Monika Borys: Bajer na dyskotece 03.09.2019
Przesłuchała dziesiątki albumów, przekopała tony czasopism i obejrzała masę teledysków, żeby rzetelnie opisać muzykę, której „niektórzy się wstydzą, ale wszyscy znają”. Z autorką Polskiego bajeru rozmawiamy o przydrożnych dyskotekach, śledzimy związki Bayer Fulla z Waldemarem Pawlakiem i zastanawiamy się, jaka przyszłość czeka muzykę disco polo.
Stanisław Bryś: Musiałaś pokonywać własne uprzedzenia pisząc o disco polo?
Monika Borys: Jedną z moich motywacji do napisania tej książki – choć to może być mocne określenie, które zaraz rozwinę – był rodzaj gniewu klasowego wynikającego z mojego pochodzenia. Urodziłam się na Podlasiu i nie dorastałam w rodzinie inteligenckiej. Co prawda u mnie w domu nie słuchało się disco polo, ale w sąsiedztwie pojawiało się już wszędzie. Mój pierwszy koncert w życiu, na którym byłam w gimnazjum, to występ zespołu Topless znanego z piosenki Ciało do ciała. Ze względu na to traktuję disco polo jak coś naturalnie funkcjonującego w społeczeństwie. Wiedziałam, że sposób mówienia o kulturze dyskotekowej z perspektywy polskich inteligentów jest bardzo ograniczony. Chciałam wyjść temu naprzeciw i dowiedzieć się, czym tak naprawdę jest discopolowy styl. Poza tym chciałam, żeby Polski bajer wywodził się ze słuchania muzyki i oglądania obrazów – to nie miał być reportaż. Do disco polo podeszłam tak samo jak do innych gatunków. Czasami to, co znalazłam, było okropne i w ogóle mi się nie podobało. Z drugiej strony bywało, że odkopywałam coś niesamowitego, co pociągało mnie swoją dziwnością: chrzęsty, przestery, dziwne dźwięki nagrane na kasecie magnetofonowej. Discopolowa Kraina Grzybów. Nie musiałam więc aż tak bardzo walczyć ze swoimi uprzedzeniami.
Skąd według ciebie bierze się to uprzedzenie? Czy to dychotomia wieś-miasto, rozróżnienie na Polskę „A” i Polskę „B” czy coś jeszcze innego?
W naszej świadomości funkcjonuje przeświadczenie, że disco polo to kicz. Że to coś przynależnego klasie ludowej, więc w inteligenckiej wizji kultury nie ma prawa bytu. W kulturze discopolowej możemy zauważyć mocne przywiązanie do podstawowych potrzeb, choćby materialnych czy cielesnych, co niektórzy zdają się wypierać. Uprzedzenia elit związane były także z wrogim stosunkiem wobec muzyki innej niż rockowa. Rekonstruując to, jak mówiło się o dyskotekach i o techno w latach 90. oraz czytając np. ówczesne reportaże można się dowiedzieć, że ludzie tam uczęszczający jedynie biorą narkotyki i tracą czas. A przede wszystkim, że zabawa nie wiąże się dla nich z buntem. Pojawiła się pewna naleciałość związana m.in. z publicznością festiwalu w Jarocinie: elity społeczne miały przeświadczenie, że muzyka musi stać w opozycji do systemu. Nie myśleli, że opór wobec trudnej rzeczywistości może wiązać się z rozrywką.
W książce pokazuję, że już w latach 70., kiedy w Polsce był wielki szał na dyskoteki, często wypowiadano się o tym fenomenie z pogardą. Sięgnęłam po recenzje Gorączki sobotniej nocy (1977). Wcześniej nie zdawałam sobie sprawy z tego, że ten film był tak krytycznie odbieramy. Krzysztof Mętrak, jeden z najważniejszych wówczas krytyków, pisał, że disco to „niemęska rozrywka”.
Jednocześnie inteligencja nie proponuje ekwiwalentu kultury, który uwzględni spełnienie tych podstawowych potrzeb, o których mówisz.
