Ludzie |

Martin Aamund: Uwielbiam tworzyć światy – nawet na 30 sekund13.04.2021

Martin Aamund na planie

Martin Aamund to jeden z najciekawszych, najbardziej wyrazistych i najczęściej nagradzanych reżyserów w branży. Obok jego realizacji nie sposób przejść obojętnie – w wyjątkowy sposób łączy realizm i surrealizm, tworząc reklamy rozbuchane wizualnie, wysmakowane artystycznie i osadzone w charakterystycznym, autorskim uniwersum. Z duńskim twórcą, który rozpoczyna właśnie współpracę z Papaya Films, porozmawialiśmy o jego najbardziej szalonych spotach, stojących za nimi inspiracjach, strusiach-albinosach i wewnętrznym dziecku, które napędza go do działania.

Jak sobie radzisz w tym szalonym, pandemicznym czasie? Pracujesz w nowych warunkach, z testami, maskami i tak dalej?

Martin Aamund: Zabawne, ale 2020 r. był dla mnie świetnym rokiem. Jak zapewne wiesz, większość moich projektów charakteryzuje się pewną skalą, więc nie mogę brać się za nowy co 3 tygodnie. Ale zeszły rok zacząłem doskonale – miałem kilka świetnych zleceń w styczniu i lutym, a potem pojechałem na Bali. Robimy to z żoną co roku – spędzamy tam cały miesiąc, medytujemy, uprawiamy jogę, zdrowo się odżywiamy i cieszymy słońcem. To taka nasza bańka, w której odpoczywamy i ładujemy akumulatory na kolejne miesiące pracy. Więc kiedy pandemia nawiedziła świat, nie zdawaliśmy sobie nawet z tego sprawy. Siedzieliśmy w pozycji lotosu, medytowaliśmy, a potem wróciliśmy jednym z ostatnich samolotów, zanim rządy państw zamknęły lotniska. Latem byłem bardzo zajęty, pracowałem i podróżowałem po całym świecie, aż do Bożego Narodzenia i drugiego lockdownu. Ostatnio też miałem sporo pracy – właśnie wróciłem z Kapsztadu i teraz pracuję nad kilkoma projektami, scenariuszami i prezentacją. Ale muszę przyznać – okres, w którym musiałem się izolować, napełnił mnie spokojem. To były piękne chwile, bo wiedziałem, że wszyscy inni też za ciężko nie pracują. Jeśli musisz zrobić sobie przerwę i wiesz, że w tym czasie wszyscy inni są zajęci, myślisz, że coś cię omija. Ale tym razem cały świat musiał po prostu się zatrzymać.

Martin Aamund
Martin Aamund

Wczoraj oglądałem twoje najlepsze projekty. Właściwie to wymyśliłem grę: pokazałem mojej dziewczynie kilka twoich reklam, nie mówiąc jej, kto był klientem. Odgadła kilka – na przykład T-Mobile, które poznała po charakterystycznej barwie magenty. Jednak w większości przypadków, np. przy Penny Organic Food, było trudno: firma stojąca za reklamą zostaje ujawniona dopiero na samym końcu. Czy trudno przekonać klienta do realizacji takiego spotu?

W większości przypadków, gdy nie potrafisz odgadnąć marki lub zakończenie spotu jest nieco zaskakujące, nie jest to dobry znak. Większość firm chce, żeby widz od razu rozpoznał markę – poprzez zapamiętywalną melodię lub określony motyw wizualny. To najczęstsza rzecz, jaką robimy w reklamie. Ale wydaje mi się, że jest też coś cennego w zaskakiwaniu ludzi. Ludzie z Penny chcieli narobić trochę hałasu, ponieważ włożyli dużo pracy we wprowadzenie na rynek zupełnie nowego, organicznego produktu. Zwykle gdy przechodzisz obok supermarketu Penny, za bardzo o tym nawet nie myślisz. Ale kiedy widzisz tę reklamę, myślisz: „Cholera jasna! Co to jest?!” Więc niespodzianka w tym przypadku faktycznie działa. Czy więc to, co robimy, nie jest wspaniałe? Za każdym razem jest inaczej. Czasami chcesz, żeby ludzie zgadli, kto stoi za reklamą, innym razem nie (śmiech).

T-Mobile - ARE YOU WITH US?

W swoich reklamach tworzysz własne światy. Czy stoisz za każdym pomysłem, który widzimy potem na ekranie?

Tak, i przyznaję, że jest to coś, z czego jestem trochę dumny. Obecnie wydaje się, że wszystkie agencje są zainteresowane uzyskaniem mojej sygnatury czy też „artystycznego odcisku palca” na swoich projektach. Pozwala mi to wnosić do nich swój kreatywny wkład. Uwielbiam tworzyć światy, nastroje, emocje – nawet na te 30 lub 60 sekund. Ten moment tworzenia świata, łączenia go z odpowiednią muzyką i dźwiękiem, to duża część tego, co robię.

