Ludzie |

Kerry Washington: Przywilej to coś, czego nie widzisz, póki go nie stracisz
11.12.2020

Nastoletnia Emma (JoEllen Pellman) nie może doczekać się balu maturalnego. Zabierze na niego swoją dziewczynę, Alyssę (Ariana DeBose) i będą świetnie się bawić do samego rana. Ale Rada Rodziców mówi: „Co to, to nie! Dziewczyna z dziewczyną na balu nie mogą wystąpić jako para!”.

Paradoks polega na tym, że przewodnicząca tejże rady, pani Greene (Kerry Washington), jest matką Alyssy, przekonaną, że swoją córkę świetnie zna... Kiedy wstawiennictwo sympatycznego dyrektora nie pomaga, do boju rusza czwórka nieco przebrzmiałych gwiazd Broadwayu. Początkowo Dee Dee Allen (Meryl Streep), Barry Glickman (James Corden), Angie Dickinson (Nicole Kidman) i Trent Oliver (Andrew Rannels) widzą w misji szansę na poprawę nadszarpniętego kolejną klapą wizerunku. Szybko jednak okazuje się, że walka o szczęście Emmy to walka o najwyższe ideały.
 
Całość rozgrywa się śpiewająco, ponieważ Bal to rasowy musical, który w lekkiej i przystępnej formie kryje ważkie treści. Nie mogłoby być inaczej, skoro twórcą najnowszej produkcji Netfliksa jest Ryan Murphy. To autor doskonale znany z takich produkcji jak Glee, American Horror Story czy Pose. I człowiek, który aktywnie zmienia skostniałe hollywoodzkie normy, konsekwentnie kierując światło fleszy na postaci LGBT+. O wadze akceptacji, strachu i swojej roli w gwiazdorsko obsadzonym Balu opowiada nam Kerry Washington, aktorka doskonale znana z ról Delli Bei Robinson w Rayu, Olivii Pope w Skandalu czy Broomhildy von Schaft w Django.

Bal | Oficjalny zwiastun | Netflix

Anna Tatarska: W kulturze amerykańskiej bal maturalny to niemalże świętość. W Polsce na zakończenie liceum mamy Studniówkę, ale wydaje mi się, że ciężko je porównać.

Kerry Washington: W Stanach Zjednoczonym „prom” [oryginalny tytuł filmu – przyp. red.] to rzeczywiście wielka impreza, gigantyczne święto, dokładnie takie, jak pokazują to amerykańskie firmy. Bal maturalny wydarza się na końcu szkoły średniej, czyli tuż przed tym, kiedy mnóstwo dzieciaków po raz pierwszy na dłużej wyjeżdża z domu, rozpoczynając studia. Podczas balu amerykańskie nastolatki celebrują przekroczenie symbolicznej granicy między nastoletniością a dorosłością. To rytuał przejścia, skrzyżowanie, przez które musi przejechać każdy młody Amerykanin na drodze osobistego rozwoju; wydarzenie, które w jakiś sposób utrwala normy społeczne. Staje się pryzmatem, w którym odbijają się popularne wyobrażenia na temat tego, czym jest piękno, miłość, co jest „normalne”. Poniekąd bezwiednie towarzyszy mu wiele „tradycyjnych” zasad, jak na przykład ta, że na bal mają przychodzić pary mieszane albo, że powinno się ubrać tak a nie inaczej. Z tego powodu święto, które w założeniu ma być radosne, coraz częściej staje się wydarzeniem bardzo ograniczającym, represyjnym. Młodzi ludzie potrafią w związku z balem maturalnym odczuwać ogromna presję. Wybierając strój czy partnera zastanawiają się: „Czy ja tutaj pasuję? Czy jestem normalny?”.

Myślę, że wiele osób zda sobie sprawę z własnego przywileju dopiero w trakcie seansu. Brak wyobrażenia, że coś w ogóle może być problemem – tak własnie często wygląda przywilej.

Te myśli, wątpliwości, o których pani mówi, mają ci, który w jakikolwiek sposób odbiegają od arbitralnie przyjętej normy.

Dla innych tego typu rozterki są abstrakcją. Myślę, że wiele osób zda sobie sprawę z własnego przywileju dopiero, kiedy w trakcie seansu filmu w duchu powie: „Nigdy nie sądziłem, że ktoś może mieć taki problem! Nie miałem pojęcia, że byli ludzie, którzy czuli się w związku z tym wydarzeniem skrępowani, którzy bali się, że nie pasują!”. Brak wyobrażenia, że coś w ogóle może być problemem – tak często wygląda przywilej. Kiedy widz złapie w swojej głowie taką myśl, może tę okazję wykorzystać. Na chwilę się zatrzymać, bliżej przyjrzeć tak zwanym „normalnym praktykom kulturowym”, które w istocie pozostawiają niektórych poza nawiasem. Zastanowić, jak możemy zacząć proces ich naprawiania?

