Opinie |

Sylwia Chutnik | Słowo roku: „mniej”10.01.2020

ilustracja: Joanna Gębal, animacja: Paweł Szarzyński

Po raz kolejny pokazano nam skutki cywilizacji: pożary w Australii nie są tylko kolejnym zjawiskiem naturalnym. Są w dużej mierze efektem naszego całkowitego wyniszczenia tego, co nam dano. Jesteśmy jak goście, którzy nie to, że nie zdjęli butów i nanieśli błota (pal licho, zetrze się szmatą), ale zdemolowali mieszkanie, obrazili gospodarzy, a na końcu wszystko podpalili.

Nie chcę jednak po raz kolejny rwać włosów z głowy i biadolić, jacy to my – ludzie – jesteśmy głupi. Nie czas na to oraz nic to nie pomoże. Na dodatek doskonale wiemy, jak powinniśmy się zachowywać, ale wolimy, głównie dla własnej wygody, być nieokrzesanymi wandalami. Dlatego też postuluję, aby słowem nadchodzącego 2020 roku było „mniej”. Mniej naszego ego, a więcej empatii i spoglądania na to, co wokół. 

Media społecznościowe pełne są obecnie apeli dotyczących zmiany naszego stylu życia. Podpisuję się pod nimi i staram się wprowadzać je w życie. Ale nie na pół gwizdka, nie w pół kroku, tylko radykalnie. Czyli nie: „ograniczę spożycie mięsa” tylko: „przejdę na weganizm TERAZ”. Nie: „postaram się nie kupować wody w plastiku” tylko” „przestanę ją kupować”. Sorry, na półśrodki to był czas z pięćdziesiąt lat temu. Teraz nie mamy na to czasu.

Wiem, że nasze małe gesty są często dość symboliczne. Ktoś cyniczny powiedziałby wręcz, że mają za zadanie głównie zaspokoić poczucie dobrze spełnionego obywatelskiego obowiązku. Być może, trudno.

Jednocześnie wiem, że nasze małe gesty są często dość symboliczne. Ktoś cyniczny powiedziałby wręcz, że mają za zadanie głównie zaspokoić poczucie dobrze spełnionego obywatelskiego obowiązku. Być może, trudno. Jeśli chociaż trochę przyczynię się do przedłużenia życia na tej planecie, to chcę podjąć się zmiany. Tak, wielkie korporacje mają w dupie to, że katastrofa ekologiczna jest bliżej niż myślimy. Wolą robić kampanie społeczne zamiast przestać czerpać zyski z przyrody. Tym samym okazuje się, że rezygnacja z plastikowych słomek i torebek foliowych ma załatwić problem. Bez włączenia w to wielkich podmiotów raczej się nie uda. Przykre. 

Mimo wszystko postanowiłam przykręcić śrubę i zastanowić się nad swoimi nawykami. Oszczędna weganka bez samochodu i bez nałogów – co by tu jeszcze zrobić? Pod koniec roku przyjrzałam się więc swoim przyzwyczajeniom konsumenckim, zwłaszcza jeśli chodzi o ubrania. Zwykle miałam o sobie mniemanie osoby niekupującej zbędnych szmat. To, co mi się znudziło, oddaję lub wymieniam za produkty spożywcze lub inne ciuchy. Nie zmieniam garderoby co sezon i mam zwykle do sześciu par butów. A jednak – głównie dzięki nieustającym promocjom – czasem daję się złapać na kupienie czegoś, co nie jest mi do końca niezbędne. Aby zobaczyć, co tak naprawdę jest mi potrzebne do noszenia i w jaki sposób mogę zdobyć nowe ciuchy inaczej niż idąc do sklepu postanowiłam podjąć radykalne kroki: w tym roku nie kupię żadnych nowych ubrań. Wyjątek to rzeczy dla syna, ale on na szczęście nie jest szalonym konsumentem. Jestem bardzo ciekawa, ile razy złapię się na tym, że będę chciała kliknąć w wyjątkowo oryginalną sukienkę (bo taka tania) lub sięgnę po fajny tiszert? Moje postanowienie zweryfikuje pewnie myślenie o sobie. I bardzo dobrze, nie ma co się pławić w samozadowoleniu. Czas powiedzieć sobie: sprawdzam! 

