Adam Sandler: Autoironiczny oscarowy szantaż28.01.2020
Wywołuje skrajne emocje. Niektórzy z góry odczuwają wobec niego niechęć, a ci, którzy lubią wykreowany przez niego szyderczy, czasem infantylny humor, od razu uśmiechną się na jego widok. Niemniej jednak osobliwa postać (nie)śmiesznego komika od niedawna zaczęła przyzwyczajać nas do coraz ciekawszych ról. Jego kariera utwierdza w przekonaniu, że w Hollywood nie wszystko musi być czarno-białe.
W tym roku światek filmowy miał zadrżeć, bowiem spekulowano, że Adam Sandler zostanie nominowany do Oscara za rolę Howarda Ratnera w Nieoszlifowanych diamentach (oryg. Uncut Gems). braci Safdie. Choć parę lat temu ta informacja zostałaby odebrana jako typowy fake news albo nieudany żart, tak teraz kinomani z niecierpliwością oczekiwali oscarowych nominacji. Nad rolą zachwycają się nie tylko widzowie, ale i krytycy filmowi. Sheila O'Malley w swojej pochlebnej recenzji dla portalu Roger Ebert zaznacza, że zbiorowe zdziwienie co do jakości ról aktora jest zazwyczaj nieuzasadnione. Wszystko zależy od materiału, który Sandler dostaje do rąk. Jeśli jest wartościowy, nie otrzymamy płaskiej komediowej roli, a aktor sięgnie po zupełnie inne środki przekazu i umiejętności.
Rytm filmu staje się dla niego całkiem sporym ułatwieniem. Nieraz krzykliwy, często – poprzez swoją aktorską manierę – na ekranie inwazyjny, potrafi zaskoczyć widza niestandardowymi pomysłami i wprawić w spore osłupienie.
Adam Sandler Oscara w tym roku nie otrzyma; za Nieoszlifowane diamenty, które już 31 stycznia pojawią się na Netfliksie nie został nawet nominowany. Wcielając się w zadłużonego jubilera nie waha się grać bardzo ekspresywnie, wręcz szarżująco, już w pierwszych minutach zwraca uwagę widza swoją wrzaskliwością, chodem, nowojorskim akcentem. To wszystko spowodowane jest gęstym i zintensyfikowanym tempem samych Nieoszlifowanych diamentów, co czasem dla aktora staje się niemałym wyzwaniem. Nie każdy będzie w stanie dostosować się do wartkiej akcji lub wykrzesać z siebie odpowiedniego ekranowego żaru. W przypadku Sandlera rytm filmu staje się dla niego całkiem sporym ułatwieniem. Nieraz krzykliwy, często – poprzez swoją aktorską manierę – na ekranie inwazyjny, potrafi zaskoczyć widza niestandardowymi pomysłami i wprawić w spore osłupienie. Momentami przypomina tu Ala Pacino, który tak samo potrafił się niegdyś popisać wyrazistymi występami (Człowiek z blizną, Pieskie popołudnie). Czy to jest ten sam Adam Sandler, którego widzieliśmy w zwariowanych, naiwnych komediach? Jeśli przyjrzymy się jego aktorskiej karierze, to okaże się, że zdobywca sześciu Złotych Malin nie zawsze na nie zasługiwał.
W ostatnich latach Sandler zaczął przyzwyczajać widzów do wyrazistych występów. Zobaczymy go u Noaha Baumbacha, gdzie fenomenalnie portretuje bezradnego ojca (Opowieści o rodzinie Meyerowitz) czy nieco wcześniej w Funny People Judda Apatowa. W każdym z tych filmów jawi się jako kompletnie inna osobowość, nierzadko tragiczna, pełna sprzecznych emocji, na swój sposób barwna, ale popełniająca wciąż te same błędy. To samo jest z bohaterem Nieoszlifowanych diamentów, Ratnerem, w którego wciela się Sandler. Kiedy widzimy go na ekranie, czujemy, że idealnie pasuje do roli i że z ogromną zawziętością wkłada w nią całe serce. Jego filozofia życiowa w żaden sposób nie ułatwia mu działania i prowadzi do autodestrukcji. Bohater pozostaje w tym ludzki, bo z łatwością odnajdujemy w Howardzie cząstkę nas samych, jego wybory często są intuicyjne, nietrafione. Do bólu autentyczny, porusza, kiedy płacze, a w trudnych momentach wprowadza widza w niewymuszoną konsternację. Zgadza się zatem teza wspomnianej krytyczki, że wyłącznie w tych wartościowych projektach Sandler ma szansę się w pełni wykazać.
Tegoroczny sezon nagród był dla Sandlera niezwykle udany – oczywiście pomijając wspomniane wcześniej Oscary. Wiele nominacji, a w tym prestiżowa nagroda Bostońskiego Stowarzyszenia Krytyków Filmowych za najlepszego aktora utwierdza w przekonaniu, jak jeszcze wiele razy będzie mógł pozytywnie zaskoczyć. Pozostaje natomiast kwestia samego nieprzyznania mu oscarowej nominacji, co do dzisiaj spotyka się ze sporym oburzeniem. Sam Sandler podszedł jednak do sprawy z typową dla siebie autoironią.
