Mylić się jest rzeczą hollywoodzką. 10 filmów, które miały być porażką, a okazały się sukcesem08.01.2021
Współczesna kultura masowa jest w dużej mierze kulturą spektaklu. Najwięcej mówi i pisze się o tym, co jest najbardziej zaskakujące, najlepsze, największe, przełomowe, rekordowe. Widać to doskonale w obszarze kina. Fascynujemy się tym, jak duży dany film ma budżet, ile zarobi w trakcie premierowego weekendu, czy przekroczy magiczny miliard dolarów w światowych kinach, ale także informacjami o rozbuchanych wizualnie widowiskach, które ponoszą box-office’owe porażki, uszczuplając księgowość wielkich studiów o setki milionów dolarów. Łatwo popaść więc w przesadę i wieścić finansowe fiasko produkcjom, których nikt jeszcze nie widział. Wspominamy dziesięć filmów, którym wróżono frekwencyjną klęskę, a które stały się kasowymi sukcesami i zaskarbiły sobie uwielbienie milionów widzów.
Titanic (1997), reż. James Cameron
Zaczynamy od jednej z najsłynniejszych historii hollywoodzkiej niewiary w to, że film, który nie jest czystą finansową kalkulacją, może namieszać w box-office. Dla Jamesa Camerona Titanic był dziełem zrodzonym z pasji do oceanu i technologicznej perfekcji, dla studia ryzykownym nad wyraz projektem, którego kosztów (m.in. zbudowanie zewnętrznej repliki statku w skali 1:1 i zatopienie jej w ogromnym basenie) nic nie usprawiedliwiało. Gdy premierę przekładano z lata na grudzień 1997 roku, m.in. ze względu na opóźnienia produkcyjne generujące kolejne koszty, w Hollywood wrzało od plotek o gigantycznej klapie na wzór Wodnego świata czy Wyspy piratów. Cameron był jednak pewien swego, nie zgodził się na skrócenie filmu i zrezygnował ze swojej gaży, by zachować pełną kontrolę. Miał rację, film jako pierwszy w historii zarobił ponad miliard dolarów w kinach, a w trakcie gali Oscarów w 1998 roku Cameron mianował się królem świata.
Iron Man (2008), reż. Jon Favreau
Nikogo nie powinno dziwić pojawienie się tu Iron Mana. Dziś Marvel Cinematic Universe jest świetnie naoliwioną machiną do zarabiania pieniędzy, jednak początki superbohaterskiego cyklu, który wraz z trylogią Mrocznego Rycerza Nolana zmienił kino komercyjne, były wielce burzliwe. W połowie lat 90. Marvel stanął na krawędzi bankructwa i sprzedał prawa do większości swych najbardziej znanych postaci, wliczając Spider-Mana i ekipę X-Men. Gdy dekadę później Kevin Feige zaczął śnić swój sen o podboju kin, większość pukała się w głowę. Kim jest Tony Stark? Kto to obejrzy? Notorycznie trudny we współpracy i zhańbiony latami alkoholowych wybryków Robert Downey Jr. w roli głównej? Prawie 600 milionów dolarów w światowym box-office to był pierwszy znak, że malkontenci nie rozumieli zmian zachodzących w branży filmowej. Potem przyszły kolejne sukcesy kasowe, a dziś mało kto wyobraża sobie Hollywood bez istnienia MCU.
Zaplątani (2010), reż. Byron Howard, Nathan Greno
Po bogatych w sukcesy latach 90. Walt Disney Animation Studios zaliczyło w XXI wieku kilka słabszych produkcji i finansowych porażek. Wszystko wskazywało, że Zaplątani, reinterpretacja baśni o Roszpunce, stanie się najbardziej bolesną klapą studia walczącego desperacko o widza. Prace trwały przez większość dekady i w tym czasie projekt przeszedł dużo zmian. Zarówno pod względem technicznym (planowano klasyczną animację, dopiero potem zdecydowano się na 3D), jak i fabularnym (chcąc trafić do widzów obu płci, zmieniono narracyjny balans między żeńską i męską postacią). Proces ciągnął się tak długo, że w momencie premiery Zaplątani kosztowali 260 mln. dol., co mimo upływu czasu wciąż stawia ich w jednym szeregu z najdroższymi filmami w historii kina komercyjnego. Efekt był jednak wart wysiłku, bo produkcja została świetnie przyjęta i wraz z trzy lata późniejszą Krainą lodu przywróciła magię disneyowskiej animacji.
