Nieudane eksperymenty. Typujemy najgorsze filmy w karierze uznanych filmowców23.12.2021
Tworzenie filmów jest procesem tak złożonym i zależnym od setek zewnętrznych czynników, że trudno raz na jakiś czas się nie potknąć. Szczególnie jeśli mowa o filmowcach, którzy zamiast tworzyć cały czas kolejne wersje swego największego przeboju, poszukują nowych artystycznych ścieżek i środków wyrazu. Jak w West Side Story Stevena Spielberga, w którym jeden z najważniejszych amerykańskich reżyserów ostatnich dekad wkroczył brawurowo na obszar gatunku musicalu – i choć zrealizował cudowny wizualny fajerwerk, film został całościowo poddany druzgocącej krytyce. Dziś przyglądamy się dziesiątce (a w zasadzie dwunastce, bo mamy dwa duety) uznanych twórców, których potknięcia były na tyle bolesne, że jeszcze długo będą im wypominane.
Robert Zemeckis i Beowulf (2007)
Zemeckis był od początku kariery reżyserem zainteresowanym technologicznymi możliwościami sztuki filmowej – zarówno tym, co można w danym momencie zrobić przed kamerami i w post-produkcji, jak i tym, co będzie można zdziałać w przyszłości. Dlatego, chociaż wielu pukało się w głowy, jego decyzja, by poświęcić się rozwijaniu fotorealistycznej animacji performance capture była logicznym kolejnym krokiem. O ile jednak świąteczna tematyka i innowacyjność Ekspresu polarnego pozwoliły przymknąć oko na wszelkie wizualne niedoróbki, tak w Beowulfie stały się one nader widoczne. Postaci ani nie wyglądały realistycznie, ani nie broniły się w formie animowanej, zaś sekwencje fantasy były odległe choćby od poziomu Władcy Pierścieni. Nie mówiąc o fragmentach z udziałem ludzi, które były kompletnie pozbawione emocji. Zemeckis, dla którego technologia była zawsze tylko dodatkiem do opowiadanych historii, tym razem zupełnie nie wykorzystał potencjału fabuły.
Richard Linklater i Drużyna specjalnej troski (2005)
Gdy na początku XXI wieku Linklater odniósł komercyjny sukces Szkołą rocka, wydawało się, że przed jednym z największych autorów amerykańskiego kina niezależnego lat 90. otworzy się wiele ważnych drzwi. Co by nie mówić o Szkole rocka, film łączył świetnie autorskie fascynacje Linklatera z humorem skierowanym do szerokiej widowni. Drużyna..., remake popularnej komedii sportowej z 1976 r., opowiadała tę samą historię co Szkoła... – nieudacznik, który zaprzepaścił swój potencjał, zaczyna opiekować się grupą dzieciaków, pomagając im odkryć ich potencjał – tyle że w tym wypadku akcja obracała się wokół baseballu. Trudno stwierdzić, co nie zagrało (być może fakt, iż Linklater zaczął już kręcić swe przyszłe arcydzieło Boyhood i nie miał głowy do wtórnej komedii), lecz Drużyna... jest wyprana nie tylko z uroku, ale też z wyobraźni i charakteru. Postaci, dialogi i większość scen to czysta sztampa, a film nie oferuje niczego nowego.
Tim Burton i Alicja w Krainie Czarów (2010)
Trudno krytykować film, który okazał się frekwencyjnym strzałem w dziesiątkę: Alicja w Krainie Czarów przekroczyła w dystrybucji kinowej magiczną liczbę miliarda dolarów. Trudno też jednak znaleźć produkcję filmową, która w lepszy sposób ukazywałaby mocno zauważalny w XXI wieku spadek artystycznej formy Burtona, niegdyś idola niedopasowanych do komercyjnej rzeczywistości marzycieli. Od pewnego momentu Alicja atakuje milionem bodźców wizualnych, zachłystując się możliwościami komputerowej kreacji, brakuje w tym jednak serca i duszy. Brak emocji, brak osobowości, w wielu scenach brak także sensu. Po marnym przyjęciu Planety małp dekadę wcześniej Burton wrócił do projektów stricte osobistych (Duża ryba) i swych autorskich fascynacji (Gnijąca panna młoda). Po sukcesie finansowym i krytyce, która spadła na wypraną z emocji Alicję…, reżyser nie stworzył już niestety niczego powyżej hollywoodzkiej przeciętnej.
