Ludzie |

Piotr Głowacki: Rolę w „Mistrzu” musiałem wytańczyć30.08.2021

kadr z filmu „Mistrz” (źródło: Galapagos Films fot. Robert Pałka)

Od kilku dni w kinach można oglądać film Mistrz Macieja Barczewskiego. Produkcja inspirowana jest prawdziwą historią Tadeusza „Teddy'ego” Pietrzykowskiego, który podczas wojny walczył o życie na obozowych ringach – m.in. jako więzień niemieckiego obozu koncentracyjnego Auschwitz. Z odtwórcą roli Teddy'ego, aktorem Piotrem Głowackim, porozmawialiśmy o wchodzeniu w tę postać, traktowaniu historii jako politycznego narzędzia, roli artystów i artystek w życiu społecznym, a także bokserskim treningu do Mistrza, który zbiegł się z przygotowaniami do filmu Broad Peak.

Mistrz - oficjalny zwiastun, w kinach od 27 sierpnia

Losy Tadeusza „Teddy’ego” Pietrzykowskiego są trudne i wplecione w okrutną historię. Nie boisz się takich ról?

Piotr Głowacki: Propozycja, która do mnie przyszła, była zachwycająca i zachęcająca – zarówno ze względu na rolę prowadzącą w filmie, jak i sposób pracy oraz skomplikowanie tej postaci. Tym bardziej, że w bohaterze zawsze staram się dotykać tego, co jest najintensywniejsze i najmocniejsze. Kręcąc filmy zajmujemy się zazwyczaj skrajnymi przeżyciami ludzi w różnych sytuacjach. To więc naturalne, że jesteśmy wystawieni na takie momenty, gdzie z jednej strony jest najciekawiej, a z drugiej najtrudniej dla bohatera. Wszyscy mamy też dość mocno rozbudowaną świadomośc filmową i od początku było wiadomo, że nie robimy paradokumentalnej ilustracji do podręcznika historycznego o Auschwitz, ale tworzymy film, który ma się komunikować z dzisiejszym widzem i dotykać współczesnych dylematów.

Znałeś wcześniej postać Pietrzykowskiego lub słyszałeś o historii boksera z obozu?

Wiedziałem, nie wiem skąd, że taki człowiek żył, ale nigdy głębiej nie wchodziłem w tę historię. Zrobiłem to dopiero, kiedy dostałem propozycję. 

Piotr Głowacki w „Mistrzu” (źródło: Galapagos Films fot. Robert Pałka)
Piotr Głowacki w „Mistrzu” (źródło: Galapagos Films fot. Robert Pałka)

Pytam, bo kiedy oglądałem film, to w paru miejscach ta historia wydawała mi się zupełnie nierealna. Po obejrzeniu zacząłem się jednak wczytywać w źródła i okazało się, że w obozowych losach Pietrzykowskiego jest dużo więcej niesamowitych wątków, które nawet nie zostały w Mistrzu uwzględnione. Czy ciebie też zaskoczyła ta historia?

Miałem to szczęście, że udało mi się skontaktować z Muzeum Auschwitz-Birkenau. Chciałem tam pojechać, zapoznać się z materiałami, porozmawiać z ludźmi, mieć dostęp do miejsc i źródeł. Na moją prośbę odpowiedziano z wielką otwartością. Spędziłem w muzeum kilka dni – spałem tam i miałem możliwość bycia o różnych porach dnia i nocy, na czym szczególnie mi zależało. Chodziło o to, żeby poczuć, że życie trwało tam – zupełnie tak jak nasze – sekunda po sekundzie. Jedno miejsce w obozie szczególnie polubiłem: tzw. aleję brzóz. Spokój i brak  ludzi, mimo że przez obóz przewijały się codziennie tysiące osób. Są tam wyskrobane w cegłach symbole, czyjś numer, napis „tu byłem”. Spytałem więc mojego przewodnika, dlaczego tu jest tak mało odwiedzających. Dowiedziałem, się, że jeżeli ktoś przyjeżdża na dwie godziny do muzeum, to nie mogą go prowadzić w miejsca, gdzie był spacerniak, więźniowie spędzali wolne od pracy niedziele, handlowali, czy toczyło się życie sportowe. Jak ktoś przyjeżdża do Auschwitz-Birkenau i ma dwie godziny, żeby zetknąć się z tym miejscem, to musi przejść przez blok śmierci, zobaczyć wszystko to, co było istotą obozu, a nie te wyjątkowe rzeczy, które powodowały, że wybranym można było jakoś przeżyć.