Strażnicy Galaktyki (2014), reż. James Gunn
Wracamy do Marvela. Mimo że Kevin Feige udowodnił do 2014 r., że świetnie rozumie potrzeby masowego widza, mimo iż pierwsi Avengers stali się trzecim najbardziej kasowym filmem w historii, eksperci powątpiewali w sensowność kosztownego widowiska o grupce niewydarzonych komiksowych bohaterów, o których mało kto wówczas słyszał. Marvelowi wieszczono pierwszą porażkę. Komputerowe gadające drzewo? Zawadiacki szop pracz? Zafascynowany kulturą niską reżyser bez doświadczenia w dużych projektach? Brak rozpoznawalnego nazwiska w głównej roli? James Gunn podejrzewał, że nikt mu już nigdy nie da pieniędzy na film. Nawet Chris Pratt wątpił w Strażników Galaktyki, sądząc przed premierą, że zmarnował swoją jedyną szansę na sławę. Okazało się, że widzowie lubią chodzić do kina, żeby się pośmiać i rozerwać, a nie tylko oglądać dramatyczno-patetyczne potyczki superbohaterów. Któż mógł to przewidzieć?
Mad Max: Na drodze gniewu (2015), reż. George Miller
Biorąc pod uwagę imponujący dorobek poprzednich filmów opisanych w zestawieniu, 375 mln dol. Na drodze gniewu trudno uznać za finansowy sukces. Warto natomiast pamiętać, że film Millera to brutalny, krwawy i głośny filmowy spektakl, który płynie pod prąd hollywoodzkim trendom. Nakręcone przez dobiegającego siedemdziesiątki reżysera błyskotliwe kino akcji, przy którym inne filmy akcji po prostu bledną. Efektowny powrót do post-apokaliptycznego świata, w którym widzowie zakochali się ponad trzydzieści lat wcześniej. Miller chciał nakręcić Na drodze gniewu przez wiele lat, ale albo nie mieścił się w wyznaczonym przez studio budżecie, albo przeszkodził wybuch wojny w Iraku, albo musiał przenieść się z ekipą z Australii do Namibii. Od zdjęć do premiery minęły ponad dwa lata, pełne rozmaitych dociekań i branżowych plotek, i to w sumie mały cud, że udało się ten film ukończyć. Powstało jednak dzieło jedyne w swym rodzaju.
Królewna Śnieżka i siedmiu krasnoludków (1937), reż. David Hand, Wilfred Jackson, Ben Sharpsteen, William Cottrell, Perce Pearce, Larry Morey
W naszym zestawieniu ponownie animacja od Disneya, tym razem jednak mowa o pierwszym w historii pełnometrażowym filmie animowanym studia, które było wówczas kojarzone głównie z krótkimi i zabawnymi opowieściami o Myszce Miki oraz jemu podobnych. Walt Disney miał jednak duże ambicje, pragnął, żeby jego firma liczyła się w przyszłości w hollywoodzkiej stawce, zatem postanowił stworzyć animowaną baśń, jakiej nikt dotąd nie próbował w takim metrażu czy formie. Sęk w tym, że nikt w buzującej zachowawczymi pomysłami Fabryce Snów nie wierzył w wizję Disneya, większość producentów i pracowników pukała się w czoło, słysząc o Śnieżce. Ba, żona Walta i jego brat próbowali wybić mu ten szalony pomysł z głowy. Na szczęście im się nie udało, na czym zyskało kilka pokoleń przyszłych widzów. Disney wierzył w swoje marzenie do samego końca, nawet gdy koszty produkcji urosły tak bardzo, że musiał zastawić własny dom.
Gwiezdne wojny: część IV – Nowa nadzieja (1977), reż. George Lucas
I jeszcze jedna szalenie ambitna baśń, która powstała w głowie nierozumianego przez większość hollywoodzkich szych marzyciela, a gdy ujrzała już światło dzienne, okazała się przełomowa na właściwie każdym polu sztuki filmowej, od kreatywnego korzystania z efektów specjalnych po postrzeganie możliwości fabularnych. Trudno dziś zrozumieć, dlaczego Lucas dostał budżet na film, skoro w zasadzie nikt w studiu 20th Century Fox nie wierzył w powodzenie zrealizowanej za zdecydowanie zbyt małe jak na podejmowaną tematykę pieniądze B-klasowej opowiastki o walce uzbrojonego w miecze świetlne Dobra z archetypicznym Złem. Ba, sam Lucas nie wierzył w sukces – do tego stopnia, że postanowił wyjechać z miasta, by nie przeżywać swej porażki na oczach innych. Cóż, mylił się. Plusem tej niewiary fakt, że w zamian za zrzeknięcie się części gaży Lucas dostał światowe prawa do handlu promocyjnego związanego z Gwiezdnymi wojnami.