W tej krytyce nigdy nie chodziło o dostrzeżenie tych potrzeb, docenienie wspólnotowości czy tego, że disco polo to masowy język. Inteligenci wrogo się do niego nastawili, uznając je za „kryzys wyobraźni”. Wydaje mi się, że niektórzy polemizujący mają kompletną obsesję na tym punkcie. Piszą, że wraz z popularnością tej muzyki nadejdzie koniec polskiej sztuki, a filmy Kieślowskiego będziemy musieli oglądać na tajnych kompletach. Ta fiksacja ma jednak dwa bieguny. Obok dużej wrogości stoi pewna fascynacja. W historii disco polo pojawia się kilka momentów, w których ludzie współtworzący opinię publiczną wchodzą z nim w mariaż. W związku z tym, że muzyka dyskotekowa stała się ogromnym biznesem przynoszącym duże dochody, elity nie mogły się od niej aż tak dystansować. Nina Terentiew była orędowniczką disco polo w publicznej telewizji. Teleexpress zorganizował niegdyś benefis Daniela Olbrychskiego na jego 50. urodziny. Były tam takie szychy jak Andrzej Wajda i Lech Wałęsa, a wśród zaproszonych artystów znalazł się na przykład zespół Boys. Olbrychski na łamach jakiegoś discopolowego magazynu wspominał potem, że to świetni chłopcy, a ich koncert bardzo mu się podobał. Są też w końcu takie momenty, gdy inteligenci współtworzą disco polo, ale ukrywają się pod pseudonimami. Teksty dla zespołu Top One jako Jan Krynicz tworzył Janusz Kondratowicz piszący także dla Haliny Frąckowiak czy Anny Jantar. Kiedy czyta się te wersy bez muzyki, można stwierdzić, że to całkiem dobra poezja chodnikowa.
Dziś disco polo faktycznie pojawia się w debacie publicznej, ale raczej w formie powielania stereotypów utrwalonych przez elity III RP.
Po disco polo sięgali także – i zresztą wciąż sięgają – politycy.
Aleksander Kwaśniewski chciał być celebrytą i „młodzieżowym” prezydentem. Wszedł we współpracę z Top One, z której powstała piosenka Ole! Olek. W tym samym momencie po podobną muzykę w wykonaniu zespołu Bayer Full sięgnął Waldemar Pawlak, ale dla niego ważniejsze było podkreślenie tradycyjnych wartości istotnych dla jego elektoratu. Jedną z piosenek zamówionych przez Andrzeja Leppera był utwór Tylko jeden nam pomaga zrobiony przez discopolowca z Brańska na Podlasiu, Dr. Jasnowidza. Tekstowo to bardzo ciekawe utwory: choćby o tym, jak trudno żyje się w Polsce. Być może podobały się wtedy zwolennikom Samoobrony. Dziś disco polo faktycznie pojawia się w debacie publicznej, ale raczej w formie powielania stereotypów utrwalonych przez elity III RP. Stojący w opozycji do tych uprzedzeń twierdzą, że to dzięki nim disco polo wychodzi spod ziemi, ale nie zgadzam się z tym stwierdzeniem. Ci artyści sami bez problemu utrzymują się na rynku, nie potrzebują dodatkowego rozgłosu.
Jaka jest według ciebie dzisiejsza scena disco polo? Czy bardzo różni się od tej z lat 90.?
Dzisiaj disco polo jest przede wszystkim sprofesjonalizowane. Kiedyś ta muzyka była bardziej szalona, królowały nieuregulowane prawa autorskie, a teraz są jej poświęcone osobne stacje telewizyjne. Radia zmieniają swoje linie programowe, żeby uwzględnić disco polo. Ludzie, widząc w tym biznes, wchodzą w tę muzykę bez uprzedzeń. Zmienił się też sam styl: brzmienie jest bardziej podobne do dance’u z Zachodu. Istotną różnicą jest też to, że dziś na rynku jest znacznie więcej kobiet, które świetnie radzą sobie w branży.
W narracji o disco polo jesteśmy skupieni na mainstreamie i pomijamy schowaną gdzieś z boku damską twórczość. Nie opowiada ona o romantycznej, sentymentalnej miłości, ale tej zmysłowej, cielesnej. Te piosenki to manifesty seksualnego wyzwolenia.
Trudno chyba jednak podważyć tezę, że disco polo jest seksistowskie.