Peter Jackson i Nostalgia anioła (2009)
Po gigantycznym sukcesie trylogii Władcy Pierścieni i świetnym przyjęciu remake’u King Konga wydawało się, że Peter Jackson jest w stanie zamienić każdy materiał w filmowe złoto. Nikogo w zasadzie też nie zdziwiło, że ambitny nowozelandzki reżyser postanowił zrealizować coś w nieco mniejszej skali, coś bardziej osobistego. Ekranizacja nasączonej trudnymi emocjami powieści o zgwałconej i zamordowanej nastolatce, która przygląda się z zaświatów temu, jak jej bliscy radzą sobie z poczuciem straty, fantastycznie pasowała do emploi reżysera Niebiańskich istot. Jednak kinowa Nostalgia... jest głównie efektownym ćwiczeniem stylistycznym, kuriozalnym testem, jak dużo pięknej i doskonale bezosobowej grafiki komputerowej można przemycić do filmu, zanim widzowi zacznie to przeszkadzać. Emocje są, ale stłumione, przygniecione kolejnymi warstwami odrealniającej estetyki i sentymentalnych wstawek, które niwelują emocjonalny ciężar powieści.
Ang Lee i Bliźniak (2019)
Kolejny oscarowy reżyser, który romansował udanie zarówno z kinem osobistym, zgłębiającym różne wymiary ludzkiej kruchości, jak i skomplikowanymi z technologicznego punktu widzenia produkcjami, które wymagały od niego talentu showmana. W 2012 r., po sukcesie Życia Pi, Ang Lee uznał najwyraźniej, że osiągnął w klasycznym filmie wszystko i – trochę jak Peter Jackson w trylogii Hobbit – postanowił, że czas poeksperymentować z technologicznymi granicami kina. Nade wszystko z klatkarzem i immersyjnością kinowego 3D. Hiperrealistyczność Najdłuższego marszu Billy’ego Lynna krytykowali w zasadzie wszyscy, którzy widzieli go w zamierzonej przez Lee wersji, lecz film bronił się jako tako opowiadaną historią. W jeszcze bardziej podkręconym technologicznie Bliźniaku (odmłodzony komputerowo Will Smith), efekciarskim kinie akcji, tego nie dało się już obronić, bowiem naciągany scenariusz i fałszywy realizm obrazu kłuły w oczy.
Jane Campion i Tatuaż (2003)
To mógł być znakomity film. Jane Campion, reżyserka kręcąca trudne emocjonalnie opowieści o niemożliwych do łatwego zaszufladkowania kobietach, podjęła ciekawą współpracę z Meg Ryan, symbolem słodkich hollywoodzkich komedii romantycznych lat 90. Dla Ryan miała to być rola udowadniająca, że jest aktorką ambitną, potrafiącą sprostać największym filmowym wyzwaniom, dla Campion zaś film zmieniający przeważającą w kinie perspektywę atrakcyjności i seksualnego pożądania. Ryan zagrała odważnie, obnażyła się wręcz fizycznie przed kamerami, Campion nie potrafiła jednak opanować chaosu wątków, zgłębić wystarczająco charakterów poszczególnych postaci, uwiarygodnić ich wzajemnych relacji. Choć Tatuaż ma w sobie wiele dobrego i doczekał się po latach poprawy statusu, trudno stawiać go w jednym szeregu z najlepszymi filmami Campion – Fortepianem, Jaśniejszą od gwiazd, Tajemnicami Laketop czy najnowszymi Psimi pazurami.
