Rosalie.: Interesować się teraźniejszością, szukać tożsamości 08.04.2020
Druga, wydana niedawno przez Def Jam płyta umacnia ją na tronie królowej rodzimego R&B zabarwionego elektroniką, soulem i hip-hopem. W związku z premierą najnowszego albumu IDeal porozmawialiśmy z Rosalie. o pisaniu tekstów po polsku, znajdowaniu kompromisów w studiu nagraniowym i presji, która zdaje się być drugim imieniem współczesnego przemysłu muzycznego.
W zaistniałej sytuacji do głowy przychodzi mi najpierw pytanie – jak mija ci przymusowa izolacja?
Wydaje mi się, że trudno uniknąć tego pytania. Bardzo korzystam z czasu wolnego. Nie pamiętam, kiedy byłam w takiej sytuacji, gdy nie musiałam wychodzić z domu. Jedyny moment, gdy go opuszczam, to spacery z moim psem. Czytam książkę, oglądam filmy, działam w związku z promocją albumu, bo to jest teraz moje najważniejsze zadanie. Udzielam jakichś czterech wywiadów dziennie, przy ostatnim mój mózg jest dość zlasowany (śmiech), Ty akurat jesteś dziś pierwszy. No i przede wszystkim dużo jem. Nie wiem, czy wszyscy tak mają, ale ja przez cały czas gotuję. Staram się poświęcać swoją energię na przyjemności.
Co czytasz?
Niewiedzę Milana Kundery. Świetna książka na temat emigracji. W ogóle mam wrażenie, że w ostatnim czasie powstaje mnóstwo filmów i seriali o tej tematyce i emocjach z nią związanych. Lektura trafiła na idealny moment w moim życiu. Po dwudziestu latach życia przeprowadziłam się z Poznania do Warszawy. Powieść pozwala zrozumieć pewne mechanizmy, które zachodzą po takiej zmianie. Każdorazowy powrót do miasta rodzinnego niesie sobą wrażenie, że niektóre rzeczy należą do bezpowrotnie minionej przeszłości. Nie zostaje zbyt wiele wspomnień związanych z tymi miejscami, z dzieciństwem, ludzie czy ulice są inni. Niewiedza pomaga mi to lepiej zrozumieć.
Trochę utożsamiam się z tym, co mówisz. Studiuję w Katowicach, ale mój dom rodzinny jest w Poznaniu i miałem początkowo problem, żeby określić i znaleźć swoje miejsce.
Dokładnie. Kiedy już wracasz na weekend czy wakacje, zaczyna się myślenie o tym, co było. Wszystko też zależy od czasu rozłąki, okresu, który upłynął od ostatniej wizyty. Mieszkam w Warszawie od pół roku, ale na razie wraz z moim partnerem utrzymujemy dobry kontakt z naszymi poznańskimi znajomymi albo rodziną. Kiedy jednak wracam do Berlina, z którego wyjechałam jako kilkulatka, jedyne, co zostaje, to rozdrapywane przez cały czas wspomnienia. Chcesz sobie coś przypomnieć, idziesz zjeść do dobrze znanego sobie miejsca. Czasami bywa to przytłaczające.
Czy dorastanie w Niemczech mocno podyktowało to, co teraz robisz?
Wydaje mi się, że duży wpływ na to, co robię dzisiaj, miało to, czego słuchałam jako dziecko. Przez cały czas miałam dostęp do muzyki zachodniej, rodzice zabierali mnie na gospel. Trudno mi jednak powiązać to z wątkiem narodowości i rzucać od niechcenia, że jestem z Niemiec. Idealizuję swoje dzieciństwo spędzone w Berlinie, był to wspaniały czas. Kiedy przyjechałam do Polski, miałam wiele trudności z zaadaptowaniem się do nowej sytuacji, przyswojenia języka, wiele rzeczy było szarych. Teraz jednak jestem bardzo szczęśliwa. Gdyby nie ta przeprowadzka, możliwe, że wcale nie rozmawiałabym teraz z tobą na temat nowej płyty. Nie wiem, czy rodzice posłaliby mnie do szkoły muzycznej, nie wiem, czy pokochałabym śpiew i znalazła menedżera zainteresowanego moją twórczością. To zajebisty zbieg okoliczności.
Wróćmy do kwestii przymusowego czasu wolnego. Pytam o niego także dlatego, bo podejrzewam, że od czasu wydania debiutanckiej płyty Flashback wiedziesz całkiem intensywne życie.
