Pozorne poczucie kontroli. Rozmawiamy z reżyserem filmu „Niedosyt"
25.09.2020
Pełnometrażowy debiut Carlo Mirabelli-Davisa miał premierę na przełomie kwietnia i maja ubiegłego roku podczas nowojorskiego festiwalu Tribeca, ale od tamtej pory nie schodzi z ust publiczności za oceanem. Niedosyt spotkał się z niezwykle entuzjastycznym przyjęciem amerykańskiej krytyki, a co więcej, został wybrany przez redakcję portalu „IndieWire” jako jeden z najpoważniejszych kandydatów do przyszłorocznych Oscarów. Za sprawą Velvet Spoon właśnie trafia na ekrany polskich kin.
Główną bohaterką filmu jest Hunter, której życie wydaje się być usłane różami – ma bajeczny, luksusowy dom, jest żoną przystojnego, dobrze sytuowanego mężczyzny i właśnie dowiedziała się, że zaszła w ciążę. Jest pięknie, bezpiecznie i niczego nie brakuje, ale ten pozornie idealny świat zaczyna z czasem rozpadać się na kawałki. Zamknięta w swojej złotej klatce dziewczyna poddaje się całkowicie woli rodziny małżonka, która przejmuje coraz większą kontrolę nad jej życiem. Jej rola jest precyzyjnie określona – ma być perfekcyjną żoną, matką, synową i gospodynią. Wyrazem buntu i próbą uwolnienia się spod opresyjnej kurateli najbliższych okaże się nieodparta skłonność dziewczyny do połykania drobnych przedmiotów. Zjadanie pinezek, szklanych kulek czy baterii stanie się dla Hunter namiastką osobistej wolności.
W utrzymanym w konwencji body horroru i psychologicznego thrillera Niedosycie kryje się opowieść o przekornej emancypacji kobiet i przepracowywaniu traumy. O ucieczce od obyczajowej musztry i stawianiu oporu wobec przyjętych norm zachowań. – Nawet jeżeli w ostatnich dekadach dokonał się kolosalny rozwój myśli feministycznej, to pewne problemy wciąż pozostają żywe – mówi nam reżyser.
Mateusz Demski: Przed premierowym pokazem na Tribeca Film Festival, zaznaczyłeś, że choć ludzie doszukują się w Niedosycie wielu znaczeń, tak naprawdę zaczęło się od sięgnięcia do historii rodzinnej. Za tym filmem stoi bardzo osobista sprawa.
Carlo Mirabella-Davis: Zdecydowanie tak. Największą inspiracją była dla mnie babcia. To podręcznikowy przykład amerykańskiej gospodyni domowej z lat 50. Cały dzień spędzała w kuchni, zajmowała się przede wszystkim wypełnianiem punktów niepisanej umowy między małżonkami. Babcia bardzo nieszczęśliwie wyszła za mąż. Nigdy nie mogła liczyć na wsparcie z drugiej strony, była traktowana przedmiotowo, przez co często uciekała w nerwowe tiki. Jednym z nich było obsesyjne mycie rąk – zużywała cztery kostki mydła dziennie i dwanaście butelek spirytusu tygodniowo. Myślę, że w ten pokrętny sposób starała się odzyskać choć odrobinę wolności i kontroli w małżeństwie, w którym czuła się coraz bardziej bezsilna. Ale dziadek uznał inaczej. Po konsultacjach z lekarzem zamknął babcię w szpitalu psychiatrycznym. Tam „leczono” ją elektrowstrząsami, wstrząsami insulinowymi, ostatecznie trafiła na stół i została poddana lobotomii. To było barbarzyństwo, po którym już nigdy nie wróciła do siebie – m.in. bezpowrotnie utraciła zmysł smaku i węchu.
Zgaduję więc, że długo nosiłeś się z zamiarem nakręcenia tego filmu.