Piraci z Karaibów: Klątwa Czarnej Perły (2003), reż. Gore Verbinski
Nie tak dawno temu, pod koniec zeszłego wieku, kino pirackie było uważane za box-office’ową zarazę, co raz na kilka lat zdawały się podkreślać finansowe klapy w typie Piratów Polańskiego czy Wyspy piratów Harlina. Aż tu nagle włodarze ze studia Disneya hojnie sypnęli pieniędzmi na piracki film oparty fabularnie na popularnej atrakcji dostępnej dla wszystkich korzystających z Disneyowskich parków rozrywki. Szybko pożałowali tej decyzji, bowiem film zaczął przybierać przedziwny kształt, a zmanierowany Johnny Depp w roli kapitana Sparrowa zupełnie nie pasował do wyjściowej koncepcji przewidywalnej i uładzonej rozrywki dla całych rodzin. Ba, w pewnym momencie ówczesny szef studia myślał poważnie o przerwaniu produkcji, żeby zminimalizować straty. Miał rację w jednym: mimo gigantycznego sukcesu kasowego Klątwa Czarnej Perły nie stworzyła popytu na kino pirackie. O ile na ekranie nie pojawiał się ucharakteryzowany Depp.
Powrót do przyszłości (1985), reż. Robert Zemeckis
Trudno dziś wyobrazić sobie amerykańskie kino lat 80. bez sztubackiej energii, technologicznej kreatywności i popkulturowego wytyczania ścieżek Powrotu do przyszłości, a jednak prawda jest taka, że przez kilka lat żadne studio nie chciało tknąć scenariusza Zemeckisa i Boba Gale’a. Jedni twierdzili, że jest zbyt mało rubaszny jak na komedię młodzieżową, inni chcieli widzieć w nim więcej zachowawczej młodzieńczości. Gdy udało się zebrać budżet i zacząć zdjęcia, zatrudniony do głównej roli Eric Stoltz został usunięty z planu przez Zemeckisa, który wolał od początku szerzej nieznanego widzom Michaela J. Foxa. Wymuszone dokrętki kosztowały kilka milionów dolarów. Zemeckis nie przysporzył sobie przyjaciół w studiu, jednak wszelkie uchybienia zostały mu wybaczone, gdy film odniósł ogromny sukces i stworzył ogólnoświatowe, do dziś niestety wciąż niezaspokojone zapotrzebowanie na samosznurujące się buty i lewitujące deskorolki.
Goło i wesoło (1997), reż. Peter Cattaneo
Na koniec zestawienia wracamy do roku, w którym Titanic przyćmił wszystko i wszystkich, żeby przyjrzeć się bliżej gigantycznemu sukcesowi niezależnego brytyjskiego komediodramatu o kilku niezbyt atrakcyjnych facetach, którzy postanawiają zostać striptizerami. Ale nie tymi cieniasami, którzy paradują swoimi kaloryferami przed rozgorączkowanymi kobietami, nie ściągając w ogóle slipek. Decydują się iść na całość! Film zarobił na świecie 258 mln dol. (przy 3.5 mln budżetu!), zaś dziś jest uznawany za jedną z najlepszych brytyjskich produkcji, ale tuż przed premierą mało kto w niego wierzył. Robert Carlyle, który stał się dzięki Goło i wesoło sławny, wyznał w jednym z wywiadów, że uważał projekt za absolutny szajs, na planie czuł się niekomfortowo, a jeden z producentów z Fox Searchlight skwitował podobno projekcję zaleceniem, żeby jak najszybciej skierować film do dystrybucji VHS/DVD. Cóż, jak widać, mylić się jest rzeczą hollywoodzką.
zobacz także
- Steven Spielberg wskrzesi detektywa Franka Bullitta. W filmie z 1968 roku zagrał go Steve McQueen
Newsy
Steven Spielberg wskrzesi detektywa Franka Bullitta. W filmie z 1968 roku zagrał go Steve McQueen
- David Byrne poleca psychodelię. Artysta stworzył autorską playlistę i dzieli się z fanami
Newsy
David Byrne poleca psychodelię. Artysta stworzył autorską playlistę i dzieli się z fanami
- Earl Sweatshirt wypuszcza nowy singiel i zapowiada płytę
Newsy
Earl Sweatshirt wypuszcza nowy singiel i zapowiada płytę
- Co cię nie zabije, to cię wzmocni. 5 dokumentów o porażkach
Opinie
Co cię nie zabije, to cię wzmocni. 5 dokumentów o porażkach
zobacz playlisty
-
03
-
Nagrody Specjalne PYD 2020
02
Nagrody Specjalne PYD 2020
-
Papaya Young Directors top 15
15
Papaya Young Directors top 15
-
Papaya Young Directors 7 #MASTERTALKS
18
Papaya Young Directors 7 #MASTERTALKS