Bardzo zadbałam o to, żeby dom był dla mnie oazą. Gdy mieszkałam w Poznaniu, trudno było mi pogodzić odpoczynek z pracą. Ciągła jazda pociągami na wywiady czy do radia sprawiła, że był to dla mnie trudny czas. Przeprowadzka wiele dla mnie zmieniła. Od jej momentu łatwiej mi połączyć życie codzienne z działaniem w branży. Mogę na chwilę umówić się na wywiad, wrócić do domu, zrobić kawę i wyjść z psem. Życie toczy się dalej, a wcześniej było to kompletnie niemożliwe. Spędzałam pół dnia w trasie, mijał cały dzień, od razu kładłam się do łóżka: nie wspominam tego dobrze. Najważniejsze było dla mnie to, żeby stworzyć mieszkanie, w którym mogę się zrelaksować. Wszyscy moi znajomi, którzy do niego wchodzą, mówią, że najchętniej by z niego nie wyszli – jest w nim taka atmosfera, jakbym przebywała tu co najmniej trzy lata, a jestem tu dopiero od pół roku. Wstawiłam w to miejsce całe swoje serducho. Nie ma tu żadnego stresu.
Mówi się, że drugi album niesie ze sobą spore oczekiwania. Na samym początku byłam bardzo przestraszona tym, co mam zrobić, żeby nowe piosenki były lepsze od tego, co już zrobiłam.
Mówisz o równowadze między pracą artystyczną a życiem prywatnym. Ten temat podejmujesz także na swoim najnowszym albumie. Czy znalezienie takiego balansu wiąże się tylko ze spokojem w domu, czy towarzyszy tobie jeszcze jakaś dodatkowa presja?
Przy okazji wydania pierwszej płyty miałam ogromne wsparcie zarówno ze strony branży, jak i samych fanów, wiele ludzi było nią zachwyconych. Jednocześnie mówi się, że drugi album niesie ze sobą spore oczekiwania. Na samym początku byłam bardzo przestraszona tym, co mam zrobić, żeby nowe piosenki były lepsze od tego, co już zrobiłam. Zapomniałam, że dwa lata intensywnej pracy i nagrywania z innymi wykonawcami – czy to z Otsochodzi, czy z Taco Hemingwayem, czy z Dawidem Podsiadło, sprawiły, że nie utraciłam kontaktu z działalnością artystyczną. Rozwijałam się, stawałam się pewniejsza siebie na scenie. Te doświadczenia bardzo mnie ukierunkowały, zbudowały świadomość tego, co robię i dały mi wolność.
Choć mówi się, że muzyka, którą robię, jest z założenia trudna, uważam inaczej. W jednym z wywiadów wspomniałam, że to, co słyszymy w radiu, jest na tyle proste, że moje piosenki w porównaniu z nimi wydają się później skomplikowane. Mija się to z rzeczywsitością, więc odrzuciłam to i stwierdziłam, że jedyne, co mogę zrobić przy nowym krążku, to dobra zabawa. Zamknęłam etap wspomnień z Flashbacku i zaczęłam bardziej interesować się teraźniejszością. Tym, co mnie otacza i sprawia radość. Dobrałam producentów, którzy potrafili dostarczyć mi dodatkową energię. Moje życie w przeciągu dwóch lat bardzo się zmieniło – wydaje mi się, że stałam się szczęśliwszą osobą, co z pewnością jest słyszalne w premierowych utworach.
To gdzie w tym wszystkim wkradł się brak harmonii, o którym śpiewasz na płycie?
Moment kryzysowy przychodzi, kiedy zdajesz sobie sprawę z tego, że tak naprawdę istnieją dwie postacie. W moim przypadku to zwykła Rosalie, normalny człowiek i Rosalie, która występuje na scenie, często zupełnie inaczej się zachowując. Robi coś, co było mi wcześniej nieznane: rozmawia z obcymi ludźmi, przytula się z nimi, zagania ich do zabawy, pokazuje swoje ciało. To było łamanie ustalonych wcześniej barier. Najpierw zaczęłam się zastanawiać, czy podoba mi się coś takiego i czy mogę się z tym utożsamić. Pojawił się rozłam i towarzyszące mu duże wątpliwości. Mam jednak wrażenie, że wszystko to sprowokowała presja związana z drugą płytą. Szum, który wokół mnie zaczął powstawać, nieustannie pracujące media. Dałam się złapać w sidła, ale zauważyłam, że najlepiej iść dalej w to, co naprawdę chcę. Nie dać się manipulować w tej wiecznej grze.
