Ludzie |

Riley Stearns: Męskość, czyli odwaga bycia sobą20.11.2019

źródło: AFF

Nowy film Rileya Stearnsa, Sztuka samoobrony, może wprawić w zakłopotanie. Niewinna czarna komedia o sztukach walki szybko przeradza się w groteskową satyrę na kryzys męskości. O tym, co w dzisiejszym świecie oznacza bycie prawdziwym mężczyzną, rozmawiamy z reżyserem przy okazji polskiej premiery filmu na American Film Festival.

Grzegorz Borgo: Brałeś kiedyś udział w prawdziwej bójce?

Riley Stearns: Na szczęście nie. Ale często bałem się tego, co by było, gdyby…

Ten strach zainspirował cię do osadzenia scenariusza wokół sztuk walki? 

Po części tak. Uświadomiłem sobie, jak bardzo obawiam się tego, co nieznane. To dla mnie ważny i osobisty film. Przed napisaniem scenariusza zacząłem zadawać sobie istotne pytania i kwestionować funkcjonujące w społeczeństwie stereotypy. Chciałem przelać tutaj swoje emocje, wyrazić to, kim naprawdę jestem, odzwierciedlić swój sposób myślenia o świecie.

Zaczyna się całkiem niewinnie. Główny bohater, Casey (w tej roli Jesse Eisenberg) to przestraszony życiem księgowy, wiodący nudny żywot w towarzystwie wiernego jamnika. Po przypadkowym, brutalnym pobiciu, chłopak postanawia szukać ratunku najpierw w sklepie z bronią, a niedługo potem – lokalnej szkole karate. I tutaj klimat robi się mroczny.

Chciałem dostarczyć widzom powodu do śmiechu, ale także skłonić do refleksji. W zamyśle to czarna komedia, choć film wymyka się nieco z klasycznego podziału na gatunki. Ale nie mnie to oceniać.

Jesse Eisenberg w „Sztuce samoobrony” (źródło: AFF)
Jesse Eisenberg w „Sztuce samoobrony” (źródło: AFF)
 

Podobno ubiegałeś się o przyjęcie na wydział filmowy University of Texas w rodzinnym Austin. Porażka cię jednak nie zniechęciła.

Pomyślałem, że skoro szkoła filmowa mnie nie chce, to istnieje tylko jedno rozwiązanie. Postanowiłem przeprowadzić się do Los Angeles i wziąć sprawy w swoje ręce. 

Zaczęło się od pisania scenariuszy. Pracowałeś jako asystent przy jednym z programów NBC.

Moja była żona, Mary Elizabeth Winstead, jako rozpoznawalna już wtedy aktorka, była dla mnie dużym wsparciem na początku kariery. Hollywood rządzi się swoimi prawami. Liczy się to, kogo znasz. Potem trzymając przysłowiową nogę w drzwiach musisz się wykazać, udowodnić, że jesteś dobry, zdeterminowany, że się nadajesz. Zaczyna się trudna, często mozolna praca.

Bycie młodym filmowcem w LA nie wygląda tak jak na filmach?

[Śmiech] Naturalnie pracując w branży możesz szybko stać się częścią tego światka. Jeśli chcesz prawdziwie hollywoodzkiego życia, pełnego bywania w odpowiednich miejscach, w odpowiednim towarzystwie – znajdziesz je. Ja wolę spokój, wyjścia do kina ze znajomymi, kupowanie płyt winylowych i uprawianie sportu.

Pomyślałem, że wątek, w którym Sensei jest głęboko przekonany o tym, że jamnik to kobiecy pies, a owczarek niemiecki – typowo męski, będzie zabawny dla widzów.

Twój debiut w 2013 r. na Festiwalu Sundance wywołał sporo zamieszania. Chodzi o The Cub – krótkometrażowy film o wilkach bez udziału wilków.

Po prostu nie było mnie na nie stać. Pomysł wydawał się tak absurdalny i kiczowaty, że aż śmieszny. Podobało mi się pisanie scenariuszy, ale chciałem czegoś więcej. Chciałem mieć wpływ na wszystko, co dzieje się na ekranie, dlatego zacząłem kręcić filmy krótkometrażowe. Napisałem mnóstwo okropnych scenariuszy, zanim stworzyłem coś, co rzeczywiście miało dla mnie znaczenie. Sundance okazało się przełomem.

Od twojego pierwszego pełnometrażowego filmu, Faults, minęło pięć lat. Niedługo po nim zacząłeś pracę nad Sztuką samoobrony

Scenariusz skończyłem pisać w roku 2015. Kolejny rok zajęło znalezienia producenta, następny – dobranie odpowiednich aktorów, rok to zdjęcia do filmu, a kolejny to jego wydanie. Czekaliśmy cały sezon z premierą do festiwalu filmowego South by Southwest w Austin. Chciałem zakomunikować coś ważnego; mieć pewność, że robię to we właściwym momencie.

