Ludzie |

Łukasz Żal: Kompan do fantazjowania12.04.2019

fot. Łukasz Bąk © Opus Film

Łukasz Żal to obecnie jeden z najlepszych operatorów na świecie. Dowodem uznania branży filmowej i widzów są choćby nagrody oraz nominacje: doceniło go Amerykańskie Stowarzyszenie Operatorów Filmowych, Camerimage przyznało Srebrną Żabę, był nominowany do brytyjskiej nagrody BAFTA, do Złotych Lwów i dwukrotnie do Oscara. Nam opowiada o zazdrości, dzięki której z fotografa stał się filmowcem i o tym, dlaczego na planie nie prowadzi small-talku.

Czerwiec 2014. Gala wręczenia nagród Koszalińskiego Festiwalu Debiutów Filmowych „Młodzi i Film”. Na scenie nagrodę za najlepsze zdjęcia odbiera za film Druciki Malte Rosenfeld. Materiał z gali dla Weekendowego Magazynu Filmowego przygotowuje Łukasz Żal. Operator nadal utyka, bo jedna ze złamanych nóg jeszcze nie wróciła do pełnej sprawności. Kilka miesięcy wcześniej zadzwonił do niego Irek Grzyb, reżyser Drucików i zaproponował mu, żeby to on zrobił zdjęcia do filmu. Żal odrzucił propozycję. Uznał, że woli poświęcić się pracy komercyjnej – nieźle zarabiał, a do tego miał dobrą kamerę, którą z zyskiem wypożyczał do innych projektów. Niedługo później udało mu się nawet uzbierać pieniądze na wymarzonego Land Rovera Discovery. Samochód był do kupienia poza Łodzią, w której Żal mieszkał, więc wziął ze sobą mechanika w roli doradcy, pożyczył samochód od brata i wyruszyli. Do sprzedawcy nie dojechali. Żal w wypadku złamał obie nogi, mechanik też nie wyszedł bez szwanku, a samochód brata trzeba było odkupić.
– Straciłem wszystkie oszczędności i bardzo długo dochodziłem do zdrowia. A pierwsza praca, którą złapałem po tym, jak doszedłem do siebie, to właśnie ten materiał do Weekendowego Magazynu Filmowego. Naprawdę poczułem, że ktoś na górze mi wtedy pogroził palcem.

Kasety na bezsenność

Łukasz Żal to obecnie jeden z najlepszych operatorów na świecie. Absolwent Łódzkiej Filmówki otrzymał w tym roku za Zimną Wojnę Pawła Pawlikowskiego drugą w swojej karierze nominację do Oscara. Niedawno za ten sam film odebrał nagrodę Amerykańskiego Stowarzyszenia Operatorów Filmowych. Został również nominowany do brytyjskiej nagrody BAFTA, do Złotych Lwów, ma też na koncie Srebrną Żabę Camerimage. Niedługo Żal rozpocznie współpracę z Netfliksem i legendarnym reżyserem oraz scenarzystą Charlie Kaufmanem przy filmie I’m Thinking of Ending Things.

fot. Łukasz Bąk © Opus Film
fot. Łukasz Bąk © Opus Film

Kino odkrył w liceum, ale wcześniej szukał innych metod ekspresji. W liceum w Koszalinie pisywał pierwsze artykuły w gazetce szkolnej udało mu się też opublikować kilka opowiadań w Głosie Pomorza. Trafił też na wakacyjny staż do regionalnej telewizji „Bryza”, która zajmowała się sprawami Zachodnich Pomorzan. Załatwił mu to pracujący w redakcji ojciec jednego z kolegów. Rodzice chłopców chcieli ich zmotywować do pracy i znaleźć im jakieś zajęcie na lato.
– Nie ma co ukrywać, że w czasach licealnych prowadziliśmy ze znajomymi dość hulaszcze życie. Mój ojciec nawet zapłacił, żebym tam pracował. Telewizja nie miała pieniędzy, żeby nas zatrudnić, no a nie można było pracować za darmo. Więc ojciec dał im 1000 zł, żeby oni potem mogli przekazać mi te 1000 zł za pracę.
W Koszalinie Żal odkrył mediatekę, a w niej setki filmów. Oglądał bez opamiętania, w najbardziej intensywnych momentach nawet po 3 filmy dziennie.
– Brałem 3 Herzogi i następnego dnia oddawałem obejrzane. Pan, który tam pracował, zaczął w którymś momencie zwracać uwagę na to, że dzień w dzień przychodzę po nowe filmy. Zaczął mi podsuwać kasety do obejrzenia. Kazał brać Felliniego, Polańskiego, Bergmana, Antonioniego. A ja pochłaniałem je po nocach.