Gdy rozmawiamy o tożsamości artysty i specyfice jej budowania, nie mogę nie spytać się o jedną z głośniejszych akcji ostatnich tygodni. Co uważasz o informatycznym wizerunku Quebonafide?
Myślę, że to bardzo nietypowe zagranie. Początkowo przyglądałam się temu, co zrobił Kuba, z pewną dozą dystansu. Mimo że znamy się prywatnie, kompletnie mnie zaskoczył. Z drugiej strony myślę, że Quebo może być trochę niczym Lady Gaga – kreuje nowe wizerunki, żeby móc się lepiej wyrazić. Czuję, że dobrze odegrał tę rolę. Zbudował duże napięcie, które w pewnym momencie znalazło swoje ujście, czym spłatał figla wielu swoim fanom. Widzę w tym też bunt przeciwko całej branży i nieustannym komentarzom jej towarzyszącym. To niebezpieczna gra, ale wielu osobom mogła pomóc.
W jaki sposób?
Trochę przyrównuję to do nowej odsłony koncertowej Ralpha Kamińskiego. Dzięki temu, że ma swoją rolę na scenie, może z niej równie szybko wyjść. Wyraźnie rozgranicza te dwa światy. Może to jest lekarstwo na stres, z którym spotykamy się jako artyści.
O tożsamości pośrednio mówi też tytuł twojej premierowej płyty, IDeal. Co jest dla Ciebie najtrudniejsze w odkryciu własnej, artystycznej tożsamości?
Wydaje mi się, że w dzisiejszych czasach odkrycie i zachowanie tożsamości to bardzo trudne zadanie. Myślę jednak, że udało mi się to z kilku powodów. Było to dla mnie o tyle łatwiejsze, że działam w tym projekcie od pięciu lat, stopniowo, a nie zrywami. Nie zostałam od razu rzucona na głęboką wodę, nie stanęłam na początku przed ogromną publicznością, tylko dojrzewałam wraz z moją muzyką. Czuję, że niewielu jest takich wykonawców, którzy mogli przeżywać swój artystyczny rozwój w taki sposób. Dzięki temu znalezienie tej tożsamości było dla mnie łatwiejsze. Czasami do głowy przychodziło jednak zupełnie inne, mylne wrażenie.
Nawet jeżeli wydaje nam się, że oprawa projektu jest znakomita, dobrze dogadujemy się z muzykami, nie jest to równoznaczne z osiągnięciem sukcesu. Uświadomienie sobie tego to coś bardzo trudnego.
Jakie?
Gdy jesteś na pewnym pułapie, to, co się wokół ciebie dzieje, sprawia, że wszyscy stawiają cię znacznie wyżej niż naprawdę jesteś. Nakręca się błędne koło: wymagam od świata większego uznania, a okazuje się, że przez chwilę trzeba się jeszcze uzbroić w cierpliwość. Są artyści, którzy od razu wpadają na wielkie sceny, później nagle z nich zlatują i pojawia się pytanie: co się właściwie stało? Co się zmieniło? Są rzeczy, na które rzadko mamy wpływ. Nawet jeżeli wydaje nam się, że oprawa projektu jest znakomita, dobrze dogadujemy się z muzykami, nie jest to równoznaczne z osiągnięciem sukcesu. Uświadomienie sobie tego to coś bardzo trudnego. Mam wrażenie, że z tym miałam największy problem. Współczesna muzyka roi się od mało wartościowych tworów, które docierają do znacznie szerszej publiki. Kryzys, o którym rozmawialiśmy, także był z tym związany. Uważałam, że to niesprawiedliwe. Zrozumiałam jednak, że nie warto poświęcać na to swojej uwagi, tylko po prostu skupić się na swoim.
Czy myślisz, że to problem, który dotyczy tylko polskiego rynku, czy może jest znacznie bardziej uniwersalny?
