W tym roku nie spotkamy się w kinach we Wrocławiu. W obliczu pandemii koronawirusa i pogarszającej się sytuacji epidemiologicznej, organizatorzy Nowych Horyzontów oraz American Film Festival podjęli decyzję o przeniesieniu połączonej edycji obu festiwali do sieci.
Nowohoryzontowy program niezmiennie imponuje rozmachem, przytłaczającym bogactwem filmów i ich różnorodnością. W ciągu 11 dni, między 5 a 15 listopada, zobaczymy ponad 170 tytułów przeróżnej maści, rozciągniętych między odmiennymi poetykami kina. Odnalezienie się w tym gąszczu propozycji graniczy z niemożliwością i jak co roku będzie nad czym główkować i z czego wybierać. Dlatego też służymy pomocą.
Mieliśmy już okazję zobaczyć dużą część tytułów z tegorocznej selekcji, wyłaniając jednocześnie swoje największe odkrycia i zaskoczenia. Spośród grubo ponad setki filmów wybraliśmy dla was 8, które naszym zdaniem są lekturą obowiązkową na początek listopada. Filmy zuchwałe w warstwie ideowej, formalnej i konceptualnej. Filmy poruszające tematy trudne, odważne, które zapisują się w głowie i zostają długo.
Zabij to i wyjedź z tego miasta, reż. Mariusz Wilczyński
NH – Pokazy Galowe
Długo musieliśmy czekać na ten film, całe 14 lat, w trakcie których zmieniał się świat, ludzie i samo kino. Mariusz Wilczyński nie zrezygnował jednak nigdy z tego projektu, jedną czwartą swojego życia poświęcił pracy nad nim, i tak oto powstało doskonałe Zabij to i wyjedź z tego miasta. Za filmem tym stoi osobista sprawa: reżyser podkreśla w wywiadach, że w ten sposób chciał pożegnać bliskich, którzy w ostatnich latach od niego odeszli. Nie jest to zatem klasyczna animacja. To w zasadzie prawie półtoragodzinne wspomnienie, wędrówka po przeszłości, uczuciowy slalom gigant. Wilczyński nie boi się otworzyć przed widzem, opowiada tu na przykład o chwilach, których nie poświęcił swojej matce, a na których nadrobienie w prawdziwym życiu jest już za późno. Zabij to i wyjedź z tego miasta jest więc opowieścią o człowieku zmagającym się z przemijaniem, stratą, ale zarazem wyrazem nadziei, że sztuka potrafi zachować wspomnienie tych, którzy opuścili nasz świat. Dowodem na to niech będzie fakt, że głosów do tego filmu użyczyli m.in. Gustaw Holoubek, Irena Kwiatkowska, Andrzej Wajda, Tomasz Stańko, Tadeusz Nalepa, a więc legendy polskiej kultury, które zmarły w trakcie jego realizacji. Zdecydowanie jeden z najmocniejszych punktów tegorocznego festiwalu.
Na rauszu, reż. Thomas Vinterberg
NH – Pokazy galowe
Zaczyna się dość niewinnie – grupa wypalonych zawodowo i dręczonych kryzysem wieku średniego nauczycieli spotyka się na kolacji. Od słowa do słowa dochodzą do wspólnego wniosku, że praca w szkole to męka i potrzebują czegoś, co ulży im w cierpieniu. Zainspirowani teorią skandynawskiego filozofa, jakoby człowiek rodził się z niedostatkiem alkoholu w organizmie, który należy stale uzupełniać, rozpoczynają osobliwy eksperyment. Utrzymując stały poziom promili we krwi – przed pracą, w trakcie i po – zaczynają zauważać, że alkohol w skromnych dawkach faktycznie otwiera umysł, spycha problemy na boczny tor i wyzwala w nich kreatywny impuls. Jak to jednak u Thomasa Vinterberga bywa, zwodniczo lekki ton z czasem układa się w tragedię, a niegroźna i całkiem nawet pocieszna zabawa bohaterów kończy się kilka butelek za daleko. Autor Polowania udowadnia, że jak mało kto we współczesnym kinie,potrafi przejść z jednej tonacji do innej i sprawić, że śmiech nagle więźnie widzowi w gardle. Na rauszu to wspaniale niejednoznaczne kino, prawdziwy rollercoaster wrażeń, emocji i nietypowych wzruszeń, a do tego rzecz zagrana z wielką brawurą. Na czele aktorskiego kwartetu – będącego motorem napędowym filmu – stanął Mads Mikkelsen. I zaliczył jeden z najlepszych występów w swojej karierze.
