Opinie |

Sylwia Chutnik | Kolekcja pięknych zdarzeń: Pink Power!26.10.2018

fot. Wojciech Rudzki

To wspomnienie aż wierci brzuch. W Peweksie na Marszałkowskiej wyżebrałam od rodziców lalkę Barbie. Miałam już wcześniej jedną, ale bez zginanych rąk, więc się nie liczyło. A ta z Peweksu była po prostu obłędna: w sukni z tiulu i z bufkami, na dodatek w pudełku obok niej były też specjalne perfumy z zakrętką w kształcie kokardy! Do tej pory pamiętam ten zapach: maksymalnie słodki. Lalką mogłam bawić się godzinami. Czasami zabawa polegała tylko na patrzeniu, z pełnym skupieniem. Nie wiem, czy kiedykolwiek później czerpałam taką radość z posiadanego przedmiotu.

Maurycy Gomulicki mówi o „kulturze rozkoszy”, która oparta jest na zabawie i przyjemności, a przede wszystkim rozkoszy z niej płynącej. To wyrażenie o wiele bardziej podoba mi się niż ograny „kicz”. I chociaż brzmienie tego słowa bardzo mnie śmieszy (jak jakiś kwik rzucony tonem oskarżenia), to kryje się za nim oskarżycielski ton podsztuki. Niepoważnej gierki z rejestrów plebejskiej kultury. Czasami traktowanej niczym niegroźne hobby, jak w przypadku noblistki Wisławy Szymborskiej, której zamiłowanie do kiczyków wysokiej klasy stało się już legendarne. Za sprawą loteryjek wybijała kuriozalne artefakty na poziom czegoś oryginalnego i dającego radość „nawet inteligencji”. Znajomi znający jej pasje zbieractwa obsypywali ją straszydełkami, które jednak kiczem nie były: zamiast dreszczu ekscytacji zasmucały swoim śmieciowym ponuractwem. To jak na straganie dla turystów: są przedmioty-zakapiory i zwykły badziew. W Licheniu na przykład czy w budkach na Jasnej Górze większość dewocjonaliów jest wspaniała: urzekają ich kolory, figlarność i pomysłowość. Ale kiedy widzę toporny kubeczek czy przerażający magnesik bez pomysłu, to serce krwawi. Podobnie jest na poczcie: tam nie ma kiczu. Tam jest groza! Powykrzywiane twarze Żołnierzy Wyklętych do kolorowania, demoniczne krasnalki na książkach dla dzieci czy rozmazany papież posypany brokatem – nie, to nie jest element kultury rozkoszy. To jest jej profanacja. 

Oczywiście najbardziej znanym synonimem cieszącego oko kiczu jest kolor różowy. Już się ludzie przyzwyczaili, że co złego to róż. Król bezguścia, infantylny śmieć, przyczyna dyskryminacji kobiet oraz zło, które powinno być zdelegalizowane. I tu się automatycznie wczuwam w ambasadorkę tej barwy, głównie ze względu na kolor moich włosów (a trzeba wam wiedzieć, że babunia farbuje się tak od lat zgoła dwudziestu, zwykle jednym rodzajem farby o nazwie „flamingo PINK”). 

Ale nie chodzi tylko o charakterystyczną grzywkę. Uświadomiłam to sobie w czasie lektury książki-albumu Pink. The history of a punk, pretty, powerful colour pod redakcją Valerie Steele. Ile tam jest dobrego dobra, jakie to jest wszystko przekrojowe i klarowne! Przede wszystkim genderowe zacięcie: poczucie, że różowy jest dla dziewczynek to wymysł dopiero z połowy XX wieku. Dwieście lat wcześniej to panowie nosili z dumą różowe fraki, chociaż z czasem moda ta zanikała. Ale nawet jeśli różowy jest obecnie przypisywany czy kojarzony z kobietami (lub osobami nieheteronormatywnymi), to ma wiele znaczeń i odcieni. 
Poza tym potencjał polityczny: kiedy rok temu odbywaly sie marsze kobiet w Waszyngtonie przeciwko Donaldowi Trumpowi symbolem stała sie różowa czapka „pussy hat”. A przecież jeszcze w latach 60. feministki nienawidziły tego koloru, kojarzącego się z wyborami miss i wtłaczaniem do roli słodziutkiej dziewczynki-ozdoby. Dopiero subwersywne wykorzystanie różu nadało mu nowe znaczenie. Wielka w tym zasługa queerowych działań, które nie boją się sięgać w swojej symbolice do jednorożców, brokatu i tęczy. Myślę, że w tym duchu moja Barbie z dzieciństwa zrobiłaby ze swoją suknią furorę na Paradzie Równości i wszyscy wybaczyliby jej opresyjny model ciała. W tym sensie byłaby punkowe, wywrotowa. 

Wracając do książki: jest w niej wiele przykładów różowości zarówno w modzie, jak i w sztuce (z Madame Pompadour na czele), kulturze kawaii czy zachodnim popie w wersji Madonny i Rihanny (a więc zdecydowanie pod sztandarem powerful women). Ciekawie na tym tle prezentuje się męskie granie: różową koszulą (Elvis Presley), samochodem (cadillac Sugar Raya Robinsona) czy więziennymi bokserkami dla osadzonych w Arizonie. Z jednej strony to granie ze stereotypem przez wznoszenie się ponad jego znaczenia, z drugiej kojarzenie różu z homoseksualizmem. W końcu różowe trójkąty w obozach koncentracyjnych naznaczały na lata. Nawet jeśli w latach siedemdziesiątych środowiska LGBT przechwyciły symbol i wykorzystały go jako wyraz dumy ze swojej orientacji i przynależności środowiskowej, to jednak „feminizowanie” męskości jest tu jasne. 

Czy można zatem bawić się bezkarnie różem i jego kiczowatymi konotacjami? Pamiętam, kiedy na protestach alterglobalistów inicjowałam w Polsce ruch Radykalnych Cheerleaderek. Moje koleżanki krytykowały wygląd happeningów właśnie za różowy kolor (a nie żałowałyśmy go sobie wcale!) i seksualizację. „To takie niefeministyczne” – mówiły z perspektywy drugiej fali feminizmu. Dla mnie było to jednak radosne taplanie się w popkulturowych odniesieniach, które próbowałam wykorzystać na swój sposób. Igranie z radością jest czasem obarczone ryzykiem.

 

000 Reakcji
/ @sylwia.chutnik

Pisarka, felietonistka. Doktorka Instytutu Kultury Polskiej UW. Kulturoznawczyni, absolwentka Gender Studies na UW. Działaczka społeczna i promotorka czytelnictwa. Laureatka Paszportu Polityki, trzykrotnie nominowana do Nagrody Literackiej Nike. Dostała Społecznego Nobla Ashoka za działalność na rzecz matek oraz nagrodę m. st. Warszawy. Twórczyni sztuk teatralnych. Jej książki zostały wydane w dziewięciu krajach.

zobacz także

zobacz playlisty