Już w dzieciństwie miałem wrażenie, że babcie spotkała kara za to, że nie spełniała oczekiwań społeczeństwa. Że w oczach dziadka odbiegała od wyznaczonych odgórnie norm dotyczących wizerunku żony lub matki w tamtych czasach. Wydaje mi się więc, że całe życie chciałem nakręcić o tym film. Problem polegał na tym, że mycie rąk samo w sobie nie jest czynnością zbyt filmową. Przez wiele lat szukałem ciekawszego wizualnego konceptu, aż do dnia, kiedy zobaczyłem zdjęcie zawartości żołądka kobiety, u której zdiagnozowano syndrom pica. Taką osobę charakteryzuje nadzwyczajny apetyt na rzeczy, które nie są przeznaczone do jedzenia – papier, liście, ziemię, kamienie, ale też ołówki, szkło, pinezki i innych ostre przedmioty. Byłem tym absolutnie zszokowany, a jednocześnie zafascynowany. Nie mogłem pojąć, jak to się dzieje, że taki człowiek traktuje te wszystkie przedmioty niczym artefakty. Że połyka je z rodzajem namaszczenia, niczym komunię świętą.
Stworzenie takiej historii musiało wymagać odpowiedniego przygotowania merytorycznego.
Zaburzenie odżywiania jest w filmie tylko wizualizacją szerszego problemu, ale faktycznie postawiłem sobie za cel dokonanie kolosalnego researchu w tym temacie. Niewątpliwie miałem szczęście, że moje zaproszenie do współpracy przyjęła dr Rachel Bryant Waught, a więc światowej sławy ekspert od pica. Na podstawie mojego scenariusza napisała ona drobiazgowe studium przypadku głównej bohaterki, jak gdyby Hunter autentycznie była jedną z jej pacjentek. To było nieocenione źródło wiedzy. A przy tym jakaś kolejna cegiełka do wyjaśnienia historii mojej babci. Okazało się bowiem, że zarówno pacjenci z pica, jak i ludzie z zachowaniami obsesyjnymi lub kompulsywnymi, próbują w ten sposób odzyskać kontrolę nad własnym życiem. Próbują – jak widać nie bez powodu – wywalczyć sobie namiastkę prawa do samostanowienia i zachowania indywidualnej tożsamości.
No właśnie – powiedziałeś, że syndrom pica był tylko pretekstem do opowiedzenia o czymś więcej. Zachowanie Hunter można rzeczywiście odczytać jako wpasowujący się w aktualny czas feministyczny manifest przeciwko społecznym zakazom i nakazom, jako działanie na przekór opresyjnej rodzinie i tradycji.
Ależ oczywiście! Nawet jeżeli od czasów mojej babci, czyli lat 50. dokonał się kolosalny progres i rozwój myśli feministycznej, to pewne problemy wciąż pozostają żywe. Seksistowskie myślenie, uwikłanie w patriarchalne struktury i schematy stworzone przez mężczyzn, nierówne szanse kobiet na rynku pracy. Wymieniać można by jeszcze długo. Jakoś zawsze byłem na ten temat szczególnie wyczulony, bo miałem też szczęście dorastać w domu, gdzie feminizm był bardzo silnie obecny. Ale jednocześnie moi rodzice nigdy nie byli w swoich poglądach radykalni. Uczyli mnie przede wszystkim, że feminizm jest dla wszystkich bez względu na płeć, bo opiera się na zasadzie sprawiedliwości i równości.
Z tym tematem łączy się jeszcze jedna rzecz z mojego życia prywatnego – jestem osobą o płynnej tożsamości płciowej. Po ukończeniu dwudziestego roku życia przez jakieś pięć lat identyfikowałem się jako kobieta. Nosiłem się i robiłem pełny makijaż jak kobieta, posługiwałem się różnymi imionami. Myślę, że był to wyjątkowy czas w moim życiu, niezwykle kreatywny, otwierający nowe sposoby myślenia w mojej głowie i uświadamiający wiele spraw. Wystarczył głupi spacer wzdłuż ulicy, by poczuć na własnej skórze te wszystkie mechanizmy nadzoru, ograniczenia i marginalizacji. Kiedy dorastasz jako mężczyzna, nie widzisz tego wszystkiego tak wyraźnie. Nie dostrzegasz jak skrajnie duże społeczne przyzwolenie mamy na seksizm.
Seksizm to jedno, ale nawiązujesz tu jednocześnie do kilku innych kwestii. W Niedosycie pobrzmiewają echa problemu zniewolenia kobiecego ciała w kontekście ograniczenia prawa do aborcji.
