Opinie |

Od producenta do miliardera. Dokument „jeen-yuhs: Trylogia Kanye” to coś, co trzeba zobaczyć17.02.2022

źródło: Netflix

Można Kanye Westa nie lubić, nie gustować w jego muzyce i z niesmakiem patrzeć na zamieszanie, które robi w mediach społecznościowych i poza nimi. Trudno jednak przejść obojętnie wokół filmu Coodiego i Chike'a Ozaha. To realizowany przez ponad 20 lat dokumentalny portret człowieka, który jest dziś kimś znacznie więcej niż po prostu artystą.

W ostatnim czasie nie ma tygodnia bez doniesień o Kanye. Jeśli nie publikuje akurat nowej muzyki, pojawia się głównie w atmosferze skandalu, zadając na oślep ciosy na swoich profilach na Twitterze i Instagramie. Miliony ludzi widziały, jak nie mógł odpuścić swojej wkrótce-byłej-żonie Kim Kardashian, na zmianę tęskniąc za nią i jej nienawidząc, a przy okazji atakując jej obecnego partnera, komika Pete'a Davidsona. W tym samym czasie obnosił się ze swoją nową partnerką, znaną z filmu Uncut Gems aktorką Julią Fox (związek spektakularnie zakończył się po niespełna dwóch miesiącach) i rozkręcał aferę, w którą wciągał Billie Eilish, mającą rzekomo obrazić Travisa Scotta. Groził już odwołaniem koncertów, wymuszał przeprosiny i nikt do końca nie wiedział, o co mu chodzi. Ale sporo ludzi to wszystko wybacza – trochę dlatego, że nas do tego przyzwyczaił, trochę z powodu choroby dwubiegunowej, z którą zmaga się od lat. „I hate being bi-polar, it's awesome” – pisze przekornie na okładce swojej 8. płyty pt. Ye. Kiedy Kanye wpada w szaleństwo procesu twórczego, również bywa nie do zniesienia. Przekładanie premier o kilka tygodni czy podmienianie utworów w serwisach streamingowych to już klasyk. Dużo gorsze jest bezrefleksyjne angażowanie do swoich nagrań gości, którzy nie powinni znaleźć się na albumach tak mainstreamowego artysty jak Kanye West. Powszechnie unieważniani przez środowisko oraz media drapieżnicy i brutale, tacy jak Marilyn Manson czy Chris Brown, a także homofob DaBaby zapraszani są przez Ye bez mrugnięcia okiem, a nawet śpiewają z nim razem w niedzielnym chórze. Kanye nie zajmuje się krytyką – być może ta nawet do niego nie dociera. Jest tak potężny, jak tylko może być. Choć bardzo wierzący, w swoim mniemaniu jest w pewnym sensie Bogiem – co podkreślił jasno już kilka lat temu, nagrywajac tak zatytułowany utwór. 

jeen-yuhs: A Kanye Trilogy | Official Trailer | Netflix

Tak, trudno lubić Kanye, nawet bardzo. Jego bezrefleksyjność i toksyczne pomysły kłują w oczy, przyćmiewając często osiągnięcia muzyczne, zwłaszcza te ostatnie. Ale własnie dlatego warto obejrzeć dokument jeen-yuhs – trylogię o Kanye Weście, której pierwsza część dostępna jest już na Netfliksie. Nawet jeśli muzyk, producent (a także projektant ubrań i były kandydat na prezydenta USA) budzi u was odrazę, nie ma co sobie robić wyrzutów sumienia z powodu takiego seansu. Raczej mała szansa, że ewentualna popularność dokumentalnego miniserialu przyczyni się w jakiś sposób do wzrostu kilkumiliardowej fortuny Kanye. Sam zresztą zainteresowany wcale nie chce, żebyście film obejrzeli i gdyby tylko mógł, przemontowałby go jeszcze wiele razy – tak jak np. swoją ostatnią płytę Donda. Zupełnie jednak niepotrzebnie – jeen-yuhs: Trylogia Kanye zapowiada się po pierwszym odcinku na dzieło dopracowane w każdym szczególe, które może pozwolić zrozumieć skomplikowany umysł Kanye Westa i jego długą drogę na szczyt. To, kim się stał, zajęło mu ćwierć wieku, zabrało sporo energii i kosztowało wiele determinacji.

Kanye West
Kanye West

Na jakimś pokręconym poziomie film o Kanye przypomina Świadków Putina – również dokument (warto obejrzeć go TU), w którym Witalij Manski tworzy portret Władimira Putina w przełomowym okresie w historii Rosji. Manski zbliżył się do swojego bohatera na dosłownie centymetry, rozmawiając z nim często uzbrojony w kamerę sam na sam. Momentami jest to trudne do uwierzenia, zważywszy na to, jak nierealną postacią jest rosyjski polityk. W jeen-yuhs: Trylogia Kanye też mamy takiego zakulisowego bohatera i mistrza ceremonii, który poświęca się dla sprawy. Choć reżyserów jest tu teoretycznie dwóch, dokument to w równej mierze historia Kanye Westa, jak i niejakiego Coodiego. Były stand-uper i filmowiec był bardzo blisko Ye, kiedy ten zaczynał w Chicago. Kiedy natomiast odnoszący pierwsze sukcesy jako producent artysta przeniósł się do Nowego Jorku, Coodie rzucił wszystko i pojechał za nim. Cel miał jeden – zrealizować dokument o Kanye Weście: zdolnym chłopaku, który kiedyś będzie gwiazdą.

