9 filmów, które znienawidzono, a po latach pokochano17.06.2021
W historii kina powstała niemała pula filmów, do których świat musiał „dorosnąć”. W momencie premiery widzowie i krytycy nie zawsze w pełni doceniali pomysły twórców, przez co wiele tytułów nie od razu zaczęto nazywać arcydziełami. Niektóre potrzebowały czasu, by stać się dla kinematografii tym, czym są dziś.
Rocky Horror Picture Show (1975), reż. Jim Sharman
Filmowy eksces, który dzisiaj jawi się jako obiekt niewyobrażalnego kultu, choć potrzebował on nieco czasu, by dojść do tego momentu. Twórcy zręcznie połączyli tutaj tematykę queer z motywami gore, horroru, science-fiction i piosenkową dynamiką. Początkowo co prawda tytuł nie był w pełni negowany przez krytyków, choć pierwsze recenzje nie były pozytywne („Newsweek” napisał, że jest on „bez smaku i bez fabuły” oraz został stworzony „bez jakiegokolwiek celu”). I choć w 1975 r. amerykański legendarny krytyk Roger Ebert wystawił jedynie 2,5 gwiazdki na 4, tak wspomniał profetycznie, że Rocky Horror Picture Show być może stanie się „długofalowym fenomenem społecznym”. Nie mylił się – kilka lat po premierze filmu stopniowo awansował on do kultowego miana; już w 1980 r. na samym początku Sławy Alana Parkera widzimy scenę wyjaśniającą, w jaki sposób Rocky wpływa na widownię w kinach. Dzisiaj film wywołuje prawie wyłącznie pozytywne emocje. Teoretycy uważają, że jest jednym z tytułów kształtujących reprezentację LGBTQ+ w kinie, a widzowie z chęcią uczęszczają na różnego rodzaju wydarzenia festiwalowe, podczas których przebierają się za ulubione postaci i rzucają jedzeniem w ekran. To właśnie podczas tych imprez Rocky Horror Picture Show zyskiwał status kultowego.
The Room (2003), reż. Tommy Wiseau
Prawdopodobnie nie ma osoby zainteresowanej kinem, która swego czasu nie usłyszała o fenomenie The Room, (nie)idealnego filmu, który był czymś w rodzaju spełnienia marzeń tajemniczego Tommy’ego Wiseau. Tajemniczego, bowiem do dziś mało wiadomo na jego temat (choć niedawno dowiedzieliśmy się, że Wiseau pochodzi z… Poznania). Z czasem stał się on wręcz mityczną postacią Hollywoodu. Pojawił się znikąd z bardzo dużym budżetem na swój film, w którym: a) zagrał pierwszoplanową rolę, b) napisał do niego scenariusz, c) sam go wyreżyserował. Co więcej, jakość produkcji kompletnie odstawała od oczekiwań, ukazując m.in. nienaturalne dialogi, nieudolnie prowadzony wątek fabularny i aktorstwo nacechowane zbyt skrajnymi emocjami. Po latach na warsztat tematykę The Room wziął James Franco w nagradzanym The Disaster Artist (2017), w którym wcielił się w rolę Wiseau, tworząc prawdziwą historię powstawania tego „arcydzieła”. Choć trzeba pamiętać, że Franco jedynie wykorzystał szansę eksploatowania tej osobliwej opowieści: Wiseau i jego dzieło stały się obiektem kultu już znacznie wcześniej, a sceny z filmu biły i wciąż biją rekordy wyświetleń na YouTubie – niebezpodstawnie The Room zostało nazwane „Obywatelem Kane’em złych filmów”.
Obywatel Kane (1941), reż. Orson Welles
Skoro już mowa o filmie Orsona Wellesa: Obywatel Kane od początku wzbudzał wśród widzów (i przy okazji w prasie) skrajne emocje, bowiem przedstawiona fabuła ma miano quasi-biograficznej: za scenariuszową formułą nakreślającą wzlot i upadek biznesmena, Charlesa Fostera Kane’a, kryje się przytyk w stronę barona Williama Randolpha Hearsta, który był swego czasu w konflikcie z Wellesem. Kontrowersje podążały za Kane’em przez następne dziesięciolecia: przeciwnicy reżysera robili wszystko, by podważyć warsztat techniczny i otwarty umysł autora – choćby w 1971 r. Pauline Kael wydała książkę Raising Kane, w której wyjawiła kontrowersje wokół scenariusza i dyskredytowała pełną moc twórczą Wellesa. Niemniej dziś Kane uważany jest za arcydzieło, a w wielu zestawieniach wciąż plasuje się na pierwszym miejscu jako najważniejszy film w historii kinematografii. Sporo o filmie, a przede wszystkim kulisach jego powstania, można dowiedzieć się z filmu Mank, który w tym roku nominowano do 10 Oscarów (zdobył 2).