12 godzin medytacji

Zanim zrealizował IdęZimną Wojnę, był autorem zdjęć do kilku filmów dokumentalnych, m.in. do Paparazzi Piotra Bernasia i Joanny Anety Kopacz, który zdobył nominację do Oscara w kategorii Najlepszy krótkometrażowy film dokumentalny. Mówi, że nieprzerwana uważność na planie, którą stara się stosować, to właśnie zasługa doświadczenia dokumentalnego.
–  Tam jesteś częścią świata, który filmujesz. To, co zrobisz, wynika często z twojej uważności na dany temat – tego, jak bardzo uda ci się wniknąć w tę sytuację i jak dobrze będziesz w stanie przewidzieć, w którym momencie włączyć kamerę, żeby uwiecznić najważniejsze wypowiedzi czy sytuacje. W fabule jest tak samo. Podczas pracy nad Idą zauważyłem, że jeśli przeprowadzę sobie chociaż jedną relaksującą rozmowę na planie, to zawsze spotka mnie jakaś przykra niespodzianka, której nie przewidziałem. Dlatego zacząłem wchodzić na poziom koncentracji, z którym nie miałem do czynienia nigdy wcześniej. Potrafiłem przez 12 godzin nie myśleć o niczym innym. To przypominało medytację. Pełna uważność na to, co dzieje się wokół ciebie. I na to, czy przypadkiem nie może być jeszcze lepiej.

fot. Łukasz Bąk © Opus Film
fot. Łukasz Bąk © Opus Film

Początkowo Żal na planie Idy miał być operatorem kamery. Osobą, która co prawda trzyma ją ręku i prowadzi, ale nie podejmuje ostatecznych decyzji dotyczących kadrów i wyglądu konkretnych ujęć. Na samym początku zdjęć musiał jednak zastąpić Ryszarda Lenczewskiego, który mierzył się z problemami ze zdrowiem. Zdał egzamin, mimo że reżyser filmu, Paweł Pawlikowski, rzucił go na głęboką wodę.

Nigdy tego nie opowiem

Kadry Żala to starannie skomponowane obrazy, a prawie każdy z nich mógłby służyć jako oddzielne zdjęcie. Trudno się dziwić – zanim został operatorem, jego nieodłącznym atrybutem był aparat fotograficzny. Już jako nastolatek nauczył się obsługiwać Zenita ojca, ale nie zawsze był zadowolony z wywoływanych przez siebie zdjęć. Mimo to koleżanka namówiła go na konsultacje fotograficzne na łódzkiej Filmówce. Sam przyznaje, że jego teczka była wtedy średnia i że nie był jeszcze gotowy na pokazywanie swoich fotografii szerszemu gronu.
– Wyśmiali mnie. Miałem takie jedno zdjęcie zrobione na podwórku, na którym widać było błyszczącą rurę. A komisja darła ze mnie łacha i pytała, ledwo zachowując powagę, czy to rura od ciepła, czy od wentylacji.
Pamięta, że na koniec powiedzieli mu: „panie Łukaszu, jest tyle pięknych rzeczy, które można robić w życiu, a pan sobie ubzdurał akurat fotografię?”.

