Opinie |

Sylwia Chutnik | Kolekcja pięknych zdarzeń08.10.2018

fot. Wojciech Rudzki

Zaczęło się od promieni słońca przechodzących przez gałęzie drzew. W Japonii nazywają to zjawisko komorebi. Siedziałam na werandzie w lesie, lipcowy wieczór. Grało radio, piłam herbatę i obserwowałam słońce zniżające się i oplatające trawę i konary. Nie musiałam już nic robić, bo kończył się dzień. Babcia przygotowywała kolację, a dziadek podlewał kwiaty. Pachniało ziemią, pachniało bezpieczeństwem. Kiedy dziadek umarł, a ja coraz rzadziej jeździłam na działkę,  wspomnienie tej sceny powracało uparcie w różnych chwilach. Nawet w zimę, czyli zupełnie pozbawione kontekstu.

Kilka razy próbowałam to opisać, zmieścić gdzieś w opowiadaniu, czy rozprawić się choćby jedną linijką wiersza. Za każdym jednak razem kapitulowałam zażenowana kiczowatym widoczkiem typu zachód słońca, jelonki na rykowisku i czarno-biały kadr starego domu. Czułam się wręcz w obowiązku umniejszać wrażenie, które wywołuje we mnie komorebi. No bo co takiego jest w oświetlonych liściach drzew, w słońcu pełzającym coraz niżej? Nic tam nie ma, słyszysz, Sylwia?

A jednak nadal czułam wzruszenie i dziwne zastygnięcie w środku. Nie musiałam jechać do lasu - nawet w mieście obserwowałam w letnie wieczory ten dziwny stan zatrzymania się świata. Czułam zachwyt, nie mogłam udawać, że tak nie jest. Nie mogłam powstrzymać się od ciągłego mówienia: "ach, jakie to piękne". Już sama siebie nie chciałam słuchać. Egzaltowana Ania Shirley łamane na Dzidzia Piernik.

A jednak – tak wiele rzeczy, zjawisk, sprawek mi się podoba, zachwyca. Gapię się na nie z oczopląsem, gładzę po puszystej powierzchni, fotografuję. Kicz, wysmakowana forma, przyroda. Książka, widoczek, obraz. Cokolwiek. Dziewczyna w sukience, robak zapieprzający po drzewie. Wszystko mi się w środku przelewa, czuję błogość. Co gorsza, kończy mi się wówczas aparat badawczy, a przecież jako kulturoznawczyni powinnam zaraz znaleźć odpowiedni cytat i przypis. Nie wolno zbywać doznań zwyczajnym "ładne/nieładne"; tu się trzeba zagłębić, wybić ponad miałkie oceny. A przecież nazbyt często łapie mnie za gardło. Wpieprzam kulturę niczym śmieciowe żarcie: trzy książki tygodniowo, filmy, przedstawienia, ciągle coś. Nie mam nawet czasu na przetrawienie tych emocji. Pozostają tylko szybkie ukłucia w serce: „ach, jakie to piękne”. Szybki orgazm i już. Tak dłużej być nie może.

Kiedy nie ma jak się tym podzielić, to wszystko staje w gardle, zapchanym nieustającym wzdychaniem pięknotami. A zachwytami należy się dzielić. Inaczej zjedzą nas od środka ze względu na ich nadmiar i przesłodzenie. Można zjeść cały tort, ale to jednak ryzykowne. Torty kroi się raczej na kawałki i częstuje, tak jest zdrowiej. Bez dzielenia się można zachorować na bulimię, przesyt ładnym.

No dobrze, ale co to znaczy „ładne”, „piękne”? Dla jednej osoby będzie to łabędź wycięty ze starej opony i postawiony w rabatkach. Dla innych to znowu reprodukcja Klimta na ceratowej powierzchni. Rzecz to względna – pisał o tym Umberto Eco w książce „Historia piękna”. „Mówimy o pięknie, gdy radujemy się czymś już tylko z tego powodu, że jest, niezależnie od jego posiadania”. Jakie to demokratyczne, możesz cieszyć się za darmo. Nie musisz chować do kieszeni zachodu słońca, obrazu w galerii czy melodii usłyszanej w radiu. Jest to jest – a ty doceniasz chwilę, w której możesz z tego korzystać. Wyobrażenie piękna jest często wypadkową różnych trendów kultury, ale może być też ponadczasowe i subiektywne. Mało tego – wręcz niszowe i zrozumiałe tylko dla nielicznych.

Przy całym wachlarzu interpretacji pozostaje zawsze doznanie, uczucie. Trudno je opisać: to coś jak zapach przeniesiony na papier, bo niekoniecznie zmysły lubią być ubierane w litery. Trudno je również rozpracować i pokazać niczym na prześwietleniu. Weźmy te moje zachwyty nad komorebi. Już mi się chce asekuracyjnie wycofać, że nie ma o czym pisać, takie tam wzruszonka życia codziennego. A jednak obraz jest zbyt silny, zbyt mocno we mnie siedzi. Kiedy jest mi zimno, gugluję zdjęcia słońca w lesie. Nawet chciałam sobie kupić perfumy o takim zapachu (są dwa rodzaje), ale coś mi nie pasowało. Za mało w nich jasnego, ciepłego. Co tu jest piękne? Ktoś powie – „no przyroda, drzewa”. Dla mieszczucha to jak mityczna dobroć Matki Ziemi, przerzucona na nasze barki obarczone zwykle asfaltowym kożuchem. Słońce – oczywista oczywistość. Witalność, oświecenie. Takie tam dążenia do niewinności. Ale może dla mnie o wiele silniejsze jest wspomnienie z dzieciństwa: działka, dziadek, beztroska letniego wieczoru? Co z komorebi u innych osób? Wciąż takie silne, jak u mnie?

Być może rozprawienie się z nieco kiczowatym obrazkiem jest dla mnie szczególnie trudne, bo wyrastałam w piwnicy punk rocka i bliżej mi było do czarnych okładek pełnych trupich czach niż reggae’owych sunny beaches? Nawet, jeśli szloch nad słoneczkiem jest objawem starczej melancholii, to z podniesiona głową chcę podążać za tym żenującym zewem. Moje coming outy i wzruszenia będziecie mogli śledzić w tym oto nowym cyklu: „Kolekcja pięknych zdarzeń”. I mam nadzieję, że przynajmniej część z Was westchnie w czasie lektury, że to nie tylko sekretne guilty pleasure, ale całkiem silna faza na Dobro i Piękno.

 

000 Reakcji
/ @sylwia.chutnik

Pisarka, felietonistka. Doktorka Instytutu Kultury Polskiej UW. Kulturoznawczyni, absolwentka Gender Studies na UW. Działaczka społeczna i promotorka czytelnictwa. Laureatka Paszportu Polityki, trzykrotnie nominowana do Nagrody Literackiej Nike. Dostała Społecznego Nobla Ashoka za działalność na rzecz matek oraz nagrodę m. st. Warszawy. Twórczyni sztuk teatralnych. Jej książki zostały wydane w dziewięciu krajach.

zobacz także

zobacz playlisty