Donnie Darko (2001), reż. Richard Kelly
Początki Donniego Darko są pechowe: kiedy film wchodził do kin, zarobił jedynie marne 500 tysięcy dolarów. Dlaczego tak się stało? Darko miał swoją premierę sześć tygodni po zamachach z 11 września, a kiedy główny wątek fabularny rozgrywa się wokół katastrofy lotniczej, historia zaczyna kojarzyć się widzom tylko w jeden, bardzo negatywny sposób. Koniec końców filmowi wyszło to na dobre: zysk to całe trzy miliony, co wciąż jest raczej małą sumą przy takich oczekiwaniach. Małymi krokami Donnie Darko zaczął być jednak coraz popularniejszy: ukazał się na DVD, miał ponowną premierę kinową, wygrał również nagrodę za najlepszy scenariusz w San Diego. W chwili pierwszej premiery mało kto kojarzył też personę Jake’a Gyllenhaala, ale kiedy aktor zyskiwał coraz to większą popularność, fani zaczęli odkrywać jego debiuty, a tym samym samoistnie powracać do tej psychodelicznej podróży.
Łowca androidów (1982), reż. Ridley Scott
Tytuł pełen przeciwieństw i sprzecznych emocji, kontrowersje budził już od pierwszych dni premiery. Ridley Scott na warsztat wziął filozoficzną powieść Philipa K. Dicka Czy androidy śnią o elektrycznych owcach?, w której sławny pisarz przygląda się problemowi ludzkiej egzystencji i posiadania duszy przez istoty wykreowane przez człowieka. Recenzje były różne: niektórzy dziennikarze zwracali uwagę na mało dynamiczne tempo, inni wręcz nazwali film Scotta „pornografią science-fiction”. Z biegiem jednak czasu te opinie wydają się być szukaniem dziury w całym. W 1982 r. dystopijne Los Angeles było dla widzów filmową wizją niedalekiej przyszłości (akcja dzieje się w 2019 r.), znacznie mniej bajkową niż ta w późniejszym filmie Powrót do przyszłości 2 (1989). Billboardy reklamujące Coca-Colę i nieistniejącą już linię lotniczą Pan Am jedynie pogłębiały uczucie immersji i wyobrażania sobie przyszłej Ameryki, ale to nie wystarczało, by od początku nazywać ten film kultowym. Dziś tytuł ten jawi się jako melancholijna rozprawa z ludzkimi demonami, a Łowcę zaczęto doceniać w momencie, w którym stało się jasne, jak przełomowym wydarzeniem była jego premiera. Okazało się, że Scott stworzył produkcję będącą inspiracją dla całej popkultury science-fiction. Serie Ghost in the Shell, Battlestar Galactica, filmy pokroju Ja, robot (2004), a także seria gier Deus Ex uzmysłowiły fanom, w jaki sposób twórcy zaczęli postrzegać przyszłość. Po wielu latach również i krytycy raz jeszcze przeanalizowali, jaki wpływ miał Łowca androidów na świat kultury. Choćby Richard Corliss w swojej recenzji dla „Time'a” z 2012 roku (z okazji trzydziestu lat od premiery) przeprowadził błyskotliwą wiwisekcję całego filmu, przyznając pod koniec, że cały projekt doczekał się „happy endu” w postaci ogromnego sukcesu. A sam monolog Rutgera Hauera prawdopodobnie na zawsze zapisał się w historii kinematografii.