Drugą sprawą jest jedzenie. Nie jestem osobą bogatą, a jednak od kiedy wprowadzili możliwość płacenia kartą bez PIN-u przy transakcjach poniżej 50 zł przestałam niemal zwracać uwagę na drobne zakupy. Wpadam do sklepu, łapię szybko to i owo, płacę i tyle mnie widzieli. Dlatego też chciałam wprowadzić w swoje życie trochę refleksji na temat tego, jak jem, co i za ile. Dwa razy do roku robię post oczyszczający, aby niejako zmusić się do rozmyślań o głodzie. Znam go, to nie jest tylko teoretyczne rozważanie.

Wiadomo, nie porównuję się z innymi w potrzebie, ale wskrzeszam u siebie reminiscencję sprzed lat, aby lepiej ich zrozumieć. Żeby poczuć problem.

Wiele razy byłam głodna tak, że przestawałam niemal odczuwać chęć jedzenia. Nie jadłam po kilka dni albo jadłam tak mało, że mój organizm tylko się denerwował. Miałam szesnaście lat, kiedy po raz pierwszy nie miałam nic w ustach przez dwa dni. Dużo podróżowałam stopem i nie miałam pieniędzy. Trochę kradłam ze sklepów, trochę ze stolików restauracji, kiedy goście sobie poszli. Grzebałam w śmietniku. Głównie jednak zalewałam kuskus skitrany gdzieś w plecaku i zapijałam wodą z kranu. Kiedyś nie piłam cały dzień i kiedy dotarłam do sklepu, to poczęstowano mnie szklanką soku pomarańczowego. Pamiętam smak tego napoju do tej pory. Nawet teraz, pisząc to, automatycznie przerzucam język do podniebienia. Mhm, pycha. Takich historii mam wiele, nauczyły mnie pokory i doceniania tego, że mogę iść teraz do knajpy albo kupić sobie jakiś smakołyk.

Mówiąc szczerze, pielęgnuję w sobie wspomnienia z tamtych czasów, bo dają mi one zupełnie inną perspektywę na to, co dzieje się na świecie. Wiadomo, nie porównuję się z innymi w potrzebie, ale wskrzeszam u siebie reminiscencję sprzed lat, aby lepiej ich zrozumieć. Żeby poczuć problem. Wtedy łapię inną perspektywę i problemy pierwszego świata typu „gdzie dziś zamówię lunch” przestają mieć znaczenie. Niby proste rozwiązanie, ale ciągle trzeba sobie o nim przypominać. 

Nadal nie lubię gotować i nudzą mnie te wszystkie rozmowy o przepisach i sposobach na smażenie i miksowanie. Ale wiem, że wyrzucanie produktów spożywczych albo ich marnowanie to jest po prostu dramat.

Głód nauczył mnie szacunku do jedzenia. Nadal nie lubię gotować i nudzą mnie te wszystkie rozmowy o przepisach i sposobach na smażenie i miksowanie. Ale wiem, że wyrzucanie produktów spożywczych albo ich marnowanie to jest po prostu dramat. Ludzie głodują naokoło nas, dzieciaki nie dojadają, a ich rodzice muszą często wybierać: zjedzą sami czy oddadzą rodzinie? A my wciąż pakujemy jedzenie do koszyka, jakby zaraz miała wybuchnąć wojna. Potem pół lodówki do wyrzucenia. Zbyt mało korzystamy z Banków Żywności, jadłodzielni lub organizowania specjalnych półek wokół swoich domów, aby z niezjedzonych produktów mogli skorzystać inni.

Mniej – to słowo tyczy się też kupowania przedmiotów, ale i otaczania toksycznymi ludźmi, którzy zamiast zrobić coś na rzecz systemu ekologicznego unoszą tylko brwi i prychają z pogardą. Nie ma na to czasu, lożo szyderców. Sprawy zaszły za daleko.

000 Reakcji
/ @sylwia.chutnik

Pisarka, felietonistka. Doktorka Instytutu Kultury Polskiej UW. Kulturoznawczyni, absolwentka Gender Studies na UW. Działaczka społeczna i promotorka czytelnictwa. Laureatka Paszportu Polityki, trzykrotnie nominowana do Nagrody Literackiej Nike. Dostała Społecznego Nobla Ashoka za działalność na rzecz matek oraz nagrodę m. st. Warszawy. Twórczyni sztuk teatralnych. Jej książki zostały wydane w dziewięciu krajach.

zobacz także

zobacz playlisty