Riley Stearns na AFF we Wrocławiu (fot. Maziarz Rajter)
Riley Stearns na AFF we Wrocławiu (fot. Maziarz Rajter)

W scenariuszu przemycasz nie tylko swój sposób patrzenia na świat, ale także elementy swojej rzeczywistości (i nie mówię tu tylko o jamniku). Główny bohater dostaje jasne polecenia od swojego mistrza Sensei (w tej roli Alessandro Nivola), aby zmienił muzykę klasyczną na death metal. To także twoje preferencje muzyczne? 

[Śmiech] Nie da się ukryć. Choć właściwie muzyka wykorzystana w filmie to grindcore – jest szybsza i ostrzejsza. Mój pies także był inspiracją przy tworzeniu scenariusza. Wychowałem się z jamnikiem. Pomyślałem, że wątek, w którym Sensei jest głęboko przekonany o tym, że jamnik to kobiecy pies, a owczarek niemiecki – typowo męski, będzie zabawny dla widzów.

W oryginalnym scenariuszu główny bohater był po czterdziestce. Ostatecznie jest nim trzydziestoletni księgowy Casey. Skąd zmiana planów? 

Mój agent wysłał scenariusz do Jessego Eisenberga. Spodobał mu się i napisał do mnie, że chce zagrać w filmie. Gdy przeczytałem wiadomość, mało nie popłakałem się z radości. To był dla mnie bardzo trudny okres – przy produkcji filmu wszystko szło pod górkę. Ta współpraca wniosła wiele świeżej energii do projektu. To świetny aktor, twardo stąpający po ziemi, inteligentny i otwarty. Potrzebowałem właśnie kogoś takiego do głównej roli.

Społeczeństwo narzuca pewien wzorzec męskich zachowań. Jest nam wmawiane od dziecka, że powinniśmy być silni, zdecydowani, dobrze zbudowani, niezależni, bogaci i przedsiębiorczy.

Film porusza ważny problem kryzysu męskości. Co dla ciebie oznacza bycie prawdziwym mężczyzną? 

Oznacza przede wszystkim odwagę bycia sobą. Nie istnieje uniwersalna definicja męskości, każdy może stworzyć własną. Nie muszę postępować według schematu lub komuś imponować, żeby poczuć się prawdziwym mężczyzną. Liczy się poczucie własnej wartości.

Stereotyp prawdziwego mężczyzny jest wciąż żywy, zarówno w europejskim, jak i amerykańskim społeczeństwie. 

To prawda. Społeczeństwo narzuca pewien wzorzec męskich zachowań. Jest nam wmawiane od dziecka, że powinniśmy być silni, zdecydowani, dobrze zbudowani, niezależni, bogaci i przedsiębiorczy. Powinniśmy wyglądać i zachowywać się według pewnego kanonu. Każde odstępstwo od normy ujmuje tak rozumianej męskości.

Sztuka samoobrony demaskuje ten sposób pojmowania świata. Pełni według ciebie funkcję edukacyjną? 

Staram się po prostu pokazać odmienną perspektywę problemu. Nasza kierownik produkcji nie mogła doczekać się, aż będzie mogła pokazać Sztukę samoobrony swojemu młodszemu bratu i jego kolegom. Mówienie młodym ludziom: „nie musisz nikogo udawać, bycie po prostu sobą jest okej”, jest czymś zgoła odmiennym od powszechnie przyjętej narracji. Liczę na to, że nastolatkowie skuszą się na obejrzenie filmu z nadzieją zobaczenia kolejnej produkcji o sztukach walki. Zamiast tego otrzymają przewrotny przekaz – nie musisz starać się wpasować w ramy narzucone przez społeczeństwo.

Jesse Eisenberg w „Sztuce samoobrony” (źródło: AFF)
Jesse Eisenberg w „Sztuce samoobrony” (źródło: AFF)

Kto decyduje o tym, co jest męskie, a co nie? 

Odpowiedzialność za to ponoszą po części system edukacyjny, a po części media i marki. Ich komunikacja przybiera różne formy. Nie tak dawno temu w Stanach Zjednoczonych jeden z producentów napoju gazowanego wypuścił na rynek dodatkową wersję dietetycznej edycji swojego produkt z dopiskiem 10 (które w założeniu miało oznaczać 10 kalorii). Kampania reklamowa na ogromną skalę uczyła panów, że jest to męski produkt dla prawdziwego faceta. W końcu to 10 kalorii, a nie babskie „diet”. Przykładów takich absurdów znajdziemy mnóstwo, gdy przyjrzymy się innym idealnym produktom dla prawdziwego, dobrze zbudowanego mężczyzny. 

Podobnej iluzji ulega główny bohater filmu. Przestaje słodzić kawę, kurs francuskiego postanawia zastąpić niemieckim, a poranną prasę magazynami dla panów. 