Starałem się jak umiałem, żeby w tym filmie zawarło się możliwie wiele takich mikrokomentarzy społecznych. Zwróć uwagę, że motyw przejęcia kontroli nad ciałem bohaterki i odebrania jej możliwości podjęcia jakiegokolwiek wyboru w moim filmie pojawia się w trudnym dla wielu Amerykanek czasie. W czasie, gdy tak sobie rozmawiamy, w zasadzie ważą się losy prawa aborcyjnego, które obowiązuje w Stanach od czasu historycznej sprawy Roe vs. Wade. Republikanie nigdy nie pogodzili się z precedensowym wyrokiem sądu, który w 1973 roku uznał, że aborcja w USA jest dozwolona na życzenie kobiety, ale teraz urośli oni w siłę za sprawą prezydentury Trumpa. Co więcej – dosłownie przed kilkoma dniami zmarła Ruth Bader Ginsburg, czyli ikona amerykańskiego feminizmu i liberalnego sądownictwa, a przede wszystkim wieloletnia członkini Sądu Najwyższego. To oznacza, że na jej miejsce zostanie przez prezydenta nominowany zapewne jeden z prawników o ultrakonserwatywnych poglądach, co nie wróży niczego dobrego. A jednocześnie to tylko wierzchołek góry lodowej. Wiele stanów od lat zaostrze przepisy dotyczace przerywania ciąży, niektóre – jak Alabama – próbują uchwalić niemal całkowity zakaz aborcji. Myślę, że ten ideologiczny konflikt między postawami „pro life” i „pro choice” nie ma końca.
Jak już wspomniałeś, zależało ci na przemycaniu określonych kontekstów społecznych i politycznych, ale ja mam wrażenie, że twój film odsyła do równie wielu odniesień kinematograficznych. Niedosyt należy do typu filmów, które wydają się w całości utkane z gatunkowych skojarzeń i konwencji. Wyczuwam tu rękę wytrawnego kinofila.
To jest tak, że całe życie miałem obsesję na punkcie kina. Jeszcze do niedawna byłem w stanie oglądać pięć filmów dziennie, ale oczywiście musiałem trochę odpuścić, żeby mieć czas na kręcenie własnych rzeczy [śmiech]. Ale tak jakoś u mnie w domu zawsze było, że filmy oglądało się regularnie. Pamiętam z dzieciństwa, że co niedzielę braliśmy chińszczyznę na wynos i siadaliśmy wspólnie przed telewizorem. Później, już jako nastolatek, odkryłem wypożyczalnie kaset wideo w naszej dzielnicy i zabierałem stamtąd tyle VHS-ów, ile tylko byłem w stanie utrzymać w rękach. Były takie dni, że kierowałem się konkretnym twórcą, innym razem koncentrowałem się na filmach z określonego rejonu świata. Myślę, że te obrazy przez całe życie były gdzieś głęboko we mnie zakodowane. I kiedy wreszcie sam zdecydowałem się stanąć za kamerą, to nagle na nowo odżyły.
W Niedosycie faktycznie pod rękę idzie ze sobą kilka gatunkowych smaków – body horror, thriller psychologiczny, melodramat, a przy tym wyczuwa się dziesiątki mniej lub bardziej subtelnych referencji. Chodziły ci po głowie jakieś konkretne filmy?
Myślę, że największą inspiracją, a zarazem najbardziej czytelną i oczywistą jest Kobieta samotna Johna Cassavetesa. Film o wzorcach, według których stwierdza się naszą „normalność”, a jednocześnie o stygmatyzacji i wykluczeniu kobiety, która nie spełnia oczekiwań otoczenia. Tych skojarzeń miałem w głowie oczywiście o wiele więcej: Jeanne Dielman, Bulwar Handlowy, 1080 Bruksela Chantal Akerman, Schronienie Todda Haynesa, Dziecko Rosemary Romana Polańskiego, nie mówiąc już o filmach Hitchcocka czy De Palmy. I jeszcze jednym, niezwykle dla mnie istotnym punktem odniesienia była Suspiria Dario Argento, którą po prostu ubóstwiam. Jest taka scena w moim filmie, gdy Hunter montuje czerwoną folię w jednym z okien. Ta czerwień była dla mnie czymś priorytetowym!
Na pierwszy rzut oka widać, że strona formalna miała dla ciebie nadrzędne znaczenie.
