Maska filtrująca. Skąd wziął się przedmiot, który ratuje miliony01.04.2020
Najbardziej pożądana rzecz 2020 roku. Co ma wspólnego z karnawałem w Wenecji i zarazą, która przed wiekami wybiła połowę mieszkańców Europy? I dlaczego zawdzięczamy ją pewnemu chińskiemu lekarzowi?
Zacznijmy od sprawy podstawowej – maska masce nierówna. Czym innym są maski chirurgiczne, a czymś zgoła odmiennym maski chroniące układ oddechowy, czyli tak zwane półmaski filtrujące (lub potocznie – antywirusowe). Te ostatnie fachowo określane są także mianem respiratorów (nie mylić z urządzeniami wspomagającymi pracę mięśni oddechowych). Wyglądają podobnie, lecz działają odmiennie i różne mają zastosowania.
Maski chirurgiczne mają za zadanie zapobiegać kapaniu śliny i śluzu z ust i nosa chirurga podczas zabiegu. Chronią też lekarza przed bryzgającą krwią i płynami ciała, lecz nie filtrują powietrza, bo nie takie ich zadanie. Respiratory z kolei (będę je tutaj dla uproszczenia nazywał maskami filtrującymi), to zupełnie inna para kaloszy. Służą jak najdokładniejszemu filtrowaniu powietrza i ochronie dróg oddechowych osoby, która taką maskę nosi (ale uwaga: nie chronią otoczenia, ponieważ większość tego typu urządzeń nie filtruje powietrza wydychanego). Niektóre typy masek filtrujących są w stanie zatrzymać ponad 99,97% wszystkich cząsteczek zawieszonych w powietrzu (w tym wirusów i bakterii). Maseczki te nie są wszakże wolne od wad – utrudniają oddychanie i mówienie (dlatego w normalnych warunkach nie używa się ich na salach operacyjnych).
Maski, którymi obdarowano w ostatnim czasie naszych parlamentarzystów, to właśnie maski filtrujące zgodne z europejską normą FFP2 (amerykański odpowiednik ma oznaczenie N95). Są w stanie pochłaniać do 95% wszystkich cząsteczek zawieszonych w powietrzu.
Il medico della peste
Współczesne maski filtrujące wywodzą się z przemysłu – opracowano je na początku lat 70. głównie na potrzeby górnictwa i dla robotników biorących udział w rozbiórkach budynków zawierających azbest. Do świata medycznego trafiły dopiero w latach 90., gdy podczas epidemii HIV pojawił się na Zachodzie lekooporny szczep gruźlicy. Historia masek chroniących usta i nos sięga jednak znacznie dalej. Zawiera też motyw chiński, ale o tym nieco później.
Europę przez stulecia dziesiątkowały nawracające fale dżumy. Słowo „dziesiątkowały” nie jest tu zresztą na wyrost. Na przykład niesławna „czarna śmieć” w połowie XIV wieku zabiła niemal połowę populacji Europy i Bliskiego Wschodu. W sumie, w ciągu zaledwie 4 lat zmarło między 75 a 200 milionów ludzi. W niektórych miejscach śmiertelność sięgała 80% ogółu mieszkańców. W Niemczech 3/4 wszystkich wiosek i miasteczek przestało w ogóle istnieć. Do czasu wynalezienia antybiotyków w XX wieku, ludzkość była praktycznie bezradna wobec dżumy, nie rozumiano też, co i jak chorobę roznosi. Na domiar złego, dżuma zabija szybko – w ciągu zaledwie kilku dni od zakażenia. Oznaczało to, że zanim władze miast mogły przygotować jakąś reakcję na pojawiające się ognisko zarazy, było już za późno. Europie zajęło 200 lat, zanim osiągnęła z powrotem liczbę ludności sprzed zarazy (w szczególnie mocno dotkniętej Florencji trwało to niemal 500 lat!). Nie dziwi więc, że jednym z zawodów największego ryzyka w dawnej Europie byli lekarze odwiedzający zadżumionych. Swoją drogą rzadko byli to prawdziwi lekarze, bo też ich rolą nie było niesienie pomocy chorym, lecz raczej ich izolowanie i informowanie władz o liczbie i miejscu przebywania zarażonych. W XIV wieku ludzie ci pracowali bez jakiegokolwiek zabezpieczenia.
