Pornografia powinna być. Rozmawiamy z Ewą Stusińską, autorką reportażu „Miła robótka”11.02.2021
Świerszczyki, VHS-y, sekstelefony, erotyczne anonse. Pornoimperia i pierwsze sex-shopy. Gdy z początkiem lat 90. zniknęła cenzura i otworzyły się w Polsce wrota do kapitalizmu, do naszej szarej rzeczywistości wdarła się zachodnia frywolność, a pornografia stała się głównym nurtem oficjalnej kultury. Miła robótka, książka autorstwa Ewy Stusińskiej, która 10 lutego ukazała się nakładem Wydawnictwa Czarne, to nietuzinkowa kronika czasów przełomu widzianych z perspektywy rozwoju polskiego przemysłu porno. Jaki obraz seksu rozpowszechniano na ulicach polskich miast w latach 90.? Dlaczego polskiemu społeczeństwo brakuje odwagi, by przyznać się, że pornografia jest elementem naszego życia? Rozmawiamy z autorką Miłej robótki.
Mateusz Demski: Pamiętasz swoje pierwsze doświadczenie z pornografią?
Ewa Stusińska: Przyznam szczerze, że moja historia pierwszego kontaktu pojawia się zamaskowana w książce. To był sylwester 1998 roku. Rodzice pozwolili mi go spędzić u przyjaciółki. Jej rodzice poszli na bal, więc zostałyśmy same. Kupiłyśmy dużo jedzenia, oglądałyśmy telewizję, nawet zrobiłyśmy domowe confetti, żeby się nim o północy obrzucić. Kilka sekund później cały pokój był w kolorowych kropkach, a my zorientowałyśmy się, że nie działa odkurzacz. Zaczęłyśmy zbierać to kropka po kropce i nawet nie zauważyłyśmy, jak na Polsacie niepostrzeżenie skończył się program imprezowy i rozpoczął cykl erotyczny. Puścili film Fanny Hill. Miałam wtedy jakieś 14 lat, nie znałam jeszcze książki Johna Clelanda, ale nie konsultując się z koleżanką, zaczęłyśmy razem oglądać film. Na pewno byłyśmy skonfundowane, aczkolwiek nie przełączyłyśmy programu.
Za sprawą twojej książki zdałem sobie sprawę, jak wcześnie w życiu każdego z nas pojawia się pornografia. Ja też doskonale pamiętam te emitowane po północy filmy, świerszczyki w kioskach, albo giełdy i wypożyczalnie wideo, w których uwagę skupiał dział ukryty za zasłonką od prysznica.
Gdy pisałam Miłą robótkę, rozmawiałam z wieloma osobami o ich pierwszym razie z pornografią. Okazało się, że za każdym razem było to na tyle mocne, wręcz inicjacyjne doznanie, że wszyscy je doskonale pamiętali. Niezależnie, czy był to świerszczyk przemycany z zagranicy w latach 80., czy już film w internecie. To pokazuje, że pornografia odgrywa znacznie większą rolę w naszym życiu niż wolimy się przyznać. Na co dzień zasłaniamy się stereotypami związanymi z pornografią, a prawda jest taka, że bardzo często korzystamy z tego medium i jest ono w naszej kulturze bardzo silnie osadzone.
Krótko mówiąc: jest to doświadczenie wspólne, powszechne, zupełnie naturalne.
Właśnie. Tak naprawdę, kiedy zaczyna się szukać źródeł pornografii, to szybko okazuje się, że są one tak stare jak ludzkość. Jakiś czas temu na terenie Niemiec odkryto kamienne dildo, którego wiek szacuje się na około 30 000 lat. Powstało przed wynalezieniem rolnictwa! To jest naturalne, że ludzie zawsze szukali stymulacji, wiedzy erotycznej przekazywanej z pokolenia na pokolenie albo po prostu rozrywki. Natomiast wraz z rozwojem różnego rodzaju technologii obecność pornografii na świecie zaczęła wzrastać w ogromnym tempie. Polska zaczęła nadrabiać te zaległości pod koniec 80. Przyczyniła się do tego „piracka modernizacja”, ale też władze PRL-u, które poluzowały gorset obyczajowy i pozwoliły na wydawanie pierwszych legalnych świerszczyków w kraju. Były to magazyny „Pan” i „Playtboy”.