Dni, reż. Tsai Ming-liang
NH – Mistrzowie
Jedni to lubią, inni nie, ale trudno wyobrazić sobie Nowe Horyzonty bez nowego projektu Tsai Ming-lianga – jednego z czołowych przedstawicieli tzw. kina kontemplacji. Spowolnienie zwyczajowego tempa akcji niemal do bezruchu, wydłużone statyczne ujęcia, cisza, monotonia, a zarazem przypatrywanie się życiu w jego najbardziej codziennych i prozaicznych przejawach to nieodłączne składowe tego kina. Kiedy mainstream skupia się na „dzianiu się”, a więc pędzie i zgiełku współczesnego świata, Tsai proponuje wyciszone, pełne uważności spojrzenie. Nie inaczej jest w Dniach, pokazywanych w tym roku w konkursie głównym Berlinale. Najnowszy film ulubieńca nowohoryzontowej publiczności to tocząca się z żółwią powolnością, prosta i pozbawiona słów historia spotkania dojrzałego mężczyzny i młodego masażysty, w której kryją się jednak najgłębsze prawdy. Tsai po raz kolejny stawia wyjątkową diagnozę kondycji współczesnego człowieka, zmuszając do refleksji i przemyśleń na temat różnych form samotności i pragnienia bliskości. Z dzisiejszej perspektywy film ten ma jeszcze dodatkową, proroczą wartość: tuż przed wybuchem globalnej pandemii, Tsaiowi udało się stworzyć dojmująco zniuansowany obraz świata w izolacji i zamknięciu.
Zabójstwo dwojga kochanków, reż. Robert Machoian
AFF – Highlights
Ten film to dla mnie największe odkrycie tegorocznego festiwalu, rzecz zaskakująca i intrygująca już od pierwszych minut, a przecież bazująca na historii, jakich wiele – rozpadzie wieloletniego małżeństwa. W Zabójstwie dwojga kochanków mamy taką sytuację: David i Niki na separację zgodzili się wspólnie, początkowo oboje mieli nadzieję, że próba czasu, spojrzenie z dystansu i przemyślenie pewnych spraw pomoże im w załataniu dziur w zszarganym kryzysem związku. On zabrał swoje rzeczy do ojca, ona została w domu razem z czwórką dzieci, ale zaczęła też spotykać się z innym mężczyzną. Ta sytuacja kompletnie wytrąca Davida z równowagi, podnosi w nim przerażające ciśnienie, które w każdej chwili może doprowadzić do tragicznego w skutkach wybuchu. Robert Machoian buduje kapitalne, pozbawione wszelkich skonwencjonalizowanych i melodramatycznych środków studium rozpadu miłosnego związku, a jednocześnie zniuansowany obraz człowieka, którego lęk przed przyszłością i ból oczekiwania na pojednanie z najważniejszą w jego życiu osobą, doprowadza na skraj obłędu. Emocjonalne tętno i impet finału tego filmu pozostawia widza w pełnym osłupieniu.
Beat mrocznego miasta, reż. TT The Artist
AFF – American Docs
Może NH i AFF nie są festiwalami kina dokumentalnego, nie należy jednak dokumentów w programie lekceważyć. Tym bardziej, jeśli jednym z nich jest prawdopodobnie najbardziej roztańczony film, jaki świat kiedykolwiek widział. Beat mrocznego miasta to opowieść o społeczności Baltimore widzianej przez pryzmat lokalnej sceny klubowej. Twórcy filmu stają na przekór wizerunkowi miasta trawionego plagą przestępczości czy epidemii heroiny – jaki znamy choćby z Prawa ulicy – i ukazują pozytywne zmiany społeczne, które na przestrzeni ostatnich lat dokonały się tam za sprawą lokalnych artystów. I nagle zaczyna się prawdziwa jazda – całe Baltimore podrywa się do tańca, skacze, voguinguje, tryska energią, próbując w ten sposób uciec od swojej mrocznej strony i pokazać dzieciakom, że istnieje jakaś alternatywa dla gangsterki i dilerki. Tańczą zatem wszyscy i wszędzie: starzy i młodzi, kobiety i mężczyźni, na danceflorze i chodnikach. W obiektywie TT The Artist znikają nierówności, podziały i dramatyczne wydarzenia, które naznaczyły codzienność Baltimore, zostaje za to potrzeba i przyjemność tańczenia razem, ciało w ciało. Zostaje wzajemny szacunek, ucieleśnienie zbiorowej tożsamości i próba pogłębienia relacji społecznych. „Nikt nie wie, co w tym mieście tak naprawdę się dzieje” – mówi jedna z bohaterek, wokół której zamiast strzałów i policyjnych syren słychać już tylko hipnotyzujący beat.
Słudzy, reż. Ivan Ostrochovský
NH – Ale kino+
Na usta cisną się intuicyjne skojarzenia z ostatnimi filmami Pawła Pawlikowskiego, jednak każda scena jest tu przede wszystkim hołdem dla Henri Cartiera-Bressona, guru światowej fotografii, który spust migawki naciskał błyskawicznie i potrafił złapać ten „decydujący moment”. Słudzy Ivana Ostrochovský’ego to kino imponująco wyrafinowane, uderzające estetyczną elegancją, przyjemności obcowania z tym filmem nie są w stanie zastąpić żadne słowa. Zachwycające czarno-białe zdjęcia nie są jednak sztuką dla sztuki, która nikomu i niczemu nie służy, a stanowią doskonałą ilustrację do opowieści o zderzeniu wiary i ideologii w czasach zimnej wojny. Ostrochovský akcję swojego filmu osadza w seminarium w Bratysławie – na przeszło dziesięć lat przed rozpadem Czechosłowacji – gdzie dwóch zaprzyjaźnionych seminarzystów staje się świadkami politycznych układów i spisków, które wdarły się za klasztorne mury. Zmagania bohaterów, rozpięte między kwestiami wiary, sumienia, powołania a mechanizmami rządzącymi totalitarnymi strukturami, doprowadzą do sytuacji, w której przyjaciele znajdą się po przeciwnych stronach barykady. Ostrochovský nie twierdzi, że przedstawia prawdziwą historię, znajduje ona jednak potwierdzenie w źródłach dotyczących „Pacem in terris” – organizacji prokomunistycznych, czechosłowackich duchownych, która w latach 1971-1989, blisko współpracowała z reżimem.