To prawda, momentami bywa obrzydliwie seksistowskie i nie da się go słuchać. Kobieta w tych obrazach jest uprzedmiotowiona. Zwracam jednak uwagę na to, że w narracji o disco polo jesteśmy skupieni na mainstreamie i pomijamy schowaną gdzieś z boku damską twórczość. Nie opowiada ona o romantycznej, sentymentalnej miłości, ale tej zmysłowej, cielesnej. Te piosenki to manifesty seksualnego wyzwolenia i pragnienia, co było dla mnie dużym odkryciem. Otwierające pod tym względem są piosenki Shazzy, ale moim ulubionym przykładem jest kaseta Magdy Dureckiej Erotica po polsku z coverami utworów Madonny czy innych wokalistek.
Czy istnieją cechy charakterystyczne dla tego stylu tylko w Polsce?
Polski styl na pewno sięga do narodowych mitów czy archetypów, jak choćby przeświadczenia, że wywodzimy się ze szlachty. Rozgraniczyłabym też poszczególne regiony. W okręgu białostockim muzycy grają na keyboardach, których dźwięki bardzo często przypominają akordeony. Ich twórczość jest rzewna, odwołująca się do rosyjskiej tradycji więziennego szansonu. Pochodzący stamtąd zespół Mirage pisze zresztą piosenki w dwóch językach. W okolicach Warszawy disco polo jest bardziej dyskotekowe. Poznań to już zaś eurodance skręcający w stronę Zachodu. Mimo to w samych utworach disco polo nie ma odwołań do konkretnych miejsc. Nie usłyszysz piosenek o tym, że „Białystok jest cool”. Tu cool zostaje Polska, choć też nie do końca, bo w niektórych utworach pojawia się silne pragnienie bycia kimś innym – choćby kimś z Ameryki.
Czy w dzisiejszym disco polo istnieją silne więzi między artystą a jego fanami, tak jak w przypadku zespołów rockowych czy gwiazd popowych?
Mam poczucie, że gwiazdy discopolowe różnią się od innych celebrytów muzycznych tym, że są “bliżej ludzi”. Chcą podkreślać swoim wizerunkiem, że nie siedzą gdzieś na piedestale. Fenomen Zenka Martyniuka polega na tym, że faktycznie jest rozpoznawalny, ale nie strzela fochów, nie wydziwia. Byłam kiedyś na jego koncercie w mojej rodzinnej gminie. Ludzie stamtąd mają bardzo mało okazji do rozrywki i kiedy on przyjechał, wprowadził ich w stan euforii. To było wspaniałe uczucie, że wszyscy mieszkańcy są razem – myślę, że niektórzy z nich od lat tak dobrze się nie bawili – mimo tego, że Zenek śpiewał z playbacku i na żywo nie jest najlepszym performerem.
A jak w tych małych miastach funkcjonują przydrożne dyskoteki? Przeżywają teraz swoją drugą młodość?
Chyba nie ma mowy o jakimś renesansie. Wszędzie odbywa się pewna festiwalizacja, więc koncerty odbywają się na miejskich imprezach, dniach gminy albo dożynkach. Oczywiście, są pewnie większe dyskoteki, ale tancbudy – niegdyś bardzo popularne choćby na Podlasiu – nie cieszą się już taką popularnością. Funkcjonowanie kultury trochę się zmieniło. Nie ma już tak dużo miejsc celujących w czysto sobotnią rozrywkę.
A widziałaś dokument „Czekając na sobotę” Ireny i Jerzego Morawskich?
To bardzo zły dokument.
Dlaczego?
Przede wszystkim chce umoralniać. Film pokazuje pozawarszawską rozrywkę z przeświadczeniem, że jest czymś złym. Skonstruowano go tak, że najpierw pojawia się w nim mapa z zaznaczoną stolicą, a potem zbliżenie na jakąś wioskę, gdzie mieszkańcy rozwaleni na przystanku czekają tylko na sobotnią dyskotekę. Ludzie zredukowani są tam do popędów i pruderyjnie oceniani. Pamiętam scenę z klubu z mężczyznami wpatrzonymi jak zwierzęta w półnagą tancerkę. Opowieść Morawskich wpisuje się w normatywną narrację na temat tego, jak według inteligencji powinna wyglądać zabawa na prowincji.
„Bajer” w moim tytule to postawa, która ma wyrażać pewność siebie w czasach niedostatku, modernizację, w której tworzymy niedorobione albo przegięte formy, żeby uwieść samych siebie.
