Opinie |

Strach się bać, czyli kilka słów o polskich horrorach29.03.2019

„Wilkołak” (materiały promocyjne)

Najpierw były filmy o potworach Georgesa Meliesa. Potem pałeczkę przejął niemiecki ekspresjonizm, paranormalne produkcje science-fiction, przesiąknięte gotykiem historie czy hybrydy, takie jak gore lub slasher. Widzowie, którzy szukają w kinie granicznych wrażeń, z miejsca pokochali horrory, które wciąż cieszą się niesłabnącą popularnością. Jako że na ekrany wchodzi Wilkołak Adriana Panka, zastanawiamy się, jak bardzo polska kinematografia przesiąknięta jest strachem, niepokojem i grozą. 

Wilkołak (2019)
reż. Adrian Panek

Adrian Panek, który w świecie kinematografii zaistniał nieszablonowym, sięgającym scenariuszowo do sztuk hermetycznych Daasem, powraca do gry po ośmiu latach milczenia. Jego premierowo pokazany na zeszłorocznym Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni Wilkołak koncentruje się na historii dzieci wyzwolonych z obozu koncentracyjnego Gross-Rosen. Po nagłej ewakuacji więźniów trafiają one do prowizorycznego sierocińca, którego samozwańczą kierowniczką zostaje dwudziestoletnia Hanka. Dla całej ósemki rozpoczyna się niełatwa walka o przetrwanie. Nie dość, że w opuszczonym budynku brakuje wszystkiego: bieżącej wody, elektryczności czy świeżego jedzenia, to bohaterowie są nękani przez tytułowe wilkołaki, czyli agresywne, gotowe rozszarpać każdego psy należące wcześniej do SS-manów. Reżyserowi w znakomity sposób udaje się oddać ducha sytuacji bez wyjścia, gdzie niewłaściwie postawiony krok może skończyć się tragicznie. Niepokój rodem z dobrego horroru potęgują tu zabiegi formalne: monochromatyczna, surowa tonacja kolorystyczna, odpowiednia charakteryzacja czy mroczna muzyka Antoniego Komasy-Łazarkiewicza. Dobrą robotę zrobił tu też location manager: realizowane w Parku Narodowym Gór Stołowych zdjęcia zapadają na długo w pamięci.

Wilkołak

Monument (2019)
reż. Jagoda Szelc

Jeden z najsilniej rezonujących głosów młodego polskiego kina nie zawodzi. Po niejednoznacznej, prowokującej do myślenia Wieży. Jasny dzień Jagoda Szelc prezentuje dyplom studentów łódzkiej Filmówki. Reżyserka miała trudne do wykonania zadanie: mając do dyspozycji niewielki budżet musiała zebrać ekipę filmową i jak najlepiej wyeksponować umiejętności gry swoich kolegów z aktorstwa. Twórczyni zdecydowała się zagrać na niedopowiedzeniu, które towarzyszy widzowi przez cały seans. Bohaterowie Monumentu, czyli grupa adeptów hotelarstwa, zostają wysłani na przymusowe szkolenie w osobliwym ośrodku. Ich przewodnikiem zostaje despotyczna, pozbawiona uczuć menedżerka – uosobienie bezwzględności i surowości. Szybko okazuje się, że to nie będą zwyczajne warsztaty: studenci są zmuszani do wykonywania kuriozalnych, nieuzasadnionych niczym czynności. W zamkniętych w jednym miejscu ludziach zaczyna się kumulować trudna do zdefiniowania, nieokiełznana energia. Nieopisane napięcie rośnie, a odbiorcy dostający bodźce ze wszystkich stron nie otrzymują żadnych dodatkowych informacji. W zeszłorocznym wywiadzie dla kwartalnika Ekrany Szelc powiedziała: „Wolę, gdy w grę wchodzi wolna wola i interpretacje zaczynają być podzielone”. W Monumencie, który zobaczycie jeszcze na kinowych ekranach, to właśnie wisząca nad oglądającymi niepewność generuje strach. Tego nie gwarantuje nawet najbardziej krwawa charakteryzacja i największe screamery.

