Ludzie |

List miłosny do klasyki. Rozmawiamy z Peterem Browngardtem, rysownikiem „Futuramy” i „Zwiariowanych Melodii”28.05.2021

„Zwariowane Melodie: Kreskówki”, fot. materiały prasowe

Dopiero co skończył czterdziestkę, a już ma na koncie prestiżową nagrodę Emmy i dyktuje swoje zasady największym stacjom na świecie. Peter Browngardt zaczynał jeszcze jako nastolatek od słynnej Futuramy, przez lata pracował przy stworzonym przez siebie serialu Wujcio Dobra Rada, a teraz jest showrunnerem Zwariowanych Melodii: Kreskówek (premiera 7 czerwca na kanale Boomerang), czyli nowej wersji kultowych animacji. Z Peterem rozmawiamy o niełatwym zadaniu, które go czeka, produkcji kreskówek oraz radach dla niekoniecznie młodych artystów.
 

Chyba nie przesadzę, jeśli powiem, że kreskówki z serii „Zwariowane melodie” były doświadczeniem niemalże formacyjnym dla paru pokoleń, łącznie z naszym. Teraz pracujesz nad ich nową wersją. Podejrzewam, że to spory ciężar do uniesienia?

Peter Browngardt: Te krótkometrażówki to Mona Lisa animacji! Dlatego musieliśmy naprawdę się przyłożyć, żeby oddać charakterystyczny klimat tamtych kreskówek, choć składały się na niego niepowtarzalne czynniki, łącznie z muzyką i dubbingiem Mela Blanca (legendarny aktor głosowy — przyp. red.). Zaczęliśmy pracę od swoistej dysekcji starych kreskówek, chcąc zobaczyć, jak i dlaczego działają. Stąd to, co zrobiliśmy, jest z jednej strony listem miłosnym do klasyki, ale z drugiej, kiedy pracujesz z utalentowanymi artystami, byłoby grzechem nie pozwolić im przemówić własnymi głosami. Próbowaliśmy po prostu wejść na tamten wysoki poziom.

Mój wyjściowy pomysł brzmiał mniej więcej tak: jak dzisiaj wyglądałyby kreskówki z tej serii, gdyby nigdy nie przestano ich produkować?

Mógłbyś krótko opowiedzieć, jak wyglądała praca twojego zespołu nad unowocześnieniem animacji i opracowywaniem nowych projektów bez mała ikonicznych już postaci?

Oczywiście pomogła nam dzisiejsza technologia i komputery, choć cały proces rozpoczęliśmy niejako tradycyjnie, podchodząc do projektowania, jakbyśmy rysowali ołówkiem na kartce. Rzecz jasna korzystaliśmy z cyfrowych narzędzi, ale cała faza designu rozpoczynała się od projektu odręcznego – rysika i tabletu. Przy samej animacji pracowaliśmy z zespołami z zewnątrz, które miały za zadanie nadać naszej kreskówce ten klasyczny sznyt, aby ruchy postaci nie były zbyt gładkie. Staraliśmy się koniecznie zachować dawny klimat, choć, oczywiście, nie do przesady, bo jednak sporo czasu wygładzaliśmy i szlifowaliśmy różne elementy. To powiedziawszy, bardzo zależało mi na tym, żeby cały design przypominał kreskówki z lat czterdziestych. Dlatego jeden z naszych głównych rysowników, Jim Soper, długo ślęczał na klasycznymi projektami i wybierał te wszystkie kluczowe detale, które nadawały niepowtarzany charakter konkretnym postaciom czy miejscom, ale od których mogliśmy też się odbić i niejako obudować oryginalnymi pomysłami.

Czyli, jeśli dobrze rozumiem, zmienialiście wszystko tak, żeby przypadkiem nic nie zmienić?

Wychodzę z założenia, że jeśli coś działa, to się tego nie naprawia (śmiech)! Mój wyjściowy pomysł brzmiał mniej więcej tak: jak dzisiaj wyglądałyby kreskówki z tej serii, gdyby nigdy nie przestano ich produkować? Chciałem też powrócić do dawnego procesu produkcji, kiedy rysownicy często nie dysponowali scenariuszami i wymyślali wszystko na bieżąco, tworząc storyboardy. Tutaj niby mieliśmy scenarzystów, ale i tak ważniejsze były gagi, które powstawały na samym początku, a potem łączyliśmy je fabularnymi nićmi. Chciałem kręcić tak, jak dawniej.

Nowe Zwariowane Melodie | Test | Boomerang

A nie kusiło cię, żeby przerobić jakiś klasyczny odcinek po swojemu, zrobić remake?

Nie powiedziałbym, że zrobiliśmy jakieś remaki per se, lecz wyciągnęliśmy z lamusa parę zapomnianych postaci jak Gremlin, Sęp Szponek i Żółw Cecyliusz, która zachowują się, jakby zostały wyciągnięte żywcem z tamtych kreskówek, ale zderzamy je z zupełnie nowymi sytuacjami. No i uwielbiam Falling Hare Boba Clampetta, odcinek z owym gremlinem, dlatego zrobiliśmy nową wersję, którą wyreżyserowałem. Odcinki z lat czterdziestych to moje ulubione.

Pete Browngardt, fot. archiwum prywatne
Pete Browngardt, fot. archiwum prywatne

Sam obejrzałem jak na razie tylko jeden odcinek, który mi udostępniono przed naszym wywiadem, ale zdziwiłem się, że jest, jak dawniej, pełen naprawdę mocnej, kreskówkowej przemocy. Nie miałeś przez to żadnych problemów ze studiem?

Nie, na szczęście nie! Warner Bros. było bardzo otwarte, pozwoliło mi podkręcić śrubę i nie musiałem rezygnować z tego, za co, nie oszukujmy się, lubiliśmy tamte kreskówki. Oczywiście pewne rzeczy się okropnie zestarzały i nie było sensu robić tego czy owego, ale nie mieliśmy żadnych ograniczeń – mogliśmy napakować wszędzie dynamitu i obdzielić wszystkich bronią (śmiech).

Przy niektórych odcinkach łączysz role showrunnera, scenarzysty i reżysera. Jak to wszystko ze sobą pogodzić, żeby nie ucierpiał na tym sam projekt?

Trudne pytanie, bo faktycznie trudno jest pełnić tyle przeróżnych ról przy produkcji tak dużego projektu, ale kluczem jest zespół, który z tobą pracuje. Gdyby nie wszyscy asystenci produkcji i rysownicy, tobym tego nie dźwignął i, na szczęście, nie musiałem niczego robić sam.

Ile osób z tobą pracuje?

Około pięćdziesięciu, w tym rysownicy, scenarzyści, designerzy, storyboardziści, animatorzy, a dochodzą do tego aż cztery zespoły zewnętrzne. Równolegle produkujemy tak dużo odcinków, że inaczej nie dalibyśmy rady tej operacji przeprowadzić. Ale powiedziałbym, że, średnio na jeden odcinek, biorąc pod uwagę obowiązki producenckie, rysunki, no i animację, potrzebowalibyśmy dziesięciu, może kilkunastu osób.

Nowe Zwariowane Melodie | Królik Bugs ląduje na planecie Wielkiej Stopy | Boomerang
000 Reakcji

Samozwańczy spec od kultury popularnej, krytyk i tłumacz. Z równym zapałem chłonie filmy, komiksy i gry.

zobacz także

zobacz playlisty