Trudno powiedzieć. Gdybym zaczęła tworzyć muzykę poza Polską, mogłoby mi być znacznie trudniej wybić się na szerszą skalę. Obecnie artystów śpiewających R&B na świecie jest masa – to już popowy gatunek. Gdy obserwuję ten rynek, zauważam, że jego czołowe postacie przez cały czas się zmieniają, a ich kariera pikuje w bardzo szybkim tempie. Weźmy taką Jorję Smith, która wzięła się znikąd. Zaczęła śpiewać i w przeciągu roku czy dwóch już jest wszędzie. U siebie też zauważam takie zależności. Ludzie na początku nie wiedzieli, że da się śpiewać w takim stylu po polsku, a nagle dziewczyna stoi u boku Taco Hemingwaya na Stadionie Narodowym. To przykłady na to, że ciężką pracą jesteś w stanie udowodnić, że robisz coś dobrego. A jednocześnie, że niełatwo to utrzymać.
Początkowo śpiewałaś po angielsku, a teraz niemal wszystkie utwory nagrałaś po polsku. Skąd taka decyzja? Jak zgrałaś dość zamerykanizowane R&B z naszym językiem.
Nauczyłam się śpiewać się po polsku: to coś, co siedzi w głowie i bez pracy mogłoby brzmieć zdecydowanie gorzej. Amerykańska linia melodyczna jest bardziej lejąca się, nie pojawiają się żadne strzelające w ucho spółgłoski miękkie: ś, ć czy ź. Wciąż nie jestem świetną, pewną siebie tekściarką, nadal wszystko konsultuję z chłopakami – Michałem Wiraszko (frontman zespołu Muchy – przyp. red.) i Rasem, którym całkowicie ufam. Myślę, że kooperacja z nimi nadal mnie wiele uczy. To osoby, które znakomicie wstrzelają się w ten obcojęzyczny styl. Dzięki nim dowiedziałam się, że nie trzeba się zrażać i traktować polskiego R&B jako czegoś kiczowatego. Tematyka piosenek kojarzy nam się przede wszystkim z relacjami damsko-męskimi i rzeczywiście tak jest. Dotykaj mojego ciała po angielsku brzmi zdecydowanie smaczniej, dlatego trzeba być delikatniejszym, bardziej opisowym i mniej konkretnym.
Jednym z głównych aspektów mojego projektu jest kolaboracja. Mam dostęp do wielu producentów, działam z wieloma osobami i dzięki temu całość brzmi ciekawiej.
Chciałbym spytać się o twoje związki z hip-hopem. Nagrywasz u raperów, pojawiasz się na ich koncertach. Czy czujesz, że jesteś częścią tego środowiska?
Raperką nie zostanę, ale nadal będę nawiązywać do hip-hopu. Jako dziecko słuchałam go bardzo dużo, to był chyba mój pierwszy kierunek muzyczny, który mnie zajarał. Cieszę się, że udało mi się wkleić w to towarzystwo. Jestem jedną z niewielu wokalistek, która nagrała już sporo z raperami, a propozycje kolejnych duetów, w których mogę się wykazać, nadal do mnie spływają. Zawsze przemycam stylówkę R&B: uwielbiam w tych momentach serwować najsłodsze zaśpiewy, bo oni totalnie w to idą i są przeszczęśliwi.
Jednym z głównych aspektów mojego projektu jest kolaboracja. Mam dostęp do wielu producentów, działam z wieloma osobami i dzięki temu całość brzmi ciekawiej. Nie trzeba szukać ani tworzyć składanek na serwisach streamingowych, tylko polska wokalistka dostarcza ci coś takiego na jednym albumie. Wydaje mi się, że jestem na takim etapie, że mogę działać, z kim chcę. Raczej zawsze dostaję aprobatę. Pewnie, że jeszcze nie mogę odezwać się do Kaytranady i rzucić: Ej, ziomal, robimy coś?, ale od tego mam moją kochaną Chloe Martini, która potrafi dostarczyć mi w produkcjach podobny klimat.
Na ile tak rozumiana współpraca z muzykami jest dla ciebie sztuką kompromisu?
Nie dałabym rady współpracować z kimś sam na sam. Gdybym musiała siedzieć tylko z jednym producentem przy całej płycie, oszalałabym. Moim rozwiązaniem jest działanie falowe, z wieloma osobami, bo dzięki temu cały czas coś się dzieje. Jeden utwór się kończy, zaczynam drugi z kimś zupełnie nowym. To jakoś mnie niesie.
Jeśli pytasz o współpracę przez Internet, idą mi bardzo gładko. Na IDeal działaliśmy tak dwa razy. Było tak w przypadku Jordaha. Pracuję z nim już od kilku lat, dlatego rozumiemy się bez słów. Jeśli chodzi zaś o Schaftera, on wysłał mi beat, ja się dograłam, coś razem pozmienialiśmy i nie było większych problemów.