Monument

Diabeł (1972)
reż. Andrzej Żuławski

Był nazywany jednym z najbardziej obrazoburczych i kontrowersyjnych polskich twórców. W swoich transgresyjnych pracach wielokrotnie przełamywał tabu, zapominając o tym, czym są społeczne konwenanse. Zmarły niedawno Andrzej Żuławski w czasach, gdy tworzył, był wizjonerem – uciekał od ówczesnych nurtów filmowych, takich jak kino moralnego niepokoju, na rzecz kreowania własnego, osobnego języka. Do wizytówek reżysera należy fenomenalny Diabeł, sytuujący się gdzieś na przecięciu klasycznego horroru i dramatu psychologicznego. Fabuła filmu, który z powodu cenzury przeleżał na półkach archiwów szesnaście lat, rozgrywa się w trakcie trzeciego rozbioru Polski. Pewien klasztor, który ze względu na polityczne zawiłości staje się więzieniem, odwiedza niejaki Nieznajomy, który ratuje spod stryczka skazanego na śmierć Jakuba. Nie ma jednak nic za darmo – mężczyzna dostaje brzytwę, którą ma oczyścić świat z występku i zła. Diabelne szaleństwo, jakie stopniowo obezwładnia bohatera, prowokuje serię niekontrolowanych, paranormalnych zniszczeń. Żuławski nie bawi się w półśrodki, ale sięga po cały arsenał środków ekspresji: bawi się konwencją, eksploatuje aktorów (jedne z lepszych ról Wojciecha Pszoniaka oraz Małgorzaty Braunek) i tworzy świat na granicy snu i jawy.  O sile rażenia produkcji dużo mówi fakt, że Żuławski po jej realizacji był zmuszony do emigracji do Francji.

Diabeł

Medium (1985)
reż. Jacek Koprowicz

W latach 80., gdy komunistyczna opresja zaczynała lżeć, społeczeństwo zaczęło jak nigdy wcześniej interesować się parapsychologią, zjawiskami nadprzyrodzonymi i zakopywanymi wcześniej sztukami hermetycznymi. Po realizacji filmu Przeznaczenie o Kazimierzu Przerwie-Tetmajerze za temat istnienia świata pozaziemskiego wziął się debiutujący reżyser, Jacek Koprowicz. Mówi się, że jego Medium to pierwsza polska produkcja w całości poświęcona okultyzmowi. Opętani bohaterowie, których na pierwszy rzut oka nic nie łączy, są przyciągani przez tajemniczą moc do pewnego domu w nadmorskim Sopocie. Choć w pewnym momencie magnetyczna siła znika, nie tłumi to tajemniczego nastroju. Wręcz przeciwnie – jazda bez trzymanki dopiero się rozpoczyna. Dzieło, które w umiejętny sposób łączy ze sobą komentarz historyczny (akcja rozgrywa się w dwudziestoleciu międzywojennym, gdy hitlerowskie NSDAP dochodzi do władzy), klasyczny horror i film grozy, zostawia widza w drażniącej, niepokojącej niepewności. Tak jak sportretowana tam nauczycielka czy policjant stopniowo tracą kontrolę nad własnym losem, tak oglądający zaczyna gubić się w domysłach i niedopowiedzeniach. Medium w całości do zobaczenia na oficjalnym kanale Studia Filmowego Tor na YouTube.

Medium

Demon (2015)
reż. Marcin Wrona

„Nie interesowało go letnie kino, małmazja, tylko ekstremalne, na najwyższych obrotach, gwałtowne. Skrajne reakcje, odsłanianie ludzkiej duszy. Chciał wstrząsnąć widzem” – opowiadał o Marcinie Wronie jego znajomy, Piotr Kletowski. Demon to ostatnia realizacja zmarłego tragicznie śmiercią samobójczą reżysera. Ciepło przyjęta na Festiwalu Filmowym w Toronto produkcja skupia się na Piotrze, który przyjeżdża do Polski na ślub z ukochaną Żanetą. Idyllę tradycyjnego, polskiego wesela przerywa ciąg niewyjaśnionych zdarzeń: ciało nowożeńca opanowuje dybuk, czyli w kulturze żydowskiej dusza zmarłego niemogąca zaznać spokoju. Mężczyzna zaczyna mówić w języku jidysz, dostaje ataku epilepsji – kompletnie nie wiadomo, co się z nim dzieje. To jednak nie klasyczny horror z powykręcanymi twarzami i niepokojącym bełkotem w tle. Oprócz tego, że Demon może wystraszyć i srogo zaniepokoić, kryje się w nim niemała dawka abstrakcyjnego humoru i istotne wątki historyczne. Wrona otwarcie manifestuje krzywdy, jakie Polacy wyrządzili Żydom. Sięgając po wątki, które pragnęlibyśmy najchętniej wymazać z pamięci, wprowadza widza w stan dyskomfortu, ale daje mu jednocześnie wiele intelektualnej frajdy.