I myślę, że to jest właśnie coś, na czym budują swoją narrację ludzie, którzy traktują historię jako polityczne narzędzie – było strasznie, tu byli Polacy, tu Żydzi, tu Niemcy, a wszystko mieści się na jednej stronie podręcznika do historii. Nikt nie zauważa, że to powielanie przyczyn, z powodu których Auschwitz w ogóle powstało: jacyś ludzie, najczęściej zakompleksieni lub po prostu chorzy psychicznie wypromowali dość nową wówczas ideę państwa narodowego, opartego na etnicznej definicji narodu i wykorzystali ją, aby okraść ludzi z człowieczeństwa. Ubrali ich w stroje narodowości i wysyłali jednego na drugiego, żeby się krzywdzili i zabijali. Więc w momencie, kiedy ta historia jest wykorzystywana politycznie, to my jako artyści kina powinniśmy pokazywać indywidualnie postrzegane życie, pełnię historii, jak np. to, co spotkało Teddy’ego. Mówić o sporcie w obozie koncentracyjnym. Wydaje mi się, że dopiero wtedy jesteśmy w stanie zobaczyć, że to nie o śmierć chodzi, ale o życie. I nasze dzisiejsze wybory mają taką samą wagę, jak wybory tamtych ludzi.

Nasze wyobrażenie o pięściarstwie przedwojennym jest zapośredniczone przez kamery, które działały wówczas w innym klatkarzu. To, że wydaje nam się, że przed wojną ludzie tak dziwnie się poruszali, jest związane właśnie z ówczesnym sprzętem.

Myślisz, że robienie filmów skupiających się na jednostkach i ludzkim spojrzeniu na dramaty, jest przestrogą, żeby ta sytuacja się nie powtórzyła?

Politykom zależy na tym, żeby ludzi dzielić, a sztuka jest od tego, żeby ludzi łączyć. Dlatego politycy często próbują wyeliminować lub ograniczyć rolę artystek i artystów w życiu społecznym. Trzeba jednak pamiętać, że polityka jest mniej istotna niż społeczeństwo. A sztuka zadaje istotniejsze pytania z punktu widzenia jednostki i wspólnoty niż jej administratorzy. Dowód? Decyzje władz polskich dotyczą tylko terytorium Polski lub jej obywateli. Sztuka, którą tworzą obywatelki i obywatele polscy nie zna granic i działa na całym świecie – niezależnie od tego, jakiego obywatelstwa są jej widzowie.

Piotr Głowacki w „Mistrzu” (źródło: Galapagos Films fot. Robert Pałka)
Piotr Głowacki w „Mistrzu” (źródło: Galapagos Films fot. Robert Pałka)

Jak się przygotowywałeś do tej roli. Miałeś wcześniej do czynienia z boksem?

Mój jedyny kontakt ze sztukami walki to było karate – trenowałem je przez 3 miesiące jako dwunastolatek. Miałem jednak wówczas wiele zainteresowań i musząc coś wybrać, porzuciłem karate na rzecz tańca. I to był wybór, który pomógł mi w tej pracy, bo nawet po roku intensywnych treningów pięściarskich nadal jestem amatorem, który rok trenował boks, a nie mistrzem. Resztę musiałem wytańczyć.

Trening był trudny?