Z badań Gemiusa z 2016 roku wynika, że 45 procent polskich internautów przyznawało się do korzystania z materiałów pornograficznych. Można zaryzykować tezę, że robi to co drugi Polak i co trzecia Polka. Nie zrezygnowaliśmy z pornografii, tylko wybraliśmy jej najtańszą, fastfoodową wersję.
Do tematu transformacji zaraz przejdziemy, ale najpierw chciałem zapytać, jak dzisiaj wygląda sprawa z pornografią? Na początku książki przytaczasz wydarzenie sprzed zaledwie dwóch lat, kiedy nazywasz „sądem nad świerszczykiem”.
Nie wiem, ile osób o tym słyszało, ale mnie ta sprawa naprawdę poruszyła. Dotyczyła kultowego magazynu „Twój Weekend”, który dwa lata temu trafił na aukcję internetową, a kilka miesięcy później magazyn został kupiony przez kilka podmiotów, m.in. Gazetę.pl (jednym partnerów akcji był też wydawca Papaya.Rocks, Papaya Films – przyp.red.). Liczyłam, że po to, by ten dość siermiężny świerszczyk zmienić, wprowadzić nowe progresywne treści – jakąś pozytywną alternatywę dla tego, co jest dostępne na Pornhubie. Tymczasem „Twój Weekend” ukazał się w Dzień Kobiet po raz ostatni. A okładkowe hasło „48 stron bez seksizmu” oznaczało również brak seksu. Wyszło na to, że czterdzieści lat po zniesieniu cenzury, nowi właściciele przestraszyli się publicznego pokazywania seksualności. Tak jakby było w tym coś złego.
Bo według ciebie nie jest.
Ja uważam, że można być jednocześnie zwolenniczką pornografii i przeciwniczką przemocy. Fajnie by było, gdybyśmy w końcu zaczęli w sposób dojrzały podchodzić do seksu i domagać się jego lepszych przedstawień. W Polsce wybraliśmy podwójne standardy. Choć pornografia jest legalna, zamykamy polskie magazyny, utrudniamy im sprzedaż poprzez ograniczanie kanałów dystrybucji, utrudniamy życie firmom z seks branży, a więc umywamy ręce i oczyszczamy nasze katolickie sumienie. A jednocześnie zaspokajamy swoje potrzeby w jakiejś szarej strefie, oglądając pokątnie strony typu RedTube, nad którymi nie ma kontroli. Z badań Gemiusa z 2016 roku wynika, że 45 procent polskich internautów przyznawało się do korzystania z materiałów pornograficznych. Można zaryzykować tezę, że robi to co drugi Polak i co trzecia Polka. Nie zrezygnowaliśmy z pornografii, tylko wybraliśmy jej najtańszą, fastfoodową wersję.
W ten sposób nie idziesz na łatwe potępienie. A wręcz przeciwnie – pokazujesz, że stosunkowo niedawno potrafiliśmy żyć z pornografią sprzedawaną jawnie na ulicach, a nawet czerpać z niej korzyści.
Bazując na materiałach zgromadzonych do mojej książki wynika, że w latach 90. korzystaliśmy z pornografii na potęgę, choć oczywiście tamte porno znacznie różniło się od dzisiejszego. W kioskach dostępne było kilkadziesiąt polskich tytułów, nie tylko zagranicznych formatów jak „Cats”, „Playboy” czy „Hustler”, ale również domorosłych magazynów jak „Peep Show” czy „Seksrety”. Nie trzeba być fanem pornografii, by zauważyć, że polskość gwarantowała wtedy całkowitą kontrolę treści. Tytuły były zarejestrowane, miały swoich wydawców, znanych z imienia i nazwiska, a także redaktorów, którzy mieli swoje obowiązki. Musieli oni dbać o to, by minimum 30 procent magazynu stanowiła treść, a nie same obrazki, a co więcej – odpowiadali za to, czy w takim piśmie nie znajdziemy zdjęcia osoby niepełnoletniej lub osoby zmuszonej do seksu. Inna sprawa, że te tytuły były szalenie różnorodne i walczyły o uwagę czytelnika. Nie wystarczyła tylko przysłowiowa „goła baba”, bo trzeba było zaspokoić potrzeby różnych grup społecznych. W tym czasie zarówno 60-latkowie ze Śląska, jaki i młodzi warszawscy yuppie mogli znaleźć swoje, sprofilowane pod indywidualne gusta pismo.