Demon

Córki dancingu (2016)
reż. Agnieszka Smoczyńska

Wspominaliśmy o Jagodzie Szelc, teraz przyszła pora na kolejną twórczynię, która mimo młodego wieku zdążyła już wiele namieszać w polskim kinie. Debiut fabularny Agnieszki Smoczyńskiej, czyli Córki dancingu, nad Wisłą nie przez wszystkich został dobrze odczytany. Z informacji dystrybutora filmu mogliśmy wnioskować, że otrzymamy utrzymaną w komediowym stylu i uzupełnioną o garść pastiszu historię PRL-owskich dancingów. Choć jest w tym trochę prawdy, absolwentce katowickiego Wydziału Radia i Telewizji chodziło o coś innego. Reżyserka snuje perypetie syrenich sióstr: Srebrnej i Złotej, które trafiają do renomowanego, mieniącego się blaskiem cekinów i neonów lokalu Adria. Dziewczyny zaczynają występować w zespole Figi i Daktyle, niemal od razu zdobywając przychylność spragnionej sensacji stołecznej publiczności. I byłaby to klasyczna opowieść skopiowana ze schematu od pucybuta do milionera, gdyby nie to, że w jej szprychy wkrada się obezwładniająca miłość. Córki dancingu są przez to niepokojącą, tajemniczą impresją na temat poszukiwania własnej tożsamości i dwoistości natury ludzkiej. Uzupełniony o oszałamiającą, eklektyczną warstwę audiowizualną (od plakatów Pągowskiego, przez obrazy Aleksandry Waliszewskiej, aż po muzykę Ballad i Romansów)  film oddziałuje na wielu płaszczyznach. Choć mówi o konkretnym, wyodrębnionym okresie w rodzimej historii, pozostaje uniwersalny: w Stanach Zjednoczonych doskonale przyjął się jako dziwaczny, pozbawiony zahamowań horror.

Córki dancingu

Matka Joanna od Aniołów (1961)
reż. Jerzy Kawalerowicz 

Opowiadania wybitnego polskiego prozaika, Jarosława Iwaszkiewicza, nie raz posłużyły filmowym scenarzystom. W ciągu swojej długiej kariery trzykrotnie sięgał po nie Andrzej Wajda, ekranizując Panny z Wilka, Brzezinę, aż wreszcie Tatarak z fenomenalną rolą Krystyny Jandy. Po twórczość artysty sięgnął także inny ceniony reżyser, Jerzy Kawalerowicz, którego najbardziej zachwyciła zapomniana wcześniej Matka Joanna od Aniołów. Psychologiczny konflikt zostaje tu zbudowany na zasadzie silnego kontrastu: zakonnice wiodące leniwe życie na Smoleńszczyźnie opętuje diabeł. Bohaterki ma uratować przybywający na ratunek młody egzorcysta, kapłan Suryn. I on zostaje jednak skonfrontowany z udzielającym się wszystkim marazmem, a w dodatku musi stawić czoła niemożliwej do zwerbalizowania miłości, jaką zaczął darzyć przeoryszę, matkę Joannę. Dylematy moralne, jakie stoją przed rozedrganym bohaterem, nie wpisują się w konwencjonalne myślenie o horrorze, ale mają coś z przepełnionego niepokojem kina grozy. Fundamentalne pytania, które stawia przed widzami Kawalerowicz nie uspokajają, a budzą niespokojne sumienie. Film znakomity do rozkoszowania się plastycznymi kadrami (za kamerą Jerzy Wójcik) oraz długich, balansujących na granicy mistyki rozmyślań.

Matka Joanna od Aniołów
000 Reakcji

Publikował na łamach Krytyki Politycznej, Red Bull Muzyki, Gazety Magnetofonowej, Muno oraz innych magazynów zajmujących się kulturą. Szczególnie zainteresowany muzyką elektroniczną, kinem niezależnym, literaturą non-fiction i sztuką współczesną. Kiedy nie pisze, występuje w teleturniejach.

zobacz także

zobacz playlisty