Coś (1982), reż. John Carpenter
Widownia już na samym początku miała z tym tytułem poważny problem. Wchodzące do kin trzy lata po premierze pierwszego Obcego Coś ukazuje podobny koncept: hermetyczna przestrzeń, załoga bez drogi ucieczki, stopniowo pojawiająca się nieufność i agresywność wśród ukazywanej ekipy. Krytycy w cyniczny sposób rozprawili się z samą produkcją, tak naprawdę zarzucając jej wszystko, co złe. Z obrzydzeniem patrzono na główny efekt specjalny (spoiler: obleśne „coś” przyjmujące człowiecze formy), a sam wydźwięk filmu okazywał się często zbyt przerażający. Widzowie dosłownie wypierali to, co wówczas oglądali w kinie. Z biegiem czasu doceniono kinematograficzne zabiegi samego Carpentera. By w pełni oddać klimat paranoi, John Carpenter postanowił skorzystać z koncepcji opuszczonej stacji badawczej, a żeby rozgrywka nie przypominała typowej slasherowej masakry, każda z postaci reprezentuje inny stosunek wobec zaistniałego zagrożenia. Doszło do ponownego procesu oceny, a Coś zaczęło plasować się na listach najlepszych horrorów wszech czasów. Mówi się, że już w 1998 r., kiedy produkcja wychodziła na DVD, miała status kultowej, a to za sprawą wszelakich post-premierowych seansów. Film przypomina o sobie od blisko trzydziestu lat. W latach 90. Z Archiwum X (1993-2002) czerpało z pomysłów Carpentera, gore i figury potworów uwzględnianie w serii gier Resident Evil bardzo przypominają tytułowe „coś”, a wpływy filmu odnajdujemy także w dwóch hitowych tytułach: w serialu Stranger Things (2016-) i w grze Among Us (2018). Również i filmowe analizy doszukały się w Coś drugiego, znacznie bardziej metafizycznego dna, mówiącego o wewnętrznych upiorach, które teoretycznie drzemią w każdym z nas. Coś nie zestarzało się ani trochę, a jego odświeżenie (lub nadrobienie) na pewno okaże się lepszą opcją niż powtarzalne premiery niektórych najnowszych serii horrorowych. Zresztą rzadko kiedy o jednym filmie tak pozytywnie wypowiadają się twórcy pokroju Guillermo Del Toro i Quentina Tarantino.
Lśnienie (1980), reż. Stanley Kubrick
Dziś widzowie uwielbiają oniryczny klimat horroru, wielowymiarową rolę Jacka Nicholsona, który ukazuje proces poddawania się szaleństwu, czy dotychczas nierozwikłaną w pełni symbolikę poszczególnych scen filmu. Tak nie było jednak 40 lat temu, kiedy film miał swoją kinową premierę. Dla recenzentki „New Yorkera” był on zwodniczym produktem, który „prowadzi donikąd i rozczarowuje widza”, inni zarzucali mu brak fabularnych konsekwencji, nadmierną ekspresję Nicholsona („Variety” nazywało go „nerwowym” w negatywnym znaczeniu tego słowa), czy niepotrzebne wprowadzanie sennych alegorii. Co ciekawe, w wywiadzie nawet sam Stephen King (autor powieści, na której Kubrick wraz z Johnsonem oparli scenariusz) krytykował ekranizację amerykańskiego wizjonera. Pisarz przyznał zresztą po latach, że dopiero Doktor Sen (2019) z Ewanem McGregorem, fabularna kontynuacja wydarzeń z Lśnienia, jest odkupieniem za kubrickowskie grzechy. Dziś z przyjemnością wracamy do Lśnienia, chociaż tytuł ten potrzebował czasu, by zostać w pełni zaakceptowanym przez widownię i krytyków. Już w 1987 roku w wywiadzie z Kubrickiem Tim Cahill stwierdził, że „rozpoczął się proces zmiany poglądów (wobec Lśnienia) wśród krytyków”. Przeczucie go nie myliło, bowiem film Kubricka zaczął triumfować. Na przestrzeni lat Lśnienie zaczęło wskakiwać na topowe miejsca filmowych zestawień, w 2004 roku algorytm matematyków określił go perfekcyjnym horrorem (co jedynie zwiększyło zainteresowanie), w 2006 roku sam Ebert wystawił nową, pozytywną notę dla dzieła Kubricka, a reżyser Martin Scorsese umieścił go na liście 11 najstraszniejszych filmów wszech czasów.