No właśnie – czasów świetności pornografii w Polsce doszukujesz się bezpośrednio w epoce transformacji, upadku cenzury, kiedy podejmowano próby stanowienia nowego prawa. Kwestia pornografii z początku również domagała się uregulowania.
To fascynujący temat. Dzisiaj wszyscy mają wyrobione zdanie na temat pornografii, oparte najczęściej na seansie jakiegoś filmiku z internetu. Natomiast ja próbowałam wyobrazić sobie Polaków, którzy przed transformacją ustrojową jeździli na wycieczki do RFN-u, gdzie widzieli na ulicach sex-shopy albo gabloty z kasetami wideo, a potem po powrocie opowiadali o tym swoim znajomym i rodzinie. Myślę, że ta zachodnia legalność i ostentacyjność musiała działać na nich podobnie, jak na nas pierwsze przedstawienia seksualności widziane w życiu. Dlatego też na początku lat 90. aura wokół pornografii była w Polsce zupełnie niezwykła i ulegali jej nawet ludzie z bardzo wysokim kapitałem kulturowym. W książce wspominam historię nauczycieli z małego polskiego miasteczka, którzy wynajęli świetlicę szkolną, żeby zobaczyć w gronie znajomych film z Teresą Orlowski. Ludzie mogli konsumować pornografię towarzysko, społecznie i negocjować, czy to się podoba czy nie.
Oczywiście nie zawsze było tak sielankowo. Nieograniczona konsumpcja towarów prowadziła też do nadużyć. Słyszałam historie o filmach dostępnych na Stadionie Dziesięciolecia z napisem „dzieciaki” lub „zwierzęta”. Cenzura kojarzyła się wtedy z cenzurą komunistyczną, więc nikt się otwarcie nie zabierał za kontrolę pornografii. Przez moment w 1991 roku Zastępca Prokuratora Generalnego próbował znaleźć odpowiedni kazus, aby pornografię zacząć kontrolować. I tak pojawiła się sprawa Urbana.
Która paradoksalnie wywołała pierwszą publiczną dyskusję o wolności wypowiedzi w nowej, demokratycznej Polsce i w zasadzie dała zielone światło dla rozwoju pornografii. Stawiasz tezę, że mieliśmy swojego Larry’ego Flynta!
Sprawa Jerzego Urbana miała być precedensem, popisowym procesem nowej władzy, ale ostatecznie nie poszła po myśli rządzących i przyniosła odwrotny skutek. Naczelny tygodnika „Nie” udowodnił, że zamieszczone w gazecie zdjęcie roznegliżowanej dziewczyny było formą komentarza politycznego do próby zaostrzenia prawa aborcyjnego w Polsce. I został uniewinniony. A skoro najbardziej znienawidzony człowiek w kraju nie został skazany za „gołą babę” w ogólnopolskim tygodniku ukazującym się w oszałamiającym nakładzie, to wydawcy magazynów i dystrybutorzy kaset pornograficznych mogą robić praktycznie wszystko. Od tej pory polska branża przyjęła proste rozróżnienie między erotyką a pornografią. Tą pierwszą było wszystko, co dotyczyło seksu, a nie było według prawa obyczajowo szkodliwe. Tą drugą było przedstawienie niedozwolonych czynów. Wydawcy mogli więc z pełną swobodą sprzedawać swoje pornograficzne magazyny pod płaszczykiem „erotyki”.
A tak na marginesie, czy dzisiaj takie rozróżnienie jeszcze się stosuje?
Formalnie przyjmuje się, że pornografia soft, czyli przedstawienie seksu dorosłych osób, świadomie uczestniczących w stosunku, jest legalna. Nielegalna jest pornografia hard, czyli związana z użyciem przemocy lub z osobami nieletnimi. Nielegalny również jest seks ze zwierzętami, ale już w Rosji takie przedstawienia uznaje się za dopuszczalne.
Osobiście nie lubię rozróżnienia na erotykę i pornografię. Bo działa ono trochę na takiej zasadzie, że jeśli coś nas podnieca, to dla bezpieczeństwa określamy to erotyką. Natomiast wszystko inne, co wydaje się niezgodne z naszymi preferencjami, ląduje w worku pornografii. Krótko mówiąc, sprowadza się to do różnicowania w stylu: kto ma władzę, ten określa, co jest dobrym i akceptowalnym przedstawieniem seksu, a co jest już skandaliczne i obsceniczne.
