – Spotykaliśmy się zawsze w tym samym gronie przy rowerach, więc pewnego razu zaczęliśmy nabijać się z gangów motocyklowych, dochodząc do wniosku, że tak naprawdę niewiele się od nich różnimy – wspomina.

Od żartu się zaczęło, potem padały pomysły na grupową nazwę, a że żadna nie przypadła im do gustu, to ktoś w końcu krzyknął: „tragedia z tymi nazwami” i tak już zostało. – Choć sama jazda na ostrym kole dla wielu ludzi to tragedia! – śmieje się Mrówa.
Trudno się dziwić. W końcu jeździsz na rowerze, który nie ma hamulców, a do tego nie możesz przestać pedałować, bo brak mu także mechanizmu wolnobiegowego. Idea wywodzi się z połowy lat 80. i nowojorskich kurierów, którzy postanowili zaadaptować rowery torowe do jazdy po mieście. Powód był prozaiczny. Chcieli mieć sprzęt przede wszystkim prosty, sprawny i tani. Taki, w którym nie ma co się zepsuć.
– W tym rowerze są rama, dwa koła, kierownica, siodło, pedały i łańcuch –  wzrusza ramionami Mrówa. – Piękno i prostota. Nie chodzi o to, żeby było najszybciej, ale o to, żeby było najfajniej – tłumaczy.
Można kupić gotowy, ale trzeba się liczyć z większym kosztem. Znacznie ciekawiej jest złożyć go samemu lub pod okiem doświadczonego mechanika czy rowerzysty. Jednym z kilku miejsc, gdzie można to zrobić właściwie za darmo jest Rowerownia.
– W warsztacie czuję się jak dziecko w sklepie z zabawkami – Mrówa pokazuje swój tatuaż ze skrzyżowanym śrubokrętem i kluczem płasko-oczkowym powyżej prawego policzka. – Zamawiasz części, przychodzisz do mnie, a ja pokazuję ci krok po kroku, śrubka po śrubce, jak złożyć elementy – z błyskiem w oku tłumaczy całą procedurę. – To nie jest styl jazdy odpowiedni dla każdego, ale przynajmniej mamy pewność, że rower się nie zepsuje.

To sztuka jazdy, kreatywność przewidywania różnych miejskich scenariuszy połączona z dużą dawką adrenaliny. Za to właśnie kocha się ostre koło.

Samo przyspieszanie jest dość łatwe, choć następuje zdecydowanie większym nakładem energii niż w przypadku roweru z przerzutkami. Hamowanie to już zupełnie inna historia.
– Lepiej dalej przyspieszać i ominąć przeszkodę niż starać się zatrzymać – tłumaczy Mrówa. Skidowanie, czyli hamowanie na ostrym kole poprzez przeciwstawienie siły nóg wobec obracających się pedałów można porównać do poślizgu w aucie bez ABSu. Koła zazwyczaj tracą przyczepność, a pole hamowania wydłuża się. Rozwiązanie mało efektywne i mało bezpieczne. 
– Musisz patrzeć o jedno skrzyżowanie dalej niż to, na którym jesteś, musisz przewidywać, odnaleźć się w rytmie miasta, czytać ruch uliczny i stać się jego częścią, wyczuwać szczeliny między autami i gładko płynąć do celu – opowiada z pasją Mrówa i dodaje – to sztuka jazdy, kreatywność przewidywania różnych miejskich scenariuszy połączona z dużą dawką adrenaliny. Za to właśnie kocha się ostre koło – tłumaczy.

W tym szaleństwie jest metoda. Gdy robisz coś inaczej niż wszyscy, to jesteś w grupie wybranych. Tworzy się wspólnota. W Polsce scena ostrokołowa jest niewielka, to zawsze znajome twarze. Przy okazji eventów spotykają się wszyscy – ludzie z całego kraju, o różnym stylu życia i światopoglądzie, których łączy jeden wspólny mianownik – rower, na którym nie można przestać pedałować.
– Te imprezy to przede wszystkim niepowtarzalny klimat i ludzie – opowiada Mrówa – nikt nie ściga się na czas, nie walczy o zwycięstwo, liczy się zabawa – tłumaczy.

To szeroka formuła niekonwencjonalnego wyścigu w przestrzeni miejskiej porównywalna do gry terenowej albo podchodów. Na starcie dajemy uczestnikom manifest, czyli listę zadań do wykonania wraz z trasą przejazdu.

We Wrocławiu zaczęło się już sześć lat temu, od spotkań w parku Tołpy. Zawsze we wtorki, zawsze o 23:00. Co tydzień inna trasa wyścigu, co najmniej 30 kilometrów po mieście, nocą. Tylko o takiej porze dało się ścigać w 50-osobowym peletonie w przestrzeni miejskiej. W nagrodę wspólna zabawa, najczęściej do rana. Były także dzienne inicjatywy, które do tej pory są regularnie organizowane przez Tragedię, tzw. alleycaty.
– To szeroka formuła niekonwencjonalnego wyścigu w przestrzeni miejskiej porównywalna do gry terenowej albo podchodów. Na starcie dajemy uczestnikom manifest, czyli listę zadań do wykonania wraz z trasą przejazdu – opowiada Mrówa, pokazując jedną z pamiątkowych grafik po ostatnim alleycacie. Do zabawy może dołączyć każdy. Informacje rozchodzą się pocztą pantoflową i przez media społecznościowe. Zwycięzca musi zjawić się na mecie z wypełnionym manifestem, na którym kolekcjonuje punkty lub podpisy z poszczególnych stacji kontrolnych, napotkanych na trasie przejazdu.


– Czasem musisz zrobić pięć przysiadów z rowerem trzymanym nad głową, a czasem trzeba po prostu zjeść łyżkę cynamonu – opowiada Mrówa. W największych alleycatach Tragedii brało udział blisko 100 rowerzystów, a imprezy wciąż przyciągają coraz więcej osób.
– W Tragedii najbardziej zainspirowała mnie otwartość jej twórców – dodaje Janek Stąpor, reżyser. – Na pierwszy rzut oka mogą wydawać się bardzo hermetyczni ze względu na swój ubiór i sposób komunikacji. Ludzie traktują ich jak wyrzutków, próbujących zniszczyć system i podpalić świat. Ale tak naprawdę to jest ich metoda, żeby wybrzmieć i żeby dzielić się swoim przesłaniem z innymi. Chciałbym przyczynić się do rozwoju tej społeczności. Takich inicjatyw w Polsce jest zdecydowanie za mało. To unikalne zjawisko, które chciałbym udokumentować, żeby za 20, 30 lat inni mogli zobaczyć, jak grupa zapaleńców z Wrocławia interpretowała kiedyś słowo wolność – tłumaczy Janek.

Pierwszy trailer filmu Tragiczni z listopada 2017 r. spotkał się z gorącym przyjęciem publiczności. Pracowały nad nim 4 osoby. Premiera drugiego trailera do filmu to zbiorowy wysiłek ponad 30-osobowej ekipy, w skład której oprócz reżysera wchodzą operatorzy, dźwiękowcy oraz zespół produkcyjny.

Dziennikarz i copywriter. Uczy o mediach na Uniwersytecie Wrocławskim – wykłada m.in. dziennikarstwo multimedialne, współpracę z mediami, a także copywriting i content marketing. Współpracował m.in. z singapurską edycją magazynu Esquire, australijskim Smith Journal, czy lizbońskim magazynem TimeOut.

zobacz także

zobacz playlisty