fot. Łukasz Bąk © Opus Film
fot. Łukasz Bąk © Opus Film

Żal dostał się na zaoczną fotografię w Łodzi za trzecim razem (w międzyczasie studiując dziennie we Wrocławskiej Szkole Fotografii AFA), ale niedługo później zdał sobie sprawę, że to dla niego za mało. Któregoś wieczora siedział ze swoją późniejszą żoną Urszulą w mieszkaniu we Wrocławiu i na małym telewizorku firmy Otake z zintegrowanym odtwarzaczem wideo oglądali Stalkera Andrieja Tarkowskiego. Jeden z klasyków światowego kina opowiadał o podróży trzech mężczyzn przez grodzoną „Zonę”. Bohaterowie filmu chcieli dostać się do tajemniczego, spełniającego życzenia „Pokoju”. Szli m.in. przez tunel zwany „maszyną do mięsa”, który przypomina podziemne kanały kanalizacyjne.
– Oglądałem wtedy te sceny i poczułem zazdrość, bo wiedziałem, że za pomocą fotografii nigdy nie uda mi się czegoś opowiedzieć w tak poruszający sposób. Widziałem tę maszynę i poczułem niepokój, że jeśli niczego nie zmienię, to nie będę mógł zrobić tego, czego w głębi duszy pragnę. Rozejrzałem się po pokoju, w którym porozwieszanych było mnóstwo zdjęć i zastanawiałem się, co ja w ogóle czuję, kiedy na nie patrzę.
Kilka miesięcy później Żal łapał stopa z Wrocławia do Łodzi, żeby złożyć papiery na Wydział Operatorski. Dostał się rzutem na taśmę – na liście przyjętych był przedostatni. Szybko odkrył, że za pomocą kamery może opowiadać historie tak, jak chce. Mimo to, jego najczęstszą oceną na studiach był dostateczny z plusem – m.in. dlatego, że jego etiudy operatorskie skupiały się na opowiadaniu historii, a nie na tym, żeby ujęcia pokazywały pełne spektrum jego technicznych możliwości.

Odciążyć reżysera

Kiedy zaczyna pracować nad filmem, podporządkowuje mu wszystko.
– To taki „czas fantazjowania”, jak to określa Paweł. Okres, który poświęcasz na napełnianie się pomysłami. Możesz sobie pozwolić na szukanie inspiracji i referencji, niezobowiązujące rozmowy z resztą twórców, eksperymenty. Ale wszystko, co robisz, odnosi się do pracy nad filmem. Potem, kiedy czasu do rozpoczęcia zdjęć jest już mniej, musisz zacząć podejmować konkretne decyzje, które będą rzutowały na to, jak film ostatecznie będzie wyglądał. Rola operatora to bycie kompanem do fantazjowania. Reżyser bierze na siebie ogromną odpowiedzialność, niesie spory krzyż, a ty musisz go możliwie odciążać. Mimo że sam masz przecież swój.
Podczas pracy z reżyserem Idy i Zimnej Wojny nauczył się, że film w dużej mierze powstaje na planie, bo z Pawlikowskim polega na „napisaniu filmu kamerą”.
– Wcześniej wydawało mi się, że ilość czasu, który poświęcę na przygotowania jest wprost proporcjonalna do tego, jaki będzie końcowy efekt. Wciąż myślę, że to prawda! Ale zacząłem zauważać, że wszystko, co jest kluczowe dla efektu, wydarza się już na planie.
Pracując nad Zimną Wojną zdarzało się, że zmieniał początkowe założenia. Codziennie rano spotykali się z reżyserem w miejscu, w którym mieli realizować scenę, jeszcze zanim pojawili się aktorzy i reszta ekipy. Bywało, że pomysł ewoluował. Tak było np. z jedną z najbardziej charakterystycznych scen w Zimnej Wojnie. Filmowa Irena (Agata Kulesza) rozmawia z Wiktorem (Tomasz Kot). Na pierwszy rzut oka są odwróceni plecami do akcji, bo to za nimi tańczy zespół ludowy. W kadrze pojawia się Lech (Borys Szyc), który przełamuje cały kadr – wtedy okazuje się, że obserwowaliśmy parę stojącą na tle lustra, a tańczący za plecami bohaterów zespół to tak naprawdę odbicie.
– Początkowo nie było pomysłu, żeby scenę zrealizować właśnie w taki sposób, dopiero na zdjęciach, podczas prób, okazało się, że to działa. Są sceny, które wyobrażam sobie lepiej, kiedy patrzę na scenariusz, a inne gorzej. Taki np. dialog przy stole zawsze muszę sobie rozrysować. Największym wyzwaniem są zawsze te najprostsze ujęcia.

fot. Łukasz Bąk © Opus Film
fot. Łukasz Bąk © Opus Film
000 Reakcji
/ @jonasztolopilo

Redaktor naczelny Papaya.Rocks

zobacz także

zobacz playlisty