Porozmawiajmy o tym „odcisku palca” i własnym reżyserskim stylu. Kiedy oglądam twoje prace, myślę o filmowcach-wizjonerach, takich jak Tim Burton, Wes Anderson, Jean-Pierre Jeunet czy Michel Gondry. Czy te nazwiska coś dla ciebie znaczą? Co właściwie napędza twoją pracę?

Faktycznie, osoby takie jak ja, które mają za sobą ponad 30-letnią karierę, zazwyczaj inspirują się konkretnymi nazwiskami. Dla mnie byli to właśnie Gondry, Spike Jonze i Jonathan Glazer. Przede wszystkim chciałem być jak Glazer, był z nich zdecydowanie najfajniejszy. Ci faceci, których wymieniłem, to również marzyciele, i tak widzę też siebie – jako mężczyznę, który tak naprawdę nigdy nie stracił kontaktu ze swoim wewnętrznym dzieckiem i który konsekwentnie używa swojej wyobraźni. Myślę, że to właśnie wyobraźnia jest tym, co najbardziej mnie teraz napędza. Tak naprawdę nie oglądam reklam innych osób, może z wyjątkiem surowego materiału, który dostanę, czy rzeczy zrobionych przez moich operatorów. Uważam, że mam swój własny styl, choć czasami próbuję też inspirować się nowymi trikami. Znasz Mubi? Możesz tam oglądać niezależne produkcje i rzeczy robione przez nowe pokolenie. Ciekawie jest pooglądać takie „przedszkolne” podejście. (śmiech)

PENNY NATURGUT

Mówisz o swoim własnym stylu. Martwisz się czasem, że możesz powielić czyjąś pracę, nawet nieświadomie? Obejrzałem twoją reklamę dla Sky i przypomniałem sobie słynny spot Sony Bravia Juana Cabrala z kolorowymi piłeczkami. Są między nimi pewne podobieństwa.

Wiem, ale, co dosyć zabawne, pracując nad reklamą Sky z balonami nigdy nie rozważałem obejrzenia spotu Cabrala, więc przysięgam, że mnie nie zainspirował. W tym przypadku jedyny wpływ miał krótki film Żółty balonik z 1952 roku, który obejrzałem jako dziecko – wywarł na mnie ogromne wrażenie. Kiedy więc pojawiła się ta cała koncepcja balonów, pierwszą rzeczą, o której pomyślałem, był właśnie ten film. To, co widzisz w reklamie Sky, w dużym stopniu odzwierciedla to, kim jestem.

Jak robisz te reklamy? Na pewno jest tu trochę CGI, ale czy używałeś też prawdziwych balonów? Czy naprawdę je wypuściłeś w powietrze? Albo jeszcze jedna reklama: Party Poker. Wiem, że te eksplozje nie były prawdziwe, ale co z tymi latającymi taliami kart?

O mój Boże, myślę, że mieliśmy z półtora miliona tych kart. Stworzyliśmy takie wielkie działa na sprężone powietrze i mieliśmy 3 lub 4 podnośniki. Wiatr cały czas się zmieniał. Za każdym razem, gdy przygotowaliśmy ujęcie, zaczynał dmuchać za naszymi plecami (śmiech). Ale tak, jest tam również dużo efektów komputerowych. W przypadku Sky było inaczej – mieliśmy tylko kilkaset balonów, które trzeba było przywiązać do żyłki wędkarskiej. Nie możesz po prostu wysyłać plastiku w kosmos nie wiedząc, gdzie wyląduje. Ale koniec końców to naprawdę ma sens – jeśli wyślesz w powietrze 200 balonów do jednego ujęcia, możesz je potem łatwo ściągnąć na ziemię i spróbować jeszcze raz.

Sky - Balloons (Directors Cut)

Czy wpadłeś kiedyś na planie na kompletnie szalony pomysł, prawie niemożliwy do wykonania?

Tak, taka sytuacja była właśnie przy Party Poker. Chciałem mieć na planie strusia albinosa i jadącego na nim faceta. Na szczęście producenci, z którymi pracuję, są już przyzwyczajeni do moich dziwnych pomysłów. Jest duża różnica między producentami, którzy od razu mówią: „nie, tak się nie da”, a tymi, którzy odpowiadają: „zobaczmy, co da się zrobić”. Wiele można osiągnąć, jeśli tylko spróbujesz. Tak jak jeden niemiecki producent, który poszedł w miasto i po prostu załatwił mi strusia albinosa. Kiedy byłem dzieckiem, marzyłem o robieniu tego typu rzeczy. Teraz wystarczy, że pomyślę tylko o wielkim, rzadkim ptaku i w ciągu kilku dni materializuje się przede mną.

Martin Aamund na planie z Antonio Banderasem
Martin Aamund na planie z Antonio Banderasem

Dziś rzeczy robi się szybko. Filmy są krótkie i powstają nawet platformy dla treści o ograniczonej długości. Twoje reklamy, takie jak ta dla Turkish Airlines, są w większości wielkoformatowe, kilkuminutowe i monumentalne. Jak długo trwa stworzenie takiej reklamy?