Mieliśmy ponad rok do zdjęć i bardzo mi zależało, aby skupić się na intensywnym współczesnym treningu pięściarskim. Chciałem na planie móc poczuć ducha improwizacji. Choreografię układaliśmy dopiero pod koniec, kiedy już wiedzieliśmy, co mogę zrobić mając podstawy. Ostatnim elementem przygotowania było kilkudniowe spotkanie z Marianem Basiakiem ze Stali Rzeszów – najstarszym działającym trenerem bokserskim, który pozwolił mi delikatnie dotknąć stylu przedwojennego. Z jednej strony chcieliśmy zarysować odległość czasową, a z drugiej nie przestylizować. Widz w końcu jest współczesny, a nam zależało, aby stworzyć obraz, który zadziała obecnie, a nie będzie próbą rekonstrukcji czegoś z przeszłości. Zwłaszcza, że nasze wyobrażenie o pięściarstwie przedwojennym jest zapośredniczone przez kamery, które działały wówczas w innym klatkarzu. To, że wydaje nam się, że przed wojną ludzie tak dziwnie się poruszali, jest związane właśnie z ówczesnym sprzętem. A my chcieliśmy, żeby ludzie uwierzyli, że to dzieje się na ekranie tu i teraz. 

Piotr Głowacki w „Mistrzu” (źródło: Galapagos Films fot. Robert Pałka)
Piotr Głowacki w „Mistrzu” (źródło: Galapagos Films fot. Robert Pałka)

Czy twój roczny trening bokserski zazębił się jakoś z przygotowaniem do filmu Broad Peak. Kiedy wreszcie trafi on do kin?

Planowana premiera to marzec przyszłego roku. I rzeczywiście, to wszystko działo się równolegle, ale w idealnym układzie czasowym – w lutym czy marcu zacząłem przygotowania do Brad Peak, w lipcu trening do Mistrza, potem w styczniu miałem zdjęcia do Broad Peak w Alpach, potem wróciłem do Mistrza, żeby kontynuować proces transformacji. Taki rozkład był dla mnie najlepszy. Oba te zadania wymagały szczupłości i sprawności fizycznej –  jest ona cechą charakterystyczną obu bohaterów. Uprawiają oni jednak różne dyscypliny, które rozwijają inne partie mięśni zmieniając sylwetkę i sposób poruszania. W obu filmach grałem ludzi wycieńczonych – w Mistrzu mamy więźnia obozu, a w Broad Peak kogoś, kto jest po 90 dniach wyprawy. Dlatego najpierw budowałem umiejętności i ciało wspinacza, w trakcie włączył się boks, który w początkowej fazie głównie wzmacniał mi kondycję i pomagał chudnąć, kiedy skończyłem zdjęcia jako wspinacz. Trening pięściarski mógł być na tyle intensywny i całkowicie angażujący, żeby zacząć budować ciało boksera, kontynuując rekompozycję przy jednoczesnym ciągłym obniżaniu wagi.

Lista Schindlera była ostatnim filmem, który powstał przy terenie obozu. I słusznie. Jeśli więc chcesz mieć obóz na ekranie, to musisz go sobie zbudować.

Która z tych ról była dla ciebie bardziej wymagająca i wycieńczająca fizycznie?

W ogóle tak tego nie rozpatruję. Dostałem od losu prezent w postaci intensywnego treningu. Moje ciało po tych dwóch filmach jest w lepszym stanie niż przed nimi. One zbudowały mnie do dzisiaj. Z Broad Peak pozostało mi wspinanie – i to tak na maksa: wspinamy się rodzinnie z żoną i dziećmi. Ale te filmy to też spotkania z ludźmi, dzięki nim zmieniło się w pozytywny sposób moje życie. Pojawiło się nowe ciało, ale i grono nowych znajomych i przyjaciół. Tematem obu tych historii jest też zmaganie się ze strachem. Mam wrażenie, że przez to, że byłem wzmocniony doświadczeniami moich postaci i ich losami, było mi łatwiej przejść przez ostanie dwa lata rozpętanej histerii. Miałem bowiem w głowie doświadczenie osób, które radziły sobie z o wiele trudniejszymi rzeczami. 