Czy jako kulturoznawczyni dostrzegasz oprócz disco polo inne kulturowe zjawisko tak silnie scalające, a jednocześnie dzielące Polaków?
Trudno powiedzieć. Myślałam o czymś takim w kontekście swojej następnej książki, ale niełatwo znaleźć coś, w czym wszystko łączyłoby się tak jak w disco polo. W trakcie pisania chciałam dostrzec w tej muzyce coś, co promieniuje na inne sfery życia społecznego i kształtuje polską rzeczywistość. Stąd właśnie „bajer” w moim tytule: postawa, która ma wyrażać pewność siebie w czasach niedostatku, modernizację, w której tworzymy niedorobione albo przegięte formy, żeby uwieść samych siebie. Amerykański sen i samozadowolenie. Tuningowanie samochodów do przesady. Albo Bazylika w Licheniu: barok w szczerym polu. Na takim styku wolności i biedy powstało disco polo: nie mamy wykształcenia muzycznego, dobrego sprzętu, zaplecza infrastrukturalnego, ale wciąż chcemy to robić.
Co najbardziej zaskoczyło cię podczas pracy nad książką?
Nie sądziłam, że ta tematyka tak mnie wciągnie. Całymi dniami przeglądałam stare, discopolowe pisemka w Bibliotece Narodowej. Otworzyło się przede mną całe uniwersum różnych wyobrażeń. Jak wspominałam, to inteligenckie imaginarium nie pozwala dostrzec bardzo ciekawych rzeczy. Zdziwiło mnie, że wcześniej nie powstała taka książka.
Innym dużym odkryciem był dla mnie wzór męskości w disco polo. Oczywiście w głównej mierze jest zbudowany na seksistowskich wyobrażeniach, ale pojawia się w nim element nienazwanej niepewności. W latach 90. mężczyźni śpiewali nienaturalnie wyciągniętym głosem. Artyści na okładkach okazywali sobie bardzo dużo bliskości, co w dzisiejszej kulturze wizualnej jest niepopularne i mogłoby zostać uznane za homoerotyczne. Ze względu na to, że w zespołach nie było kobiet, zdarzało się, że w damski podmiot liryczny wcielał się wokalista. Albo mężczyzna wyznawał swoją miłość do drugiego mężczyzny. Co prawda jest to coś zepchniętego przez kulturę patriarchatu na margines, ale układa się w jakąś intrygującą, nieheteronormatywną historię.
Jaka przyszłość czeka disco polo? Czym może stać się za kilka, kilkanaście lat?
Na pewno nie ma opcji, żeby umarło. Patrząc na jego dotychczasową historię, można zauważyć, że disco polo rozwija się wraz z przemianami społecznymi. To język masowy, więc jest w nim duży potencjał do tego, żeby promować nowe wartości, może nawet niekoniecznie konserwatywne. Może stanie się czymś popularyzującym różnorodność? Chciałabym sobie wyobrazić moment, kiedy disco polo mówiące o obyczajowości przybierze sekspozytywną narrację.
Załóżmy, że przychodzi do ciebie ktoś, kto nie zna disco polo z lat 90., a chciałby się nim zainteresować. Co polecisz mu do przesłuchania?
Kasetę „Noc róży” Shazzy. I „Eroticę po polsku” Magdy Dureckiej, o której wcześniej opowiadałam. Świetna muzyka!
„Polski bajer” pojawi się w sprzedaży 4 września.
zobacz także
- „Czarnobyl” – historia podkoloryzowana. Ile jest prawdy w serialu HBO?
Opinie
„Czarnobyl” – historia podkoloryzowana. Ile jest prawdy w serialu HBO?
- Bruno Althamer | Dobrzy ludzie
Opinie
Bruno Althamer | Dobrzy ludzie
- Agnieszka Pajączkowska: Ja to wszystko tylko przekazuję
Ludzie
Agnieszka Pajączkowska: Ja to wszystko tylko przekazuję
- Ryan Gosling znów zagra kaskadera. Tym razem w filmie Davida Leitcha
Newsy
Ryan Gosling znów zagra kaskadera. Tym razem w filmie Davida Leitcha
zobacz playlisty
-
05
-
Original Series Season 2
06
Original Series Season 2
-
filmy
01
filmy
-
Walker Dialogues and Film Retrospectives: The First Thirty Years
12
Walker Dialogues and Film Retrospectives: The First Thirty Years