W książce ten podział pojawia się również w kontekście… harlekinów. Mówiąc szczerze, spodziewałem się, że przeczytam o świerszczykach, VHS-ach, erze telewizji satelitarnej. Ale nie o książeczkach, które widywałem nawet u mojej babci! Nigdy nie pomyślałbym, że można zidentyfikować harlekiny z pornografią.
Tak to jest, że to, co podnieca mężczyzn nazywamy pornografią, a to, co podnieca kobiety, uznajemy za erotykę. Obrazek czy film kojarzy się nam częściej z pornografią niż słowo. Poza tym kobiety są z Wenus, a mężczyźni z Marsa (śmiech). Moje myślenie o tym zmieniła pewna dziewczyna, która udziela się w społeczności BDSM-owej w Polsce. Na pytanie, skąd czerpała inspirację i z jakiego rodzaju pornografii korzystała, poleciła mi Kolekcję Afrodyty – cykl książeczek wydawanych na początku lat 90. I gdy zaczęłam je czytać, zorientowałam się, że harlekiny przyjmowały najróżniejsze formy. Oczywiście były serie wstrzemięźliwe, gdzie podstawę fabuły stanowił romans z szejkiem, który kończył się – tak to nazwijmy – przed drzwiami sypialni. Ale pojawiła się na rynku również seria Temptation, nastawiona na odważne, konkretne, wręcz lubieżne przedstawienia. Autorki tych pornograficznych książek nie unikały detalu i opisywały sceny, które można znaleźć w pierwszym lepszym świerszczyku. Wtedy zrozumiałam, że kobiety w Polsce czytały pornografię masowo.
Ale zarazem pokazujesz, że mimo całej swojej banalności i kiczowatości pornografia w latach 90. była również przestrzenią odwagi i emancypacji. W tych pionierskich latach branża miała zdaje się niekiedy większe ambicje niż nasze dzisiejsze społeczeństwo.
Właśnie. Ta porno-fala wymusiła różnorodność i pojawienie się niejednokrotnie bardziej progresywnych treści niż większość tych, które dzisiaj spotykamy. Weźmy na przykład rubrykę z poradami seksualnymi w polskim wydaniu skandynawskiego magazynu „Cats”. Tworzyła ją Ylva Thompson, szwedzka modelka i aktywistka, która odpowiadała na listy czytelników i pouczuła ich w sprawach seksu. Na łamach świerszczyka mówiła o takich tematach, jak zaburzenia erekcji, obowiązkowa antykoncepcja obu stron, seks po porodzie czy podczas miesiączki, dotykała tematu seksualności osób z niepełnosprawnościami.
Z kolei Pink Press, najstarsze i największe wydawnictwo pornograficzne w Polsce, powstało z inicjatywy dwóch aktywistów gejowskich po trosze jako pomysł na biznes, a po trosze jako efekt dyskusji o tożsamości seksualnej środowiska w nowej wolnej Polsce. Sławek Starosta i Jarosław Ender tworzyli magazyny, które zamieszczały hardkorowe męskie porno, a we wstępniakach afirmowali osoby homoseksualne i doradzali np. „poznaj siłę swoich pieniędzy” w kontekście wsparcia kampanii konkretnych polityków. Dziś znaczna część polskiego establishmentu oburza się, gdy niebinarna Margot używa wulgarnych słów, czym rzekomo szkodzi sprawie.
Więc co się tak właściwie stało, że zachłyśnięci pornografią Polacy, zapatrzeni w świerszczyki i zaczytani w harlekinach, którzy z nagością nie mieli problemu, tak nagle zmienili standardy? Wspominałaś, że „polskie porno” zostało wypchnięte za granicę.