Ciekawiej zaczyna robić się wtedy, gdy zamykasz się z muzykami w studiu trzy dni z rzędu i robicie kilka numerów naraz. Każdy ma swój głos, swoje zdanie, ale po chwilach milczenia lub kłótni każdy musi zrozumieć, o co w tym wszystkim chodzi i ruszyć dalej. Chcemy tego samego, więc nie ma żadnych powodów do trudności – zazwyczaj to głównie zabawa. Oczywiście, czasami ktoś jest zmęczony, ma gorszy dzień, ale wtedy wychodzą z nas dodatkowe, ubogacające emocje. Niekiedy pojawiają się też sytuacje sporne, kiedy wokalista upiera się przy swoim pomyśle na brzmienie, a producent ma własny koncept. Zawsze trzeba umieć znaleźć satysfakcjonujący kompromis.
Wyobraźmy sobie, że z nieokreślonych przyczyn nie możesz dalej zajmować się R&B. Przymusowa, nagła muzyczna metamorfoza. Co byś wybrała?
Muszę się głęboko zastanowić. Myślę, że mogłabym pójść w jakiś indie pop. Zawsze chciałam zahaczać też o soul. Może jednak zostałabym tą raperką (śmiech)? Pewnie spróbowałabym wielu kierunków. Trochę było tak przy okazji IDeal: zanim doszliśmy do tego, co w tym momencie mamy na płycie, sprawdziłam się w wielu produkcjach. Słuchałam siebie i decydowałam o tym, co mi się podoba. Ponownie zrobiłabym kompilację własnych utworów w nieznanym języku i stylu i tak zdecydowałabym, co najbardziej mi pasuje.
Fakt, gdy siedzisz w czymś głęboko, trudno myśleć, jak mogłoby to inaczej wyglądać. Kiedy rozmawiałem z Bartkiem Kruczyńskim, powiedział, że w alternatywnej rzeczywistości zostałby informatykiem.
Ja otworzyłabym swoją własną knajpę albo siedziała na wsi. Chciałabym mieć własną kozę i robić przetwory. Tak wyobrażam swoje życie za dwadzieścia lat (śmiech).
Do kogo zaadresowałaś IDeal? Komu ta płyta według ciebie powinna najbardziej przypaść do gustu?
Niesamowite jest to, że słuchają mnie coraz młodsze osoby – jest to dla mnie bardzo budujące. Możliwość poszerzenia swojej widowni o takich odbiorców jest moim małym marzeniem. Chciałabym, aby ta muzyka trafiła do mainstreamu, żeby w końcu zadziało się tam coś dobrego. Uświadamianie ludzi, że warto zapoznać się z R&B, jest dla mnie najważniejsze. Z drugiej strony pragnęłabym, żeby mój słuchacz był świadomy swojego wyboru. Nie szedł za tymi dźwiękami, bo stworzył się wokół nich hype, ale włączał je, ponieważ ta muzyka go niesie. Fajnie, żeby to byli też ludzie oddani, nierzucający komentarzy typu: zepsuła się, wcześniejsze rzeczy były lepsze. Tacy, którzy będą dojrzewać wraz z moim stylem. IDeal wreszcie dedykuję tym, którzy byli ze mną do tej pory – mam duże szczęście, bo jest wokół mnie dużo wiernych fanów i ich liczba rośnie.
zobacz także
- Argentyński projektant Andrés Reisinger sprzedaje wirtualne meble warte fortunę
Newsy
Argentyński projektant Andrés Reisinger sprzedaje wirtualne meble warte fortunę
- „The Prince”: Satyryczny serial animowany o brytyjskiej rodzinie królewskiej
Newsy
„The Prince”: Satyryczny serial animowany o brytyjskiej rodzinie królewskiej
- Kraftwerk, Miles Davis i The Rolling Stones. Nowy serial opowie o koncertach za czasów PRL
Newsy
Kraftwerk, Miles Davis i The Rolling Stones. Nowy serial opowie o koncertach za czasów PRL
- Siedem muzycznych dokumentów, które warto zobaczyć
Opinie
Siedem muzycznych dokumentów, które warto zobaczyć
zobacz playlisty
-
PZU
04
PZU
-
Domowe koncerty Global Citizen One World: Together at Home
13
Domowe koncerty Global Citizen One World: Together at Home
-
05
-
Music Stories PYD 2020
02
Music Stories PYD 2020