Bez dwóch zdań. Ale to przede wszystkim zasługa mojej operatorki Kate Arizmendi, która na podstawie wyżej wymienionych inspiracji skomponowała oryginalną strukturę formalną. Kiedy przyjrzysz się bliżej, zauważysz, że pierwsza połowa Niedosytu została sfilmowana w sposób klasyczny i zawiera odrobinę stylu retro. Ruch kamery jest tam powolny i ospały, a sama bohaterka zdaje się zdominowana przez kompozycję obrazu, barwę i fakturę. Natomiast wraz z postępem akcji ta estetyczna spójność zostaje nagle brutalnie złamana. Głębia ostrości gdzieś się gubi, pojawiają się zbliżenia i ujęcia kręcone z ręki, sygnalizujące oczywiście pewną nerwowość, dramat i karkołomną przemianę bohaterki. I nie ma w tym – wracając do poprzedniego wątku – absolutnie nic odkrywczego. Skorzystaliśmy po prostu ze starych, dobrych zdobyczy kina, ta nasza nowa jakość zrodziła się z zapożyczenia i konkretnego zestawu skojarzeń. Lubię mówić, że Niedosyt to takie gatunkowe tiramisu [śmiech]. Wychodzę jednak z założenia, że każdy gatunek filmowy ma swoje wady i zalety. Sztuka w tym, by uzyskać z nich taką zbitkę, która pozwoli przeżyć widzowi emocjonalny rollercoaster.
Jest jeszcze jedna, dość istotna rzecz. Twoja bohaterka właściwie już od pierwszych scen zostaje zamknięta w wyizolowanej od społeczeństwa przestrzeni. Nie wydaje ci się, że Niedosyt w jakiś absolutnie dziwny i nieoczekiwany sposób splótł się z sytuacją pandemii?
To faktycznie zaskakujący zbieg okoliczności. Mogę cię zapewnić, że pisząc scenariusz tego filmu do głowy by mi nie przyszło, że świat w sekundzie ugnie się pod ciężarem globalnego kryzysu. Zresztą ten dodatkowy kontekst podchwyciło wiele osób. I tak na przykład recenzent „Rolling Stone” napisał, że Niedosyt to horror doskonale wpisujący się w czas całkowitej bezradności. A ktoś inny napisał, że to jeden z tych filmów obdarzonych zdolnością przewidywania przyszłości. Ale moim zdaniem jest w tym wszystkim coś znacznie ciekawszego. Mam na myśli fakt, że nakręciłem film o izolacji na długo przed COVID-em, co może oznaczać, że problem ten istniał w nas dużo wcześniej. Niedosyt zainspirowało tak naprawdę wzmożenie izolacji społecznej, które w moim odczuciu dokonało się w ostatnich latach za sprawą mediów społecznościowych. To poczucie, że wszyscy jesteśmy razem i ściśle ze sobą połączeni za sprawą wirtualnych łączy, a w rzeczywistości podkreślające ogólną samotność, separację i segmentyzację.
A jak tobie udało się przetrwać ten ciężki czas?
Mój przypadek jest specyficzny, ponieważ jako artysta codziennie z własnej woli skazuję siebie na izolację. A co za tym idzie – inaczej niż inni samotność obsługuję. Dla mnie całe dnie spędzone w pojedynkę przed komputerem to naturalna część mojej pracy. W pewnym sensie byłem więc na pandemię przygotowany i nie stanowiła większego tąpnięcia w moim zawodowym życiu, ale oczywiście skala zachorowań była zatrważająca. Cholernie przerażała mnie myśl, że po wyjściu z domu pewnych osób mogę już nigdy nie zobaczyć. Niewątpliwie w tej sytuacji dowiedzieliśmy się, że nie wszystko jest w naszych rękach. A także tego, że bez międzyludzkiej solidarności, rozmowy z drugim człowiekiem, ale jednocześnie bez kina i wielu innych sposobów opowiadania historii nie uda nam się przez to przejść.
Ale biorąc pod uwagę, że amerykański przemysł filmowy jeszcze nigdy nie był w takim dołku, a paraliż kin przyniósł milionowe straty, musiałeś jednak mieć pewne obawy co do przyszłości.