„Jeżeli nie zdobędę tej statuetki, to, kurwa, powrócę i jeszcze raz, specjalnie, nakręcę bardzo zły film. I dodatkowo wszyscy będziecie musieli zapłacić, żeby go zobaczyć. Właśnie tak ich dorwę (krytyków – przyp.red)”– mówił Sandler w programie Howarda Sterna. Od razu wyczuć tu można sarkazm, ale też dystans do siebie i swojej twórczości. Adam Sandler nigdy nie przejmował się słowami recenzentów, a grożąc im kolejnym „złym filmem” tylko dał do zrozumienia, że jest sam sobie sterem, żeglarzem i okrętem.
Sandler ukończył uczelnię artystyczną w Nowym Jorku w 1988 r. i już rok później zadebiutował w swoim pierwszym filmie – Ahoj dziewczyny. Występując również w komediowych klubach, został zauważony przez Dennisa Millera, znanego ze swoich imiennych programów komika. Ten polecił Sandlera producentowi programu Saturday Night Life, Lornowi Michaelsowi; sam aktor został tam zatrudniony w 1990 r. jako scenarzysta, po czym sam prędko stał się wykonawcą przeróżnych skeczy. Był częścią SNL do 1995 r., zjednując sobie przy tym sympatię kolegów z pracy (w jego późniejszych filmach na ekranie często zobaczymy m.in. Roya Schneidera czy Davida Spade’a). Po opuszczeniu programu skupił się na karierze aktorskiej, a ta od początku obfitowała w szalone komedie, w których twórcy przekraczali wszelkie granice gustu. Nie dziwi więc fakt, że krytycy wystawiali produkcjom najniższe noty z możliwych. Zakładając później swoją firmę dystrybutorską, Sandler odniósł się do kasowych produkcji ze swoim udziałem: Billy’ego Madisona i Farciarza Gilmore’a – nazwa firmy pochodzi od tytułów tych filmów. W ten sposób w 1999 r. powstało Happy Madison Productions, niebywale udane przedsięwzięcie, które do dzisiaj (aktualnie na Netfliksie) tworzy kolejne absurdalne produkcje. Gdy na ekranie, tuż przed początkiem filmu, pojawia się logo firmy (starszy człowiek z kijem golfowym, notabene ojciec Sandlera) wiadomo, czego dokładnie się spodziewać.
Sandlerowska wrażliwość nieraz objawiała się na piękne sposoby i w uduchowiający sposób poruszała widzów na całym świecie.
Przez następne lata Adam Sandler obdarowywał widzów różnymi, zazwyczaj dzielącymi się na dwie kategorie filmami. Pierwsza z nich kontynuowała nurt wyznaczony w zeszłym stuleciu – komedie takie jak Dwóch gniewnych ludzi, Nie zadzieraj z fryzjerem, dwie części Dużych dzieci lub niesławny Jack i Jill pokazywały, że patrzy on na kino krotochwilnie. Sandler nie bał się przeszarżować, a tytuły te były niczym zbyt duża dawka niepotrzebnego nikomu uczucia żenady. Nie oznacza to przy tym, że jest on nierozumiejącym kino ignorantem, bo przecież drugi nurt ukazywał Adama jako samoświadomego twórcę. Sandlerowska wrażliwość nieraz objawiała się na piękne sposoby i w uduchowiający sposób poruszała widzów na całym świecie. Przykładowo, Klik: I robisz, co chcesz jest nadzwyczajnie bystrym rozliczeniem z podejmowaniem lekkomyślnych wyborów, Rodzinne rewolucje są po prostu udaną i ciepłą komedią romantyczną, a na szczególną uwagę zasługuje 50 pierwszych randek – film o niewymuszonych emocjach i efemerycznych momentach, gdzie poświęcenie głównego bohatera w kontraście z wyjściowym konceptem wydaje się być niewyobrażalne. Niebezpodstawnie Paul Thomas Anderson postawił na Sandlera w jego Lewym sierpowym, o czym wspomina w jednym z podcastów z udziałem braci Safdie (co z kolei stało się później inspiracją dla Josha Safdie, by rozpocząć z nim współpracę). Pełna sprzeczności historia Adama Sandlera dalej się pisze i zapewne do samego końca jej autorem pozostanie tylko i wyłącznie on sam. Przykład Sandlera dowodzi, że do wszystkiego, nawet jednego z największych biznesów na świecie, wolno podejść po ludzku i z przymrużeniem oka.
zobacz także
- Bartosz Kruhlik: Zacisnąć pętlę na szyi widza
Ludzie
Bartosz Kruhlik: Zacisnąć pętlę na szyi widza
- Adam Driver: Złodziej ekranu i Hamlet w masce Sitha
Ludzie
Adam Driver: Złodziej ekranu i Hamlet w masce Sitha
- Co najmniej do dwóch razy sztuka. Filmy, które warto obejrzeć kilkukrotnie
Opinie
Co najmniej do dwóch razy sztuka. Filmy, które warto obejrzeć kilkukrotnie
- „Yellowjackets” wreszcie w Polsce. Jeden z najlepszych seriali tego roku trafi na Canal+ online
Newsy
„Yellowjackets” wreszcie w Polsce. Jeden z najlepszych seriali tego roku trafi na Canal+ online
zobacz playlisty
-
David Michôd
03
David Michôd
-
Muzeum Van Gogha w 4K
06
Muzeum Van Gogha w 4K
-
Animacje krótkometrażowe ubiegające się o Oscara
28
Animacje krótkometrażowe ubiegające się o Oscara
-
Papaya Young Directors 7 #MASTERTALKS
18
Papaya Young Directors 7 #MASTERTALKS