W przypadku Turkish Airlines podróżowaliśmy po całym świecie, nie pamiętam już, w ilu różnych miejscach byliśmy, ale było ich sporo. Zwykle od wygranego przetargu do pracy na planie mamy miesiąc. I zasadniczo spędzam ten czas na ulepszaniu rzeczy i stawianiu sobie wyzwań – na przykład zdobywaniu strusi lub farbowaniu kurczaków dla T-Mobile (śmiech). Nigdy nie mówię na początku: ok, oto scenariusz, to jest shooting board i tak właśnie zamierzamy to robić. Mój proces jest zawsze fascynujący i organiczny; cały czas się zmienia.

PartyPoker

Jednym z najłatwiejszych sposobów na zniszczenie dobrego projektu jest podjęcie złych decyzji na etapie castingu. Wygląda na to, że nie masz z tym problemu – widziałem twoją reklamę San Pellegrino. Czy masz specjalną ekipę, która zajmuje się castingiem?

Cieszę się, że zwróciłeś na to uwagę. Spędzam dużo czasu na szukaniu ludzi do swoich reklam. Często obsada jest połączeniem zawodowych aktorów i ludzi „z ulicy”. Projekt dla San Pellegrino był niesamowitym przeżyciem, to jedna z największych włoskich marek, z której Włosi są bardzo dumni. Przez lata San Pellegrino nie wypuszczało nowego spotu, więc kiedy ogłoszono pracę nad reklamą i ludzie dowiedzieli się, że chcemy kręcić we Włoszech, informacja pojawiła się we wszystkich gazetach, na stronach internetowych i w telewizji. Wszyscy wiedzieli, że reżyseruje ten Duńczyk, Martin Aamund, więc kiedy szukaliśmy na całej Sycylii odpowiedniej lokacji, ludzie krzyczeli z okien: „Ciao Martin!”. Dlatego ogłaszaliśmy casting wszędzie: w lokalnej piekarni, w szkole, na poczcie itp. I te role trafiały do ludzi, którzy naprawdę chcieli grać i włożyć w to całe serce. To właśnie dzięki Włochom wszystko złożyło się w taką ładną całość.

San Pelligrino

Wspomniałeś, że pracujesz w branży reklamowej od ponad 30 lat. Czy uważasz, że ten biznes bardzo się zmienił?

Cały czas się zmienia. I Bogu dzięki – istota życia leży w ciągłej ewolucji jednej rzeczy w drugą. Kiedy robisz coś tak długo, jak ja, robi się ciekawie, ponieważ wyraźnie dostrzegasz, że pewne rzeczy ulegają poprawie, a inne nie za bardzo. Nie tak dawno kręciliśmy wszystko na taśmie. Kiedy pracujesz w ten sposób, potrzebujesz ścisłej dyscypliny. Nie możesz po prostu wycelować kamery w każdym kierunku i potem zapomnieć jej wyłączyć. To zabawne, kiedy rozmawiam z ekipami i operatorami lub pracuję z bardzo młodymi reżyserami, którzy nigdy wcześniej nie dotknęli ani nie widzieli tradycyjnej kamery filmowej. Nie wiedzą do końca, czego chcą, ale próbują to ukryć, kręcąc więcej materiału. My kiedy kręcimy i wiemy, że już „to” mamy, mówimy „stop”. Następnie przechodzimy do następnego ujęcia. Ufamy sobie, że to wystarczy, że mamy wszystko, czego potrzebujemy. Ale również klienci są dziś inni. Pytają, czy istnieje możliwość „nakręcenia trochę więcej”. I zawsze muszę powiedzieć: „nie, dlaczego?”. Zwłaszcza, gdy mamy dokładnie to, czego potrzebujemy. To jedna z rzeczy, które bardzo się zmieniły – cała dyscyplina, kultura zarządzania i zachowywania się na planie filmowym.

Chciałbyś wyreżyserować film albo serial?

Tak, przez moją szufladę przewinęło się sporo niekomercyjnych projektów. Mimo to jestem bardzo ostrożny w ogłaszaniu takich rzeczy. Często słyszę, jak ludzie mówią: „Kręcę reklamy, ale piszę też scenariusz, bo robienie reklam nie jest dla mnie wystarczająco fajne”. Szczerze? Nie wydaje mi się. Dla mnie robienie reklam jest równie fajne. Wciąż jestem podekscytowany za każdym razem, gdy mam zrobić fajny projekt. Czuję się tak, jakbym dopiero dojrzał do nakręcenia filmu. Może być już na to trochę późno, ale niezbyt mnie to obchodzi. W mojej głowie wciąż mam 18 lat i nawet jeśli w rzeczywistości mam 53, to właśnie teraz czuję, że jestem gotowy. Ciekawe, co jeszcze mogę z tym zrobić.

Turkish Airlines - Five Senses

tagi

000 Reakcji
/ @zdzichoo

Sekretarz Redakcji Papaya.Rocks

zobacz także

zobacz playlisty