Strój Charlesa de Lorme’a przetestowano po raz pierwszy podczas nawracających zaraz we Włoszech w latach 30. i 50. XVII wieku. To właśnie z tamtych czasów pochodzi znany i złowrogi wizerunek medico della peste (lekarza dżumy).
Ich sytuacja uległa poprawie dopiero w XVII stuleciu, gdy zaczęto stosować specjalne stroje, których wynalazek przypisuje się Francuzowi, Charlesowi de Lorme. Strój składał się z peleryny, kapelusza oraz charakterystycznej maski w kształcie ptasiego dzioba. Maska zakrywała całą twarz, zaś w otworach służących do oddychania umieszczano rozmaite aromatyczne zioła i pachnidła. Zapachowi wdychanego powietrza poświęcano szczególną uwagę, gdyż wierzono, że choroby są wywoływane przez śmierdzące (morowe) powietrze. Strój de Lorme’a przetestowano po raz pierwszy podczas nawracających zaraz we Włoszech w latach 30. i 50. XVII wieku. To właśnie z tamtych czasów pochodzi znany i złowrogi wizerunek medico della peste (lekarza dżumy). Jego pojawienie się w okolicy zawsze wzbudzało panikę – stanowił bowiem niechybny znak nadchodzącej śmierci. Maska medico della peste stała się jednym z typowych strojów podczas karnawału w Wenecji.
Made in China
Współczesna historia masek… zaczyna się w Chinach. Pod koniec 1910 roku chińska prasa zaczyna informować, że w Mandżurii pojawiła się tajemnicza choroba atakująca płuca (była to stosunkowo rzadka, lecz bardzo groźna płucna odmiana dżumy). Rozprzestrzenia się w zastraszającym tempie, a śmiertelność wynosi niespotykane 100% zarażonych. Najpewniej choroba przeskoczyła na ludzi ze świstaków – dzięki tanim niemieckim barwnikom można było sprzedawać futro świstaka syberyjskiego jako norkę, co przyciągnęło do północno-wschodnich Chin rzesze niedoświadczonych myśliwych spoza regionu (lokalni myśliwi unikali chorych zwierząt). Pod koniec października 1910 r. zaraza dociera do Harbinu, gdzie po kilku dniach choruje już ponad 5 tysięcy osób (w sumie epidemia pochłonie 60 tys. ofiar). Ogniska epidemii szybko pojawiają się w innych miastach zlokalizowanych wzdłuż szlaków kolejowych.
Władze w Pekinie postanawiają wysłać do Harbinu młodego, zaledwie 31-letniego, ale świetnie wykształconego na zachodnich uczelniach medycznych, doktora Wu Lien-teh. Doktor Wu zanim jeszcze dociera na miejsce, stawia tezę, że choroba roznosi się drogą powietrzną. Teza jest szokująca dla ówczesnego świata naukowego – wszak raptem kilkanaście lat wcześniej, w 1894 roku, podczas epidemii w Hongkongu odkryto bakterię wywołującą dżumę, a w 1897 roku zrozumiano rolę, jaką w jej roznoszeniu odgrywają szczury i pchły. Co prawda podczas tej samej epidemii w Hongkongu obserwowano ewidentne przypadki dżumy płucnej, to jednak ówczesny świat naukowy powszechnie przyjmuje tezę, że chorobę roznoszą wyłącznie szczury i ich pasożyty. Skąd więc pomysł doktora Wu? Dlaczego, wbrew opinii całego naukowego świata uznał, że choroba roznosi się drogą powietrzną? Doktor Wu znał wyniki obserwacji klinicznych z Hongkongu, więc mógł podejrzewać, że dżuma może mieć także postać płucną. Przede wszystkim jednak zafrapowało go szybkie rozprzestrzenianie się choroby w miastach oraz wzdłuż linii kolei transsyberyjskiej. Wydało mu się skrajnie mało prawdopodobne, aby w warunkach mandżurskiej jesieni setki szczurów nagle tak wzmogły swoją mobilność (szczury nie hibernują, ale zimą ograniczają swoją aktywność i szukają schronienia w ciepłych miejscach).