Piotr Głowacki w „Mistrzu” (źródło: Galapagos Films fot. Robert Pałka)
Piotr Głowacki w „Mistrzu” (źródło: Galapagos Films fot. Robert Pałka)

Czy obóz Auschwitz-Birkenau, który widzimy na ekranie, został całkowicie odtworzony czy korzystaliście z fragmentów prawdziwego obozu?

Od Listy Schindlera nie ma już możliwości – to był ostatni film, który powstał na terenie, a właściwie przy terenie obozu. I słusznie. Więc jeśli chcesz mieć obóz na ekranie, to musisz go sobie zbudować. Nasz zbudowały z niezwykłą wrażliwością filmową kobiety: Ewa Skoczkowska scenografka i Kinga Babczyńska dekoratorka wnętrz. Dzięki ich nadzwyczajnie zaangażowanym zespołom powstał w Piasecznie, ale część zdjęć była rozrzucona w kilku innych miejscach, np. w Modlinie. Obrazu dopełniły kostiumy Aleksandry Dziubek i Gali Otenko-Gorskiej oraz charakteryzacje Mirosławy Wojtczak i Adrianny Merskiej, bo dopiero wypełniona ludźmi scenografia staje się obozem.

Chodziło nam o to, żeby był to intensywny obraz, który skupia się na czymś najistotniejszym w biografii Teddy'ego, co sam też tak nazywał, czyli doświadczeniu granicznym.

Jak się pracowało z Maciejem Barczewskim – w końcu to jego fabularny debiut.

To człowiek doświadczony, inteligentny, z duża wiedzą, ogładą, kulturalny i niezwykle spokojnie konsekwentny. Na charakter naszej współpracy wpłynęło zdecydowanie też  to, że zgłosił się bezpośrednio do mnie z propozycją, mówiąc, że myślał o mnie już pisząc ten tekst. Od razu zagęściło to naszą relację i pomogło mi nie tracić czasu na wątpliwości tylko przystąpić do pracy, zwłaszcza, że zadanie-marzenie, którego wizję rozwinął przede mną Maciek wydawało się równie ciekawe co trudne. Film bohaterski w rozumienia filmów hollywoodzkich dziejący się w Auschwitz. Im jednak zbliżałem się do Teddy’ego, tym bardziej wierzyłem w to, że Maciek idealnie dobrał formę do treści. To jest osobisty film dotykający tego, co w ludziach wspólne. To opowieść o zwycięstwie sportowej idei fair play nad nacjonalistyczną ideą segregacji; o zwycięstwie życia, o heroicznej postawie człowieka w nieludzkich okolicznościach. To wymaga mocnej formy, którą pięknie i z siłą określiły zdjęcia Witka Płóciennika i muzyka Bartka Chajdeckiego, którzy również wsparli całkowicie swoją wrażliwością i umiejętnościami wizję Maćka.

Współpraca z nim była na tyle inspirująca, że kiedy skończyliśmy film, to kolejnym naszym wspólnym dziełem, już kiedy pojawiła się pandemia, było zainicjowanie listu środowiska prawniczego w sprawie zaradzenia problemom patentowym związanym ze szczepionką. Chodziło o to, aby wspomóc państwa biednego Południa, poprzez przewidziane w prawie międzynarodowym odpłatne zniesienie przez państwa i organizacje wspólnotowe ochrony patentowej oraz przejęcie całości wiedzy dotyczącej szczepionek tak by wspólnymi siłami doprowadzić do produkcji i dystrybucji szczepionek na całym świecie na równych prawach w ramach ludzkiej solidarności między bogatą północą i biednym południem globu. To było nasze wspólne doświadczenie już czysto ludzkie, konsekwencja naszego spotkania z postacią Tadeusza Pietrzykowskiego.