Guy Ritchie i Rejs w nieznane (2002)
Za sprawą Porachunków i Przekrętu na przełomie wieków Guy Ritchie był na ustach wszystkich miłośników niekonwencjonalnego kina gangsterskiego. Jego filmami zachwycano się zarówno ze względu na ich innowacyjny język wizualny, jak i aktorsko-scenariuszową brawurę. Jakież było zatem zdziwienie, gdy Ritchie zdecydował się wyreżyserować swą ówczesną żonę, Madonnę, w lekkiej komedii o bogatej i próżnej Amerykance przeżywającej romans na Morzu Śródziemnym. Oryginał Liny Wertmüller miał wprawdzie wielu fanów i potencjał na remake, ale dlaczego ze sterami stanął facet, który zabłysnął na zupełnie innym, bardziej drapieżnym obszarze kina? Do czasu premiery nieliczni wierzyli, że film okaże się dobry, a potem była seria katastrof: Rejs w nieznane stał się klapą finansową w USA, w wielu krajach nie trafił do dystrybucji kinowej, doczekał się pięciu Złotych Malin, a także miana jednego z najgorszych filmów wszech czasów.
Lana i Lilly Wachowski i Jupiter: Intronizacja (2015)
Trudno tak naprawdę określić Jupiter: Intronizację pierwszą dużą wpadką Wachowskich, gdyż w momencie premiery ich fantastycznonaukowego widowiska wszyscy mieli ciągle w pamięci losy dwóch wysokobudżetowych kontynuacji Matrixa. O ile w Reaktywacji i Rewolucjach główną bolączką był przesadny zachwyt twórców efektami komputerowymi i nieumiejętność sięgnięcia poprzeczki zawieszonej niebotycznie wysoko przez pierwszy film, tak w przypadku Intronizacji nie można było zwalić winy na coś poza talentem i stylem Wachowskich. Jupiter chce być space operą z prawdziwego zdarzenia, ale postaci są sklejone z przerobionych tysiące razy schematów, podstawa mitologiczna jest chaotyczna, chwilami wręcz kuriozalna, zaś aktorstwo woła o pomstę do nieba – zwłaszcza złowieszczo szepczącego Eddie’ego Redmayne’a, który wydaje się grać w innym filmie. Nie pomaga przerost absurdalnie przestylizowanej formy nad tak lichą treścią.
zobacz także
- Janelle Monáe, M.I.A. i Brandi Carlile, czyli wybieramy najlepsze teledyski mijającego tygodnia
Newsy
Janelle Monáe, M.I.A. i Brandi Carlile, czyli wybieramy najlepsze teledyski mijającego tygodnia
- „Brian Wilson: Long Promised Road”: Powstał dokument o genialnym liderze The Beach Boys
Newsy
„Brian Wilson: Long Promised Road”: Powstał dokument o genialnym liderze The Beach Boys
- Tor przeszkód z programu „Ninja Warrior” częścią dyscypliny olimpijskiej? Trwają rozmowy na ten temat
Newsy
Tor przeszkód z programu „Ninja Warrior” częścią dyscypliny olimpijskiej? Trwają rozmowy na ten temat
- Sterling K. Brown i Lucas Hedges w filmie reżysera “To przychodzi po zmroku”
Newsy
Sterling K. Brown i Lucas Hedges w filmie reżysera “To przychodzi po zmroku”
zobacz playlisty
-
George Lucas
02
George Lucas
-
Nowe utwory z pierwszej 10 Billboard Hot 100 (II kwartał 2019 r.)
15
Nowe utwory z pierwszej 10 Billboard Hot 100 (II kwartał 2019 r.)
-
PZU
04
PZU
-
John Peel Sessions
17
John Peel Sessions