Scott Pilgrim kontra świat (2010), reż. Edgar Wright
Scott Pilgrim status kultowości zyskał w swoim czasie: łączenie gamingowego stylu z komiksem i oryginalną muzyką popłaciło, a Wright wyprzedził trendy o jakieś 7-8 lat. Tytułowy Scott Pilgrim (Michael Cera) swoje zakochanie przechodzi niczym grę komputerową. Dialogi nieraz ukazywane są w konwencji komiksowych „chmurek”, dynamika Pilgrima przypomina (dosłownie) ciągłe kartkowanie rysunkowej historii, a potyczki wyglądają niczym najlepsze animacje czy platformowe produkcje od Ubisoftu. Film bazuje na komiksie o tym samym tytule, co doprowadziło do interesującego procesu. Już w 2017 roku pisało się o kulcie, który wytworzył się wokół Scotta Pilgrima, a dziś fanów całego uniwersum Marvela przyrównuje się do tych, którzy ubóstwiają film Wrighta. Na Spotify od niedawna dostępny jest oficjalny, poszerzony soundtrack z filmu, który został wydany na dziesięciolecie premiery.
Brazil (1985), reż Terry Gilliam
Zestawienie zamykamy kolejną futurystyczną opowieścią, która swoim politycznym surrealizmem nazbierała sobie wielu przeciwników. Brazil Terry'ego Gilliama z 1985 roku jest laurką dla dystopijnych wizji, jednak sporo tu czarnego humoru, a groteskowa konwencja zręcznie łączy się z założeniami science-fiction. Teraz zauważamy wszelakie literackie konotacje: atak na biurokrację przypomina Orwella, absurd goni absurd jak u Kafki, ale w latach 80. tego rodzaju satyra wywoływała fale kontrowersji (głównie przez przedstawioną treść, choćby pamiętne sceny tortur podczas przesłuchań). Recenzje były różne, niektórym nie podeszła konwencja Gilliama, chociaż jego skojarzenie z Dzisiejszymi czasami (1936) Charliego Chaplina okazało się dla filmoznawców ważnym tropem interpretacyjnym pod kątem inspiracji Gilliama; z drugiej strony pisano, że nie było tak inteligentnie prześmiewczej produkcji od czasów Doktora Strangelove (1964). Z biegiem czasu zaczęto chwalić Gilliama za połączenie motywów literacko-filmowych; choćby to, że Brazil przypomina Orwellowskie wizje wraz z antyutopią Huxleya, a dodatkowo wizualnie czerpie ze Śpiocha (1973) Woody’ego Allena. Brazil doceniono jednak na dobre dopiero po wkroczeniu w nowe stulecie: Gilliam przewidział szeroką skalę współczesnej inwigilacji, działania systemów biurokratycznych, relacje międzyludzkie w czasach pełnej kontroli, a dzisiaj film zdaje się być przestrogą przed scenariuszem, w którym przyszłość jest namalowana w wyjątkowo złowieszczych barwach. Widzowie uwielbiają Brazil za niekonwencjonalne podejście do tematu, gdzie groza łączy się z nieoczekiwanymi wybuchami uśmiechów na twarzy. Jednak sam Gilliam naśmiewa się z nazywania tego filmu „kultowym”, dziwiąc się przy okazji, że nikt już nie pamięta, jak podczas premiery wychodzono z sal kinowych. Nie zmienia to faktu, że dziś Brazil plasuje się na 54. miejscu w rankingu 100 najlepszych brytyjskich filmów wybranych przez „BBC”, a na Rotten Tomatoes jego współczynnik wynosi aż 98%!
zobacz także
- Powstał serial na podstawie kryminału „Lokatorka" JP Delaneya
Newsy
Powstał serial na podstawie kryminału „Lokatorka" JP Delaneya
- Polski akcent na festiwalu w Toronto. „Cicha ziemia" to pełnometrażowy debiut Agi Woszczyńskiej
Newsy
Polski akcent na festiwalu w Toronto. „Cicha ziemia" to pełnometrażowy debiut Agi Woszczyńskiej
- Magicy z mikrofonami. Obejrzyj dokument o artystach nagrywających efekty dźwiękowe do filmów
Newsy
Magicy z mikrofonami. Obejrzyj dokument o artystach nagrywających efekty dźwiękowe do filmów
- Twórca „Cichej nocy” za kamerą filmu biograficznego o Beacie Kozidrak
Newsy
Twórca „Cichej nocy” za kamerą filmu biograficznego o Beacie Kozidrak
zobacz playlisty
-
03
-
PYD: Music Stories
07
PYD: Music Stories
-
Teledyski
15
Teledyski
-
Papaya Young Directors 7 #MASTERTALKS
18
Papaya Young Directors 7 #MASTERTALKS