Pewnie, że miałem. Zwłaszcza, że Niedosyt miał bardzo krótki żywot w kinach. Co prawda byliśmy grani przez dziewięć tygodni w 99 kinach w całej Francji, ale już na amerykańskich ekranach utrzymaliśmy się ledwo przez tydzień. Potem wszystko zostało nagle zamknięte. Pamiętam dzień, kiedy nasz dystrybutor zdecydował o wpuszczeniu filmu do sieci. Na początku byłem tym zdruzgotany, ale szybko przekonałem się, że w ten sposób dostał on szansę na drugie życie. Odzew po premierze online przekroczył moje oczekiwania, to dało mi wiarę, że nawet w obliczu kryzysu kino ma ogromne znaczenie dla ludzi. Myślę, że też poniekąd dzięki temu zacząłem pracę nad kolejnym scenariuszem.
Co to będzie?
Nie zaskoczę cię – feministyczny horror o zjawiskach nadprzyrodzonych [śmiech].
Ustaliliśmy wcześniej, że Niedosyt zawiera w sobie opowieść o prawie do prywatności i wolności. Jaka jest w takim razie twoja definicja wolności – zarówno jako artysty, jak i człowieka?
Powiem szczerze, że zniszczyłeś mnie tym pytaniem! Naprawdę, nigdy się nad tym jakoś dogłębnie nie zastanawiałem. No cóż, może zabrzmi to banalnie, ale jako artysta staram się całkowicie zawierzyć mojej wyobraźni, mojemu sercu. I dystansować się od wszystkich „dobrych rad”, które przychodzą do mnie z zewnątrz. Tak długo jak będę mógł na tym polegać, tak długo będę czuł się niepodległym, mówiącym własnym głosem artystą. Natomiast jeśli chodzi o moją wolność prywatną jako człowieka… Moim zdaniem całe życie konstruujemy taką definicję, sam nie znalazłem jeszcze odpowiedniego klucza do niej. Staram się po prostu z każdym moim kolejnym krokiem zadawać pytania: „czy naprawdę tego chcę? Czy taki właśnie jestem? Czy moje życie ma naprawdę tak wyglądać?“. Te wątpliwości są chyba najlepszym paliwem mojej wolności.
Carlo Mirabella-Davis – amerykański reżyser i scenarzysta. Urodził się w Nowym Jorku, ale większość dzieciństwa spędził w małej wiosce East Meredith na północy stanu. Filmy kręcił od najmłodszych lat, do pierwszego z nich zaangażował członków rodziny i mieszkańców swojej dzielnicy. W liceum poznał Jordana Peele’a, późniejszego zdobywcę Oscara i reżysera głośnego Uciekaj!, który polecił mu obejrzenie Lśnienia i Akiry, co miało ponoć stać się impulsem do kontynuowania twórczych działań. W 2009 roku ukończył NYU Tisch School of the Arts na kierunku reżyseria, zaś jego dyplomowy film „Knife Point” był pokazywany na festiwalu w Sundance. Dwa lata później wraz z Nickiem Augustem-Perną i Chrisem Dapkinsem stanął za kamerą dokumentu „The Swell Season”, który śledził karierę Glena Hansarda i Markéty Irglovej znanych z filmu „Once”. „Niedosyt” to jego pełnometrażowy debiut fabularny. Premiera filmu odbyła się podczas ubiegłorocznego Tribeca Film Festival.
zobacz także
- „Siły kosmiczne”: Steve Carell i John Malkovich w zwiastunie nowego serialu komediowego
Newsy
„Siły kosmiczne”: Steve Carell i John Malkovich w zwiastunie nowego serialu komediowego
- Oscary 2019. Trzy nominacje dla „Zimnej wojny”
Newsy
Oscary 2019. Trzy nominacje dla „Zimnej wojny”
- Skarbnica wiedzy czy przystań dla dezinformacji? Powstał dokument o fenomenie YouTube'a
Newsy
Skarbnica wiedzy czy przystań dla dezinformacji? Powstał dokument o fenomenie YouTube'a
- Seans w maseczce
Trendy
Seans w maseczce
zobacz playlisty
-
John Peel Sessions
17
John Peel Sessions
-
PYD: Music Stories
07
PYD: Music Stories
-
Cotygodniowy przegląd teledysków
73
Cotygodniowy przegląd teledysków
-
Papaya Young Directors 7 #MASTERTALKS
18
Papaya Young Directors 7 #MASTERTALKS