Doktor Wu wprowadza szereg zarządzeń dla regionu (kwarantanna, palenie ciał zmarłych i ich własności), postanawia też chronić personel medyczny – nakazuje noszenia masek filtrujących. Kłopot w tym, że takie maski nie istnieją – sam więc, wraz ze swoim zespołem opracowuje maskę z gazy i waty. Zabezpieczenia są prymitywne, trudne do zawiązania, utrudniają oddychanie, ale okazują się skuteczne. Nie wszystkim jednak pomysły młodego chińskiego lekarza są w smak. Największym ich krytykiem jest działający od wielu lat na terenie Chin, doświadczony francuski chirurg, doktor Gérald Mesny. W odróżnieniu od doktora Wu, Mesny miał już wcześniej osobiście do czynienia z dżumą. Przede wszystkim jednak był przedstawicielem świata zachodniego, więc swojego młodszego chińskiego kolegę traktował jak niewiele znaczącego podwładnego. Gdy doszło do bezpośredniej konfrontacji obu medyków, Mesny zwyzywał doktora Wu od „chinoli” i zignorował całkowicie jego zalecenia. Wkrótce po tym spotkaniu Mesny udał się na operację do szpitala, w którym leżeli pacjenci dotknięci dżumą. Nie miał na sobie maski. Zaraził się i w ciągu kilku dni zmarł.
Zły omen
Dzięki swoim zdolnościom – zarówno medycznym i organizacyjnym, ale także PR-owym – Wu Lien-teh przekonał cały świat o konieczności chronienia twarzy podczas wybuchów epidemii. W samą porę: już w 1918 roku wybucha pierwsza pandemia globalna, czyli epidemia grypy zwanej hiszpanką (szacuje się, że zabiła między 17 a 50 milionów osób na całym świecie). W obliczu zagrożenia, służby na całym świecie zaczynają kopiować proste rozwiązanie chińskiego doktora.
Współczesne maski – jak choćby te, którymi obdarowano naszych parlamentarzystów – są o wiele wygodniejsze i doskonalsze niż prymitywne rozwiązanie doktora Wu, nie wspominając już o dawnych ptasich maskach medici della peste. Jedno pozostało bez zmian – widok ludzi w maskach i kombinezonach ochronnych niezmiennie kojarzy się nam z zagrożeniem. Dotychczas znaliśmy go głównie z filmów katastroficznych i reportaży z odległych zakątków Afryki, w których zmagano się z wybuchami wirusa Ebola. Efekt psychologiczny, jaki wywołuje pojawienie się tak ubranego ratownika w naszym sąsiedztwie, jest piorunujący. Użytkownicy mediów społecznościowych ostrzegają się wzajemnie o tym, pod jakim adresem pojawiła się karetka z ubraną w jaskrawe polimerowe stroje obsługą. Nierzadko chorzy uciekają lub bronią się przed ratownikami w maskach. Dzieje się to obecnie w Polsce, tak samo jak działo się w 2014 roku w Liberii, gdzie walczono z Ebolą, czy w 1656 roku w Neapolu w obliczu dżumy. Maseczka na twarzy zwykłych ludzi (czy choćby parlamentarzystów), to oczywiście nie to samo, co ratownik przypominający Dustina Hoffmana w filmie „Epidemia” z 1995 roku (wtedy film był uznany za science fiction). Pozostaje jednak widocznym złym omenem, znakiem, że zagrożenie jest wszechobecne, niewidoczne i śmiertelnie poważne. A zatem dla własnego dobra – chrońmy się.
zobacz także
- Największy pojedynczy organizm na Ziemi stopniowo znika
Newsy
Największy pojedynczy organizm na Ziemi stopniowo znika
- Mariah Carey ujawnia szczegóły dawnej współpracy z grunge’owym zespołem
Newsy
Mariah Carey ujawnia szczegóły dawnej współpracy z grunge’owym zespołem
- „Candy”: Elisabeth Moss zagra brutalną morderczynię z Teksasu
Newsy
„Candy”: Elisabeth Moss zagra brutalną morderczynię z Teksasu
- King Krule nagrał cover „Imagine” Johna Lennona. Posłuchaj jego wersji
Newsy
King Krule nagrał cover „Imagine” Johna Lennona. Posłuchaj jego wersji
zobacz playlisty
-
Original Series Season 1
03
Original Series Season 1
-
PYD: Music Stories
07
PYD: Music Stories
-
Animacje krótkometrażowe ubiegające się o Oscara
28
Animacje krótkometrażowe ubiegające się o Oscara
-
Papaya Young Directors top 15
15
Papaya Young Directors top 15