Sceptycy, którzy nie mieli jeszcze przyjemności obcować z netfliksową opowieścią o Ye, mogliby zarzucić Coodiemu tworzenie mitu założycielskiego dotyczącego wielkiego planu nakręcenia biograficznego dokumentu. Brzmi to w końcu fantastycznie – niczym Richard Linklater w swoim fabularnym Boyhood, filmowiec od początku do końca wie, dokąd dąży, rejestrując wszystko i wierząc w wielki finał. Wystarczy jednak kilka minut seansu, żeby uświadomić sobie, że ta pewność nie brała się znikąd, a kamera nie była wyciągana tylko na potrzeby pamiątkowych rejestracji. Widać to w wielu scenach, w których reżyser, a przy okazji świetny narrator i storyteller, na bieżąco tworzy historię i dobrze wyłapuje istotne momenty w życiu zawziętego producenta, który ma jedno marzenie: chce zdobyć uznanie w środowisku, które nie traktuje go poważnie. Chce zostać raperem.

Clarence „Coodie” Simmons
Clarence „Coodie” Simmons

W pierwszym odcinku roi się od scen, na które patrzy się z fascynacją. Jak wtedy, kiedy Kanye jest tak pewny, że należy mu się kontrakt z Roc-A-Fella Records, że szturmuje biuro legendarnej wytwórni, zamęczając znudzone pracowniczki swoją puszczaną na cały regulator demówką (i przy okazji rapując). Albo kiedy, niczym diler narkotyków, sprzedaje swoje bity z samochodu Talibowi Kweliemu i Mos Defowi, którzy kiedy tylko mogą wspierają i zachwalają młodego producenta mającego „zawsze najlepszy towar”. Czy wtedy, gdy postanawia poprosić o zwrotkę legendarnego Scarface'a, puszczając mu m.in. wczesną wersję Jesus Walks, a ten oszołomiony poziomem utworów i zakłopotany tym, że nie jest w stanie wymyślić nic lepszego, wychodzi ze studia i nigdy nie wraca. 

jeen-yuhs: A Kanye Trilogy | Kanye Raps In The Roc-A-Fella Offices | Netflix

Clarence „Coodie” Simmons i Chike Ozah kręcili swój film przez ponad 20 lat, więc materiału, z którego mogli potem wybierać musiały być gigantyczne ilości. Szczególnie, że byli traktowani jako część ekipy, wchodzili z Kanye wszędzie, wspólnie z nim poznając innych raperów czy tworząc zanne przeboje. Jeen-yuhs: Trylogia Kanye to zresztą nie tylko moc wynikająca z treści, ale też ze strony wizualnej. To, w jaki sposób ten dokument jest zmontowany i opowiadany, elementy, które przecinają historię Westa, by potem znów sprowadzić widza na właściwe tory narracji – czuć tu umiejętności wielkich filmowców. Jedną z najpiękniejszych scen w filmie jest wizyta w domu Dondy West, matki muzyka. Zmarła w 2007 r. profesorka i wykładowczyni uniwersytecka nie tylko wychowała Kanyego i poświęciła dla niego wszystko, ale odcisnęła piętno na jego wrażliwości i nieustannie go wspierała. To, jak ważna postacią w życiu Ye była jego matka wie każdy fan, ale zobaczenie „na żywo” ich intymnej interakcji, kiedy razem rapują, śmieją się i wspierają, to już doświadczenie metafizyczne.

„Tęsknię za starym Kanye”, głosi słynny wers wzięty z piosenki Ye z płyty The Life of Pablo (a zarazem tytuł jednej z piosenek Quebonafide). Jeen-yuhs: Trylogia Kanye, a przynajmniej jej pierwszy epizod, to na jakimś poziomie szansa na spotkanie tej osoby – z jednej strony pewnego siebie, ale też zahukanego producenta, którego pewność siebie, dziś potężna niczym mityczny potwór, dopiero się wykluwa. Kanye West sprzed 20 lat to postać fascynująca, ale też urocza. Zdeterminowana i nakręcona na sukces, ale przy okazji nieustannie obrywająca i wykorzystywana. Taka, której się kibicuje, nawet wiedząc, jak bardzo będzie wkurzał nas dwie dekady później.

JEEN-YUHS | First Look Clip | Netflix
000 Reakcji
/ @zdzichoo

Sekretarz Redakcji Papaya.Rocks

zobacz także

zobacz playlisty