Casey to idealny przykład osoby podatnej na wpływ i autorytet. Początkowo fascynuje się postacią swojego Sensei, mistrza karate. Na jego polecenie wiernie eliminuje ze swojego życia stereotypowo mało męskie elementy. Liczy na odnalezienie w sobie prawdziwego mężczyzny.

Casey szuka pierwiastka męskości przede wszystkim w sztukach walki. Ty także w swoim życiu przechodziłeś ten etap? 

Myślę, że każdemu mężczyźnie zdarzyło się chociaż raz zastanowić nad tym, co by było, gdyby został zaatakowany lub co gorsza, gdyby ofiarą była jego ukochana. To naturalny strach, który niektórzy postanawiają przekuć w działanie. Tak było w moim wypadku. Zacząłem intensywnie trenować jiu-jitsu. Czułem potrzebę przynależności do grupy, odkrycia w sobie pokładów męskości, udowodnienia sobie i wszystkim dookoła, że w razie potrzeby potrafiłbym się obronić. Teraz jest to dla mnie po części sport, a po części styl życia. 

Wczoraj przed polską premierą Sztuki samoobrony poszedłeś na trening jiu-jitsu we wrocławskiej szkole MMA.

Od siedmiu lat trenuję średnio pięć razy w tygodniu. Chciałem poznać miasto. Szedłem tam pieszo, kilka kilometrów w deszczu. Było warto! Wchodząc na matę, zaczynam myśleć w zupełnie innych kategoriach. Zapominam o problemach i przyziemnych sprawach. Oczyszczam umysł. W pracy reżysera używam kreatywnej półkuli mózgu. Tutaj natomiast głównie instynktu – walczę o przetrwanie. To miła odmiana. Jiu-jitsu jest fascynującą sztuką walki.

Nic nie jest czarno-białe, jak w filmach. W życiu mamy szare strefy. To jest okej, żeby eksperymentować, szukać własnej drogi, przekonać się, kim tak naprawdę jesteś.

Co jest w niej wyjątkowego?

To sport dla wytrwałych. Niezależnie od tego, jak dobry jesteś, zawsze znajdzie się ktoś lepszy od ciebie. Liczy się przede wszystkim doświadczenie i technika. Dzięki niej jesteś w stanie pokonać przeciwnika cięższego o 20kg, lub możesz zostać z łatwością pokonany przez kogoś pozornie słabszego od ciebie. Jiu-jitsu uczy pokory i pomaga wyzbyć się własnego ego.

Czy to nie ego jest jednym z podstawowych atrybutów reżysera? 

Tak, przekłada się ono na zdecydowanie i zaufanie do własnych pomysłów. Trzeba jednak umieć wyłączyć ego w momencie, gdy ktoś z lepszym pomysłem od twojego łapie cię za ramię i mówi: „spróbujmy to zrobić inaczej”. 

Praktykowanie sztuk walki dało ci więcej życiowej odwagi? 

Więcej pewności siebie i odwagi do tego, by być po prostu sobą. 

Czujesz się w 100 proc. mężczyzną? 

Czuję się w 100 proc. swoją własną wersją mężczyzny. Nie obchodzi mnie to, co myślą inni. Jak widzisz noszę spodnie rurki, nie chodzę na siłownię, kocham wszystkie gatunki muzyki, a do tego mam jamnika. Nie daję sobie wmówić, że jakaś aktywność lub przedmiot może być kobiecy lub męski. Nic nie jest czarno-białe, jak w filmach. W życiu mamy szare strefy. To jest okej, żeby eksperymentować, szukać własnej drogi, przekonać się, kim tak naprawdę jesteś. 

Ten film pomógł ci zrozumieć, kim naprawdę jesteś? 

Byłem sfrustrowany przede wszystkim dlatego, że nie znałem odpowiedzi na to pytanie. Co gorsza, wcale nie szukałem na nie aktywnie odpowiedzi. Zamiast tego czekałem, aż inni ludzie powiedzą mi, co mam myśleć o sobie. Sięgałem po gotowe, proste odpowiedzi, które są na wyciągnięcie ręki. Problem w tym, że te odpowiedzi nie są właściwe. Ostatnie lata kręcenia Sztuki samoobrony pozwoliły mi dowiedzieć się więcej na temat samego siebie i określić swoje priorytety. Dziś już wiem, że bycie sobą jest okej!

THE ART OF SELF DEFENSE | Official Trailer
000 Reakcji

Dziennikarz i copywriter. Uczy o mediach na Uniwersytecie Wrocławskim – wykłada m.in. dziennikarstwo multimedialne, współpracę z mediami, a także copywriting i content marketing. Współpracował m.in. z singapurską edycją magazynu Esquire, australijskim Smith Journal, czy lizbońskim magazynem TimeOut.

zobacz także

zobacz playlisty