Berlin Alexanderplatz, reż. Burhan Qurbani
NH – Pokazy Galowe
Burhan Qurbani na tegorocznym Berlinale przeszedł samego siebie: zaprezentował epicki, ponad trzygodzinny Berlin Alexanderplatz, będący współczesnym odczytaniem legendarnej książki Alfreda Döblina z 1929 roku. Literacki pierwowzór uznaje się za jedną z najgłośniejszych niemieckich powieści lat 20., bezpośrednie porównania do Ulissesa Jamesa Joyce’a nie są żadnym nadużyciem. Qurbani jednak od początku wiedział, że wierna adaptacja nie wchodzi w grę, zdecydował się więc na odczytanie przewrotne, z ogromną dezynwolturą – nie tylko zdecydował o przeniesieniu akcji z międzywojennego Berlina w czasy współczesne, ale w miejsce döblinowskiego robotnika podłożył nielegalnego imigranta z Afryki. W ten sposób Berlin Alexanderplatz zyskuje szereg aktualnych znaczeń i kontekstów: wpisuje się w dyskusję na temat migracji i podejścia do cudzoziemców, a zarazem przybiera formę korespondencji ze współczesnego miasta grzechu. Berlin w wizji Qurbaniego tonie w neonowej poświacie, reżyser wprowadza widza do podziemnych klubów, gdzie kręcą się nielegalne interesy i toczą bezwzględne gangsterskie porachunki, nadając swojemu filmowi hipnotyczny rytm i nastrój sennego koszmaru. Jest w Berlin Alexanderplatz stylistyczna finezja przywołująca na myśl kino Nicolasa Windinga Refna, jest zarazem eklektyczny gatunkowy miszmasz. Trochę refugee drama, trochę nocna miejska odyseja, trochę crime story, czasami nawet klasyczny melodramat. Wybuchowa mieszanka.
Bestio, bestio, reż. Danny Madden
AFF – Spectrum
Typowe amerykańskie przedmieście gdzieś na amerykańskim południu. Chłopak z deskorolką, dziewczyna występująca w szkolnym teatrze, ich pierwsze zauroczenie, można pomyśleć, że historia jakich wiele. Tu sytuacja jest jednak nieco inna – w pewnym momencie dochodzi do wstrząsającej wolty, która sprawia, że ten do bólu ograny gatunek przechodzi daleko idącą mutację. Bestio, bestio jest bowiem filmem dużo bardziej pojemnym i niejednoznacznym niż mogłoby się wydawać, coś znacznie większego kalibru czai się pod spodem. Danny Madden pod płaszczykiem opowieści o rozterkach i dylematach wieku dojrzewania przemyca bowiem gorzkie prawdy o Ameryce. O przemocy, która stała się symbolem tego kraju. O świętości drugiej poprawki do konstytucji i obsesji na punkcie broni palnej, która na amerykańskiej prowincji uznawana jest za najbardziej pospolity sprzęt domowy jak miska, tarka czy patelnia. Nie ulega wątpliwości, że w swoim drugim pełnometrażowym filmie Madden daje się poznać jako twórca przenikliwie diagnozujący współczesność, politycznie czujny i społecznie wrażliwy.
zobacz także
- Powrót na zwierzęcą scenę. Obejrzyj pierwszy zwiastun sequelu animowanego „Sing"
Newsy
Powrót na zwierzęcą scenę. Obejrzyj pierwszy zwiastun sequelu animowanego „Sing"
- Dzięki implantowi stworzonemu na drukarce 3D udało się odbudować ludzkie ucho
Newsy
Dzięki implantowi stworzonemu na drukarce 3D udało się odbudować ludzkie ucho
- Mary McCartney wyreżyseruje dokument o Abbey Road Studios
Newsy
Mary McCartney wyreżyseruje dokument o Abbey Road Studios
- Paul Thomas Anderson wraca do lat 70. W „Licorice Pizza" grają Bradley Cooper, Ben Stiller i Sean Penn
Newsy
Paul Thomas Anderson wraca do lat 70. W „Licorice Pizza" grają Bradley Cooper, Ben Stiller i Sean Penn
zobacz playlisty
-
John Peel Sessions
17
John Peel Sessions
-
05
-
Seria archiwalnych koncertów Metalliki
07
Seria archiwalnych koncertów Metalliki
-
Tim Burton
03
Tim Burton