Piotr Głowacki w „Mistrzu” (źródło: Galapagos Films fot. Robert Pałka)
Piotr Głowacki w „Mistrzu” (źródło: Galapagos Films fot. Robert Pałka)

Mistrz kończy się w momencie, w którym zaczyna się nowe życie Pietrzykowskiego – równie ciekawe. Był w innych obozach, uprawiał sport po wojnie, żył pełnią życia, był nauczycielem, zmarł dopiero w latach 90. Nie sądzisz, że ta historia powinna była być pociągnięta na ekranie?

Wydaje mi się, że bardzo rzadko udają się filmy, które są filmami przekrojowymi przez całe życie bohatera. Bo jaki jest cel takiego filmu? Naszym celem przy okazji Mistrza było z jednej strony zainspirowanie ludzi, a także zachęcenie do pogłębienia swojej wiedzy – tym bardziej, że równolegle z premierą filmu ukazuje się książka córki Teddy’ego, Eleonory, w której zebrane są wszystkie jego wspomnienia. Każdy, kto będzie zainteresowany historią Tadeusza Pietrzykowskiego będzie mógł po nią sięgnąć i poszerzyć swoją wiedzę na jego temat. Poza tym chodziło nam o to, żeby był to intensywny obraz, który skupia się na czymś najistotniejszym w jego biografii, co sam też tak nazywał, czyli doświadczeniu granicznym. Ostatnia scena, która najbardziej mnie chyba ujęła w scenariuszu, dobrze to pokazuje – jego cel i dążenie.

Pracujesz teraz nad jakimś własnym filmowym projektem?

Przez całe swoje życie aktorskie równolegle zapisuję też pomysły filmowe. I czasem dla oddechu i poczucia swobody realizuję, któryś z nich. Udało mi się wyreżyserować własną sztukę teatralną na podstawie Ewangelii, a tuż przed pandemią zrobiłem ze studentami na podstawie Sześciu lekcji aktorstwa Ryszarda Bolesławskiego film fabularny, który w Nicei, na Międzynarodowym Festiwalu Filmów Niezależnych w tym roku, był nominowany w czterech kategoriach – finalnie jury doceniło mnie nagrodą New Talented Director. Mam też kilka projektów, którymi staram się zainteresować różne osoby. Jeden z nich, który rozwijam od 10 lat, dotyczy powstania ludowego z 1846 roku, czyli tzw. rabacji galicyjskiej. Teraz ten temat zaczyna powoli wypływać, więc liczę, że może uda się go zrealizować. Po pierwsze to projekt istotny z punktu widzenia społecznego, uświadamiający nam, która historia jest naszą historią – społeczeństwa, które w 90 procentach było jeszcze dwa pokolenia wstecz warstwą chłopską, a słowo „chłop” w staropolszczyźnie znaczyło dosłownie „niewolnik”. I ta walka o wolność to była walka niewolników pańszczyźnianych z ludźmi, którzy wykorzystywali ich pracę, mając nad nimi władzę życia i śmierci – mówię tutaj o szlachcie i kościele. Dwa, że z filmowego punktu widzenia, to niezwykła szansa na kino, które jest dramatyczne, widowiskowe, a zarazem ważne intelektualnie. Dziś rabacja zajmuje w podręcznikach historii pół strony. Jest przedstawiana jako coś złego, a tak naprawdę była wyrazem naturalnego buntu przeciwko rzeczywistości, który – o czym też się nie mówi – zakończył się przecież  zwycięstwem chłopów i zniesieniem pańszczyzny: zwycięstwem niewolników i uzyskaniem podstawowych praw ludzkich.

Piotr Głowacki w „Mistrzu” (źródło: Galapagos Films fot. Robert Pałka)
Piotr Głowacki w „Mistrzu” (źródło: Galapagos Films fot. Robert Pałka)
000 Reakcji
/ @zdzichoo

Sekretarz Redakcji Papaya.Rocks

zobacz także

zobacz playlisty