Poza takim nawiasem niegdyś naprawdę wylądowało kilku współtwórców Balu.

Sytuacja bardzo podobna do losu filmowej Emmy dotknęła Ryana Murphy’ego, któremu nie pozwolono pójść na bal maturalny z chłopakiem. Przykre doświadczenie miała także Ariana Debose, moja filmowa córka, osoba niebiała i queerowa. W tamtym okresie nie była jeszcze wyoutowana, nie do końca wiedziała, jak chce się określać. Wiedziała tylko, że nie jest osobą hetero. Na swój bal wybrała się z koleżanką, która, jak jej się wydawało, potrafiła wyczuć jej emocje i była nią romantycznie zainteresowana. Jednak wszystko odbywało się w sferze domysłu. W pewnym momencie dziewczyny wyszły na parkiet, żeby razem potańczyć. Ariana zapamiętała z tamtej chwili bardzo różne spojrzenia: od w pełni akceptujących, doceniających to, jak świetnie się bawią, po oceniające i krytyczne. Takie rzeczy zapadają w pamięć głębiej niż byśmy tego chcieli. Dlatego bardzo się cieszę, że nasz film pokazuje, że dwie dziewczyny lub dwóch chłopców mogą ze sobą tańczyć na szkolnej imprezie i że nie ma w tym nic dziwnego, wręcz przeciwnie – jest to w pełni normalne.

Kerry Washington i Ariana DeBose w filmie „Bal”
Kerry Washington i Ariana DeBose w filmie „Bal”

W filmie Murphy’ego spotkali się debiutanci, jak grająca Emmę JoEllen Pellman i legendy – jak Meryl Streep. Jaka atmosfera panowała na planie?

Absolutnie wspaniała! Byliśmy jak najprawdziwsza trupa teatralna, a ze względu na długi czas prób bardzo się zbliżyliśmy. Obsada się wspierała, chroniła. Swoją drogą, zauważyłam, że wiele osób pyta mnie, jak pracowało mi się z debiutantką. To znak, że dla odbiorców spoza USA Broadway bywa zagadką. Grająca moją córkę Ariana DeBose jest przecież musicalową weteranką! Ta kobieta od dekady wymiata na Broadwayu. Po prostu widzowie kinowi słabiej ją kojarzą, ale to się wkrótce zmieni. Niech tylko West Side Story wreszcie doczeka się swojej premiery [w wersji Spielberga DeBose gra jedną z głównych ról, Anitę, którą w wersji z 1961 roku wcielała się Rita Moreno]! W Balu po raz pierwszy śpiewam też przed kamerą. Myślałam, że ominie mnie choć taniec, ale na samym końcu filmu wszyscy tańczymy dużą grupową choreografię, więc jeszcze to... Ariana była bardzo wspierająca, zdradziła mi kilka trików, branżowych sekretów. Nie miałam poczucia, że ja ją czegoś uczę, raczej to ona wzięła mnie pod swoje skrzydła.

Ariana reprezentuje młodsze pokolenie aktorów musicalowych. Dla pani musical to raczej Hamilton czy Miss Sajgon?

Musicale to dla mnie przede wszystkim piosenki, które grają na wszystkich emocjonalnych strunach. Ladies Who Lunch w wykonaniu Elaine Stritch z musicalu Company, nota bene w czasie pandemii przerobiony cudownie przez Aurę McDonald, Christine Baranski i „naszą” Meryl Streep. Melancholijne Not While I’m Around ze Sweeny Todd. Demoniczny golibrody z Fleet Street. No i Czarnoksiężnik z Oz, który zawsze będzie jednym z moich ulubionych musicali.

Możemy spojrzeć na filmowych bohaterów i zobaczyć w nich skrawek siebie takich, jakimi jesteśmy dziś, a może takich, jakimi kiedyś byliśmy? A może, tak jak w przypadku mojej bohaterki, widzimy kogoś, kim nigdy nie chcielibyśmy się stać?

Pierwszy śpiew, taniec przed kamerą. Pewnie miała pani stracha, nie każdy jest do tego stworzony. Strach to dla aktora sprzymierzeniec czy wróg?