Wydaje mi się, że z pornografią i tak było stosunkowo lajtowo. Weźmy pod uwagę, co się stało z aborcją. W PRL-u była praktycznie całkowicie legalna, a tu wraz ze zmianami demokratycznymi i wbrew woli ludu został wprowadzony tzw. kompromis aborcyjny. To wiele mówi o tym, kto de facto w naszym społeczeństwie sprawuje władzę. Wracając jednak do tematu, próba zakazu rozpowszechniania pornografii wiąże się z czymś, co nazwałam „wojnami kioskowymi”. Zaczęło się niepozornie w 1996 od upominania właścicieli kiosków, by nie dystrybuowali pornografii, a skończyło na próbie oficjalnego zakazu pornografii – również dla dorosłych – przez polski sejm, którą forsowały katolickie stowarzyszenia. Na szczęście prezydent Aleksander Kwaśniewski zawetował tę absurdalną ustawę.
Ale coś nieodwołalnie się zmieniło. Piszesz o tym, że mimo iż do zakazu nie doszło, to pornografia nagle stała się czymś wstydliwym, zdobywanym pokątnie i w tajemnicy, zaś debata o niej utknęła w martwym punkcie. A w takim idealnym świecie i klimacie, jak wyobrażasz sobie dyskusję o pornografii i jej miejsce w polskim społeczeństwie?
W idealnym świecie przed rozpoczęciem naszej przygody z pornografią mielibyśmy dostęp do zajęć z edukacji seksualnej. Wtedy uczylibyśmy się odróżniać gatunek filmowy od rzeczywistości, a popisy gwiazd porno od naszych poczynań łóżkowych. Następny krok – życzyłabym sobie, żeby „Twój Weekend”, wydany przez nowych właścicieli, faktycznie nie zawierał seksizmu, ale jednak zawierał seks. Skoro już oglądamy pornografię i jest ona w Polsce legalna to chciałabym, żeby była ona zróżnicowana i żeby jej konsumpcja nie wiązała się ze wstydem. Powinniśmy społecznie przyznać się do tego, że wszyscy pornografię oglądamy. W ten sposób moglibyśmy o niej normalnie rozmawiać, moglibyśmy ją oceniać i wybierać takie przedstawienia seksu, które nam się podobają. A może nawet doceniać gwiazdy tego rynku i przyznawać nagrody. Krótko mówiąc, chciałabym, żeby to był dojrzały rynek w dojrzałym społeczeństwie.
Ewa Stusińska – doktor nauk humanistycznych. Studiowała filologię polską i psychologię. Publikowała m.in. w „Dwutygodniku”, „Twórczości”, „Kulturze Liberalnej”, „Res Publice Nowej”. W 2018 roku ukazał się jej doktorat Dzieje grzechu. Dyskurs pornograficzny w polskiej prozie XX wieku. Jest współzałożycielką magazynu „Nowa Orgia Myśli”. Prowadzi stronę i fanpage porno-grafia.pl. Interesuje się zjawiskami wykluczonymi przez dyskurs publiczny i przyznaje do zainteresowania pornografią wedle zasady: „W sercu mieć dobro, a w głowie – trochę dzikiego porno”. 10 lutego 2021 roku nakładem Wydawnictwa Czarne ukazała się jej książka „Miła robótka. Świerszczyki, harlekiny i porno z satelity”, a 14 lutego będzie miał premierę serial podcastowy w serwisie Audioteka.pl.
zobacz także
- Powrót do klubowych brzmień. Posłuchaj nowej EP-ki Jamesa Blake'a
Newsy
Powrót do klubowych brzmień. Posłuchaj nowej EP-ki Jamesa Blake'a
- Więcej testosteronu to więcej egoizmu. Dowodzą tego najnowsze badania psychologiczne
Newsy
Więcej testosteronu to więcej egoizmu. Dowodzą tego najnowsze badania psychologiczne
- Prequel „Gry o tron” coraz bliżej. Obejrzyj nowy zwiastun serialu „Ród smoka”
Newsy
Prequel „Gry o tron” coraz bliżej. Obejrzyj nowy zwiastun serialu „Ród smoka”
- 40 dni bez światła słonecznego i zegarków. Jaskiniowy eksperyment Francuzów
Newsy
40 dni bez światła słonecznego i zegarków. Jaskiniowy eksperyment Francuzów
zobacz playlisty
-
Papaya Young Directors 5 Nagrodzone filmy
09
Papaya Young Directors 5 Nagrodzone filmy
-
Animacje krótkometrażowe ubiegające się o Oscara
28
Animacje krótkometrażowe ubiegające się o Oscara
-
Tim Burton
03
Tim Burton
-
03