Jest wiele powodów, dla których mówię projektowi „tak”. Trudno jest ten proces opisać: może chodzi o wewnętrzny głos, jakiś szturchaniec od serca, że to jest właściwy następny krok? Czasami towarzyszy temu odrobina strachu. Nie wiem, czy to zdrowe, ale zauważyłam na przestrzeni swojej kariery, że kiedy coś jest przerażające, to potrafi przyciągać mnie mocniej. Mam wtedy wrażenie, że stawka jest wyższa. Wiem, że dzięki temu zadaniu się rozwinę. I chcę wiedzieć, czy dam radę. Czasami strach sprawia, że pragnienie zrobienia czegoś zaczyna buzować. Lęk budzi ciekawość. Ariana ma takie motto: „codziennie rób coś, co cię przeraża”. Żartuję sobie z niej, że jeśli zostanie kiedyś matką, będzie miała tak, jak ja: „Rób, rób! Byle w granicach zdrowego rozsądku!”

Andrew Rannells, Kerry Washington, Meryl Streep, Jo Ellen Pellman i James Corden w filmie „Bal”
Andrew Rannells, Kerry Washington, Meryl Streep, Jo Ellen Pellman i James Corden w filmie „Bal”

Bal specjalnie został nakręcony tak, by mógł być wyświetlany jak najmłodszej grupie wiekowej. Celem jest tu zasięg, powszechność dostępu. Myśli pani, że kultura popularna może wpływać na zmiany społeczne?

Sądzę, że tak! Dużo mówi się o tym, że współczesna kultura potrzebuje ozdrowienia. Ostatnio rozmawiałam o tym ze znajomymi. Wszyscy zostaliśmy skazani na przymusową izolację, siedzimy w odosobnieniu, medytujemy lub w inny sposób usiłujemy znaleźć kontakt z tym, co w nas najlepsze. Dla wielu ludzi taki moment medytacji, kiedy siedzą bez słowa i zachodzi w nich zmiana, dzieje się w kinie – albo, jak w dzisiejszych czasach, w salonie, na kanapie. To jest ten bezruch, chwila zatrzymania. Siadamy i konfrontujemy się z opowieściami – nie tylko tymi, które sami snujemy w swoich głowach, ale też tymi, które pokazują nam, kim jesteśmy jako kultura, społeczeństwo, ludzie. Możemy spojrzeć na filmowych bohaterów i zobaczyć w nich skrawek siebie takich, jakimi jesteśmy dziś, a może takich, jakimi kiedyś byliśmy? A może, tak jak w przypadku mojej bohaterki, widzimy kogoś, kim nigdy nie chcielibyśmy się stać? Kino daje nam szansę dotknięcia naszego człowieczeństwa, jestestwa. Myślę, że to jego wielka siła. Oczywiście, to nie jedyny sposób – potrzebujemy też ludzi na ulicach, przy urnach, w komisjach, gdzie powstają nowe, dobre ustawy. Ale i dla sztuki jest w tym równaniu miejsce, i to istotne, bo trafia ona prosto do naszych serc. Na przykład Bal opowiada niezwykle intensywną, ważną historię o akceptacji. I mocy budowania społeczności w miejscu i czasie, kiedy jej potrzebujemy. Jeśli walczysz o to, znaleźć swoje miejsce, stać się częścią jakiejś społeczności, jednocześnie możesz tworzyć takie szanse dla innych ludzi. Nie ukrywam, że wybornie się bawiłam, grając bigotkę. Ale cieszę się, że jako ten czarny charakter tak usilnie próbuję pokrzyżować wszystkim szyki i tak bardzo mi się to nie udaje.

Netflix to globalna platforma, więc Bal trafi też do krajów, gdzie homofobia wciąż jest poważnym problemem – tak, jak niestety w Polsce.

Bal podkreśla wagę wartości, które postrzegam jako uniwersalne: bezwarunkowa miłość, akceptacja. Potrzeba przynależności bez względu na to, kim się jest i kogo się kocha. Takie przesłanie pokonuje granice, tłumaczy się na każdy rodzaj ludzkiego doświadczenia. Netflix zapewnia mu siłę przebicia i dotarcie do ludzi na całym świecie. Nie jesteśmy zależni od kin czy lokalnej polityki kulturalnej, trafiamy prosto do ludzkich domów, prosto do ich salonu i daj Boże, do ich serc.

kadr z filmu „Bal”
kadr z filmu „Bal”

Dziennikarka i recenzentka filmowa, współpracująca m.in z magazynem Vogue, Onetem i Gazetą Wyborczą. Absolwentka filmoznawstwa i wiedzy o kulturze oraz Polskiej Szkoły Reportażu. Ceni wolność w pracy i życiu. Za dużo mówi. Jej pasją są wywiady, wegetariańskie kulinaria i podróże. Całkiem lubi innych ludzi.

zobacz także

zobacz playlisty